"Behind the Mask" to książka poświęcona Rey'owi Mysterio Juniorowi. To autobiografia począwszy od jego najwcześniejszych lat. Będę starał się w miarę systematycznie dodawać kolejne części tej liczącej ponad 300 stron książki. Zapraszam do lektury
NAUKA JAK BYĆ TWARDYM
Kiedy miałem osiem lat, wiedziałem, że chcę spróbować sił w wrestlingowej karierze. Przekonałem mojego wujka i moich rodziców, aby pozwolili mi trenować. Nie było tak naprawdę ciężko. Moi rodzice byli zawsze w porządku i pozwalali mi robić to co chciałem, tak długo, jak zajmowałem się także szkołą. Oczywiście mój wuj prowadził szkołę wrestlingową. Kochał mieć mnie obok siebie. Byłem najmłodszym dzieciakiem w mojej klasie. Kolejna osoba miał już szesnaście lat. Każdy wiedział, że jedynym powodem, dla którego tam się znalazłem, był mój wujek. Jednak pozostali uczniowie byli w stosunku do mnie nawet mili. Nauczyciele traktowali mnie na równi z innymi. Z kolei mój wuj wymagał ode mnie więcej niż od innych. Pomijając mój wiek, jego wymagania były wysokie i musiałem bardzo ciężko pracować, aby im sprostać.
Nie wiem, jak to robią w Stanach, ale w Meksyku uczymy się wykonywać chopy i uderzać w klatkę piersiową bardzo wcześnie. Jest to jedna z podstawowych umiejętności. Wuj wziął mnie i pokazał całej klasie, jak to powinno wyglądać. Jego ręka była dwa razy większa niż moja klatka - to tak, jakby buldożer pożerał budę dla psa. Kilka razy uderzył mnie tak mocno w klatkę, że zaczęła krwawić. Tak, to naprawdę bolało. Szczególnie wtedy. To bolało tak bardzo, że z bólu poleciały mi łzy, a ja sam zszedłem z ringu gotowy, aby się poddać. Zignorował mnie i kontynuował naukę pozostałych. Zabrało mi jakieś piętnaście minut zrozumienie, że chcę wrócić tam i dalej się uczyć. Wuj wciąż mnie ignorował przed klasą. Dał mi do zrozumienia, ponownie, że traktuje mnie tak samo, jak pozostałych uczniów. Już mając osiem lat, nauczyłem się, że muszę być mężczyzną. Jednak wtedy było ciężko mi to pojąć. Powiedział do mnie - "Wiesz co, to jest sposób w jaki trenujemy. Jeżeli chcesz tutaj pozostać, musisz się tego podjąć. Nie ma wycofywania się. Nie ma łatwych rozwiązań. Jeżeli myślisz, że uderzam Ciebie mocno, to właśnie w taki sposób my uderzamy. Uderz mnie dwukrotnie, jak najmocniej." To była część mojej edukacji - nauczenie się, jak być twardym.
KLASA
Sala, w której trenowaliśmy, była zaraz obok Tijuana Auditorium, czyli największej profesjonalnej areny w mieście. Sala była, jak to powiedzieć, oldschoolowa, z dużym naciskiem na "old". Ring w sam w sobie był starym ringiem bokserskim zaadaptowanym do wrestlingu. Liny zrobione były z drutu pokrytego gumowym wężem. Ciężko było się od nich odbijać. Część narożników miała poobrywane gumowe nakładki i wystające gołe druty. Było ciężko, kiedy się w nie uderzyło. Powierzchnia maty była sztywna. Nie było także sprężyny na środku pod matą, a góra była porozdzierana.
Ringi meksykańskie są zbudowane trochę inaczej niż te amerykańskie, ale ten był inny nawet jak na Meksyk. Zrobiono go z drewna i może z pięciocentymetrowej pianki. Skórzana mata była na wierzchu tej pianki. Była tak szorstka, jak nie oszlifowany kamień i zastanawiałem się, czy krowa, która dała tą skóra, nie przeszła przez jakąś wojnę. Oczywiście była do tego porozdzierana i połatana. To czyniło ring naprawdę niewygodnie twardym. I byłbym zapomniał o wielkiej dziurze w dachu dokładnie nad matą. Kiedy padało, woda była wszędzie. Musieliśmy trenować omijając mokre miejsca oraz wiadra, które stały tam w celu zbierania wody. Jednak my byliśmy wtedy bardzo twardzi - nie obchodziło nas to. Twarda mata, kałuże deszczu - my ignorowaliśmy najlepiej jak potrafiliśmy. Chcieliśmy tylko być na tym ringu.
W pierwszej klasie skupialiśmy się na podstawach. Biegaliśmy wokół sali rozgrzewając się i zwiększając wytrzymałość. Następnie robiliśmy "kaczuszki" - kucałeś, łapałeś się za kostki i szedłeś jak kaczka. Były pompki, hinduskie przysiady i brzuszki. Żadnych ciężarów, same ćwiczenia. To wszystko zabierało jakieś trzydzieści do czterdziestu pięciu minut. Potem wchodziliśmy na ring na kolejne czterdzieści pięć minut do godziny. Zadania były zróżnicowane, jednak zwykle robiliśmy przewroty w przód i w tył. Uczyliśmy się, jak przyjmować cios i jak biegać pomiędzy linami. Przyswajaliśmy ringowe podstawy: jak blokować, jak chwytać, jak się wydostawać z uchwytów.
W tym momencie dzielono klasę. Początkujący zajmowali się sobą i ćwiczyli podstawowe umiejętności. Bardziej zaawansowani pracowali wspólnie. Dostawaliśmy indywidualne instrukcje i powoli uczyliśmy się tej profesji. Wciąż pamiętam kilku z moich trenerów, między innymi Caballero 2000, La Gacela czy Super Astro. Wciąż mam kilka blizn i siniaków, które mi zafundowali. Super Astro pracował z nami najciężej. Kiedy przychodził, wiedzieliśmy, że kilku z nas będzie musiało odwiedzić szpital następnego dnia. Zaczynał z nami od pięciuset przysiadów i pięciuset pompek, wtedy stawałeś się twardy. Oczywiście był jednym z moich ulubionych zawodników, z okresu kiedy dorastałem. Był innowacyjnym i bardzo pomysłowym wrestlerem. Wykonywał wczesną wariację tego, co teraz nazywa się 619. Krótsza niż moja, może nawet dużo krótszą. Inspirowałem się w trakcie mojej kariery.
Tijuana
Zaraz po ukończeniu szkoły podstawowej przeniosłem się do Tijuany. Moi rodzice zdecydowali się przenieść, ze względu na pracę ojca, gdyż zwiększyły się jego zadania, odpowiedzialność, ale także i płaca. Nawet po przeprowadzce wciąż uczęszczałem do szkoły w Chula Vista w Kalifornii, podróżując w jedną i w drugą stronę. Zwykle mam podwoziła mnie tam. Opuszczaliśmy dom o 5.30. Jeżeli korek był niewielki, to około 15 minut zabierało nam dostanie się do granicy, a stamtąd była już krótka jazda do szkoły. Jeżeli natomiast był duży, droga zabierała nam około godziny i w szkole byłem tuż przed siódmą. Jeżeli korek był naprawdę wielki, wtedy tuż przy granicy wysiadałem z auta, wsiadałem do tramwaju i jechałem na Iris Avenue. Tam przesiadałem się w szkolny autobus albo szedłem pieszo. To było jakieś dobre siedem-osiem kilometrów piechotą.
Lekcje kończyłem około 14.45. Jeżeli zdążyłem na autobus to byłem w domu około 15.30 i wtedy zaczynałem odrabiać moje zadania domowe. To było o tyle ważne, że nie mógłbym udać się na lekcje wrestlingu, gdybym nie miał odrobionych zadań a także domowych obowiązków. Wszyscy mieliśmy obowiązki i byliśmy za coś odpowiedzialni. Przygotowywałem sobie jedzenie, prałem ubrania i porządkowałem pokój, a to wszystko w wieku dziesięciu lat. Żaden z nas nie był maminsynkiem. Byliśmy uczeni, jak być mężczyzną.
Moją ulubioną rzeczą, która przygotowywałem, był ryż i fasola - każdy Meksykanin musi mieć swoją domową fasolę. Wciąż lubię takie proste danie. Nic tak nie stawia na nogi i poprawia nastroju, jak fasola z ryżem. Moją specjalnością był jednak makaron ramen - dodawało się wody i było gotowe do jedzenia. To pęczniało i nabierało właściwości w gorącej wodzie. Być może, kiedy przejdę na emeryturę, to otworzę restaurację.
W szkole nie byłem jedynym dzieckiem, które dojeżdżało. Jeżeli zapytacie którychkolwiek meksykańsko-amerykańskich rodziców, gdzie chcieliby posyłać swoje dzieci na naukę, bardzo szybko odpowiedzą, że do USA. Więc kiedy praca zmusiła ich do powrotu do Meksyku, dołożyli wszelkich starań, aby ich dzieci pobierały wciąż jak najlepszą edukację, nawet jeżeli miałoby to oznaczać codziennie podróżowanie pomiędzy Meksykiem a USA.
Poza wrestlingiem, drugim sportem kochanym przeze mnie był amerykański football. Graliśmy w nią podczas przerw. Zawsze byłem odbierającym. Moje skomplikowane poruszanie się i prędkość sprawiły, że wśród przyjaciół zdobyłem ksywkę "Weasel" ("Łasica"). Kochałem łapać piłkę w powietrzu i biec ile sił w nogach. Powtarzam, że gdybym nie został wrestlerem, to z pewnością byłbym najmniejszych graczem w amerykańskiej NFL.
Innym sportem, który również kochałem, był surfing. Starszy brat mojej mamy, Ampelio, mieszkał blisko Rosarito Beach, około dwudziestu pięciu minut drogi od Tijuany. Był wielkim zrealizowanym życiowo surferem. Byłem gdzieś w szkole średniej, kiedy przekonałem go, aby zabrał mnie ze sobą i nauczył jak używać deski do surfowania. Wziął mnie w miejsce nazywane "K38", pokazał podstawy i pozwolił spróbować. Złapałem swoją pierwszą falę. Potem drugą, trzecią, czwartą, piątą i szybko straciłem rachubę. W jakiś sposób udało mi się trzymać słoną wodę z daleka od moich płuc i dalej płynąć, a na koniec dnia udało mi się to załapać. Wciąż pamiętam, jaki byłem szczęśliwy kiedy udało mi się pierwszy raz ustać na desce przez piętnaście sekund - początek i koniec nie był piękny, ale pomiędzy wejściem a upadkiem było fantastycznie. Teraz myślę, że zakończenie to było prawdziwe grzmotnięcie o fale.
FIRMA I JEJ GWIAZDY
Kiedy rozpocząłem naukę w szkole średniej, mój brat Rojelio - nazywaliśmy go Lalo - zaczął pracować jako manager w pizzerii o nazwie - Godfather's Pizza. Moja mama także zaczęła tam pracować, obsługując bar sałatkowy. Ja także tam dostałem pracę po szkole i w weekendy składając pudełka od pizzy i czyszcząc stoły. Najbardziej pamiętam telewizor, który znajdował się na zapleczu, gdzie jadłem lunch. W sobotę nadawali gale wrestlingu. Był to pierwszy raz kiedy zobaczyłem World Wrestling Federation (obecnie WWE). Jeżeli się nie mylę była to retransmisja Saturday Night's Main Event i emitowali to około południa.
Oglądałem Hogana, Jake'a "The Snake'a" Robertsa, Macho Mana, Ricky'ego Steamboata, Tito Santanę i jeszcze wielu innych. Wiele walk było squashami - bardzo krótkie i jednostronne. Pamiętam jak oglądałem Jake'a Robertsa. To były późne lata osiemdziesiąte, przed jego późniejszymi wyczynami. To był szalony facet już wtedy, ale w pozytywnym znaczeniu. To wszystko nie byłoby aż tak widoczne, gdyby nie jego znak charakterystyczny - "Patrzcie na tego gościa, on wychodzi z wężem". A to było prawdziwy wąż. To był element jego psychologii i rozpraszania przeciwnika. Wychodził z wielkim pytonem w płócienne torbie. Nazywał go - Damien. Kiedy kończył z przeciwnikiem, zwykle po DDT, pozwalał wężowi poślizgać się po ciele przeciwnika. Jake'owi przypisuje się wynalezienie DDT, obecnie jedną z podstawowych akcji w wrestlingu.
CMLL
Poza WWF oglądałem także cały czas CMLL (Consejo Mundial de Lucha Libre - World Wrestling Council). CMLL jest meksykańskim odpowiednikiem WWF i wtedy posiadało wszystkie meksykańskie gwiazdy. Kiedy dorastałem moim celem było dołączenie właśnie do niej. To było coś na zasadzie - "Człowieku ja tam chcę się dostać. Tam chcę to robić." Nigdy nie myślałem, że będę w stanie dostać się do WWF i robić to w Ameryce. Byłem nakierowany na Mexico City, które było daleko, oraz na CMLL. To było wielkie, chociaż się go obawiałem. To było przede wszystkim moje marzenie.
NAJLEPSI NAUCZYCIELE
Praca, lekcje, obowiązki w domu i szkoła wrestlingową - to było moje życie, ale nie w tej kolejności. Chodziłem na salę we wtorki, środy i czwartki. Zajęcia w klasach trwały od siódmej do dziewiątej. O dziewiątej większość uczniów szła do domu. Bardziej zaawansowane dzieciaki zostawały dłużej i pracowały indywidualnie z trenerami. Oczywiście kręciłem się w pobliżu. To był najlepszy czas na naukę.
Najlepsze były czwartkowe wieczory. Sala znajdowała się obok Tijuana Auditorium i naturalnie zawodnicy, którzy mieli walki w piątki przychodzili na salę poćwiczyć. Przyjeżdżali w czwartki do Tijuany, oglądali Auditorium a potem przychodzili popracować na naszej sali. To był najlepszy czas, aby tam być. Czasami mój wuj posyłał mnie do ringu z Shamu, abym pokazał co potrafię. Shamu był świetnym partnerem i zawsze pozwalał mi wypadać dobrze. Miałem szczęście mogąc być w ringu z nimi. Nie tyle uczyli mnie nowych akcji, co byli ze mną w ringu. To był fajne.
Nie pamiętam wszystkich gwiazd, które spotkałem. Jedną z nich był Negro Casas. Inni to Leon Chino, Caballero 2000, Super Astro i La Gacela. To były wielkie meksykańskie gwiazdy. Do tej pory myślę, że oni i ich praca mieli ogromny wpływ na mnie. Każdej nocy uczyłem się czegoś od nich.
POCZĄTKOWY SZUM
Tak naprawdę tylko kilka osób wiedziało, że przed pójściem do szkoły średniej trenowałem wrestling. W średniej szkole zrobił się wokół mnie szum z tego powodu. Lubiłem to. Pamiętam, jak mówiłem kilku przyjaciołom, że mój wuj to Rey Misterio, a ja także chcę został wrestlerem. Reakcja była zawsze taka sama - "Daj spokój człowieku. Nie ściemniaj." Odpowiadałem - "Nie, nie, nie. To prawda". I słyszałem - "Ty? Wrestlerem?" Ciężko było w to uwierzyć, nie dlatego, że wrestlerzy byli sławni, a dlatego, że byłem niski. Musiałem to udowodnić bardziej sobie, ale też moim przyjaciołom. Dopiero jak zobaczyli mnie raz podczas ćwiczeń - wtedy uwierzyli.
Niedługo po tym, jak dostałem się do szkoły średniej, jeden lub dwóch szkolnych trenerów wrestlingowych pytało mnie, czy nie zapisałbym się do ich drużyn. Bardzo chciałem, ale pomiędzy dorywczą pracą w restauracji brata, domem i treningami, nie miałem za wiele czasu. W przeciwieństwie do wielu innych dzieci i profesjonalnych wrestlerów, nigdy nie miałem szansy trenować wrestlingu w szkole średniej.
ROSNĄCY GŁÓD
Osiem lat, dziewięć, dziesięć, jedenaście, dwanaście, trzynaście - lat przybywało. Trenowałem i uczyłem się, uczyłem i trenowałem. Każdego roku, miesiąca i dnia stawałem się lepszy. Stawałem się także bardziej głodny. Nie tylko dalszej nauki wrestlingu, ale także wejścia do prawdziwego ringu. Moi koledzy, z którymi trenowałem, jeden za drugim debiutowali w pro wrestlingu. Chciałem także tego. Nie miało dla mnie znaczenia, że są dużo starsi ode mnie. W tym czasie miałem czternaście lat, trenowałem przez sześć i czułem się weteranem. Nie wiedziałem, czy będę profesjonalnym zawodnikiem. Wiedziałem, że chcę taki być.
Czy miałem odwagę, specjalny zapał, ten ogień, który mają wrestlerzy? Nie wiedziałem. Jedyne czego byłem pewien to to, że nie dowiem się tego, dopóki nie stanę w ringu przed płacącą publicznością. Chciałem to robić bardziej niż cokolwiek innego.
LUCHADOR
Czternastolatek jest za młody, aby być profesjonalnym wrestlerem. Zbyt młodym, chociażby dlatego, że potrzebuje zgody swoich rodziców. Byłem niski, bardzo bardzo niski, nawet jak na czternastolatka. Ważyłem zaledwie 45 kilogramów i mierzyłem 154 centymetry. Nawet mając zgodę rodziców, znalezienie promotora, który wstawiłby mnie do swojego show nie byłoby łatwe…
Behind the Mask - Surfer, futbolista a może wrestler?
Komentarze (7)
Skomentuj stronęŚwietna robota, fajnie się to czytało.
Mam nadzieje że nie zabraknie Ci wytrwałości i dasz rade przetłumaczyć całą książkę.
Druga część wyszła bardzo, szybko po pierwszej obyś utrzymał tę tendencję Vercyn :)
Nie wiedziałem, że Rey miał zaciągi na serfera. Mógł :twisted: stworzyć tag team z Tylerem Reksem kiedy miał jeszcze gimmick serfera :lol:
Kolejny dobry rozdział. Wiele informacji o tym jak,gdzie z kim przebiegały treningi. Ogólnie tekst miło się czytało i nie zauważyłem błędów. Czekam na kolejne części
Bardzo fajnie, że to tłumaczysz. Można się wiele dowiedzieć. Mam nadzieję, że poza tą autobiografią będą kiedyś jakieś inne, oczywiscie jeśli znajdziesz czas.
Tak jak pisałem poprzednio, czytając to człowiek aż żałuje, że w Polsce nie ma szans trafić na przetłumaczoną książkę wrestlera, dlatego twoja inicjatywa jest naprawdę imponująca i świetnie ci to idzie, za co wielkie dzięki.
Wielkie dzięki Vercyn , że tłumaczysz tą książkę . Miło się czyta , błędów nie zauważyłam . Czekam na kolejne części : )
Bardzo miło się czytało,dzięki Vercyn za przetłumaczenie tego ;)