Jesteśmy już po ostatnim Monday Night RAW przed największą galą roku w federacji Vince'a McMahona. W szafce leży już wielka paka Lay'sów o smaku ostrego chili, która idealnie zgra się z czerwonym dipem, który znajdziemy w lodówce. Obok wspomnianego dodatku do chipsów stoi też kwiat ukraińskiego przemysłu browarniczego w postaci piw marki Obołoń - Sobornego, Magnata i Białego. Mamy też przygotowaną całą gamę napojów energetyzujących - od Rockstara, przez Monstera, aż po Tigera Black Mojito, aby z pomocą kofeiny, tauryny i żeń-szenia przetrwać nadchodzącą niedzielę, kiedy to lepiej nie polegać na zaufanym budziku w telefonie (jak wiadomo rzeczy martwe bywają złośliwe i lubią psuć się w najmniej odpowiednich chwilach). Z każdą chwilą, gdy zbliża się niedzielna noc, krew pulsuje w żyłach coraz mocniej, a my - fani wrestlingu - nie możemy doczekać się tego momentu, w którym w końcu osiągniemy wrestlingowe katharsis i uleci z nas całe napięcie, które udało się stworzyć WWE przed pierwszym dniem kwietnia. Będziemy mogli w końcu uwolnić nagromadzone w nas przez cały rok napięcie i delektować się niezapomnianym wydarzeniem, jakim z pewnością będzie to SuperBowl pro wrestlingu.
Niestety nie mogę powiedzieć, że to czuję. Tak, byłem podekscytowany faktem, że WrestleMania XXVIII zbliża się wielkimi krokami, ale to było kilka tygodni temu. Od tego czasu WWE wytracało impet, z jakim wbijali się w umysły fanów czekających na WM, aż w końcu zaczęło się wręcz cofać. Nie czuję, że w najbliższą niedzielę czeka mnie coś niezwykłego. Nie widzę tegorocznej najważniejszej gali roku jako wydarzenia, którego nigdy nie zapomnę. Niedzielne PPV wygląda po prostu na kolejną z serii trzygodzinnych gal, które WWE co miesiąc (bądź częściej) wypluwa, jakby nie dbając o to, co się na nich pojawi (chyba, że wyniknie coś, co nie pochodzi od creative teamu, jak na przykład sytuacja z CM Punkiem z ostatniego lata).
Kilka poniedziałkowych gal temu promocja WrestleManii osiągnęła według mnie swój szczyt. John Cena wskazał na nadgarstek The Rocka, Dwayne z kolei powiedział, że po wyrzuceniu wszystkich odzywek i gimmicków wciąż jest wielką górą mięśni i skopie Johnowi tyłek 1 kwietnia. Czego więcej potrzeba? Najwyraźniej potrzeba kilku tygodni koncertów i głupawych (w porównaniu do wspomnianych, poważnych wypowiedzi) segmentów przez pozostały czas. Czyż nie powinno być tak, że najlepsze zostawia się na koniec, a nie wrzuca właściwie na sam początek całego programu, który ma prowadzić do main eventu największej gali roku? Najważniejsza walka roku straciła praktycznie całe swoje znaczenie przez to, że WWE chyba już całkiem zatraciło umiejętność dobrego bookingu, nawet przed WrestleManią i po angle'u, który powinien znaleźć się na ostatnim Raw, pokazuje koncerty, komedię i wszystkie pierdoły, które odbierają całe emocje, jakie zdołały się nagromadzić w fanach. Zamiast katharsis 1 kwietnia, mamy stopniowe spalanie emocji i wytwarzanie się w wyniku tej reakcji masowej ilości irytacji całą podbudową niedzielnej gali.
Dobrze, najważniejsza walka jest dla mnie stracona, trudno, ale przecież mogę ekscytować się kilkoma świetnymi pojedynkami które są odrobinę niżej w karcie niż wspomniany, ogłoszony już rok temu main event. Mamy rewanż za jedno z głównych wydarzeń zeszłorocznej Manii - Undertaker vs Triple H w walce Hell in a Cell. Wisienką na torcie jest fakt, że sędzią specjalnym tego pojedynku jest nie kto inny jak Shawn Michaels, który ma na pieńku z Deadmanem i jest najlepszym przyjacielem Huntera. A dlaczego Heartbreak Kid jest w tej walce? Bo ma coś do HHH. Otóż przyszły chairman WWE zgodził się na walkę po tym, jak Undertaker powiedział, że Shawn zawsze był i będzie lepszy od Triple H'a. To powinno stworzyć bardzo ciekawą dynamikę pomiędzy tymi trzema wrestlerami, którzy przecież tak świetnie znają się na rzeczy. No i niestety najgorętsza chwila storyline'u przypadła na ogłoszenie sędziego specjalnego. Po tym, jak Triple H zgodził się na walkę, a tydzień później HBK pojawił się i powiedział, że będzie sędzią tego pojedynku, nie było już nic wielkiego. Cały klimat powoli się wytracał i ponownie zamiast wspomnianego katharsis mamy gromadzącą się irytację i poczucie nijakości WrestleManii.
Co jeszcze mamy? Ach, CM Punk vs Chris Jericho! Jeszcze tydzień temu perspektywa tej walki niesamowicie mnie cieszyła. Wszystko zgrywało się wręcz idealnie, obaj panowie są znani ze swych umiejętności na mikrofonie i w tym feudzie potrafili je świetnie wykorzystać. Kiedy razem z publicznością robiłem "OOOOO", gdy Chris Jericho mówił o siostrze swojego rywala na gali w Miami, sądziłem, że nic nie będzie w stanie zepsuć tego wszystkiego. W końcu został tylko jeden tydzień. A tu wszystko się nagle spłaszczyło, nie mam już poczucia, że nie może mnie ominąć oglądanie tego pojedynku. Co mogę winić? Chyba mogę winić to ostatnie Raw, które przez większość czasu jakby starało się wyssać energię z widza. Nie zdziwię się, jeżeli nie jestem jedynym, który czuje brak jakiejkolwiek ekscytacji przed tegoroczną WrestleManią. Jeżeli do tej pory ten build up leżał w złym stanie na łożu śmierci, to w ostatni poniedziałek Vince McMahon wziął wielką białą poduszkę i go udusił, gasząc ostatnią iskierkę nadziei, jaką była walka o pas WWE. Nie wiem co się stało, ale to nie jest przecież pierwszy raz.
Od kilku lat, z każdą kolejną WrestleManią doświadczam coraz mniej ekscytacji. Jeszcze przy gali w Orlando z walką Shawna Michaelsa z Riciem Flairem i Undertakera z Edgem byłem niesamowicie radosny, że zbliża się ta data. Odliczałem dni do momentu, w którym Lilian Garcia zapowie pierwszą walkę, a wrestlerzy złapią się za barki w tradycyjnej sekwencji zaczynającej starcie. Tej Manii brakowało sporo do ideału, ale jeszcze czułem to, czego nie czuję w tym roku. Przejdźmy do kolejnej z serii gali (z numerkiem XXV), gdzie mogliśmy zobaczyć walkę Shawna Michaelsa z Undertakerem. I właściwie tyle, reszta karty nie była ciekawa, dostaliśmy praktycznie identyczne PPV jak co miesiąc, z tą różnicą, że na zwykłej gali nie zobaczylibyśmy takiego pojedynku jak Deadman broniący swojego streaku przed Heartbreak Kidem. Idziemy kolejny rok do przodu, gdzie w Phoenix jesteśmy świadkami rewanżu za wspomnianą przed momentem walkę. Różnice z poprzednią edycją WM? Shawn Michaels kończy po tej WrestleManii karierę. No i mamy drugą walkę, którą dzięki niesamowitości Batisty jako heela można się było ekscytować. I tylko dzięki temu, bo sam jego pojedynek z Johnem Ceną nie miał szans zachwycić. I tak właśnie 2010 rok i WrestleMania XXVI staje się ostatnią galą z cyklu, która wzbudziła takie pokłady emocji. Ostatnia z niedziel końca marca/początku kwietnia z WWE, która daje to poczucie katharsis, oczyszczenia z emocji po całym roku oczekiwania. Ubiegły rok z The Mizem na szczycie był niczym, po prostu niczym. Festiwal zwyczajności i postaci, które choć powinny wzbudzać poruszenie wśród fanów pro wrestlingu, były warte mniej niż zero. I tylko The Rock był choć trochę ponad tą nijaką masą.
I tak jest też w tym roku. Punk vs Jericho powinno wzbudzać emocje choćby z tego powodu, że możemy oczekiwać od nich wspaniałego jakościowo pojedynku. Triple H i Undertaker nie kłamią mówiąc, że ich walka to koniec pewnej ery, a Shawn Michaels i fakt, że wszystko rozegra się w najbardziej demonicznej klatce stworzonej przez WWE, powinny dodawać ostrości do całego wydarzenia. Niestety tak się nie dzieje. No i przede wszystkim The Rock vs John Cena - walka, która powinna być największym pojedynkiem na WrestleManii od bardzo dawna. Pojedynek dwóch całkowicie innych er profesjonalnego wrestlingu. Starcie zapowiedziane rok temu, którym fani powinni żyć od tego czasu. Ale ja nie żyję main eventem Manii nawet w tygodniu przed nią. Nie czuję tej potrzeby nieprzespania nocy z niedzieli na poniedziałek. Nie mam w sobie tych emocji, które mógłbym oczyścić oglądając wreszcie największą galę roku. Odczucia z dawnych lat nie są obecne, nie będzie katharsis, bo emocje ulotniły się z dymem powoli tląc się od kilku tygodni, by wujek Vince w ostatni poniedziałek dorzucił do tego wszystkiego całą górę termitu.
To co z tą WrestleManią? Rockstara, Monstera i Tigera Black Mojito wypiję jakoś w ciągu tygodnia, dip przyda się do czegoś innego, a chipsy i Obołonie wezmę ze sobą na weekendowy wypad gdzieś w plener. Nie zmarnuję czasu, energii i środków na wydarzenie, które jest po prostu kolejną comiesięczną galą. A samą Manię obejrzę sobie na spokojnie, w poniedziałek, przewijając połowę nic nie wartych walk. I bardzo mi z tego powodu, jako fanowi, przykro.
1 kwietnia - wrestlingowe katharsis
Komentarze (10)
Skomentuj stronęDobry artykuł BRKSTRM masz całkowitą rację. Dla mnie WMki już od 2-3lat są zwykłą galą może czekam tylko w jaki sposób taker,,cudownie'' obroni swój streak który prawdę mówiąc od paru lat nie był tak na poważnie i trzeźwo patrząć zagrożony.
Sory ale pierwsze odczucie jakie mialem po przeczytaniu artykułu to jakby nakrecili kewina samego w domu po 20 latach i tym razem kewin mowilby ze to nie jest to samo. Kazdy ma inne zdanie ale twoje zdanie napewno nie odzwierciedla mojego bo moim zdaniem main evenet jest wypromowany bardzo dobrze. Tak samo jak walka w klatce wiec nie mozesz zarzucac po prostu ze ta wmka jest kolejna 3-godzinna gala. Ja np juz zacieram rece zeby obejrzec te 2 walki (lub jeszcze punk vs jericho) i to wlasnie te 2/3 walki stanowią to wmke tak niezwyklą.
Skoro WWE jest takie beee i do bani to dlaczego męczycie się oglądając gale? Jesteście masochistami czy co? Jak coś mi się nie podoba to nie oglądam, a większość z was, mimo narzekania bez przerwy na produkt Vinca, oglądacie to dalej, męcząc się przy tym. Po co, pytam was? Po co? TNA czeka, ROH czeka, PWG czeka, wiele innych federacji czeka na was oferując produkt na najwyższym poziomie. Nie jesteście masochistami? Nie męczcie więc swych umysłów oglądaniem czegoś, co się wam nie podoba...
Dzięki za fajny artykuł zabijający czas do WM. Nie zgodzę się z porównaniem WM 27 do 28 pod względem emocji czy karty. 28 jest jak dla mnie o wiele, wiele lepsza, wystarczy porównać choćby Main Event, czy walkę tag teamową. Ale masz rację z tym, że nie odczuwa się tej niezwykłosci. Aha, mamy podobne upodobania co do energy drinków :razz:
@andy, oglądam WWE, bo mimo wszystko mają swoje momenty. Build up do WM jeszcze 3-4 tygodnie temu był bardzo fajny, ale od tego czasu wieje nudą i ta atmosfera niezwykłości się ulotniła. Po tej WrestleManii powinno się oczekiwać niesamowitego naładowania emocjami, czegoś więcej niż przy zwykłej WM, a tymczasem pod tym względem mamy poziom średniego PPV, bardzo szkoda zmarnowanego potencjału.
Kolejny bardzo dobry artykuł. Świetnie się czytało. Żeby tylko lektury się tak dobrze czytało :)
Cytat: BRKSTRM
zgadzam się w stu procentach, nawet nie trzeba był do tego pisać tak długiego materiału :)
Mamy chcieć zobaczyć poprzez ich utarczki pojedynek w ringu. Śpiewanie i inne bzdury, które nastąpiły po cytacie z góry, którego zdarzenia były na dobrą sprawę kulminacją feudu, tylko spowodowały wytracenie iMPACTU :twisted:
Jericho wkręcający we wszystko rodzinę Punka, Big Show cieszący się że wkrótce będize posiadaczem jakże prestiżowego US title(jakby zapomniał że kiedys był na szczycie łańcucha pokarmowego), walka Taker vs HHH, będąca tak naprawdę tylko podbudową pod przyszłoroczną WM-ke i pojedynek HHH vs HBK, to wszystko sprawia, że tak jak chciałem na poczatku zobaczyć nawet na żywo WM, tak dziś chyba się zdrzemnę, a jutro ściągnę torrent.
Cytat: Ceglak
Ta walka będzie o IC-ka (a nie US-a), a to chyba jedyny pas (z aktywnych obecnie i oprócz kobiecego :D ) w WWE, jakiego Show nie miał w swojej kolekcji, więc teoretycznie mógł się cieszyć, ze będzie miał komplet trofeów :wink:
my mistake, co nie zmienia faktu, że widząc jego reakcję po walce na WM-ce prawie się przewróciłem ze śmiechu i Ty pewnie też :)
Cytat: Ceglak
Taaak, te łzy w oczach były epickie :lol: Oscarowa rola :twisted: