Dla wielbicieli wrestlingu spotkanie z gwiazdą WWE to nie lada gratka. Uścisk dłoni, wspólna fotka i w końcu sama rozmowa. Może tenże bożyszcz tłumów zdradzi coś fajnego, może powie coś, o czym nikt inny nie wie… Pierwsza możliwość porozmawiania z gwiazdą WWE otrzymałem w maju 2011 roku. Gruchnęła wiadomość, że Polskę odwiedzi Sheamus. Jeszcze wtedy Irlandzki Wojownik nie był hejtowany tak, jak obecnie i nikt nie podważał wtedy, że możliwość zobaczenia na żywo jednego z zawodników federacji Vince'a McMahona, to fajna sprawa. Nie przeszkadzało mi, że nikt mnie nie zapraszał. Zaciągnąłem znajomego fotoreportera do pociągu, zabrałem legitymację prasową i nie wiedząc nawet, kto organizuje całe wydarzenie zmierzałem do stolicy z mocnym postanowieniem "Jak mnie nie wpuszczą drzwiami, to wejdę oknem". Udało się. Wywiad machnąłem. A później już sami dzwonili, czy nie chciałbym przeprowadzić rozmowy z kolejnymi gwiazdami. Jeździłem, gdzie mówili, robiłem wywiady, pstrykałem zdjęcia. Ten artykuł będzie o kulisach moich spotkań z zawodnikami WWE - czyli o wszystkim tym, czego nie przeczytaliście w wywiadach.
Sheamus, Sheamus, Sheamus…
To całkiem miły gość. Inaczej nie mogłem przecież myśleć, skoro firma pijarowa zajmująca się całym wydarzeniem umożliwiła mi kilkunastominutową rozmowę z Celtyckim Wojownikiem w jednym z warszawskich hoteli. Stało się tak chociaż pierwotnie nie byłem zaplanowany na rozmowę z Irlandczykiem. Przedstawicielowi firmy PR wciskałem w rękę wizytówkę prosząc, żeby zadzwonił dla mnie jeżeli jakimś cudem znajdzie się jednak czas, żeby wepchnąć mnie na te kilka minut rozmowy między jednym, a drugim dziennikarzem. Traf chciał, że jeden z dziennikarzy nie przyjechał i gdy już powoli zbierałem się, żeby iść na dworzec zadzwonił telefon. - Zajebiście! Przeprowadzę wywiad z Sheamusem! - krzyczałem zadowolony do kolegi, który tylko wywracał oczami dziwiąc się, że tak emocjonuje mnie rozrywka sportowa, która jest skierowana głównie do młodszych widzów. Na miejscu okazało się, że Sheamus zgłodniał, czy też musiał zjeść posiłek o określonej porze (stali bywalcy siłowni zapewne zrozumieją) i wywiad z gwiazdą miał nastąpić później. Dziennikarz Super Express, który nie miał jakiegoś ciśnienia, żeby wywiad przeprowadzić sam na sam zaproponował, że możemy wejść razem. Oczywiście, było mi to na rękę. Siedzący w pokoju hotelowym w otoczeniu kilku ludzi z WWE i wielkiego, ciemnoskórego ochroniarza (widziałem go później jeszcze kilkukrotnie podczas wizyt gwiazd WWE w Polsce) Sheamus zdziwił się, że tym razem przyszło mu rozmawiać z przedstawicielami dwóch różnych gazet. Oczywiście, nie mógł wiedzieć, że jeden to reporter znanego w całej Polsce tabloidu, a drugi gazety lokalnej, więc widząc dwóch chuderlawych gości zaproponował - "To może zrobimy walkę między wami o to, kto przeprowadzi ze mną wywiad". Chyba spodobał mu się jego własny żart, bo nawet niespecjalnie interesowała go nasza odpowiedź, że nie jesteśmy między sobą bezpośrednią konkurencją, a zadowolony szukał aprobaty pomysłu u stojących obok niego oficjeli WWE. Idąc na pierwszy wywiad z gwiazdą federacji Vince'a McMahona zakładałem, że nie będzie ona trzymać się swojego gimmicku i porozmawiamy trochę o kulisach wrestlingu. Tym bardziej, że Sheamus wówczas był heelem, w Polsce rozdawał autografy i pozował do zdjęć z dziećmi, a więc niejako łamał kayfabe. Okazało się, że o kulisach mówić chciał niewiele. Często rozmowę kierował na pierwszą galę WWE, która miała odbyć się w Polsce. Na pytanie dziennikarza, co odpowie ludziom, którzy mówią, że wrestling jest ustawiany stwierdził: "Jeżeli ktoś uważa, że nasze matche są ustawiane może w każdej chwili wejść ze mną na ring i sam spróbować". Zatem klops z rozmowy o backstage'u i o tym, czy zawodnik bywa wkurzony, gdy Creative Team nakazuje podłożyć się rywalowi. Ale wywiad zrobiłem. Fotka z Sheamusem też była. Wziąłem też dwa zdjęcia z wizerunkiem Irlandczyka do podpisania. Jeden dla syna kierowniczki mojego działu, który jest fanem WWE, a drugi dla mojej, wówczas dwuletniej jeszcze córeczki. Może za kilka lat sama zacznie oglądać wrestling... Autograf od gościa, który był mistrzem WWE to zawsze coś…
Stracone pytania
To było tuż przed galą WWE w listopadzie 2011 roku. Tym razem załapałem się na konferencję prasową - chociaż do końca byłem pewny, że dziennikarze będą rozmawiać z Markiem Henry'm. Wówczas była to jedna z ciekawszych postaci w WWE. Najsilniejszy Człowiek Świata dzierżył wówczas pas mistrzowski wagi ciężkiej i był prawdziwym heelowym kozakiem (przynajmniej jak na ówczesne standardy WWE). Zamiast tego na konferencji pojawił się… Sheamus. Nie byłem z tego faktu jakoś szczególnie zadowolony, bo nie tak dawno przeprowadziłem z nim rozmowę. Nie narzekałem jednak. Zdążyłem zadać dwa pytania. Po pierwszym, czy łatwo jest przyjąć decyzję Kreatywnych o porażce, prowadząca konferencję pani z WWE orzekła, że mam jeszcze "one more question" i to było na tyle. Na pytanie zahaczające na fakt ustaleń z backsteagu Sheamus odpowiedział, że nie wie, jaki jest wynik walki przed jej rozpoczęciem, bo to okazuje się dopiero na ringu. Później jeden z dziennikarzy siedzących w temacie wresltingu napisał do mnie, że niepotrzebnie zadałem wspomniane pytanie, bo standardem jest, że gwiazdy WWE przestrzegają kayfabe'u i przy ograniczonym czasie tylko trwonię czas poruszając podobne kwestie. Ja jednak musiałem przekonać się o tym na własnej skórze. Starałem się trzymać dziennikarskich standardów, a te każą drążyć temat, a nie od niego uciekać. Z drugiej strony wiedziałem, że w przyszłości muszę bardziej lawirować z pytaniami - zadawać pytania w taki sposób, żeby rozmówca mógł z jednej strony nie martwić się stojącą obok "przyzwoitką", a z drugiej, żeby jednak odpowiedział na pytanie, które interesuje wszystkich fanów wrestlingu.
Najgorszy wywiad
W końcu dopiąłem swego i udało mi się przeprowadzić wywiad z Markiem Henry'm. Wszystko dzięki dobrym ludziom z firmy pijarowej. Cieszyłem się na tę rozmowę, bo ówczesny World Heavyweight Champion był jedną z ciekawszych postaci w WWE. Co prawda z wrestlerem miałem rozmawiać tylko telefonicznie, ale lepsze to niż nic. Akurat układałem sobie przygotowane wcześniej pytania, gdy zadzwonił telefon. O jakieś pół godziny za wcześnie, ale co tam. Głos w słuchawce upewnił się, że ja, to ja, a następnie przełączono mnie na rozmowę z Henry'm. Mistrz okazał się nieszczególnie rozmowny. Trochę zbiło mnie to z tropu, bo Mark - gdy trzeba było - potrafił być świetnym mówcą. W czasie chaotycznej rozmowy często się gubiłem, a moja nienajlepsza angielszczyzna chyba irytowała rozmówcę. Odpowiadał dwoma, czasami jednym zdaniem. Zapytałem go o m.in. Lucky'ego Cannona. To wrestler, którego Henry był mentorem w NXT. Rozmówca uciął tę kwestię krótkim "Lucky'ego Cannona nie ma już w WWE". Wymiana zdań stawała się powoli męczącą i dla mnie. Faktem jest, że niepotrzebnie pytałem o pierdoły. Poruszałem kwestie, które wymyśliłem naprędce przed wywiadem, gdyby okazało się, że rozmowa się przedłuży, a te najważniejsze mi umknęły. Nie zapytałem się o Mariusza Pudzianowskiego (wtedy bardziej kojarzonego jeszcze jako najsilniejszego człowieka na świecie, a nie fightera próbującego zawojować KSW), co chyba ostatecznie pogrzebało ten wywiad. Gdy więc ludzie na Attitude pisali mi później, że wywiad nie jest najlepszy, to nie polemizowałem. Po prostu mieli rację. Trochę było w tym winy mojej, a trochę gburowatego rozmówcy.
"Bart… Podoba mi się. Będę cię nazywał Bart"
Miz to sympatyczny gość. Od początku sam próbował przełamać lody, był bardzo na luzie, chętnie pozował do zdjęć, "strzelając" z palców do aparatu i robiąc raz to poważne, raz głupie miny. Próbował nauczyć się mojego nazwiska. Nie wyszło. Uznałem, że łatwiej mu będzie używać imienia: Bartek. Też skomplikowane. W końcu doszliśmy do tego, że może być "Bart", co przypadło mu do gustu. Już do końca wywiadu używał zwrotów typu "Widzisz Bart…" czy też "To nie jest tak Bart". Poza tym jednak trzymał się gimmicku. Z pytania o Alberto Del Rio, który w jednym z wywiadów złamał kayfabe mówiąc o swojej niechęci do Miza także wyplątał się sprytnie stwierdzając "Mnie ludzie w ogóle nie lubią". Dobra, dobra Miz…
Najlepszy wywiad
Przeprowadzając wywiad z wrestlerami takimi jak Miz, czy później jeszcze Kofi Kingston cały czas miałem w głowie jedną rzecz: "Do Polski zawita w końcu któryś z moich ulubieńców. Może CM Punk, może Daniel Bryan...". W marcu 2013 roku w hotelu Intercontinental w Warszawie miałem okazję przeprowadzić dość długi wywiad z Danielem Bryanem. To na pewno najbardziej udany wywiad, który przeprowadziłem z wrestlerem WWE i jeden z tych, które najmilej wspominam w ogóle. Przede wszystkim sam Bryan Danielson okazał się bardzo sympatycznym gościem: skromnym, szczerym, a na pytania starał się odpowiadać wyczerpująco. Z jednej strony pilnowałem, żeby nie stawiać go w kłopotliwej roli zadając pytania o Creative Team, a z drugiej kierowałem rozmowę na kwestie wykraczające poza to, co widzimy w telewizji. Zacząłem od drobnego kłamstewka. A mianowicie takiego, że oglądałem go w czasach, gdy jeszcze występował w RoH oraz w ogóle na scenie niezależnej. Prawda jest taka, że Bryana po raz pierwszy zobaczyłem w programach WWE, a dopiero później zacząłem śledzić jego wcześniejszą karierę. Po prostu mówiąc to nie chciałem się wgłębiać w podobne niuanse. Grunt, że chciałem przekazać, że wiem jaką był legendą przed podpisaniem kontraktu z federacją Vince'a McMahona i dać mu sygnał, że będziemy rozmawiać także o scenie niezależnej. Bryan swobodnie wypowiadał się o swoich walkach poza WWE i pozwolił sobie na słowa krytyki odnośnie promocji wrestlerów o mniejszych gabarytach takich jak on czy CM Punk. Później śledziłem inne wywiady tego wrestlera i doszedłem do wniosku, że nie szczypie się z krytyką promocji poszczególnych zawodników. Po wywalczeniu pasa mistrzowskiego na WrestleManii powiedział jednemu z amerykańskich dziennikarzy, że tytuł zdobyty w main evencie zawdzięcza odejściu CM Punka do UFC. Jego zdaniem federacja nie chciała dalej irytować fanów i były to swoiste przeprosiny za to, co stało się z Brooksem. Doszedłem do wniosku, że Daniel Bryan może pozwolić sobie na więcej podczas wywiadów i tym samym niespecjalnie przejmował się wytycznymi federacji, do których musi stosować się większość zawodników.
Słowo na koniec
Możliwość przeprowadzenia każdego z wywiadów była dla mnie świetną przygodą. Z drugiej strony ograniczone pole manewru sprawiało, że nie mogłem zadowolić tych bardziej wymagających czytelników. Mam na myśli tutaj głównie ludzi z Attitude. Niemniej - starałem się. Nie ukrywam - także dla własnej satysfakcji. Raczej nie zrealizuję już swojego największego marzenia: tj. że pogadam sobie z którymś z moich ulubionych wrestlerów jak Shawn Michaels, czy Bret Hart. Niemniej cieszę się, że mogłem rozmawiać ze wszystkimi tymi, których wymieniałem w tekście i liczę, że może jeszcze kiedyś trafi mi się równie ciekawy rozmówca jak Daniel Bryan.
Moje własne boje z gwiazdami WWE
Komentarze (0)
Skomentuj stronę