10 najgłupszych pomysłów WWE w ostatnich latach

Wrestling ma to do siebie, że niestety oprócz świetnych pomysłów, które są pamiętane przez lata, zdarzają się kompletnie nietrafione. Takie mogą zepsuć bardzo wiele, a nawet wizerunek całej firmy. W WWE nie brakuje słabych idei, które nigdy nie powinny zostać wprowadzone w życie. W tym artykule skupię się na kilku pomysłach z ostatnich lat, które okazały się kompletnym niewypałem. Oczywiście część z nich była świetna pod względem marketingowym, ale jak wiadomo, czasami poziom finansowy, a poziom produktu to dwie zupełnie inne sprawy. Vince McMahon jest w tym biznesie już prawie pół wieku i zarobił olbrzymie pieniądze na swojej wiedzy oraz umiejętnościach. Do tego obecnie coraz większy wpływ na WWE ma jego zięć, Triple H. To właśnie Hunter jest jednym z głównych ojców sukcesu, jaki osiągnęło NXT. Nikt jednak nie jest idealny i jak we wszystkich branżach, szefostwo popełniło kilka słabych decyzji. Tutaj wymienię dziesięć największych błędów z ostatnich lat. Trzeba jednak pamiętać, że to moja osobista lista, z którą nie musicie się zgadzać. Zapraszam jednocześnie do wyrażania swojej opinii w komentarzach.

10. Powrót do federacji Alberto Del Rio


Alberto Del Rio odszedł z federacji Vince'a McMahona w 2014 roku, gdy doszło do skandalu z jego udziałem na zapleczu. Był wtedy jednak już bardzo zasłużonym wrestlerem, który kilka razy sięgał po najważniejsze złoto w WWE. Oczywiste więc się wydawało, że gdy cała sprawa ucichnie, to Meksykanin powróci na stare śmieci. Przez ponad rok swojej nieobecności w "pierwszej lidze" Alberto pod pseudonimem El Patron odniósł kilka bardzo poważnych sukcesów. Walczył w Ring of Honor, zdobył najważniejszy pas AAA oraz pojawiał się w Lucha Underground. Wydawało się, że realne jest jego pojawienie się w New Japan Pro Wrestling oraz TNA. W tym samym czasie w WWE z pasem Stanów Zjednoczonych paradował John Cena, który regularnie rzucał Open Challenge. W końcu nadszedł czas Hell In a Cell 2015. Lider Cenation tradycyjnie wyzwał kogokolwiek na pojedynek, a na arenie niespodziewanie pojawił się Zeb Colter, który ogłosił powrót swojego nowego klienta - Alberto Del Rio. Meksykanin pokonał Cenę i przejął mistrzostwo.

W kolejnych tygodniach Del Rio toczył feud z Jackiem Swaggerem o mistrzostwo US. Wygrał, ale koalicja z Colterem nie trwała długo. Powstała bowiem drużyna League of Nations, w której oprócz Alberto byli także Rusev, Sheamus i Wade Barrett. Miała ona materiał na wiele sukcesów, lecz szybko okazało się, że większość walk z ich udziałem było przegranych. Sam Del Rio wszedł za to w feud z Kalisto, z którego wyszedł fatalnie, bo Luchador pokonał go kilka razy i zgarnął tytuł. Była to pierwsza oznaka braku pushu dla wielokrotnego WWE Championa. Pobyt w League of Nations tylko pogarszał całą sytuację. Po WrestleManii grupa przestała istnieć, ale Latynos właściwie przepadł i nie miał już znaczącego wpływu na produkt. Po kilku miesiącach ponownie wpadł w konflikt z kilkoma ważnymi postaciami i opuścił organizację.

Del Rio nie był nigdy idealnym pracownikiem, ale WWE mimo to postanowiło dać mu drugą szansę. Alberto nie pokazał już jednak takich umiejętności jak kilka lat wcześniej. Nie tworzył tak dobrych walk, a i pod względem charyzmy nie błyszczał. Wszedł do ringu w mocnym stylu, pokonując Cenę, ale radość nie trwała długo. Porażka z midcarderem, jakim był Kalisto musiała być dla niego sporym szokiem. Nic więc dziwnego, że w końcu opuścił szeregi WWE. Sprowadzenie go nie było na pewno niczym dobrym dla produktu.

9. Paul Heyman Guys


Paul Heyman to wielki manager o niesamowitych umiejętnościach mikrofonowych oraz wielkiej charyzmie. Stał się on wręcz wizytówką Brocka Lesnara, który właśnie dzięki Paulowi utrzymuje swój klimat bestii. Osoby, które mogą toczyć wyrównaną walkę z Heymanem na mikrofonie, można policzyć na palach jednej ręki. WWE kilka lat temu postanowiło wykorzystać jeszcze bardziej byłego właściciela ECW. W czasie nieobecności Lesnara Paul miał prowadzić innych podopiecznych. Pierwszym z nich był zupełnie przepakowany Curtis Axel. Synowi Mr Perfecta zapowiadano wielką karierę i być może mógł on osiągnąć nawet więcej niż ojciec. W swoich pierwszych walkach pokonywał takie osoby jak Triple H oraz John Cena. Mało kto mógł się tym pochwalić. Następnym wielkim sukcesem było mistrzostwo Interkontynentalne, niestety był to chyba ostatni sukces. Axel szybko pokazał, że nie przez przypadek przez lata był zaledwie midcarderem. Mając obok siebie takiego mówcę jak Heyman, nadal był mdły i nawet nie znalazł się w karcie na SummerSlam.

Gdy jeszcze Paul był managerem Curtisa, dołożono mu drugiego klienta, Rybacka. Zawodnika o wspaniałych warunkach fizycznych, który mógł osiągnąć bardzo wiele. Natychmiast wmieszano go w feud z CM Punkiem, co oczywiście było już dużym sukcesem. Niestety Ryback przegrał pierwszą walkę z Brooksem, a na kolejnym PPV sytuacja się powtórzyła. Na tym zakończyła się jego współpraca z Heymanem, podobnie jak Curtisa. WWE samo zobaczyło, że nic wielkiego nie wyciśnie z tych zawodników, nawet dając im takiego mówcę.

Heyman na kilka miesięcy powrócił do Brocka Lesnara, który pokonał na WrestleManii The Undertakera. Dzień późnej The Beast jednak zniknął z federacji, a Paul znalazł nowego podopiecznego - Cesaro. Wydawało się, że połączenie tej dwójki może być złotym środkiem. Szwajcar był świeżo po wygraniu Battle Royal na najważniejszej gali roku. Niestety przez kolejne miesięcy utrzymywał się w Upper Midcardzie, a Heyman głównie skupiał się na mówieniu o Lesnarze. WWE samo zobaczyło, że nie idzie to w dobrym kierunku i rozdzieliło tych zawodników. Nigdy więcej Paul nie otrzymał już nowego podopiecznego. Nie wiadomo, czemu plany dla całej trójki nie wypaliły. Brakowało pomysłu, chęci, a chyba także umiejętności wymienionych osób.

8. Wzrost ilości gal PPV


W ubiegłym roku ogłoszono, że po kilku latach przerwy ponownie WWE podzieli się na dwa niezależne brandy. Osobni mistrzowie, osobne rostery, więc oczywiste było, że zobaczymy także dużo więcej rywalizacji. Spekulowano, czy gale PPV pozostaną po staremu, czy jeden brand będzie organizował dużą galę co dwa miesiące, jak to było dawniej. Nikt się chyba jednak nie spodziewał, że będziemy oglądać właściwie jedno PPV co dwa tygodnie. Tempo gal zrobiło się zawrotne i źle wpłynęło na produkt. Widzieliśmy, jak marne karty prezentują eventy typu Roadblock, Backlash czy Fastlane. Niestety, WWE nadal nie idzie po rozum do głowy i nic nie zmienia.

Widać, że bookerzy mają spore problemy z rozpisywaniem storyline'ów. Idealnym przykładem mogło być zeszłoroczne TLC, które odbywało się kilkanaście dni po Survivor Series. Tak więc na galach niebieskiego brandu oglądaliśmy jednoczesne promowanie dwóch gal. Jak łatwo się domyślić, nie mogło to przynieść niczego dobrego. Co więc można zrobić w takiej sytuacji? Najlepiej byłoby powrócić do starych zasad, które funkcjonowały jeszcze nawet w 2010 r. Jedna duża gala na miesiąc dla obu rosterów to o wiele lepszy pomysł. Z automatu robi się ona ważniejsza, a i samo oczekiwanie na nią robi swoje. W tym momencie spora część gal PPV to właściwie większe tygodniówki i często osobiście oglądam te gale w kilkadziesiąt minut, co jeszcze rok temu wydawałoby się niemożliwe.

7. Dywizja Cruiserweight


Kolejna wada zeszłego roku. Co ciekawe, wynikła ona ze świetnego turnieju dla zawodników ważących mniej niż 205 funtów. Zacznijmy jednak od samego początku. W lipcu 2016 r. rozpoczął się turniej dla cruiserweightów, w którym udział wzięły takie gwiazdy jak Kota Ibushi, Zack Sabre Jr, Akira Tozawa, TJ Perkins, Mascara Dorada czy Cedric Alexander. Oczywiste było, że poziom musi być kosmiczny. Okazało się, że oczekiwania zostały nawet przebite i oglądaliśmy kapitalną telewizję z całą serią kosmicznych walk. We wrześniu w finale TJ Perkins pokonał Gran Metalika i co ciekawe, został pierwszym WWE Cruiserweight Championem. W tym momencie rozpoczęło się jednak wiele niepowodzeń dla całej dywizji. Wiele osób z turnieju postanowiło nie podpisać kontraktu z WWE. Mimo to na papierze roster nadal wyglądał rewelacyjnie. Zaczęto jednak zmieniać świetne theme songi i większość półciężkich wyglądała dokładnie tak samo. Walki nie były już tak dobre, bowiem brakowało czasu. Oczywiście były też plusy takie jak Brian Kendrick, świetny Neville czy Austin Aries. Nie było to jednak aż tak dobre, jak można było liczyć. Do tej pory wszystko właściwie wygląda tak samo. Wprowadzono nową tygodniówkę, gdzie co jakiś czas można zobaczyć dobry pojedynek, ale nie jest to aż tak fajne.

Gołym okiem widać, że WWE nie stawia cruiserweightów na pierwszym miejscu. Cała ta inicjatywa jest jednak jeszcze do uratowania. Nawet zniszczenie jej może przynieść pozytywne skutki. Załóżmy, że Vince McMahon postanowi rozwiązać całe 205 Live. Wtedy najlepsi zawodnicy tacy jak Neville, Austin Aries, Tozawa, Kendrick, Alexander, Swann i jeszcze wielu innych mogłoby trafić do głównego rosteru lub do NXT. Trzeba pamiętać, że część z nich stać jeszcze na bardzo wiele. Osobiście mam jednak nadzieję, że dzięki właśnie takim osobom dywizja Cruiser podniesie się.

6. Stworzenie nowych tytułów mistrzowskich


Mało kto się chyba spodziewał, że po podziale na brandy WWE stworzy nowe tytuły mistrzowskie zarówno dla kobiet, jak i drużyn. Powstanie pasa Universal jeszcze można zrozumieć, bo ciężko byłoby robić tygodniówki bez czołowego mistrza. Z drugiej strony obecnie na Raw tak właśnie się dzieje i sytuacja ta może trwać aż do WrestleManii. Chciałbym jednak skupić się na nowych pasach kobiet oraz Tag Teamów. Przez wiele miesięcy czuć było, że są one kompletnie niepotrzebne. W dywizji pań trofeum to posiadały takie zawodniczki jak Becky Lynch, Alexa Bliss czy Naomi. Czuć było więc, że pas ten jest dużo mniej znaczący niż trofeum z Raw. Tam Charlotte i Sasha Banks były w stanie kończyć galę PPV w Hell In a Cell Matchu. Obecnie dzięki przedraftowaniu Charlotte czuć, że prędzej czy później musi ona zdobyć ten pas. Z drugiej strony widać, jak dużo ważniejsza jest ona od całego rosteru. Wręcz identyczna sytuacja dotyczy się pasów drużynowych. Stworzono turniej, który miał wyłonić nowych mistrzów. Wygrali go Rhyno oraz Heath Slater, ale szybko cała dywizja stała się monotonna. Widać było, że wszyscy kolejni mistrzowie są potężniejsi od pretendentów. Zwłaszcza miałem takie wrażenie przy panowaniu American Alpha, którzy potrafili zniszczyć całą dywizję w jednej walce. Na SmackDown przeszli ostatnio New Day i tak jak w przypadku Charlotte, kwestią czasu jest zdobycie przez nich pasów.

W mojej opinii dużo lepiej byłoby, gdyby te dodatkowe pasy mistrzowskie nigdy nie powstały. Zwyczajnie ciekawiej oglądałoby się walki dwóch Brandów o prawie każdy tytuł. Oczywiście wymuszałoby to mieszanie się zawodników, ale cały czas trwałaby rywalizacja rosterów. Właściwie przez cały rok widzieliśmy ją tylko podczas Survivor Series. Do tego zdobycie mistrzostwa nie jest już tak cenne jak dawniej. Wystarczy podać przykład Jindera Mahala, który został World Championem, co było wielkim szokiem w światku wrestlingowym.

5. Weterani na szczycie federacji


Oczywiste jest, że najwspanialsze lata wrestlingu przypadają na koniec lat 90. To właśnie wtedy o szczyt walczyły dwa wrestlingowe giganty. Niestety WWE nadal widzi, że to gwiazdy z tej epoki przynoszą największe zyski. Dlatego przez lata na najważniejszych galach musieliśmy oglądać zawodników często powyżej 50 lat. Idealnym przykładem może być The Undertaker, który przez grube lata był jedną z największych gwiazd w WWE. Jego wspaniały streak zwycięstw na WrestleManii imponował każdemu fanowi wrestlingu. Ja osobiście straciłem jednak zainteresowanie nim już kilka ładnych lat temu. Mark pojawiał się w produkcie raz na jakiś czas, a i te walki nie były już tak dobre jak dawniej. Po pamiętnej porażce z Brockiem Lesnarem Taker mógł odejść z federacji i nikogo by to nie zdziwiło. On jednak nadal pojawiał się, zabierając tylko czas antenowy młodszym.

Triple H mimo podeszłego wieku nadal jest w dobrej formie i potrafi stworzyć świetny pojedynek. Dla mnie jednak federacja powinna rozważyć powoli zakończenie kariery zięcia prezesa. Hunter robi świetną robotę na zapleczu i powinien się skupić już tylko na tym. Ewentualnie mógłby pojawiać się jako manager, bo jeszcze rok temu zdobył WWE Championship. Trochę dziwne, jak na zawodnika, który na szczycie był już dwie dekady temu.

Na koniec trzeba wspomnieć o dwóch legendach WCW, które w obecnych czasach nie potrafiły pokazać tego co dawniej. Większość z nas marzyła o walce Undertakera ze Stingiem. Icon faktycznie zadebiutował w końcu w WWE, ale nie stoczył nigdy pojedynku z Deadmanem. Na WrestleManii 31 wszedł za to do ringu z Triple H'em. Stinger nie był jednak w stanie pokazać w ringu już właściwie nic ciekawego. Do tego przegrał z weteranem WWE, trochę niszcząc tym samym swoją legendę. W ostatniej walce miał nawet szansę pokonać Setha Rollinsa i zostać mistrzem, ale odniósł kontuzję, co pokazało, że swój pobyt w WWE mógł skupić tylko i wyłącznie na Hall of Fame. Rok później w federacji, po 12 latach przerwy, pojawił się Goldberg. Przy nim jednak nawet Sting był jeszcze znakomitym zawodnikiem. Bill zniszczył kilka razy Brocka Lesnara i upokorzył młodą gwiazdę Kevina Owensa, zostając mistrzem. Na WrestleManii bił się z Lesnarem w okolicach walki wieczoru o najważniejszy pas na Raw. Niestety, potwierdziło to tylko, że weterani powinni być już odstawiani od ringu. Zwłaszcza po tak długiej przerwie.

4. House of Horrors Match


Ciężko jest sobie wyobrazić, by jakaś walka była tak słaba, by znalazła się tak wysoko na tej liście. Niestety pojedynek w nawiedzonym domu właśnie taki był. Randy Orton i Bray Wyatt mieli zakończyć na Payback storyline, który trwał ponad pół roku. Viper ruszył na teren rywala, by tam go zniszczyć. Przez 10 minut zobaczyłem tyle kiczu, że WWE przebiło tym nawet marne horrory z niskim budżetem. Traktor, który sam jeździł, przedmioty zwisające z sufitu, marny brawl. To wszystko spowodowało, że ciężko było nie czuć zażenowania. Później wszystko przeniosło się na arenę, ale nie było dużo lepiej. Wyatt pobił rywala i uciekł jego limuzyną, a mimo to Orton był na arenie szybciej. Największym i chyba jedynym plusem tego starcia było to, że tytuł mistrzowski nie był postawiony na szali. Takie coś mogło tylko osłabić jego wartość. Lubię zarówno Braya Wyatta, jak i Randy'ego Ortona, a początki feudu były bardzo dobre. Wszystko to miało ręce i nogi, ale już na WrestleManii zobaczyliśmy sporo głupiego kiczu. Wizualizacje z robakami i innymi stworami nie mogły się podobać. WWE poszło krok dalej na kolejnym PPV, gdzie teoretycznie dwójki tej nie powinno już być. Bray po SuperStar ShakeUp przeszedł na Raw, a Viper pozostał na SmackDown. Do tego Orton rozpoczął już w tym czasie feud z Jinderem Mahalem.

Walka ta oczywiście była wzorowana na TNA'owskim Final Deletion. Bardzo krytykowałem już federację Dixie Carter za ten debilny gimmick match, ale było to o wiele lepsze niż klon wytworzony przez WWE. Jeżeli bookerzy już się na to uparli, to zawodnicy mogli stworzyć zwykły brawl, który z biegiem czasu przeniósłby się na arenę. Nieważne jaki byłby poziom tego pojedynku - i tak byłby on lepszy niż to, co zobaczyliśmy.

3. Sting


Delikatnie poruszyliśmy już debiut ikony WCW podczas punktu nr 5. Cała prawie roczna przygoda Bordera z WWE była jednak tak słaba, że trzeba to jeszcze raz przypomnieć. Jak wszyscy wiemy, Sting był przez ponad dekadę jedną z największych gwiazd federacji WCW. Do tego był on jej bardzo wierny. Po upadku w 2001 wielu fanów chciało go widzieć u Vince'a McMahona, ale wielokrotny World Champion miał zupełnie inne plany. Po kilku latach zadebiutował w TNA, gdzie pozostał bardzo długo. Kilka razy zgarniał najważniejszy tytuł mistrzowski i ogólnie jest uznawany za legendę Dixielandu. To w końcu on był pierwszym wrestlerem, który otrzymał zegarek w TNA Hall of Fame jako pierwszy. Jak wiadomo, TNA pod względem finansowym było coraz słabsze i Stinger w końcu odszedł. Coraz bardziej realny wydawał się jego debiut z WWE. Zwłaszcza że ogłoszono, że będzie on jedną z najważniejszych postaci gry WWE 2K15. Nadszedł czas pamiętnego Survivor Series 2014. W walce wieczoru Authority zmierzyło się z zespołem Johna Ceny. Stawka była bardzo duża, bowiem dyrekcja mogła stracić władzę. Pojedynek w pewnym momencie zaczął być bardzo jednostronny. Po stronie Triple H'a zostały aż trzy gwiazdy, a po drugiej tylko Dolph Ziggler. Show-Off wyeliminował jednak Kane'a oraz Luke'a Harpera. Dzięki temu został w ringu sam na sam z Sethem Rollinsem. HHH w pewnym momencie sam zaatakował byłego World Championa, ale w tym momencie na arenie zgasło światło i zagrała muzyka Stinga. Sam debiut wyszedł efektownie, lecz poszczególne elementy mogły budzić zastrzeżenia. Do tego jasne się stało, że na WrestleManii Icon nie spotka się z Undertakerem, a z Triple H'em. Cały feud został wznowiony kilka miesięcy później i stał on na dość średnim poziomie. Sting nie był w stanie pokazywać tego samego co dawniej. Sama walka nie mogła być tak samo dobra jak poprzednie boje Huntera na największej ze scen. W starciu interweniowali DX oraz NWO, którzy pomogli Stingowi. Zniszczyło to więc logikę wyniesioną jeszcze z WCW, gdy właśnie Steve był największym rywalem stajni Hogana.

Wszyscy myśleli, że zwycięstwo Stinga jest oczywiste, ale to jednak legenda WWE przypięła przeciwnika. Był to swego rodzaju szok. Sting ponownie zniknął z WWE. Powrócił jednak w mocny sposób po SummerSlam, rozpoczynając feud z Sethem Rollinsem o WWE Championship. Wcześniej legenda pokonał Big Showa na Raw. Jednak na Night of Champions ponownie przegrała, a do tego Icon odniósł kontuzję, która zakończyła jego karierę. Tak więc tak wspaniałe lata zostały pogrzebane przez WWE, gdzie Sting nie odniósł żadnego zwycięstwa na ważnej gali. Trzeba więc sobie zadać pytanie: czy debiut był w ogóle potrzebny?

2. Brak długiej promocji Jindera Mahala przed wygraniem WWE Championship


Przez wiele lat narzekaliśmy, że na szczycie WWE kręcą się te same osoby i tylko co jakiś czas dostajemy kogoś zupełnie nowego. John Cena, Randy Orton, następnie Roman Reigns czy wcześniej CM Punk. Nawet jeżeli ktoś zupełnie nowy otrzymywał szansę, to bardzo szybko był spychany na swoją dawną pozycję. WWE zszokowało wszystkich po WrestleManii, gdy postanowiło szybko zbudować Jindera Mahala na pretendenta do mistrzostwa WWE. Tego samego Hindusa, który kilka dni wcześniej przegrał w kilka minut z Finnem Balorem oraz Mojo Rawleyem. Oczywiste było, że ktoś taki nie ma żadnych szans w walce z Randym Ortonem. Za Jinderem stał jednak piekielnie mocny rynek z Indii oraz świetne warunki fizyczne. Vince McMahon postanowił więc, że jego nowy ulubieniec sprawi sensację roku i zostanie WWE Championem. Nie przeszkadzało mu nawet to, że Mahal na WrestleManii wystąpił tylko w Battle Royal. Niestety bardzo osłabiło to prestiż tytułu mistrzowskiego i jakby Jinder się nie starał, to nie będzie traktowany tak samo jak poprzedni mistrzowie. Gdyby federacja rozpoczęła promocję kilka miesięcy wcześniej, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej.

Jinder Mahal powrócił do WWE w ubiegłym roku po podziale na brandy, pokonując Heatha Slatera, dzięki czemu dostał kontrakt na Raw. W kolejnych miesiącach nie był on nikim ważnym, chociaż czasem wygrywał walki. Przykładem może być pokonanie Jacka Swaggera. Później połączono go w zespół z Rusevem, ale był on tam raczej chłopcem do bicia. Nie było żadnych przesłanek, że za jakiś czas człowiek ten może być najważniejszy w federacji. Sporą niespodzianką było to, że na WM doszedł do finałowej dwójki ATGMBR. Z drugiej strony Rob Gronkowski musiał mieć kontakt z jakimś heelem, a Jinder pasował idealnie. Bardzo dziwne, że WWE wręcz z dnia na dzień postawiło na Hindusa. Można jednak stwierdzić, że ciężko było znaleźć coś konkretnego dla Mahala podczas Road to WrestleMania. Federacja nie musiała jednak się tak spieszyć po największej gali roku. Jinder mógł połączyć siły z braćmi Sihra i powoli piąć się w hierarchii. Na SmackDown było wielu potencjalnych heelowych rywali dla Randy'ego Ortona. Bookerzy mogli się zdecydować nawet na Barona Corbina lub Ericka Rowana, co pierwotnie sugerowały newsy. W tym czasie Mahal pokonywałby na PPV kolejnych coraz trudniejszych przeciwników. Nic chyba by się nie stało, gdyby na SummerSlam Jinder pokonał kogoś naprawdę mocnego (AJ Styles, John Cena), a dopiero potem wygrał tytuł na kolejnej dużej gali. Dzięki temu złoto zdobyłby bardzo dobrze wypromowany zagraniczny wrestler, za którym stoją finanse z Indii oraz Vince McMahon. WWE zrobiło całą tę promocję w miesiąc. Do tego nie zdziwię się, jeżeli za kilka miesięcy Jinder się już znudzi i wróci do swojej starej roli, chociaż mu tego nie życzę.

1. Goldberg


Pierwsze miejsce mogło być tylko jedno. Goldberg odszedł z WWE w 2004 r. po fatalnej walce z Brockiem Lesnarem na WrestleManii XX. Przez te wszystkie lata nikt specjalnie nie tęsknił za legendą World Championship Wrestling. Goldberg w Ameryce nadal był jednak bardzo popularną postacią, przez co jego ewentualny powrót przez kilka lat budził emocje. Wydawało się, że do returnu może dojść w 2013 r., gdy w okolicach main eventów kręcił się Ryback. Pojedynek tej dwójki był tematem newsów przez wiele miesięcy. Jak wiadomo, Skip w końcu odszedł z federacji i nigdy nie doszło do tego pojedynku. Bill za to był coraz starszy, ale w końcu ogłoszono rok temu, że będzie częścią gry WWE 2K17. Tym samym jego powrót do ringu był tylko kwestią czasu. Przywrócono storyline z Brockiem Lesnarem i na Survivor Series miało dojść do rewanżu. Praktycznie wszyscy byli przekonani, że były UFC Champion wygra, a Goldberg kilka miesięcy później po prostu wejdzie do WWE Hall of Fame. Jednak na samej gali doszło do gigantycznej sensacji. Nie dość, że Bill wygrał, to jeszcze rozbił przeciwnika w kilkadziesiąt sekund! Oczywistym było, że to nie koniec Goldberga w WWE. Feud z Lesnarem nadal trwał i na Royal Rumble były WCW Champion wyrzucił Bestię za ring. Vince McMahon postanowił pójść krok dalej i dał Goldbergowi mistrzostwo Universal. Ten wygrał je bardzo szybko podczas Fastlane, niszcząc Kevina Owensa. Cała ta farsa miała się zakończyć na WrestleManii, bowiem tam ponownie Bill wszedł między liny, by walczyć z Brokiem Lesnarem. Tym razem trwało to kilka minut dłużej, a i dzięki temu poziom był lepszy. Goldberg otrzymał kilka razy F5 i przegrał złoto, odchodząc ponownie z WWE.

Goldberg to zdecydowanie człowiek, który pod względem umiejętności ringowych nigdy nie błyszczał. Ciężko nawet powiedzieć, że w swoich najlepszych latach był przeciętny. Jednak WWE poczuło w nim pieniądze i ponownie na niego postawiło. Tylko że przez te wiele miesięcy Bill nie pokazał absolutnie nic ciekawego. Jeżeli możemy narzekać na Romana Reignsa, to wręcz musimy także na byłego Universal Championa. Nie miałem nic przeciwko jego powrotowi, ale myślałem, że zakończy się to na Survivor Series oraz Hall of Fame. Niestety tak się nie stało. Co gorsza, prawdopodobnie Goldberg nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Osobiście twierdzę, że zasłużył na Hall of Fame, ale nigdy już nie wpuściłbym go do ringu. Widać, że nie ma on wielkich zamiarów promować młodszych, a może ich tylko pogrążyć. Według mnie cały storyline z powrotem byłej gwiazdy WCW to zdecydowanie największa głupota zrobiona przez Vince'a McMahona i jego ludzi w ostatnich latach.

dodane przez Arkao w dniu: 02-06-2017 14:09:09

Udostępnij

Komentarze (0)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy