PRZENOSINY NA SMACKDOWN!
Chris Benoit zadzwonił do mnie i powiedział - "Zgadnij co!" Odpowiedziałem - "Okej, co?". Chris dokończył - "Przenosimy się na SmackDown!" Szczerze, dla mnie nie było różnicy. WWE rozdzieliło roster na dwa oddzielne brandy wtedy, kiedy ja pracowałem na scenie niezależnej. Kiedy powróciłem zostałem umieszczony w rosterze RAW. Po prostu rzucali mnie tam, gdzie pracował Rob Van Dam. Pomiędzy nami była nieustająca rywalizacja, która bazował na tym, że obaj używaliśmy akcji Frog Splash, jako akcji kończącej. Nie miałem żadnych problemów z przejściem do innego brandu. Razem z Chrisem podróżowaliśmy wtedy wspólnie, więc tak długo, jak obaj jeździliśmy, bez różnicy w którym rostrze, to nie miało większego znaczenia w moim życiu.
Historia polegała na tym, że pomiędzy General Managerami RAW (Eric Bischoff) i SmackDown! (Stephanie McMahon) była rywalizacja. Rozważając naszą długą wspólną historię wszystko układało się bardzo sensownie w przypadku naszej chęci wykiwania Bischoffa. Jak się okazało, SmackDown! było zupełnie różnie od RAW. Mówiąc wprost, mogłem poczuć lekką różnicę w ogólnej atmosferze. Ponieważ gala nie leciała na żywo, tam panowała trochę mniejsza presja. Cały klimat był nieco bardziej spokojny. Nie chodzi o sposób produkcji czy profesjonalne podejście, ale o to, że gale nie szła na żywo. SmackDown!, z własną odrębnością i zupełnie innym rodzajem energii, jest tak ekscytujący, jak RAW. To właśnie chciało osiągnąć WWE - dwa różne programy, dwie różne gale. To nie tylko rozdzielone rostery, to także różny unikalny styl każdego programu.
Inną rzeczą, która była dobra w moim przejściu na SmackDown! był fakt, że tam pracowali Chavito i Rey Mysterio. Nie pracowaliśmy wspólnie od czasów WCW. Chavo dołączył do federacji, kiedy Vince przejął WCW i wcielił do swojej federacji, w tym samym roku, w którym ja wcześniej zrobiłem sobie przerwę. Rey dołączył rok później i został skierowany bezpośrednio na SmackDown! Bycie w jednym rosterze z Chrisem, Rey'em i Chavito, ludźmi, którzy byli moją prawdziwą rodziną, czyniło moje życie prostszym. Wciąż zmagałem się z moją wstrzemięźliwością, a obecność przyjaciół wspierających mnie była bardzo pomocna.
Na SmackDown! była grupa naprawdę wspaniałych zawodników - Chris, Rey, Edge, Chavito, Kurt Angle i wielu wielu innych. Nie ważne, jaka była kombinacja - singles match, tag match, triple threats - każdy tydzień przynosił przynajmniej czterogwiazdkowy pojedynek. To była dla mnie bardzo zadowalający okres czasu. Pracowałem ciężko i dobrze się bawiłem. Tworzyłem coś bez zbędnych kłótni z ludźmi, którzy za bardzo nie wiedzieli o czym mówią. Wracając za kurtynę chciałem wiedzieć czy zrobiłem dobrą walkę, czy dobrze wykonałem swoją pracę czy nie. To pozwalało mi się rozwijać.
Mój pierwszy większy feud na SmackDown! miałem z Edgem. Nie mieliśmy jeszcze okazji pracować razem wcześniej i kiedy nasz program został zabukowany, Edge zaczął się bronić. Nie wierzył, że ja będę dobrze współpracował. Obawiał się, że ja będę tylko chciał sam dobrze wyglądać. Nie winię go - był w tym biznesie już sporo czasu i miał prawo być ostrożny. Jednak kiedy zrozumiał, że moim jedynym celem jest zrobienie tego programu dobrze, mury runęły a rozwinęła się przyjaźń. Kiedy zaczęliśmy siebie poznawać, byłem zadowolony z odkrycia, że Edge ma taką wspaniałą osobowość. Wiedziałem, że jest niesamowitym zawodnikiem, ale był też ciepłym, miłym i uprzejmym gościem. Razem z nim mieliśmy wspaniałe walki. Ta, która zapadła mi najbardziej w pamięć, miał miejsce 26 września (2002 rok - przyp. red.) w San Diego, czyli dziki No DQ Match na SmackDown! To był prawie najbardziej brutalny mecz w mojej karierze - wciąż mam blizny, który o tym świadczą. Na koniec Edge wykonał na mnie Edgecution z drabiny i trzeciej liny, po czym uzyskał pin. Opuścił ring, a ja zostałem leżąc na środku, kiedy się podniosłem dostałem od fanów owację na stojąco. To było wspaniałe uczucie, pomimo tego, że byłe heelem. Odwracałem się do nich, a oni wciąż mnie okrzykiwali. Kiedy wróciłem na zaplecze, Shane McMahon uścisnął mi dłoń i przytulił. To znaczyło dla mnie bardzo dużo. Okazało się, że narażanie mojego tyłka zostało docenione.
LOS GUERREROS
Niedługo po mojej przeprowadzce na SmackDown! znalazłem się w drużynie z Chavito przeciwko Edge'owi i Rey'owi. Zarząd zobaczył chemię, która pomiędzy nami była i zaczął ustawiać nas wspólnie coraz częściej. Jakiś czas później, Los Guerrero stali się pełnoprawnym tagteamem. Byłem ucieszony na wieść o tym pomyśle. To było coś, co od zawsze chcieliśmy robić. Byliśmy tagteamem, kiedy ćwiczyliśmy w ringu mojego ojca. Żyliśmy naszym dziecięcym marzeniem. Powodem, dla którego Los Guerrero współpracowali tak dobrze, był naturalny rodzaj chemii pomiędzy nami. Cała nasza rodzina to miała. Za każdym razem, kiedy dwóch Guerrero było w drużynie, rezultat był fenomenalny. Każda kombinacja była wspaniała - Chavo i Hector, Hector i Mando, Chavo i Mando, Ja i Chavito. To narodziło się w czasie wspólnych lekcji. Można było nas wrzucić razem i to rozkwitało. Zbyt często drużyny tworzą dwaj zawodnicy, na których creative team nie ma innego solowego pomysłu. To przeważnie nie daje efektu, ponieważ między nimi jest sztuczna chemia. Albo się to ma, albo się tego nie ma. To dar.
W krótki czasie razem z Chavito znajdowaliśmy się w tym magicznym miejscu, o którym obaj myśleliśmy. Jedyne co musieliśmy robić to spojrzeć na siebie i wiedzieliśmy co ten drugi chce wykonać. Czasami, musiałem się odwrócić, a Chavo miał wykonać to o co go prosiłem. Nigdy nie miałem wątpliwości, że jego tam może nie być. Zawsze wiedziałem, że Chavo będzie tam gdzie powinien. To był wspaniałe. Sprawiało, że dobrze się czułem, że czułem się tak, jak wtedy na ringu ojca grając drużynę z moim bratankiem.
Moja postać (Latino Heat) zyskiwała popularność od jakiegoś czasu, ale nie taką, jak od czasu Los Guerreros, kiedy ludziom zaczęła się naprawdę podobać. To nie miało iść tą drogą. Oszukiwaliśmy na każdy możliwy sposób, a to kończyło się urzekaniem fanów. Kombinowaliśmy na różne sposoby i przeciwko każdemu, zawsze starając się z sędziów zrobić głupków. Zamiast nienawidzić nas za to, fani nas dopingowali. Byli zadowoleni widząc nas kłamiących, oszukujących i kombinujących, aby osiągnąć zwycięstwo. Na początku doping wkurzał mnie maksymalnie. Przecież my powinniśmy być heelami!! Poszedłem na zapleczu do Chavito i zapytałem - "Co do jasnej cholery robimy źle? Co musimy zrobić, aby nas wybuczeli?" Potem przypomniałem sobie coś, co powiedział mi dawno temu ojciec - "Synu, nie ważne czy mówią o Tobie dobrze czy źle, dopóki wypowiadają Twoje imię poprawnie." Nie rozumiałem nigdy tego, dopóki razem z Chavito nie zaczęliśmy być dopingowani. Zdałem sobie sprawę, że tato mi tłumaczył, że nie ważne czy cheerują czy buczą, dopóki na Ciebie reagują. Jeżeli fani przestaną dopingować albo buczeć, to wtedy dopiero pojawia się problem.
Jednej rzeczy nie wolno nigdy robić - na siłę przekonywać fanów. Można próbować na różne sposoby opowiedzieć swoją historię, ale i tak na końcu to fani będą decydować. Jeżeli chcą, abyś był babyfacem, uwierz mi, skończysz jako babyface.
Nawet z tymi wszystkimi heelowymi zagrywkami, które robiliśmy, Los Guerreros dawało fanom sporo rozrywki, a ludzie to lubili. Cieszyli się, że nie chowamy tego przed nimi, że kłamiemy, oszukujemy i kombinujemy tuż przed nimi. Oczywiście "chowaliśmy" to przed przeciwnikami, ale fani czuli się częścią tej gry i dlatego nas cheerowali. Wcześniej, w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, za takie zachowanie, jak uderzenie przeciwnika pasem czy oszukanie sędziego zebrałbym największy heat i zostałbym najbardziej wybuczany. Jednak teraz, ludzie chcą takich postaci, które balansują na granicy heel-face, jak np. Stone Cold Steve Austin. Publika odlatuje widząc mnie gotowego do oszukiwania za każdym razem. Dla mojej postaci to tylko fragment, to tylko część całości. Jedyny moment, w którym coś może pójść źle jest wtedy, kiedy zostanie się przyłapanym. Jeżeli Cię nie przyłapią, to się wygrywa. To jest ta cała psychologia - oszukiwać, aby zwyciężyć.
Los Guerrero stali się najpopularniejszym tagteamem w WWE w tym czasie. Ludzie kochali to co robiliśmy. Byliśmy, jak postacie z filmu Cheech and Chong, tylko bez całej tej trawki. Jestem bardzo dumny, że mogłem pracować z Chavito. To pokazało, że obaj mamy talent. Jednak najbardziej zadowalającym faktem sukcesu Los Guerrero i Latino Heata był fakt, że mogłem pokazywać moje korzenie Chicano (meksykańsko-amerykańskie). Nie było zbyt dużo wrestlerów Chicano, którzy mogli tak to pokazywać. Oczywiście, było wielu Chicanos i Chicanas, którzy mieli ogromny wpływ na naszą kulturę w ostatnich latach - George Lopez, Edward James Olmos, Paul Rodriguez, Cheech Marin czy Selena. To są ludzie, na których patrzałem. Ludzie, którzy wywodzili się ze społeczności Chicano i stali się wielcy, ale nie odwrócili się od swoich korzeni. Mówi się, że kluczem do bycia wielką postacią w wrestlingu, jest znalezienie tego czegoś i wyciągnięcie tego. Latino Heat jest wielką częścią mnie. To moje dziedzictwo Chicano niewiarygodnie i ekstremalnie przedstawione.
ALKOHOLOWE PROBLEMY
Moje życie zmieniło się od kiedy stałem się trzeźwy. Wszystko stało się inne, różne od tego co było wcześniej. Mój świat stał się mniejszy i bardziej skoncentrowany. Zrozumiałem, że nie powinno być nikogo ważniejszego niż Vickie i dziewczynki. W każdej chwili, w której nie pracuję, powinienem być z moją rodziną. Straciłem dziesięć lat, aby to zrozumieć. Teraz ten czas jest dla moich dzieci i żony. Stałem się bardziej spokojny. Ludzie, którzy znali mnie jako wiecznie szczęśliwego i uśmiechniętego gościa byli zdziwieni. Stałem się bardziej poważną osobą teraz. Nie mogli zrozumieć, że w tym momencie jestem bardziej szczęśliwy, niż kiedy to okazywałem na zewnątrz. Zachowywałem się przez większość mojego życia, jak dziecko. Teraz stałem się odpowiedzialnym dorosłym.
Bycie alkoholikiem daje wiele wymówek, aby zachowywać się, jak dziecko czy młodzież, zwłaszcza wtedy, kiedy powinno się już dorosnąć. Człowiek zatrzymuje się emocjonalnie. To nie znaczy jednak, że teraz nie mogę się zachowywać, jak duże dziecko - owszem, mogę, ale nie potrzebuję do tego butelki w dłoniach. Wielu członków rodziny miało problem z akceptacją zmian w moim życiu. Bardzo chcieli, abym wytrzeźwiał, ale kiedy to się już stało, nie mogli ze mną wytrzymać. Potrzebowali czasu, aby zrozumieć, że nie jestem już tą osobą co kiedyś. Moje siostra Linda miała z tym bardzo duże problemu. Przez pewien czas nie mogliśmy nawet ze sobą porozmawiać. Przez telefon toczyliśmy walki, które kończyły się zwykle - "Nie dzwoń do mnie więcej. Nie znam Ciebie już dłużej!" Wzięła moją trzeźwość bardzo osobiście. Pomogłem jej zrozumieć moje nowe życie, moje zbliżenie z Vickie i dziećmi, po czym udało się załagodzić problem. Teraz jest nawet lepiej niż było wcześniej. Jej rodzina - mój szwagier Gilbert i dzieci, Melody, Nicole i Eric - są dla mnie tacy wspaniali.
Myślę, że najciężej było zaakceptować moją zmianę ludziom, którzy przechodzili przez to wszystkie najgorsze ze mną. Jakiś rok od bycia trzeźwym, razem z Chavito byliśmy na lotnisku sprawdzani przez naszym odlotem. On poszedł na przód, a kiedy przeszedł kontrolę odszedł na bok i czekał na mnie. Powiedziałem - "Idź, idź do wejścia, bracie." Chavito odpowiedział - "Nie, spoko. Poczekam na Ciebie." Nalegałem dalej - "Chavito, idź, idź. Poradzę sobie." On wciąż czekał i odrzekł - "Nie, nie, nie. Poczekam i upewnię się, że z Tobą wszystko w porządku." Spojrzałem na niego i zrozumiałem o czym myślał. Powiedziałem - "Nie nawalę już więcej bracie." Chavito uśmiechnął się smutnie i powiedział - "Przepraszam, bracie". Widok Chavito stojącego tam, czekającego, aby po raz kolejny po mnie posprzątać, bardzo mnie zabolał w środku. Pomyślałem - "Mój Boże, przez co ten człowiek musiał ze mną przejść?"
Wiedziałem, że Vickie nie była jedyną osoba, która się mną opiekowała. Miałem tak wielu przyjaciół i współpracowników, którzy przez tyle lat się mną zajmowali, pilnowali, abym nie nawalił i nie wpakował siebie w kłopoty, że nawet nie wiedziałem. Nigdy nie chciałem być dla nikogo ciężarem. Tak się jednak działo, że kiedy piłem, ludzie stawali się moimi niańkami, a ja im na to pozwalałem. Jednym z ludzi, którzy mnie nigdy nie osądzali był właśnie Chavito. Bóg jeden wie, że miał do tego prawo, ale nigdy teo nie zrobił, to nie było w jego naturze. Na pewno miał pewne urazy, ale był pełen miłości. Przepraszałem go już wiele razy, a on wszystko mi wybaczał. Mówił - "Opiekowałem się Tobą, bo Ciebie kocham bracie. Wiem, że Ty dla mnie zrobiłbyś dokładnie to samo." Odpowiadałem - "Taka jest prawda bracie. Jednak różnica jest taka, że ja nigdy nie musiałem tego robić." Chavito spędzał z "nowym" mną więcej czasu niż ktokolwiek inny z rodziny. Dlatego on te wszystkie zmiany znosił. Chavito wciąż o mnie dba. Mogę z nim rozmawiać, jak z nikim innym. Jest moim przyjacielem.
Chris Benoit jest też taką osobą, która nigdy nie narzekała na opiekowanie się mną. Nigdy nie powiedział mi, że jest już tym zmęczony i ma tego dosyć. To zawsze w nim kochałem. Kiedy podróżowaliśmy, Chris patrzał na każdy mój krok. Walił w drzwi mojego pokoju hotelowego każdego poranka, budził mnie i wsadzał do samolotu mówiąc - "Dawaj, człowieku. Wstawaj! Vickie skopie Ci tyłek, jeżeli nie będziesz w domu na czas." Kiedy byłem już trzeźwy, usiadłem z Deanem i Chrisem i przeprosiłem ich za to, że musieli przez to ze mną przechodzić. Powiedzieli mi, abym się nie przejmował i nie martwił. Jednak martwiłem się tym. Wiedziałem, że mam u nich dług, którego nigdy nie będę w stanie spłacić. Nie miałem także okazji przeprosić wiele innych osób, które przez tyle lat się mną zajmowały, jak chociażby Perry Saturn. Mam nadzieję, że wiedzą, jak jestem im wdzięczny za ich miłość i wsparcie, kiedy tego najbardziej potrzebowałem.
WRESTLEMANIA XIX
WrestleMania XIX odbywała się w Seattle w Saleco Field - w ogromnym budynku. Kiedy walczysz na stadionie, wszystko jest inne ze względu na rozmiar budynku. Chwile dłużej zabiera usłyszenie tego co krzyczy tłum. To zmienia naprawdę sposób walki. Zawsze słuchałem reakcji publiczności. Cheerowanie i buczenie pomaga prowadzić walkę. Na stadionie trzeba być cierpliwym. Trochę czasu zabiera usłyszenie fanów z najdalszych rzędów. Musisz ufać własnego instynktowi. Musisz wierzyć sobie i temu co robisz.
Los Guerreros byli w triple threat tag team matchu przeciwko - mistrzom WWE Team Angle i drużynie złożonej z Chrisa Benoit i Rhyno. Zawsze jestem zadowolony, kiedy mam okazję walczyć z Chrisem. Nie ważne co się wydarzy, nasza dwójka zawsze potrafi wyjść i pokazać się jak najlepiej. Byłem jednak lekko zawiedziony, kiedy powiedziano mi, że mamy tylko dziewięć minut. To niezbyt dużo czasu, jak na tagteamową walkę, a co dopiero z udziałem trzech drużyn. Jednak rozumiem powód tego - wiele osób z rosteru chce wziąć udział w WrestleManii i dla każdego musi wystarczyć czasu.
Miesiąc po WrestleManii, Chavo walczył w dark matchu. Ja byłem na zapleczu, oglądając jego walkę na monitorze. Na chwilę odwróciłem się, aby coś powiedzieć do kogoś, a kiedy wróciłem do oglądania zobaczyłem Chavo leżącego w narożniku. Widziałem, że chyba złapał kontuzję. Trzymał się za ramię i kręcił głową. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Szybko zakończyli walkę. Pobiegłem na pozycję Gorilli (miejsce tuż za "kurtyną"), aby poczekać na schodzącego Chavo. Został zbadany przez Larry'ego Hecka, trenera SmackDown!, który od razu wiedział co się stało - Chavo zerwał biceps. On był bardzo smutny, a ja starałem się go pocieszyć mówiąc - "Hej, stary. Takie rzeczy się zdarzają. Niedługo wrócisz." Jako jego wujek obawiałem się o jego zdrowie. Jak wrestler myślałem trochę inaczej, czyli "show must go on". Byłem w tym biznesie wystarczająco długo, aby wiedzieć, że trzeba to przyjąć takim jakie jest. Nauczyłem się tego już w pierwszej walce w WWE. Wybiłem sobie łokieć i myślałem, że moja kariera się skończyła. Ale Vince powiedział mi wtedy, abym się nie martwił, jak nie w ten sposób to w inny. I taka jest prawda. Tak zmienili scenariusz, aby było dobrze. Teraz, kiedy któryś z chłopaków czuje podobnie, jak ja wtedy, mówię mu, aby się nie martwił ponieważ Vince'a zadba, aby zrobić historię dobrze.
Więc kiedy Chavo leczył kontuzję, Vince i creative team zmienili storyline. Zanim uczynili mnie solowym zawodnikiem, połączyli mnie w drużynę z innym wrestlerem. Pierwszą naturalną myślą było zrobienie tagteamu z Rey'em, jednak on był w środku swojego bardzo dobrego programu i nie chcieli tego zniszczyć. Kiedy Michael Hayes zasugerował Tajiriego, wszyscy się zgodziliśmy. Tajiri miał świetną charyzmę i łatwo się z nim pracowało. Zawsze go lubiłem i wiedziałem, że to będzie naprawdę dobry pomysł. Były pewne obawy dotyczące bariery językowego, ale wiedziałem, że Tajiri zna lepiej angielski niż to pokazuje, a także trochę hiszpański. Oczywiście ja trochę liznąłem japońskiego w szatni przez tych kilka lat, więc nie mieliśmy żadnych problemów w komunikacji. Jednak nigdy nie podróżowaliśmy razem, ani nie trzymaliśmy się razem - byliśmy drużyną, ale tylko w ringu. Bardzo ważne dla dobrej współpracy w drużynie jest wspólne podróżowanie i poznawanie się. To tworzy chemię w ringu. W wypadku mój tagteam z Tajirim miał być tylko czasowy. Tajiri robił świetną robotę od razu po tym, jak zastąpił Chavo. Nie każdy potrafiłby się tak wpasować. Jednak to nie był taki tagteam, jak z Chavo. Poza tym nie próbowaliśmy być Chavo&Eddie, a Tajiri&Eddie.
Naszym pierwszym wielkim meczem był WWE Tag Team Titles Ladder Match na Judgement Day przeciwko Team Angle - Shelton Benjamin i Charlie Haas. Tajiri walczył już kiedyż z użyciem drabin w ECW, ale Shelton i Charlie nie byli jeszcze w takiej walce. Obaj byli lekko przerażeni. Przejąłem rolę lidera, tłumacząc im jak to powinno wyglądać i na czym polega - "Jedynym sposobem jest wyjście i zrobienie tego. Zaufajcie mi - naprawdę dostaniecie lanie. Będzie bolało, ale jeżeli zdecydujecie się na to, to będziemy jeden z najlepszych meczy." Wyszliśmy i mogę powiedzieć, że Shelton, Charlie i Tajiri byli lekko zdenerwowani i niepewni. To był dobry mecz, ale nie taki, jak ja te z RVD czy Edgem. Preferuję większą ilość akcji i bumpów, ale to oczywiście ja. Wszystko poszło poprawnie. Nikt nie umarł, co zawsze jest sukcesem. Przejęliśmy pasy i kontynuowaliśmy feud z Charliem i Sheltonem przez kolejna dwa miesiące. Była między nami dobra prosta chemia. Broniliśmy tytułów wiele razy, czasami używając sztuczek Los Guerreros…
Cheating death...: Na SmackDown!
Komentarze (0)
Skomentuj stronę