"System gwiazdkowy został wprowadzony do wrestlingu przez Jima Cornette'a oraz Norma Dooleya. Polegał on na ocenieniu jakości gali poprzez punktację gwiazdkową, gdzie jedna gwiazdka oznaczała kompletne dno, a pięć - wybitny pojedynek. Najbardziej do spopularyzowania systemu gwiazdkowego przyczynił się Dave Meltzer, który uważany jest za jednego z największych znawców wrestlingu na świecie."
Zacząłem od Meltzera, bo i całą recenzję zaczynam od oceny. Gdyby WWE 2K17 było walką, to skończyłaby z trójką. Taką poprawną trójeczką, po której nikomu ręce nie opadły, ale tez nikt nie wstał z miejsca do oklasków. Wejdź, zrób swoje, idź na zaplecze. W świecie elektronicznej rozgrywki - kopiuj, coś usuń, coś popraw, idź sprzedaj.
Usprawnień doczekała się sama walka. Ręka w górę ten, kto notorycznie tauntował w trakcie pojedynku, żeby zapełnić swój wskaźnik momentum i dostać finishera... Kiedy już wszyscy podnieśliście, ja spieszę z informacją, że to już przeszłość. Ta growa patologia została zdarta z ekranów i mam nadzieję, że już nie wróci. W niczym nie przypominała prawdziwego pojedynku, a przecież do tego twórcy dążą z każdym rokiem. Teraz mamy taunt odpowiedzialny za publikę, który pozwala nam przyspieszyć proces zbierania tych procentów, jak i taunt pod przeciwnika, dzięki któremu zadajemy większe obrażenia. Logiczne? Tak.
Wiele bugów w ringu miało miejsce za sprawą wszechobecnego chaosu przy wieloosobowych pojedynkach. Na to również znaleźli zbliżoną do prawdziwego świata odpowiedź. System Roll-out, gdzie po otrzymaniu obrażeń nasz bohater opuszcza ring, by tam zregenerować się do dalszej walki. Chcesz podnieść się wcześniej? Spotkają Cię negatywne efekty (debuff). Kolejny krok we właściwą stronę - po ograniczeniu kontr z zeszłego roku. Kolejny, w którym będzie trzeba pomyśleć, czy lepiej spokojnie odpocząć, czy wstawać ile sił i przerywać zbliżającego się do walizki przeciwnika. Mądre.
Oczywiście te, jak i inne elementy (poprawione nakierowywanie na odpowiedniego przeciwnika) nie gwarantują braku bugów. Z przykrością informuję, że przy dotychczasowej przygodzie z grą najwięcej napotykam w walce, którą bardzo lubię, czyli Royal Rumble. Tam wspomniany "Roll-out" nie ma zbytniej racji bytu i wcześniejsze problemy mogą wrócić. Oprócz nich pojawiają się też nowe. Bardzo chciałem uwiecznić Wam chwilę, w której jako Tyler Breeze wygrywam główny pas po pokonaniu 29 innych wrestlerów :wink: Niestety gra postanowiła pozostawić pusty ring, a kamerą śledzić... nikogo (Vacant mistrzem?!). Po prostu stał tam sędzia i podobno ktoś się cieszył z nowym tytułem. W trakcie samego pojedynku też nie było kolorowo. Gong oznajmiający nadejście kolejnego wrestlera potrafił się zagubić, muzyka grała zbyt cicho, a ringname zawodnika pojawiał się na setną sekundę. Wszystko zabijało klimat i wyglądało jak jeden wielki bug. Shame on You, 2K.
I o ile jestem w stanie przyznać, że system walki zmierza we właściwym kierunku, tak ciosem w krocze okazały się tryby gry. Z każdym rokiem tym najbardziej chwalonym był 2K Showcase. Ja z roku na rok pisałem, ciekawe, co będzie następne. Doszliśmy do momentu, gdzie następne nie istnieje. Widocznie problemem było przypomnienie kariery Goldberga, czy chociażby Lesnara. Strzelili tej edycji w stopę.
W takim wypadku pozostaje nam bawienie się Universe lub Karierą. Swoje najlepsze cechy mają one u podstaw, czyli w kreatorze. To ten element, w którym fanów wrestlingu zawieść nie można, i fajnie, że z każdym rokiem wydaje się to coraz lepsze. Znów miałem wrażenie, że opcji jest jeszcze więcej. I to poza tymi promowanymi, jak możliwość stworzenia swojego wideo do titantrona. Kolejny raz moglibyśmy się bawić w podnoszenie rąk i chwalenie się tym, jak kradliśmy titantrony innych wrestlerów, żeby nie było czarnego ekranu, kiedy nasz bohater kroczy do ringu. Jednak mam wrażenie, że rąk w górze byłoby tak samo dużo. Dzięki temu przyjemniej się gra swoim CAWem. Jednak jakkolwiek będą chcieli mi sprzedać ten produkt przez możliwość zostania Paul Heyman Guyem, ja w karierze dalej widzę grindowanie. Ten sam ciąg walk, gdzie znów jakiś pachołek z Performance Center się trzyma blisko nas. Doszły proma, które są fajną odskocznią, ale nudzą się bardzo szybko. Mimo niedoskonałości tego elementu, mam nadzieję, że z niego nie zrezygnują. Gadka to tak samo ważna część tego biznesu.
Nowy system świateł sprawia, że wrażenia przy wejściach są spotęgowane. Wszystko naprawdę wygląda ładnie. Są modele lepsze - Finn Balor! - są brzydsze - Dana Brooke - ale ogółem wygląda to przyjemnie. Cała prezentacja jest żywcem wzięta z telewizji, co też idzie na korzyść całości. Później jednak pojawia się menu, a tam czuć braki. Przy okazji WWE 2K16 napisałem: "Powiewu świeżości może i brak, ale chciałbym, żeby każda nowa edycja mogła stawiać tyle kroków we właściwym kierunku". Teraz nie wiem, czy się cieszyć z tych popraw w mechanice walki, czy rozpaczać przy ubytkach w trybach gry. Trudno nie odnieść wrażenia, że to taki Dolph Ziggler. Niby ma papiery na bycie wielkim, ale kiedy jest u szczytu, to czegoś mu brakuje. Oceńcie sami.
Komentarze (0)
Skomentuj stronę