Oto fragment książki Micka Foley'a - Hardcore Diaries. Dotyczy on powrotu Foley'a do federacji w czerwcu 2003 roku
Byłem w czerwcu 2003 roku w Nowym Jorku, promując "Tietam Brown", kiedy podczas drogi na Penn Station, jeden z fanów WWE powiedział mi, że Triple H i Kevin Nash zostali zapowiedziani na walkę Hell in a Cell podczas Badd Blood PPV 15 czerwca 2003 roku. Złapałem pociąg do Huntington, gdzieś w połowie drogi do mnie, a potem autem przejechałem resztę trasy. Te długie korki w godzinach szczytu są dla mnie bardzo wyczerpujące i zawsze pozostawiają we mnie szacunek dla poświęcenia tych wszystkich kobiet i mężczyzn, którzy podróżują w nich każdego dnia. Dajcie mi 650 km otwartej drogi każdego dnia, kilka dobrych płyt CD z muzyką i mogę ruszać. Ale cztery godziny i więcej w korku drogowym w czasie szczytowych godzin albo jazda pociągiem z nieznanymi osobami napierającymi na mnie? Raczej nie, no chyba, że wiecie - nieznajoma bardzo dobrze wygląda. Raz będąc za kółkiem, zacząłem rozmyślać, jak podążam w paradzie aut na wschód z nadzieją na znalezienie jakieś źródła energii przed powrotem do domu, aby moje dzieci mogły zobaczyć Supertatę a nie 140-kilogramowego ślimaka. No i nagle coś mnie uderzyło. Hell in a Cell. Mick Foley. Sędzia specjalny. To było naturalne. Hell in a Cell to była walka, z której znało mnie 99% fanów. Kto lepiej poprowadzi tą walkę od człowieka, który robił to wszystko w, na i wokół tej struktury? Zadzwoniłem do JR'a, aby nadać sprawie bieg i po niecałych 24 godzinach wszystko było dogadane.
Około 9 dni później, byłem w swoim pokoju hotelowym w Miami, rozmyślając cały czas o swoim powrocie do świata, który był częścią mojej przeszłości. O trzynastej nadszedł czas podróży. Wstałem z łóżka patrząc na zegarek wyobrażając sobie konsekwencje nie przybycia. Przez telefon wszystko wydawało się proste. Vince zadzwonił nawet do mnie zapewniając, że bardzo dużo myślał o moim powrocie. WWE było nawet na tyle miłe, że podało informacje o podpisywaniu przeze mnie książki na swojej stronie i zaoferowało wspomnienie o niej na RAW i SmackDown! Bez pokazania się moja pierwsze pojawienie się w WWE od 18 miesięcy byłoby dużym błędem. Wjechałem na parking około 15, potem przeszedłem przez podwójne drzwi prowadzące na tyły areny, zdając sobie sprawę, że te drzwi są symbolem świata wrestlingu, który opuściłem. Kiedy się otworzyły, życie wyglądało inaczej. Wziąłem głęboki wdech i przeszedłem przez drzwi wkraczając do środka. Nagle usłyszałem kobiecy głos wołający - "Mick! Mick!". To była Stacy Kiebler biegnąca na mnie, czyli najpiękniejszy komitet powitalny na świecie. Kiedy wpadła w moje ramiona zrozumiałem, że powrót nie był tak trudny, jak zakładałem. Wtedy zobaczyłem zbliżającego się wielkimi krokami dwumetrowego Testa, który szedł zaraz za nią - "Cześć Mick, dobrze Cię widzieć!" Odpowiedziałem - "Cześć, Ciebie też dobrze tutaj widzieć Test." - po czym zdałem sobie sprawę, jak te słowa brzmią, kiedy nie są wypowiadane, jako kłamstwo. Naprawdę dobrze było go widzieć. Dobrze było zobaczyć wszystkich. Był tam Gerald Briscoe, Pat Patterson, Triple H, a nawet Texas Rattlesnake we własnej osobie, czyli Stone Cold Steve Austin. Dobrze było zobaczyć także Vince'a. Złapał mnie w wielkim uścisku i porozmawialiśmy przez chwilę. Powiedziałem mu, że czułem potrzebę odpoczęcia od tego dla samego siebie, ale to nie byłby powód, aby nie kontynuować naszej współpracy w przyszłości, włączając publikację "Tales from Wrescal Lane".
Udało nam się wykonał kawał dobrej roboty robiąc z gościa specjalnego sędziego w ciągu dwugodzinnej gali. Triple H ostrzegał mnie przed zaangażowaniem się i nie przyjął dobrze mojej decyzji w tej sprawie. Poczęstował mnie kilkoma uderzeniami i rzucił na stalowe schody. Mój pęd pozwolił mu wyrzucić moją masę w powietrze prosto na schody. Potem odszedł zakładając oczywiście, że jego robota w Miami była skończona. Nie tak szybko Triple H. Kiedy wszedł na rampę, wczołgałem się na ring i uderzyłem w matę trzykrotnie tak, jakbym odliczał. Na początku tłum nie załapał, ale jak z wieloma innymi sytuacjami w wrestlingu, wszystko się dobrze sprzedało. Wzniosłem trzy palce do góry kiedy Triple H spojrzał zaskoczony, zanim wrócił, aby dokończyć dzieła - tym razem był to jego akcja kończąca - pedigree. Oczywiście nikt nie mógł z tego wyjść chyba, że był akurat na dużym pushu. Jednak ja nie musiałem wstawać. Musiałem tylko podnieść rękę w górę i opuścić trzykrotnie na matę. "Jeden" - zaczął odliczać tłum. "Dwa" - zaczęli krzyczeć. "Trzy" - nikt nie miał wątpliwości, że powróciła legenda hardkoru.
Triple H i Kevin Nash mieli bardzo dobrą walkę, być może najlepszy występ Nasha do jego roli bezwzględnego strażnika więziennego, któremu sterydy zastąpiono estrogenem w remake'u "Longest Yard" (film w Polsce pod nazwą - "Wykiwać klawisza", wzięli w nim udział między innymi Bill Goldberg, The Great Khali, Steve Austin - przyp. red.). Myślę, że też byłem dobry. Drugi miesiąc miodowy w pełni rozkwitał. Kochałem WWE, a WWE kochało mnie. Zostałem zapytany o powrót na RAW. Miało się ono odbyć w Madison Square Garden, z którymi wiązało się wiele moich wspomnień. Tam właśnie widziałem Jimmy'ego "Superfly" Snukę skaczącego ze szczyty stalowej klatki na Dona Muraco w październiku 1983 roku. To tam właśnie widziałem Sgt. Slaughtera toczącego bój z Iron Sheikiem w 1984 roku. Także tam zobaczyłem dwumetrowego ważącego prawie 140 kilogramów potwora - Sida Viciousa paradującego wokół ringu trzepoczącego ramionami, jak kurczak, podczas jego walki z Vadarem, zmuszającego Vince do wyrażenia swojej zdegustowania tym - "Nie chcę takiego czegoś oglądać ponownie." Ta noc zapadła w pamięć z powodu jednej rzeczy - Stone Cold zaprezentował mnie z oryginalnym hardkorowym pasem obklejonym taśmą z połamanymi metalowymi częściami. Do tego w tej ceremonii udział wzięło kilku moich hardkorowych współzawodników - Dudley Boys, RVD czy Al Snow. Żałuję, że nie było tam innego zawodnika - Crash Holly, jednak rozumiem, że on nie chciał, abym został postawiony w niekorzystnym świetle. Widziałem nawet moją redaktor - Victorie Wilson, w pierwszym rzędzie. Była zadowolona widząc, jak dobrze czuję się w tym moim środowisku. A co to było za środowisko…
Wychodziłem przy dobrze przygotowanym filmie i piosence "Right Here" oraz dwudziestu tysiącach ludzi krzyczących moje imię. No dobra, może nie było ich aż tyle. Może, ze względu na specjalne RAW, było ich tam piętnaście tysięcy - tyle wyprzedanych miejsc oficjalnie podano. No i oczywiście, nie wszystkie osoby obecne chantowały moje imię. Było także 2-3 tysiące osób mamroczących "Mick Foley". Chwyciłem mikrofon z nadzieją, że znajdę jakiegoś cenionego filozofa, poetę czy pisarza, którego będę mógł zacytować. Zacząłem od "Frosty the Snowman" - "So I'll say good-bye, but don't you cry, I'll be back again someday." Ten zwrot "pewnego dnia" ("someday") okazał się być pół roku później - w grudniu - i był początkiem największego storyline'u w mojej karierze, który rozpoczął się około półgodziny przed ceremonią w ringu. Jednak po kolei, po emocjonalnym uścisku od Stephanie McMahon, zadałem jej krótkie pytanie, na które odpowiedź nie była jasna, a która była powodem mojego heel turnu w WWE prawie trzy lata później - "Steph, dlaczego nie ma tutaj Terry'ego Funka?" Córka Vince'a odpowiedziała - "No coż, Mick, Terry chciał zbyt dużo pieniędzy za występ." To był czas, aby opuścić wrestlingowy świat na rzecz innego lepszego miejsca. Może i nie miałem całego tego talentu ringowego, ale zawsze dałem z siebie wiele, jeśli chodzi o postępy innych osób w ich karierze. Zawsze jest wiele rozmów w wrestlingowym biznesie, na temat tego, co czyni kogoś "świetnym pracownikiem". Czy same imponujące umiejętności ringowe wystarczą, aby ktoś stał się "świetnym pracownikiem", nawet jeżeli te umiejętności nie przynoszą zysków czy wykupień? A może "świetnym pracownikiem" jest osoba, która przyciąga wielkie pieniądze bez względu na swoje umiejętności? A może jest to ktoś, kto bezwzględnie pomaga innymi w doskonaleniu ich umiejętności (jak zrobił to Fit Finlay dla Booby'ego Lashley'a) lub wzroście znaczenia w federacji? W mojej opinii, musi to być kombinacja wszystkich trzech rzeczy z naciskiem na tą trzecią.
Randy Orton był gościem, któremu miałem nadzieję pomóc tej szczególnej nocy. Znałem jego ojca - "Cowboy" Bob Orton, a.k.a Bob Orton Jr., a.k.a Bob "Ace" Orton, a.k.a "Boxing" Bob Orton - od moich występów na scenie niezależnej przez wspólną drużynę w Herb Abram's Universal Wrestling Federation w 1990. Wierzę nawet, że razem z żoną Colette poczęliśmy Dewey podczas trasy UWF w Arubie, gdzie walczyłem w drużynie z Bobem. Widziałem Randy'ego podczas pracy przez co znałem jego potencjał i myślałem - "Hej, dlaczego mam nie pozwolić jemu na zrzucenie mnie ze schodów?" Myślałem, jak źle to się może skończyć. Szydziłem z koordynatora ds. kaskaderskich Ellisa Edwardsa, który sugerował, że powinienem założyć specjalne ochraniacze na ten jeden lot. Poinformowałem go, że jestem Mickiem Foley'em i nie potrzebuje ochraniaczy. Żałuję, że ich nie miałem. Nie tylko Randy rozwalił mi głowę otwierając ją jak melona, ale jeden lot spowodował głębokiego siniaka pod łopatką, który powodował intensywny ból przez tygodnie. Aby pogorszyć sprawę, rany były z tyłu mojej głowy i trzeba było założyć pięć szwów, aby je zamknąć. Wciąż jednak byłem w dobrej formie, kiedy wskakiwałem do mojej Impali (Chevrolet Impala - przyp. red.), włączyłem muzykę o kwestionowanej jakości i udałem się do domu. Ja nie kwestionuję słuchanej przeze mnie muzyki - inni to robią. Jest to pewnie główny powód tego, że nikt nie chce jeździć ze mną. Sami oceńcie: Loretta Lynn "Van Lear Rose", Alan Jackson "Precious Memories", Julie Miller "Broken Things", Bruce Springsteen "The Rising" i "Born to Run", Dolly Parton "Those Were the Days", Drive-By Trakcker "A blessing o a curse", Jethro Tull "Sons from the Wood", "Tom Petty i The Heartbreaker "Anthology", Ray Davies "Other People's Lives", Slaid Cleaves "Broke Down", The Cowboy Junkies "The Trinity Session", Waylon Jennings "Lonesome, On'ry and Mean", Patty Loveless "Mountain Soul", Neil Young "Harvest Moon", Steve Earle i The Dukes "The Hard Way", Gillian Welch "Soul Journey", The Cult "Sonic Temple", The Dixie Chicks "Home" oraz John Mellencamp "Human Wheels". A Wy co sądzicie? Powiniście twardo czytać książkę, oglądać RAW lub pojechać inną drogą, jeżeli zapronowałbym Wam przejażdżkę.
Hardcore Diaries: Powrót legendy hardkoru
Komentarze (3)
Skomentuj stronęSwietnie sie to czyta jeden z lepszych artykulow na 10 lecie waszej strony dla mnie bomba moze ktos sie chwyci za przetlumaczenie ksiazki bo o kupnie jej w polskich ksiegarniach nie mam co marzyc a szkoda bo z mila checia kupil bym ja za kazdy pieniadz bo po tym krotkim fragmencie uwazam ze jest godna pokazania szerszemu swiatu
ps. troszke wazelinki ale swietne tlumaczenie dla mnie 5/5
Brawo, wspaniały artykuł, zaciekawił mnie bardzo, zwłaszcza, że jestem fanem Micka Foleya, cytując kolegę @suszi, świetnie tłumaczenie. Mam nadzieję, że legenda hardkoru naprawdę powróci i zrobi duże zmiany, do tego dać jeszcze Brocka Lesnara oraz Stone Colde'a, to już byłoby w ogóle zajebiście.
bardzo dobry materiał, jak większość co wrzuca Vercyn (bez wazeliny) :D