Zapomniane ikony Wrestlingu #3 - Danno O'Mahony
Jim Cornette od lat specjalizuje się w piętnowaniu wydarzeń i osób odpowiedzialnych za nadmierną ekspozycję kulisów biznesu prowadzącą, jego zdaniem, do śmierci kayfabe'u i, w konsekwencji, "upadku wrestlingu" jako całości. Wspominając grzechy takich postaci jak Triple H, Vince Russo czy Joey Ryan, legendarny menadżer zdaje się jednak nie pamiętać, iż podobne zjawiska występowały już znacznie wcześniej, jeszcze przed jego narodzinami. Mimowolnym uczestnikiem (i ofiarą) jednego z takich incydentów był Danno O'Mahoney - bohater dzisiejszego artykułu, pierwszy Irlandczyk mogący poszczycić się zdobyciem tytułu mistrza świata.
Świat profesjonalnego wrestlingu przechodził, w początkach lat 30. XX wieku, prawdziwą rewolucję. W grudniu 1933 r., po trwających ponad rok negocjacjach, zawarto porozumienie honorowane przez praktycznie wszystkich (prócz cieszącego się wyjątkowo złą opinią Jacka Pfeffera) liczących się promotorów kraju. Jego sygnatariusze zobowiązali się do szeroko zakrojonej współpracy polecającej, m.in., na zgodnym promowaniu określonych zawodników, konsultowaniu ze sobą decyzji dotyczących wyników najważniejszych starć oraz odpłatnym wypożyczaniu sobie poszczególnych zapaśników, w tym największych gwiazd tego okresu, Eda Lewisa, Dicka Shikata czy Jima Londosa. Dla biznesu, przez lata osłabianego brutalnymi konfliktami między zarządcami poszczególnych terytoriów, wciąż też zmagającego się ze skutkami trawiącego świat Wielkiego Kryzysu, porozumienie okazało się błogosławieństwem rozpoczynającym okres największego od kilku lat prosperity.
Jednym z inicjatorów paktu był Paul Bowser, urzędujący w Bostonie promotor stojący w przeszłości za sukcesami takich zawodników jak Gus Sonnenberg czy Ed Don George. Mieszkając w mieście charakteryzującym się dużym odsetkiem ludności pochodzenia irlandzkiego, za punkt honoru postawił on sobie wykreowanie nowej gwiazdy skierowanej w stronę tej, kompletnie niezagospodarowanej, części społeczeństwa. Od lat ponosił jednak na tym polu same porażki, każdemu z namaszczonych przezeń kandydatów czegoś bowiem brakowało. Stojący u progu trwającej ponad dwie dekady kariery Bibber McCoy, choć solidny worker, nie był wystarczająco charyzmatyczny by porwać za sobą tłumy. Doświadczony Pat McGill nie posiadał odpowiedniej prezencji, George McLeod i Karl Sarpolis zostali z kolei odrzuceni przez docelową publiczność, nie mieli bowiem nic wspólnego z Irlandią - ich rodziny pochodziły odpowiednio z Czech i Litwy. Wreszcie Bowser, słynący z nieszablonowego podejścia do biznesu, zmienił taktykę: zamiast szukać kolejnego zawodnika w Stanach, postanowił dać szansę prawdziwemu, urodzonemu na Zielonej Wyspie, Irlandczykowi. Komuś niekoniecznie posiadającemu doświadczenie w zapasach (tego zawsze można go było nauczyć), charakteryzującemu się jednak naturalną siłą oraz budzącą sympatię osobowością. Idealnym kandydatem spełniającym te wymagania wydawał się Patrick O'Callaghan, dwukrotny (1928 i 1932) złoty medalista olimpijski w rzucie młotem, jeden z najwybitniejszych zawodników w dziejach tej dyscypliny. Ku powszechnemu rozczarowaniu postanowił on jednak, po spotkaniu z przedstawicielami promotora, odmówić. Decyzji tej nie można się dziwić: uprawianie wrestlingu pozbawiłoby go możliwości występu na kolejnych Igrzyskach (na które zresztą, podobnie jak cała kadra Irlandii, i tak nie pojechał), przeprowadzka do Ameryki wiązałaby się ponadto z porzuceniem intratnej praktyki medycznej prowadzonej w ojczystym kraju. Prowadzący negocjacje skauci nie załamywali jednak rąk, ich uwagę szybko przykuł bowiem inny, rekomendowany zresztą przez samego O'Callaghana, sportowiec: młody żołnierz nazwiskiem Daniel (Danno) O'Mahony jr.
Przyszły zapaśnik przyszedł na świat 29 września 1912 r. w leżącej na przedmieściach Ballydehob osadzie rolniczej Dereenlomane, około 60 km. na zachód od Cork. Od najmłodszych lat wyróżniał się ponadprzeciętną tężyzną fizyczną: chrzczący go ksiądz miał nawet wspominać, iż był on "najsilniejszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek widział". Mimo to początkowo nic nie wskazywało na to, by jego życie czymkolwiek miało różnić się od rówieśników: odebrawszy skromne wykształcenie pomagał, podobnie jak reszta rodzeństwa, na rodzinnej famie, pracował również jako robotnik przy budowie dróg. Dopiero 1933 r. przyniósł zmianę: wtedy to, wkrótce po śmierci matki, wspólnie z młodszym bratem postanowił zaciągnąć się w szeregi Defence Forces, armii irlandzkiej. Tam, przy wsparciu przełożonych, na poważnie zainteresował się sportem. Hobbystycznie uprawiał zapasy oraz boks, wygrywając nawet kilka lokalnych, amatorskich turniejów. Jego specjalnością stał się jednak rzut ciężarem, niezwykle popularna w początkach XX w. dyscyplina polegająca na miotaniu ważącego 56 funtów (niespełna 25,5 kg) odważnika tak, by ten pokonał jak najdalszą odległość lub przeleciał nad zawieszoną na odpowiedniej wysokości poprzeczką. Danno, występujący w tej drugiej odmianie, mógł poszczycić się znaczącymi osiągnięciami: jego rekord życiowy, wynoszący dokładnie 16 stóp, stanowił oficjalny, niepobity przez dekady, rekord świata. Sukcesy te sprawiły zapewne, iż młody mężczyzna zaczął marzyć o czymś więcej, niż tylko życie na biednej irlandzkiej prowincji. Kiedy więc do jego drzwi zapukali przedstawiciele bogatego amerykańskiego promotora, nie zastanawiał się nawet chwili.
6 grudnia 1934 r. w Londynie, po zaledwie kilku tygodniach treningów, młody Irlandczyk odbył swój pierwszy oficjalny pojedynek. Z miejsca rzucony został na głęboką wodę, na jego oponenta wybrano bowiem samego Eda Lewisa, jedną z największych gwiazd w historii całej dyscypliny. Doświadczony zawodnik (mający na koncie choćby legendarną rywalizację ze Stanislausem Zbyszko) otrzymał proste wytyczne: jego zadaniem było przeprowadzić młodego rywala przez starcie i sprawić, by wyglądał on na godnego dlań przeciwnika. Nawet dla niego, mimo najlepszych chęci, okazało się to jednak niewykonalne - O'Mahony był zdecydowanie zbyt niedoświadczony, by w jakikolwiek wiarygodny sposób dotrzymać kroku mistrzowi. Nie widząc innego wyjścia Lewis, po zaledwie pięciu minutach, przypiął rywala, po czym nakazał mu natychmiast iść do szatni - w ten sposób walka, zgodnie z panującymi w Wielkiej Brytanii przepisami, uznana została (przynajmniej teoretycznie) za nierozstrzygniętą. Na szczęście dla młodego Irlandczyka, nieudany debiut nie zachwiał wiarą promotorów w jego potencjał. Zaledwie miesiąc później, już po przybyciu do Stanów, Bowser oficjalnie zaoferował mu 5-letni kontrakt opiewający na zawrotną jak na tamte czasy kwotę 100.000 dolarów. Dla O'Mahony'ego oznaczało to niemal stukrotną podwyżkę względem tego, co zarabiał jako żołnierz.
Zaledwie dwa dni po podpisaniu kontraktu, 4 stycznia 1935 r., "Irlandzki Champion" zaliczył swój debiut na amerykańskiej ziemi. Jego przeciwnikiem był Ernie Dusek, niezwykle ceniony w środowisku worker od lat specjalizujący się we wspieraniu karier młodszych zawodników. Weteran i tym razem nie zawiódł pokładanych w nim nadziei: trwające kilkanaście minut starcie stało, w przeciwieństwie do niedawnego pojedynku z Lewisem, na stosunkowo wysokim poziomie i, zgodnie z planem, zakończyło się wygraną debiutanta 2-1. Po walce doszło dodatkowo do kontrolowanych zamieszek, w których udział brali, prócz zawodników i ich sztabów, podstawieni policjanci. Rozdawane na ślepo ciosy Irlandczyka dosięgły kilku z nich, co wywołało powszechną wesołość wśród licznie zgromadzonej publiczności, która z miejsca pokochała czupurnego nowicjusza. Co istotne, w walce tej O'Mahony po raz pierwszy użył swojego nowego, zabójczego finiszera: zaprojektowanej specjalnie z myślą o nim akcji polegającej na chwyceniu przeciwnika za rękę i, po wykonaniu szybkiego obrotu o 180 stopni, dynamicznym wystrzeleniu go w kierunku lin. Ruch ten, do dziś zwany pod nazwą "Irish whip", robił ogromne wrażenie na widzach przyczajonych do statycznych walk opartych niemal wyłącznie na akcjach zapaśniczych. Wykonany na przeciwniku niebojącym się (jak Dusek) przyjmowania widowiskowych bumpów, wydawał się tyleż widowiskową, co niszczycielską bronią, szybko więc zapewnił jego wykonawcy ogromną popularność.
W ciągu kolejnych kilku miesięcy Danno stoczył szereg zwycięskich walk, w których jego rywalami byli tacy zawodnicy, jak Rudy Dusek, Nick Lutze czy byli mistrzowie świata: Ray Steele, Jim Browning i Joe Malcewicz. Równocześnie stale trenował pod okiem Freda Morana, trenera od lat współpracującego z Bowserem. Dla uznanego szkoleniowca praca z zawodnikami nieposiadającymi jakiegokolwiek doświadczenia w walce nie była czymś nowym - zaledwie kilka lat wcześniej w podobny sposób przyuczał on do zawodu Gusa Sonnenberga, znanego z występów w barwach Providence Steam Rollers futbolistę, mistrza NFL z 1928 r. W obu wypadkach miał zresztą ułatwione zadanie, jego podopieczni cechowali się bowiem naturalnym atletyzmem oraz wielką chęcią do pracy, co przełożyło się na błyskawiczne postępy jakie czynili. O'Mahony, po zaledwie kilku miesiącach treningów, był w stanie dać przyzwoitą walkę z każdym stosunkowo doświadczonym rywalem - o ile ten oczywiście wykazał chęć współpracy. Potwierdzeniem tego był mecz z 8 czerwca, w którym naprzeciw Irlandczyka stanął złoty medalista olimpijski w zapasach w stylu klasycznym (1924) Henri Deglane - ich starcie, trwające sześćdziesiąt pięć minut, nagrodzone zostało przez publiczność owacją na stojąco. Po serii kolejnych meczów, w których wyższość Irlandczyka uznali tacy zawodnicy jak Ed Lewis (tym razem pokonany pewnie, przez nokaut), Vincent Lopez, Man Mountain Dean czy Gus Sonnenberg, dla wytrawnych obserwatorów jasnym stało się, iż młody zawodnik szykowany jest do wejścia na sam szczyt zapaśniczej hierarchii. I faktycznie: już 27 czerwca, zaledwie pół roku po debiucie na amerykańskich ringach, Danno O'Mahony otrzymał szansę zdobycia tytułu mistrza świata. Od razu podwójnego, prócz tytułu National Wrestling Association, na szali stanęło również złoto przyznawane przez komisję boksu i zapasów stanu Nowy Jork.
Jego rywalem był pochodzący z okolic Argos na Peloponezie Jim "The Golden Greek" Londos, prawdopodobnie największa gwiazda całego okresu międzywojnia. Jego kariera, godna zresztą oddzielnego omówienia, stanowiła prawdziwy ewenement. Znacznie niższy od rywali, nie był wcale wybitnym zapaśnikiem - w najlepszym wypadku jego umiejętności określić można było mianem "poprawnych". Braki ringowe nadrabiał jednak czym innym: ogromną charyzmą, inteligentnym doborem przeciwników, w szczególności zaś budzącą podziw, godną kulturysty, sylwetką. To wystarczyło do osiągnięcia popularności, o jakiej pozostali zawodnicy mogli tylko pomarzyć. Nikt inny, szczególnie w dobie Wielkiego Kryzysu, nie był w stanie zagwarantować wypełnienia niemal każdej areny w kraju, nikt inny też nie miał takiej swobody w decydowaniu o kierunku, w jakim rozwinie się jego kariera - "Złoty Grek" od ponad sześciu lat faktycznie niepokonany, osiągnął pozycję, w której jego opinia liczyła się nawet bardziej, niż zdanie najpotężniejszych promotorów. A jednak, w oczach bukmacherów oraz fanów, tym razem to jego rywal uchodził za faworyta. Czemu, ktoś spyta? Z prostego powodu: zbliżający się do czterdziestki Londos poważnie myślał o (czasowym) zawieszeniu butów na kołku. Nie robił z tego zresztą większej tajemnicy (zdążył już nawet kupić farmę, na której zamierzał się osiedlić), oczywistym było więc, że kwestią czasu będzie pojawienie się oponenta, który wyśle go na urlop. W ciągu lat Grekowi udało się jednak pokonać praktycznie wszystkich liczących się przeciwników, żaden z nich nie był więc wiarygodnym ku temu kandydatem. Żaden, prócz wciąż niepokonanego młodego Irlandczyka.
Pojedynek, do którego zawodnicy przygotowywali się przez ponad tydzień, stał na wysokim poziomie. Po wyrównanym początku przeznaczonym na rozpoznanie, przewagę zdobył młodszy i silniejszy O'Mahony. Przez kilkadziesiąt minut dominował on nad utytułowanym rywalem, w zarodku dusząc każdą próbę przejęcia przezeń inicjatywy. W końcu jednak, po ponad godzinie walki, Londos złapał drugi oddech: w charakterystyczny dla siebie sposób podkręcił tempo, dzięki czemu kilkukrotnie udało mu się nawet wywrócić przeciwnika przy użyciu błyskawicznie wyprowadzonych body slamów. Podczas kolejnego ataku mistrz nadział się jednak na zabójczą kontrę: Irlandczyk pchnął go na liny, po czym, wykorzystując się rozpędu, trzykrotnie cisnął nim o ziemię używając podstawowych chwytów zapaśniczych. Za trzecim razem Grek, wyraźnie zamroczony, po raz kolejny wylądował na linach. To stworzyło szansę dla O'Mahony'ego, który powalił go na matę używając flying body scissors, zdobył wymarzony pin i zakończył trwającą niespełna siedemdziesiąt siedem minut walkę - co ciekawe, ani razu nie użył w niej swojej najpotężniejszej akcji. "Po pierwszych pięciu minutach wiedziałem, że do wygranej będę potrzebował bardzo dużo szczęścia. Dzieciak jest zielony, ale z jego siłą może pokonać, jak sądzę, każdego człowieka na świecie" - zachwalał po wszystkim swego rywala Londos - "Gdy zgadzałem się na walkę, ludzie w Nowym Jorku mówili mi, że nie mam się czego bać! Gdybym wiedział wtedy tyle, co wiem teraz… nigdy nie doszłoby do walki". W starannie zaplanowanej przemowie było oczywiście bardzo dużo kurtuazji, jej cel został jednak osiągnięty: "The Golden Greek" namaścił młodego Irlandczyka na swojego następcę. Źle na tym zresztą nie wyszedł, tylko za to jedno starcie otrzymał bowiem honorarium w łącznej wysokości przekraczającej 70.000 dolarów.
Czy O'Mahony był odpowiednią osobą do zakończenia wieloletniej dominacji Londosa? Z perspektywy czasu można mieć co do tego uzasadnione wątpliwości, stojącym za jego promocją promotorom ciężko jednak odmówić jednego: konsekwencji. Stawiając go na szczycie skutecznie zadbali bowiem o to, by absolutnie żaden z współczesnych zawodników nie mógł podważyć jego dominacji. Droga do tego celu wiodła przez Boston, w którym rezydował Ed Don George, posiadacz tytułu mistrzowskiego tamtejszej American Wrestling Association. Do starcia obu czempionów, zapowiadanego jako jedno z najważniejszych widowisk w historii wrestlingu, doszło już 30 lipca. Początkowo nic nie zwiastowało problemów: obaj zawodnicy przez niemal półtorej godziny dali dobry pokaz, skutecznie blokując swoje akcje. Z czasem starszy z atletów osiągnął nieznaczną przewagę i, używając podstawowych technik zapaśniczych, dwukrotnie wyrzucił swojego rywala z ringu. Wtedy jednak do akcji "wkroczył" sędzia specjalny pojedynku, popularny bokser James Braddock (bohater wydanego w 2005 r. filmu biograficznego "Człowiek ringu"). Nieznający rzekomo zasad <sic!> pro-wrestlingu arbiter wyliczył wprawdzie Irlandczyka, ku konsternacji liczącej czterdzieści tysięcy osób publiczności zapomniał jednak ogłosić zwycięstwo jego rywala. Don George, wytłumaczywszy sędziemu reguły wyliczenia, zszedł do szatni sądząc, że zwyciężył. Skorzystał z tego O'Mahony, który w międzyczasie wrócił do ringu i, decyzją tego samego arbitra, wygrał przez… wyliczenie. Werdykt ten nie spotkał się, jak nietrudno się domyślić, z ciepłym przyjęciem publiczności. Początkowe zaskoczenie szybko ustąpiło miejsca złości, efektem czego były zamieszki, tym razem wcale nie kontrolowane - w ich trakcie naruszona została również nietykalność cielesna sędziego, aczkolwiek w tym wypadku napastnik, łatwo znokautowany, szybko pożałował swojego zachowania. Dopiero po kwadransie, dzięki zdecydowanej interwencji policji, udało się ogłosić oficjalnie, iż decyzja Braddocka została podtrzymana - Irlandczyk ogłoszony został (nieco na wyrost) undisputed Word Heavyweight Championem.
Starannie zaplanowany i wykonany "screw finish", o którym wiedzieli zresztą wszyscy uczestnicy walki (co w tamtych czasach wcale nie było normą), okazał się katastrofalnym w skutkach błędem. Przez całą karierę prostolinijny, budzący powszechną sympatię O'Mahony promowany był jako stuprocentowy babyface - underdog mierzący się z bardziej doświadczonymi rywalami i pokonujący ich nie tylko siłą, ale też sercem do walki. Komuś takiemu zwyczajnie nie przystawała wygrana zdobyta w tak nieczystych okolicznościach, szczególnie w starciu z rywalem pokroju Eda Don George'a, powszechnie szanowanego zapaśnika z olimpijską przeszłością. Rywal Irlandczyka był jednym z ulubieńców tłumów i, szczególnie w zafiksowanym na jego punkcie Bostonie, nikt nie chciał oglądać jego porażek, zwłaszcza nieczystych. W efekcie nowy mistrz, będący przecież wyłącznie wykonawcą poleceń promotorów, z miejsca stracił całą sympatię publiczności. Nie zmienił tego nawet odbyty 11 września rewanż - po walce, wygranej czysto przez Irlandczyka, obaj zawodnicy podali sobie ręce w symbolicznym geście (zdjęcie powyżej). Na odkręcenie zamieszania było już jednak za późno. Doszło do absurdalnej, znanej dobrze z dzisiejszych czasów, sytuacji: w teorii Danno wciąż był babyfacem, w każdej arenie na której się pojawił czekało go jednak przyjęcie zarezerwowane wyłącznie dla najbardziej znienawidzonych heelów. Co gorsza, duża część fanów wyraziła swoje niezadowolenie poprzez bojkot gal. Na nic zdało się dobieranie jak najatrakcyjniejszych przeciwników. Nawet na meczach z takimi gwiazdami jak Chief Little Wolf, Jim Browning, Gus Sonnenberg czy Man Mountain Dean, frekwencja daleka była od zadowalającej. Stoczona w Bostonie walka z Edem Lewisem zgromadziła osiem tysięcy fanów, na mający miejsce w nowojorskim Madison Square Garden pojedynek z Edem Don Georgem (zakończony zresztą po pięciu minutach) przybyło zaledwie cztery tysiące widzów. Gdy do tego wszystkiego doszły dodatkowo problemy z wygasającą w grudniu wizą (przez co nieszczęsny mistrz niemal utknął w Kanadzie), coraz więcej osób związanych z biznesem zaczęło domagać się jak najszybszego zakończenia kosztownego eksperymentu z Irlandczykiem w roli czempiona - szczególnie, iż pretensje do tytułów coraz głośniej zgłaszać zaczęli poważni kandydaci, w tym Jim Londos, któremu jak widać dość szybko zbrzydła bezczynność na ranczo.
8 stycznia 1936 r., po walce z niejakim Frankiem Judsonem, O'Mahony zaatakowany został przez Yvona Roberta. Pochodzący z Québecu Kanadyjczyk powalił zmęczonego mistrza na ziemię, po czym przytrzymał go na niej przez ponad trzydzieści sekund, co jednoznacznie podkreślać miało jego dominację. Bezprecedensowe wydarzenie, szeroko omawiane w krajowej prasie, dodatkowo podkopało słabnącą pozycję Irlandczyka. Kolejny cios nadszedł w lutym: grupa południowych promotorów, wypowiedziawszy posłuszeństwo lojalnie wspierającym pakt z grudnia 1933 r. braciom Dusek, podjęła nieudaną próbę przejęcia pasa. Dzięki przytomnej interwencji sędziego zakończyła się ona wprawdzie niepowodzeniem, w efekcie ich działań O'Mahony przestał być jednak uznawany jako mistrz w części południowych stanów, w tym w Teksasie. Wydaje się, że to właśnie te wydarzenia skłoniły ostatecznie Bowsera i jego zauszników do podjęcia ostatniej próby ratowania runu Irlandczyka. Receptą na całe zło okazać miał się, jak często bywa w takiej sytuacji, heel turn - jego zaczątki oglądać można było podczas pierwszej, nierozstrzygniętej, walki z Robertem mającej miejsce 28 lutego 1936 r. w Bostonie.
Czy Danno sprawdziłby się w nowej roli? Nie można tego wykluczyć, wreszcie zbierał przynajmniej prawidłową reakcję. Wciąż mógł też liczyć na wsparcie dużej części promotorów, dla których sporą wygodą było posiadanie zawodnika posłusznego, nieprzedkładającego swojej osoby ponad dobro całego biznesu. Posiadanych tytułów nie utrzymałby już pewnie zbyt długo, trwający run był jedną wielką katastrofą, zapewne jednak bez większych trudności utrzymywałby przez lata wysoką pozycję w karcie. Wszystko to jednak pozostaje wyłącznie w fazie domysłów, rzeczywistość bowiem okazała się znacznie bardziej nieprzewidywalna. 2 marca 1936 r., zaledwie dwa dni po starciu z Robertem, O'Mahony podejmował w kolejnej obronie pasa, w nowojorskim Madison Square Garden, byłego mistrza świata, Dicka Shikata. Wybór tego akurat przeciwnika może zastanawiać: doświadczony niemiecki zapaśnik, słynący z brutalnego stylu walki oraz ogromnego ego, darzył młodszego rywala szczerą, niczym nieskrywaną nienawiścią. Otwarcie (i kompletnie bezzasadnie) obwiniał go o utratę własnego pushu, za dyshonor uważał również fakt posiadania pasów przez amatora pozbawionego "prawdziwych" umiejętności zapaśniczych. Obaj zawodnicy spotkali się już wcześniej, 1 kwietnia poprzedniego roku, i już wówczas nie obeszło się bez kontrowersji: w trakcie walki Shikat odmówił sprzedania akcji rywala, po czym nielegalnymi kopniakami próbował połamać mu żebra, w wyniku czego przegrał przez dyskwalifikację. Czy Bowser i współorganizujący galę Toots Mondt (człowiek, z którym Shikat miał jeszcze gorsze stosunki) sądzili że tym razem, skuszony wysokim honorarium, zachowa się bardziej profesjonalnie? Jeśli tak, popełnili jedną z największych pomyłek w swoim życiu.
Od samego początku walki jasnym stało się, iż Niemiec ma tylko jeden cel: poniżyć rywala, obnażyć jego słabość i, przy okazji, zadać mu jak najwięcej bólu. Już w pierwszej minucie powalił Irlandczyka na ziemię używając prostego wrist lock'u, po czym, ignorując zaplanowany scenariusz, rozpoczął metodyczny proces niszczenia go kolejnymi, zakładanymi z pełną siłą, dźwigniami. Po zaledwie kwadransie mistrz, półżywy z bólu, ledwo mógł ustać na nogach, swą obronę ograniczając niemal wyłącznie do żałośnie wyglądających ucieczek w kierunku lin. Siedmiotysięczna publiczność, zaskoczona nietypowym przebiegiem starcia, zamilkła z zainteresowaniem przyglądając się rozwojowi wypadków. Wreszcie Shikat użył swojej najbardziej zabójczej broni: hammerlocka. Bliski agonii O'Mahony wił się z bólu ze łzami w oczach. Sędzia George Bothner dwukrotnie spytał go, czy chce poddać walkę, wierny zaplanowanemu scenariuszowi nie zareagował jednak uzyskawszy pozytywną odpowiedź. Tego było już zbyt wiele: "On mnie zabija!" - krzyknął Irlandczyk tak głośno, że usłyszeli go prawdopodobnie widzowie siedzący w ostatnich rzędach - "Przerwij to, mówię ci!". W tej sytuacji doświadczony arbiter nie miał innego wyjścia, jak tylko zakończyć starcie i ogłosić Niemca nowym mistrzem.
Wydarzenia z 2 marca 1936 r. przeszyły do historii jako jeden z największych skandali w dziejach całego biznesu. Zakończenie walki niezgodnie z pierwotnymi planami nie było wprawdzie w tamtych czasach niczym niespotykanym, po raz pierwszy jednak scenariusz taki miał miejsce podczas starcia o takim ciężarze gatunkowym. Nigdy też w dotychczasowej historii żaden urzędujący mistrz nie został do tego stopnia obnażony. Po zaledwie jednym meczu, nie trwającym nawet dwudziestu minut, utracił on jakąkolwiek wiarygodność - jego kariera miała się już nigdy nie podnieść po tym ciosie. Znacznie większe konsekwencje poniósł jednak wrestling jako całość. Wyniku starcia nie przyjęło bostońskie American Wrestling Association, które już 4 marca ogłosiło, że wciąż uznaje O'Mahony'ego jako swojego czempiona - oznaczało to upadek idei jednego mistrza i, w konsekwencji, faktyczny koniec funkcjonowania porozumienia z grudnia 1933 r. Masowo posypały się również pozwy cywilne, z których szczególnie jeden, wytoczony Shikatowi przez Joe Alvareza, odbił się szerokim echem: podczas publicznych przesłuchań zeznawali w nim, zdradzając najpilniej strzeżone tajniki biznesu, praktycznie wszyscy liczący się promotorzy. O sposobach ustalania wyników walk oraz promocji poszczególnych zawodników rozpisywały się największe gazety w kraju. Wszystko to spowodowało masowy odpływ fanów, w efekcie którego wrestling wkroczył w okres największej w swych dziejach stagnacji - wyjść miałz niej dopiero po ponad dekadzie, wraz z pojawieniem się nowego wynalazku: telewizji. A wszystko to przez małostkowość jednego człowieka. Niewielkie w tej sytuacji pocieszenie stanowić może więc fakt, iż również on poniósł surowe konsekwencje swoich czynów. Zdobytymi w nieczysty sposób pasami nie nacieszył się długo, po zaledwie dwóch miesiącach stracił je bowiem przegrywając z szerzej nieznanym comedy-wrestlerem Ali Babą (co, nawiasem mówiąc, przyczyniło się do jeszcze większego upadku prestiżu tytułu zaledwie rok wcześniej znajdującego się w rękach wielkiego Jima Londosa). Utrata mistrzostwa, sama w sobie (biorąc pod uwagę osobę rywala) upokarzająca, była jednak jego najmniejszym problemem: Shikat, z chwilą przejęcia pasa, stał się wrogiem publicznym numer jeden dla całego niemal świata wrestlingu. Pałający żądzą zemsty promotorzy skupieni wokół dawnego porozumienia, korzystając z kruczków prawnych (Bowser, wciąż posiadający aktywny kontrakt menadżerski, nie informował go o "zaplanowanych" walkach), doprowadzili do zawieszenia jego licencji w większości stanów. To, w połączeniu z licznymi procesami z którymi musiał się zmierzyć, sprawiło, iż w ciągu zaledwie kilku tygodni jego kariera (a także życie osobiste, przewrotny los chciał bowiem, że w trakcie omawianych wydarzeń zmarła mu również żona) legła w gruzach. Na zawodowych ringach walczył wprawdzie aż do 1947 r., nigdy jednak nie zbliżył się już do popularności, jaką cieszył się przed zdobyciem tytułu.
Jak w tym wszystkim odnajdował się O'Mahony? 16 lipca, po kilku odbytych pro forma obronach z mniej znaczącymi rywalami, ostatni z posiadanych pasów odebrał mu niedawny rywal, Yvon Robert. Mająca miejsce w Montrealu walka stanowiła jego tymczasowe pożegnanie ze Ameryką - zaledwie dwa dni później, wspólnie ze świeżo poślubioną żoną Esther, udał się w podróż do rodzimej Irlandii. Jakże miły po ostatnich wydarzeniach musiał być dlań powrót do kraju w który, mimo niedawnych porażek, witany był jak bohater: już w porcie, prócz rodziny, czekały na niego tysiące fanów z samym burmistrzem Cork na czele. Podobnie było w każdym mieście które odwiedzał, na czele z Ballydehob, które uczciło jego przyjazd uroczystą paradą. Podczas pobytu w domu wciąż przedstawiano go mianem urzędującego mistrza świata, przeciw czemu zresztą sam zainteresowany nie oponował. Przeciwnie: rozsiewał wręcz plotki o rzekomej dyskwalifikacji Roberta w Montrealu a także dokonał kilku pokazowych obron "tytułu" przeciwko lokalnym rywalom.
Kilkumiesięczny pobyt w ojczyźnie był jednak ostatnim naprawdę pozytywnym epizodem w jego karierze. Planowana seria meczów rewanżowych z Robertem, mająca stanowić jego przepustkę do powrotu na szczyt, nie doszła do skutku z uwagi na kontuzję Kanadyjczyka. W kolejnych miesiącach pozycja Irlandczyka uległa dalszemu pogorszeniu, nowego pupilka skierowanego w stronę jego pobratymców znalazł sobie bowiem Paul Bowser. Był nim Steve Casey, irlandzki wioślarz świeżo niedopuszczony do występu w Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie. Nieco starszy od Danno, ewentualne braki nadrabiał nieco lepszymi warunkami fizycznymi oraz, co istotne, czystą kartą wśród amerykańskich fanów - czymś, na co były mistrz nie mógł już liczyć. Obaj zawodnicy spotkali się po raz pierwszy 20 lipca 1937 r., w Bostonie. Z trwającego dokładnie godzinę starcia górą wyszedł Casey, co praktycznie dla nikogo nie stanowiło już zaskoczenia. Na tym etapie O'Mahony, niedawno niepokonany, przeistaczał się już w zawodnika wykorzystywanego głównie do promowania innych. Zdarzały mu się jeszcze oczywiście pojedyncze wygrane, było to niezbędne dla utrzymania jakiej-takiej pozycji, wszystkie najważniejsze mecze padały jednak łupem jego rywali, takich jak rozpoczynający dopiero swe wieloletnie kariery Lou Thesz, Vic Christy, Bronko Nagurski czy Polak Władysław Talun. Za porażki z początków kariery odwdzięczył mu się również kilkukrotnie jeden z jego największych rywali, Ed Don George, ich walki przyciągnęły jednak zaledwie po dwa-trzy tysiące widzów, co dobrze oddaje skalę upadku: tak niedawnego czempiona, jak i wrestlingu jako całości. W międzyczasie obaj Irlandzcy mistrzowie (Casey po raz pierwszy zdobył pas bostońskiego American Wrestling Association 11 lutego 1938 r., w całej karierze miał sięgnąć po ten tytuł rekordowe sześć razy) próbowali wspólnie zbudować scenę zapaśniczą w ojczyźnie, odbywając w niej kilka pokazowych meczów. Przedsięwzięcie to zakończyło się jednak fiaskiem, ostatnie dwa lata pod stałym kontraktem upłynęły więc naszemu bohaterowi na promowaniu przyszłych gwiazd (jak Bill Longson i Everett Marshall), ale też mniej znanych zawodników pokroju Cy Williamsa, Young Joe Stechera czy George'a Koverly'ego. Lista ta wiele mówi o charakterze naszego bohatera: większość byłych mistrzów stojących w jego pozycji zapewne odmówiłaby współpracy, nie wydaje się jednak, by O'Mahony w jakikolwiek sposób uskarżał się na swój los. Do samego końca, jak czynił to przez całą karierę, ufnie wypełniał polecenia Paula Bowsera, któremu niewątpliwie był zwyczajnie wdzięczny za wszystko, co go spotkało. Promotor okazał się zresztą osobą godną zaufania, nigdy bowiem nie próbował wykręcić się z wypłaty pieniędzy należnych tracącemu na popularności zawodnikowi. Obu mężczyzn przez resztę życia łączyła prawdziwa, niezachwiana przyjaźń, szczególnie w tym biznesie nie będąca przecież wcale czymś oczywistym.
Wreszcie, z końcem 1940 r., kontrakt O'Mahony'ego wygasł. Razem z żoną przeniósł się do Santa Monica w Kalifornii, gdzie otworzył bar o wiele mówiącej nazwie "O'Mahoney's Irish Whip". Choć jego kariera pozornie dobiegła już końca, przez lata hobbystycznie pojawiał się jeszcze w ringach w okolicznych klubach, tocząc walki zarówno z lokalnymi zawodnikami, jak i starymi przeciwnikami pokroju Eda Lewisa czy braci Dusek. 25 czerwca 1941 r. zaliczył nawet ostatni w karierze main event na dużej arenie: w Grand Olympic Auditorium w Los Angeles pokonał go słynny Maurice Tillet, legendarny "Francuski Anioł" promowany wówczas przez Paula Bowsera. Dwa lata później, latem 1943, posiadający już amerykańskie obywatelstwo Irlandczyk zaciągnął się do armii, szczęśliwie dla siebie nie był jednak zmuszony narażać życia. Jako celebryta przydzielony został do jednostek "Special Services" odpowiedzialnych za zapewnienie rozrywki żołnierzom przebywającym z dala od linii frontu. Przesłużył w nich niespełna dwa i pół roku, po czym powrócił do rozkwitającego pod okiem żony baru. Rychło wrócił też do zapasów: w ringach walczył jeszcze przez kolejne trzy lata, przykładając swoją cegiełkę do promocji takich zawodników jak Bill Longson, Orville Brown czy Buddy Rogers. Odbył również pożegnalny run w Bostonie, podczas którego podjął przegraną rywalizację z Sandorem Szabo i Frankiem Sextonem. Wreszcie jednak, w początkach 1948 r., zmęczony coraz częstszymi kontuzjami, postanowił zakończyć ostatecznie karierę: 21 kwietnia tego samego roku stoczył swoją pożegnalną walkę, jego ostatnim przeciwnikiem był, co staje się powoli tradycją tego cyklu, Lou Thesz.
Niestety, w pełni zasłużoną emeryturą nie dane mu było nacieszyć się zbyt długo. Jesienią 1950 r. Danno postanowił odwiedzić mieszkającą w Irlandii rodzinę. Po zaledwie kilku tygodniach pobytu w kraju, 2 listopada, doszło do nieszczęśliwego wypadku: kierowany przez O'Mahony'ego samochód uderzył w tył innego pojazdu stojącego na poboczu. Czworo towarzyszących wrestlerowi pasażerów wyszło z kraksy niemal bez szwanku, kierujący autem nie miał jednak tyle szczęścia - w wyniku zderzenia odniósł poważne obrażenia wewnętrzne. Mimo wysiłków lekarzy zmarł następnego dnia wieczorem, miał zaledwie 38 lat.
Określanie O'Mahnoy'ego mianem "zapomnianej ikony wrestlingu" uchodzić może za tezę kontrowersyjną, w rodzinnej Irlandii zawodnik do dziś otoczony jest bowiem prawdziwą czcią. Jego życie przybliża nakręcony w 2014 r. film dokumentalny "Danno" i szereg publikacji naukowych, m.in. wydana pod koniec lat 90. minionego stulecia hagiograficzna biografia autorstwa Johna Pollarda nosząca tytuł "Danno Mahony: Irish world wrestling champion" oraz stanowiący podstawę powyższego tekstu artykuł "A Study of Danno O'Mahoney, The (Almost) Undisputed World Champion", którego autorem jest Steve Yohe. Do jego dorobku (w szczególności używanego przezeń finiszera) odwołuje się również powstała w 2002 r. federacja Irish Whip Wrestling, matecznik Sheamusa O'Shaunessy'ego, późniejszego wielokrotnego mistrza WWE. W Ballydehob stoi pub noszący jego imię oraz, odsłonięty w 2000 roku, pomnik zapaśnika. Nie da się jednak ukryć, iż poza Zieloną Wyspą jego postać jest niemal zupełnie zapomniana. Jego nazwiska próżno szukać w jakiejkolwiek wrestlingowej galerii sław, przypadkowy fan też zapewne będzie miał duże problemy z domyśleniem się o kim mowa. Po części jest to zrozumiałe. Kariera Irlandczyka, sama z siebie trwająca przecież zaledwie kilka lat, obfitowała w wydarzenia o których ludzie związani z biznesem raczej nie lubią pamiętać. Jego nazwisko, niejako automatycznie kojarzące się kryzysem w jaki wszedł wrestling pod koniec lat 30., niesie za sobą silny ładunek emocjonalny - O'Mahony nie był "prawdziwym" zapaśnikiem i publiczne ujawnienie tego faktu paradoksalnie skazało go, po latach, na zapomnienie. Z drugiej jednak strony należy też pamiętać o jego osiągnięciach - w końcu był on jednym z pierwszych zawodników powszechnie określanych mianem undisputed Word Heavyweight Championa. Co ważniejsze, trzy spośród stoczonych przezeń meczów, starcia z Jimem Londosem, Edem Don Georgem oraz Dickiem Shikatem z różnych powodów zaliczyć można do najważniejszych w historii wrestlingu - nie tylko tamtych czasów, ale całości. Nie był może "prawdziwym" zapaśnikiem, powierzone mu zadania wykonywał jednak uczciwie i bez narzekania, co przełożyło się na sympatię całego niemal środowiska. I zapewne, gdyby nie katastrofalne błędy popełnione przez promotorów oraz niechęć jednego człowieka, jego pobyt na szczycie trwałby znacznie dłużej, sam zawodnik zaś wspominany byłby obecnie jako jedna z największych legend.
ERRATA: Przez dużą część kariery, pozostając pod opieką Paula Bowsera, Danno O'Mahony występował w amerykańskich ringach pod nieznacznie zmienionym nazwiskiem "O'Mahoney". Zmiany tej, dla uproszczenia narracji, nie uwzględniłem w tekście.
___________________________
"Zapomniane ikony Wrestlingu" to nowy cykl, w którym przybliżam sylwetki wrestlerów cieszących się niegdyś, w czasach swojej świetności, pewną popularnością, obecnie jednak kompletnie obcych przeciętnemu fanowi. Prawdziwych legend, mających swój (często niemały) wkład w rozwój biznesu, dziś pamiętanych wyłącznie przez wąskie grono pasjonatów.
Komentarze (1)
Skomentuj stronęFaktycznie długaśny ten tekst, ale że nie czytałem go ciurkiem, to jakoś objętościowo mnie nie przeraził. Jest jeden błąd, literówka i brak spacji, ale nie zmienia to faktu, że artykuł na bardzo wysokim poziomie. Szczególny plus za podanie źródeł. Jak ktoś będzie chętny, to sam będzie mógł zgłębić temat.
Ciekawa historia z tym Dickiem Shikatem (swoją drogą, imię jak najbardziej adekwatne do tego co zrobił). Dzisiaj też mamy takie egoistyczne jednostki, ale nawet gdyby chciały, to raczej nie są w stanie wpłynąć tak destruktywnie na biznes, jak Niemiec.
Dobra robota i czekam na kolejny odcinek.