#37: WrestleMania XIX - Austin vs Rock

Nadeszła niedziela w Seattle i WrestleMania XIX. Obudziłem się po przerywanym śnie i dowiedziałem się, że mogę walczyć. Początkowo lekarze zakładali zator płucny i obecność krwi w moich płucach. Zrobili dwa czy trzy różne badania i, dzięki Bogu, okazało się, że wszystko jest dobrze. Nie było także żadnych problemów z sercem. To był jeden z tych przypadków, kiedy coś się wydarzyło, a potem znów było całkiem dobrze. Wypisałem się ze szpitala o godzinie dziesiątej rano. Bob Clarke i Chris Brannan odebrali mnie i podrzucili do hotelu. Tam wziąłem prysznic, ogoliłem się, umyłem włosy (tylko żartuję), posłuchałem trochę muzyki i wykonałem kilka telefonów. Jedną z osób do których zadzwoniłem był Kevin Nash, który słyszał o tym co się stało i zostawił kilka wiadomości w szpitalu, ale lekarze zabronili mi oddzwaniać. Był akurat w swoim pokoju, więc poszedłem do niego i pogadaliśmy o całym wydarzeniu. Zaoferował mi podwiezienie na arenę, ale ja już byłem umówiony z Jimem i Jerrym Lawlerem, którzy mieli mnie zabrać do Safeco Field. Kevin zapytał czy może się zatem z nami zabrać i po chwili byliśmy obaj na dole, gdzie spotkaliśmy Jima i Jerry'ego.

W limuzynie Jerry spojrzał na mnie i zapytał - "Wszystko gra?" Przytaknąłem. On nie wiedział o tym, że spędziłem noc w szpitalu. Pytał tylko tak ogólnie czy dobrze się czuję. Całe to moje wydarzenie było sprawą bardzo poufną i ukrywaną. Niewiele osób wiedziało o całym zajściu. Jim, który zawsze opiekuje się zawodnikami, nie wspominał o tym Kingowi. Weszliśmy na arenę i zaraz zameldowałem się agentowi odpowiedzialnemu za mój pojedynek, którym w tym wypadku był Pat Patterson. Pat zawsze układał walki The Rocka. Z kolei moim ulubionym agentem był Jack Lanza, ale w tym czasie został poproszony o przygotowanie pojedynku dla kogoś innego. Udało mi się jednak podpytać go o kilka pomysłów na to starcie.

Tamtego popołudnia, Rock, Pat i ja weszliśmy na arenę i usiedliśmy na środku ringu. Inaczej to wyglądało kilka lat wcześniej, kiedy razem z Rockiem walczyliśmy w main evencie WrestleManii X7 w Houston Astrodome. Przed tamtym pojedynkiem we czterech - Rock, Jack, Pat i ja - udaliśmy się do baru w Houston. Mieliśmy do swojej dyspozycji jedno całe pomieszczenie i tam ustalaliśmy walkę. Tamta walka była bardziej skomplikowana, z dużą liczbą zwrotów akcji, zmian, przerywanych pinów. Rozprawialiśmy nad tamtym pojedynkiem nad stekami i drinkami.

Tym razem siedzieliśmy na środku ringu w Safeco Field w Seattle. Wiedziałem jakie miało być zakończenie, ale mój mózg nie pracował poprawnie. Kompletnie nie miałem pomysłu na to przebieg walki. To co wydarzyło się ze mną dzień wcześniej i obawy o moje zdrowie sprawiały, że nie potrafiłem się skupić na tym co mogę i co możemy zrobić w ringu. Rozważaliśmy różne scenariusze, ale coś w końcu się ruszyło. Powiedziałem, że zrobię kilka Stunnerów na nim, a on potem da mi trzy Rock Bottomy pod rząd. Dwa pierwsze miałem przetrwać jakimś cudem, ale opowiadając o trzecim powiedziałem do Rocka - "Złapiesz mnie ramieniem i przytrzymasz mnie dłużej niż zwykle - jakieś sześć do ośmiu sekund, niech ludzie wiedzą, że TO JEST TO dla Steve'a Austina. Potem rzucaj mnie na matę." Pozostałe rzeczy, które wydarzyły się w walce omówiliśmy w jakieś trzydzieści minut. Chciałem, aby to starcie było godne swojego miejsca w karcie WrestleManii XIX. Obawiałem się o swoje zdrowie, ale niech mnie diabli, jeżeli nie potrafiłbym stworzyć z The Rockiem pojedynku, który cieszyłby innych.

Moje skórzane kamizelki zawsze przygotowuje dla mnie jedna z najlepszych szwaczek WWE - Terry Anderson. Miałem kilka różnych i zawsze z innymi trzyliterowymi skrótami - "DTA" od "Don't Trust Anybody", "SOB" - "Son Of Bitch" czy "BMF" - "Bad MotherFucker". Za każdym razem te trzy litery znaczyły coś innego. Na kamizelce przygotowanej na WrestleManię w Seattle miał - "OMR" od "One More Round". W taki sposób traktowałem i czułem tę walkę - to będzie moja "jeszcze jedna runda", jeszcze jeden raz. A nawet bardziej - mój ostatni raz.

Nie byłem jednak pewien jak będzie wyglądała ta walka w rzeczywistości. Nie byłem przecież w ringu w prawdziwej walce od ośmiu miesięcy. Więc wyjście tam na main event po ośmiomiesięcznej przerwie napawało mnie pewną obawą przede wszystkim o zgranie. Nagle uderzył dźwięk rozbijanego szkła i moja cholerna muzyka. Kiedy 54 000 widzów na arenie zawyło, ja powiedziałem do siebie, że mogę zrobić tę jeszcze jedną walkę - jeszcze jedną rundę. Chyba jestem upartym skurwysynem. Moja była się ze mną zgodzi. Jestem pewien. Kiedy szedłem do ringu wiedziałem, że wszystko będzie dobrze. Czułem, że znajduję się w świętym miejscu.

Wszedłem w walkę bezkompromisowo i wiedziałem, że Rock ją wygra. Nie rozmawiałem o tym z nikim, ale widziałem, że muszę postawić The Rocka w jak najlepszym świetle. Gdybym tego nie mógł zrobić, nie decydowałbym się na to starcie. Zrobiłem to bez namysłu. Nie mogło być innego zakończenia. Wiele razy kiedy ktoś z biura mówił o walce i jej przebiegu, finisz walki był zwykle ostatnią rzeczą w rozmowie. To jest jedna z tych spraw, kiedy oni nie musieli jej ze mną omawiać. To pozostawiono mi i Rockowi. Wiedziałem co ma się wydarzyć i co powinno się wydarzyć. Chciałem to zrobić ponieważ wiele razy pokonałem już The Rocka w wielkich walkach. To była właściwa rzecz - to jest biznes. To był właściwy moment. Zawsze jest jakaś historia - jakiś powód do walki. Pobiłem Rocka na dwóch WrestleManiach. Rock miał udać się w trasę z federacją i sprzedać kolejne PPV z innym przeciwnikiem. Musiał wygrać. Steve Austin mógł skończyć jako generalny manager RAW albo sprzedawca koszulek. Nikt nie wiedział gdzie skończę. Więc jedynym logicznym wyjściem było czyste zwycięstwo The Rocka na środku tego ringu. Bez oszustw, bez nogi na linach, bez ciągnięcia za trykot, bez interwencji czy czegokolwiek innego. I tak właśnie się stało.

Dwóch topowych gości w tym biznesie pracowało ciężko na oczach wyprzedanej areny. To była prawdziwa ciężka solidna i cały czas zmieniająca się batalia. Ludzie szaleli. Na zakończenie The Rock chwycił mnie ramieniem i nie wiem ile on mnie tak trzymał w zawieszeniu. Potem rzut, a fani poczuli, że to ten moment dla Stone Colda. Po spinowaniu mnie do trzech powiedział do mnie szeptem - "Kocham Cię człowieku." Wiedziałem, że mówi szczerze. Odpowiedziałem mu tym samym, również szczerze. Rock dodał - "Nie wiesz nawet ile to dla mnie znaczy. Bardzo, bardzo, bardzo Ci dziękuję. Nawet nie wiesz, jak bardzo to doceniam. Nigdy Ci tego nie zapomnę." Byłem szczęśliwy mogąc to dla niego zrobić. Główną rzeczą było także to, że i fanom się to spodobało.

Kiedy wziąłem roczne wolne po operacji karku, a potem odszedłem na osiem miesięcy to były kroki prawie samobójcze. Miałem jednak szczęście, że na swoich wiernych fanów pracowałem bardzo ciężko, a oni pozostali lojalni wobec mnie. Oni pozostali ze mną, a ja wciąż próbowałem znaleźć drogę, aby bawić ich. Po zakończeniu pojedynku, stanąłem na rampie i ostatni raz spojrzałem na fanów. To był widok, którego nigdy nie zapomnę. Dostałem wielki cheer tak, jakby wygrał walkę i przyjemnie było to usłyszeć. Również fajnym uczuciem było usłyszenie swojej muzyki schodząc na zaplecze.

Rock był w tej walce heelem i starał się robić wszystko co w jego mocy, aby fani buczeli na niego. Jednak kiedy robiliśmy akcję kończącą na środku ringu, potem raz-dwa-trzy, to zmieniło wszystko. The Rock pobił Stone Colda na WrestleManii XIX i to zostało zapisane w historii na zawsze.

Nigdy nie było zapowiedziane w telewizji, że to jest moja ostatnia walka, ale stary J.R. wiedział o tym. Jeżeli spojrzycie na moją twarz podczas schodzenia na zaplecze po wszystkim - to zobaczycie to. Byłem bardzo podekscytowany i prawie płakałem. Czułem się tak, jakby ktoś zabrał z moich pleców spory ciężar. Wiele osób po walce powiedziało, że bardzo im się podobała i że przegrałem w wielki stylu.

Moje walki zwykle opierały się na tym, że podążałem od punktu A prosto do punku B, po prostej linii. Możecie oczywiście latać w górę i w dół, robić różne zakręty i to także będzie walka. Ja chciałem jednak, aby to była prosta walka od A do B tylko z kilkoma mały zakrętami po drodze. Nie chcieliśmy robić niczego fantazyjnego. Mieliśmy opowiedzieć prostą historię opartą o prostą formułę.

Po tym wszystkim ciśnienie odeszło, uwolniło moje ramiona. Wypełniłem swoje zobowiązania wobec Vince'a i jego rodziny, zamknąłem postać i, co bardzo ważne, nie zostałem zniesiony z ringu na noszach po zakończeniu walki. Jednak to było też dziwne dla mnie uczucie. Żałowałem, że nie mogę walczyć już regularnie i musiałem to zaakceptować. Wiedziałem, że wiele osób było w gorszym stanie niż ja. Jednak mój czas nadszedł, ale wciąż byłem jednym szczęśliwym południowoteksańskim wieśniakiem.

Kiedy cała gala się zakończyła musieliśmy poczekać, aż wszyscy fani opuszczą arenę i dopiero wtedy mogliśmy powrócić do hotelu. Prawie godzinę zajęło nam wydostanie się z areny, gdyż tylu było widzów. Ważne jednak, że cała arena była wyprzedana. Wziąłem na spokojnie prysznic - nie spieszyłem się. Potem wrzuciłem płytę Ozzy'ego i posłuchałem trochę muzyki. Wróciłem do hotelu z Jimem. Myślę, że właściwe było to, że ostatni powrót z WrestleManii dla wrestlera znanego, jako Texas Rattlesnake odbył się w towarzystwie starego JR'a. Zapytał jak się czuję i dodał, że wyglądam jakby mi ulżyło. Tak było. Byłem już tyle razy pod nożem z moimi kolanami, karkiem i innymi rzeczami, a teraz wiedziałem, że nie muszę już wracać i występować na wysokim poziomie. Cieszyło mnie nie tylko to, że udało mi się uniknąć kontuzji w walce z The Rockim, ale także to, że zrobiliśmy cholernie świetną walkę. Byłem osiem miesięcy poza wrestlingiem, ale dzięki Bogu moje zgranie powróciło do mnie na czas. Podobało mi się to co zrobiliśmy i byłem zadowolony, zwłaszcza z tego, że udało mi się zrobić tak bardzo fizyczną walkę na gali o takim kalibrze, jak WrestlMania.

Po powrocie do hotelu szybko wszedłem do góry i wziąłem znów prysznic, zmieniłem ubrania i zszedłem na dół na wielką imprezę po WrestleManii. Ustawiłem się w jednym miejscu i rozmawiałem z każdym kto podszedł. To było zabawne. WWE naprawdę wie, jak wydać przyjęcie dla ciężko pracujących osób, które wykonały tak świetna robotę na WM. Potem wróciłem do pokoju, puściłem jakąś muzykę i zacząłem rozmyślać i wyobrażać sobie jaki będzie kolejny krok, co się teraz wydarzy. Pamiętam jak Vince mówił mi pięć lat wcześniej, że pozostały mi jeszcze jakieś trzy lata bycia wrestlerem w tym biznesie, a pomimo tego byłem znów w main evencie WrestleManii. Teraz jednak był koniec.

Czy czułem się obolały następnego dnia? Tak. Czy miałem jakiś uraz czy kontuzję? Nie. Czy Stone Cold odszedł na ringową emeryturę? Prawdopodobnie. W tym szalonym biznesie nigdy nie należy mówić "nigdy" i nie zakładałbym się o moją kolejną walkę. Tam powinno być zakończenie, ale było tylko zamknięcie. Zamknięcie rozdziału z aktywną wrestlingową karierą Stone Colda. To wszystko ma sens. Moja historia zakończyła się i jednocześnie się rozpoczęła.

Obecnie tęsknię za wrestlingiem. Moim fani pewnie też za mną tęsknią - bez dwóch zdań. Fanbase WWE jest bardzo lojalny, ale fani Stone Colda są jeszcze bardziej i bardziej lojalni i kocham ich na zabój. Mogą więc czuć się zawiedzeni, że nie mogę tam wyjść, wypić piwa i wyzwać kogoś na walkę.

W mojej ostatniej walce, kiedy leżałem na plecach i spojrzałem na światła nade mną - zrozumiałem, że moja kariera dobiegła końca. Ale to co zrobiłem było słuszne - dla mnie, dla WWE, dla The Rocka, dla tego biznesu. Nie zawsze podejmowałem dobre decyzje, ale ta jedna mi się udała. Tak właśnie dobiegła końca moja wrestlingowa ringowa kariera. Jednak to nie był koniec Stone Colda Steve'a Austin - uwierzcie mi.

dodane przez Vercyn w dniu: 07-10-2012 15:46:36

Udostępnij

Komentarze (1)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :


Cytat: Vercyn

Po powrocie do hotelu szybko wszedłem do góry i wziąłem znów prysznic, zmieniłem ubrania i zszedłem na dół na wielką imprezę po WrestleManii. Ustawiłem się w jednym miejscu i rozmawiałem z każdym kto podszedł. To było zabawne. WWE naprawdę wie, jak wydać przyjęcie dla ciężko pracujących osób, które wykonały tak świetna robotę na WM.


Czytając ten akapit, z miejsca przed oczami stanął mi obraz Pipera (opisywany w jego książce), gdzie po dziewiczej WrestleManii, nie dość, że nie został zaproszony na "pogalową fetę", to jeszcze na własną rękę musiał sobie kołować transport do domu... Tak więc WWF/WWE nie zawsze jednak chyba wie jak wydawać przyjęcia dla ciężko pracujących osób, Steve. No, chyba że mówimy o osobach, darzonych względami przez Vince'a...

Kolejne świetne tłumaczenie Vercyn, choć akurat ta walka Rocka z Austinem była chyba stosunkowo najsłabszą w ich wspólnej historii (co oczywiście nie oznacza, że nie trzymała odpowiedniego poziomu, poniżej którego ci wrestlerzy nigdy nie schodzili). Z pewnością do historii przeszedł jednak motyw, gdzie heelowy Rock czysto jedzie jednego z najmocniej wypromowanych face'ów - Stone Cold'a.

napisane przez -Raven- w dniu : 08-10-2012

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy