In the Pit with Piper: Aktor? Hipnotyzer? Nie, mistrz mikrofonu!

Walcząc w Los Angeles poznałem także gwiazdy innych dyscyplin sportowych. Spotkałem tam "Największego" boksera wszechczasów. Muhammad Ali był przewidziany na walkę z Antonio Inokim w Japonii w 25 czerwca 1976 roku. Japończycy uwielbiali patrzeć na ich topowych zawodników walczących z amerykańskimi sportowcami. Mike LeBell przeprowadził się do Japonii i ja zacząłem niedługo potem podróżować do Kraju Kwitnącej Wiśni walcząc, jako partner Stana Hansena. Promotorzy japońscy kochali przybywających do ich kraju amerykańskich wrestlerów, ponieważ to zawsze sprowadzało więcej fanów, a co za tym idzie - większe pieniądze. Fani japońscy kochali ten sport, ale ich pogląd na wrestling był zupełnie inny niż nasz. Jeżeli dochodziło do jakiegoś spektakularnego pinu albo efektownej akcji, oni tylko klaskali. Byli bardzo grzeczni. Zupełnie inna była to reakcja od tej, którą serwowali nam widzowie w Stanach. Walka Aliego przeciwko Inokiemu odbywała się w Tokio. Gene LeBell był sędzią. Inoki lądował na swoich plecach przez większość piętnastu rund i ciągle kopał nogi Muhammada. Podczas walki pojawiły się na jego nogach sine plamy. Widzowie nie potrafili zrozumieć co się dzieje. Kiedy Ali trenował przed walką miał konferencję prasową w Olympic Auditorium. W tamtym czasie ja posiadałem Light Heavyweight Championship of the World (jedyny World Title jaki kiedykolwiek posiadałem i jedyny, który chciałem trzymać, pozostałe były po prostu zbyt ciężkie i na lotniskach zawsze sprawiały problem przy bramkach z wykrywaczem metali). W trakcie tej konferencji, Inoki próbował powalić Aliego, przy obecności całej świty, która rejestrowała kamerą każdy jego ruch. Ali jednak był w stanie poradzić sobie z człowiekiem, których chciał z mistrza boksu zrobić idiotę i wypromować swoje własne imię. Siedziałem w pierwszym rzędzie podczas tego wszystkiego. Ali spojrzał na mnie w charakterystyczny dla siebie sposób i powiedział - "Ty! Chcę Ciebie. Ty będziesz w moim narożniku!" W tamtym czasie walczyłem w walce, po której przegrany musiał ogolić głowę - no i akurat przegrałem. Muszę przyznać, że wyglądała ona okropnie, ponieważ było na niej wiele guzów, siniaków i blizn pozostałych po wcześniejszych walkach. Więc siedziałem tam łysy w zielonym sztruksowym garniturze, a Ali chciał, abym stanął w jego narożniku. Rozejrzałem się wokół, aby mieć pewność, że mówi właśnie do mnie i mając pewność, że mówi właśnie do mnie, kiwnąłem głową na znak, że się zgadzam. W trakcie drogi na ring, Gene LeBell powiedział do mnie - "Co Ty tutaj kurwa robisz?" Ja wzruszyłem ramionami i odpowiedziałem - "Nie wiem, Gene." Ali chwycił mnie w typowy wrestlingowy uchwyt i powiedział do mnie, chociaż nikt mi po dziś dzień nie wierzy - "Przerzuć mnie." Nie miałem zamiaru się z nim kłócić, więc to zrobiłem. Kiedy przeleciał, jego but spadł, a nagle Ci wszyscy muzułmanie w jeansowych kurtkach z dziwnymi wybrzuszeniami zaczęli szturmować ring. Wiedząc, że Ci ludzi nie biegną na ring aby uścisnąć mi dłoń, zacząłem uciekać z niego, jak najszybciej potrafiłem. Myślę, że Ali celowo chciał, abym wtedy wszedł z nim na ring, ponieważ widziałem we mnie talent i chciał dać młodemu chłopakowi chwilę dla niego.

Miałem także przyjemność poznać inne legendy sportu. Kiedy wchodziło się do Olympic Auditorium w holu były ogromne ciężkie stalowe drzwi. Przypominały wejście do lochów. Potem schodziło się stromymi schodami. Tynk ze ścian odpadał, a wielkie rury nad głową ociekały wilgocią. Idąc tym cementowym holem, można było wybrać drogę w lewo lub w prawo. Jednak obojętnie, w którą stronę się poszło, były tam cementowe ściany i ławki. To były szatnie Olympic Auditorium. Unosił się tam stęchły zapach, a kiedy już wybrało się własną komorę śmierci i wypakowało strój na ławkę, nagle zaczynały uciekać szczury. Pomijając te gówniane szatnie, Auditorium wciąż wabiło zawodników. Wielu wielkich z przeszłości zaszczyciło swoją obecnością tę arenę. Ja odnalazłem swoją szansę, ponieważ wielu z tych wielkich było wciąż z nami. Kiedy pierwszy raz wchodzi się do szatni zobaczyłem wielki stół od masażu, a przy nim czarnoskórego dżentelmena o imieniu - Tiger Nelson. Tiger miał prawie 108 lat i witał każdego wchodzącego i nazywał każdego "horsecock". Zwykle mył nasze plecy po każdej walce. Był wysokim, ale lekko przygarbionym człowiekiem. Nosił kapcie, duże luźne spodnie i niebieską koszulkę, taką jak pracownik stacji benzynowej. Był dobrym i honorowym człowiekiem. Nasłuchiwał czy prysznic został włączony, a potem ubierał się w swój strój do mycia, brał kostkę mydła i był gotów do szorowania pleców. Nie ważne kim się było, on zawsze mówił, że miałeś akurat świetną walkę. Prawda jednak była taka, że on nie widziała żadnej walki od 35 lat. Tiger podczas walk przebywał w szatni. Wrestlerzy czasami dawali mu jakieś napiwki. Polubiłem tego starszego człowieka i zwykle dawałem mu jakieś 30-40 dolarów albo to co akurat miałem ze sobą. On zawsze do mnie mówił - "Misser Piper, sir." Pewnego razu podczas szorowania pleców zacząłem z nim rozmawiać. Zapytałem go czemu nazywa każdego "horsecock". On zaśmiał się i powiedział - "Cóż, Sir, każdy lubi być nazywany <horsecock>, a ja w taki sposób nie muszę zapamiętywać każdego imienia."

Po jakiejś walce kiedy wychodziłem z areny podszedłem do niego, kiedy akurat zliczał swoje napiwki. Powiedziałem "Dobranoc", a on zapytał o czas. Odpowiedziałem, że jest już 23:30, a on złapał się za głowę, zaczął jęczeć i mówić - "Oooh, właśnie odjechał mi ostatni autobus, Misser Piper." Powiedziałem, żeby się nie martwił, ponieważ mogę go podrzucić do domu. On dodał "Cóż, Sir, niezbyt wielu białych ludzi mieszka tam, gdzie ja, Sir." Odparłem, że nie dbam o to. Z perspektywy czasu myślę, że chciał mi powiedzieć - "Nie chcę w mojej okolicy takiego białego skurwysyna, jak Ty." Jednak wtedy tego nie zrozumiałem. Nie chciał ze mną jechać, dopóki nie powiedział mu, że mam zupełnie nowego Cadillaca. Zaczął się śmiać i rzucił do mnie - "Nigdy nie miałem przejażdżki Cadillaciem, Sir." Musiałem w zamian za podwiezienie go przyjąć od niego dwa bilety autobusowe, aby nie urazić jego dumy. Więc odwiozłem Tigera do domu w Watts, a on zaprosił mnie do środka. Było to pomieszczenie ciasne - 4 metry na 2 metry. Z jednej strony porcelanowa kuchenka, dziecięce łóżeczko, krzesło, zlew i malutka łazienka. Poprosił, abym usiadł na krześle i zapytał - "Misser Piper, Sir. Czy jesteś pijącą osobą?" Przytaknąłem, a on zapytał czy kiedykolwiek piłem The Ripple (tanie wino). Odpowiedziałem - "Tak, Tiger. Piłem sporo Ripple'a", pomimo że nigdy nie miałem w ustach tej rzeczy, aż do nadchodzącej nocy. Sięgnął pod dywan i wyciągnął spod niego butelkę trunku. Był trochę zmieszany, kiedy zobaczył moją zdziwioną minę, po tym, jak wyciągnął butelkę spod dywanu. Chcąc zachować twarz powiedział, że lubi ciepły trunek, a ja rzuciłem do niego - "Ja też, Tiger. Ja też." I przechyliłem butelkę.

Zauważyłem jakiś album z wycinkami z gazet na stole i zacząłem go przeglądać. Było tam zdjęcie dwóch gości. Oba mieli na sobie czarne fraki, krawaty i cylindry. Powiedziałem do Tigera - "Ej, ten gość wygląda, jak Bob Hope." On odrzekł - "To jest Misser Hope, Sir." Zapytałem go także kim jest ten drugi mężczyzna ze zdjęcia. Okazało się, że to właśnie Tiger z czasów kiedy prowadził swój własny klub nocny, a Bob pracował dla niego. Potem było kolejne zdjęcie, a na nim piękna czarnoskóra kobieta. Tiger powiedział, że to była jego Rosie. Zapytałem czy nadal z nim jest i co się z nią stało. Oczy mu posmutniały, a po chwili ciszy powiedział - "Nie, oni stwierdzili, że Rosie trafiła do złej dzielnicy." Nie wiedziałem co odpowiedzieć, więc zacząłem dalej oglądać album. Znalazłem interesujące zdjęcie - walkę bokserską na otwartym powietrzu. Wydawało mi się, że rozpoznałem jednego z mężczyzn na zdjęciu, więc zapytałem Nelsona - "Czy to jest Jack Johnson?"
- "Tak, Sir, Misser Piper. To jest Misser Jack Johnson we własnej osobie."
- "Jasna cholera. Jack Johnson! Z kim walczy?"
- "Misser Piper, on walczy ze mną, Sir."
- "Czekaj, czekaj Tiger. Ty walczyłeś z Jackiem Johnsonem?"
- "Tak, Sir, walczyłem."
- "To wspaniale. To musiał być dla Ciebie najlepszy krok w karierze. On musiał doprowadzić Ciebie na sam szczyt."
- Misser Piper, opowiem Tobie co się wydarzyło. Byłem młody i odważny i wyszedłem do pierwszej rundy. Był tam Misser Johnson i mieliśmy niewielką wymianę ciosów, po czym po pierwszej rundzie zszedłem do mojego narożnika. W drugiej Misser Johnson wyszedł i uderzył mnie lewym hakiem. Poczułem taką siłę, jakby muł kopnął mnie w głowę. Zacząłem się chwiać i nagle te duże czarne ramiona zaczęły wokół mnie latać, a Misser Johnson podszedł i szepnął mi do ucha, abym się trzymał. Misser Johnson trzymał mnie tak bez odpoczynku przez kolejne kilkanaście rund."
- "No, Tiger, to musiało uczynić z Ciebie pretendenta."
- "No, Sir, Misser Piper. To zabiło moją karierę."
Zapytałem w jaki sposób to zabiło jego karierę. Odpowiedział, że nigdy więcej nikt nie chciał z nim walczyć. Na chwilę zawiesił głos, wziął drugą butelkę trunku i zaczął bardzo mocno kaszleć. Kiedy znów się usadowił, kontynuował swoją opowieść. Ponieważ wytrzymał na ringu piętnaście rund z Jackiem Johnsonem, nikt nie chciał przeciwko niemu walczyć. To zabiło właśnie jego karierę. Stracił swój klub nocny i wszystko co miał. Nie był biznesmenem. Miał to wszystko dzięki swojej reputacji, jako sportowca. Tiger zacząć coraz bardziej kaszleć i zwrócił się do mnie - "Misser Piper, Sir, mam ponownie bóle. Czy miałby Pan coś przeciwko, gdybym położył się na chwilę. Proszę zostać." Podziękowałem i powiedziałem, że muszę już iść. Poprosił, abym wyłączył światło. Kiedy zamykałem za sobą drzwi, usłyszałem, jak Tiger kaszle. To był ostatni raz, kiedy słyszałem i widziałem Tigera Nelsona żywego. Musiał wcześniej służyć w wojsku, bo miał wojskowy pogrzeb. Na jego pogrzebie było łącznie ze mną czterech ludzi. Jego prawdziwe imię i nazwisko brzmiało - Theodore Roosevelt Reid. To był prawdziwy szok dla mnie. Jak ktoś, to był na samym szczycie swojej profesji mógł skończyć szorując plecy wrestlerom do końca życia i umrzeć samotnie? Starałem się jednak nie dopuszczać tych myśli do mnie. Nauczyłem się takie sprawy odsuwać jak najdalej, blokować je.

W tym czasie "zachorowałem" na ten sport. On mnie pochłaniał. Żyłem nim, oddychałem nim, żywiłem się tym, co robiłem. Podziały regionalne sprawiały, że z czasem na galach spadało znacznie zainteresowanie widzów i nie przyciągały one wielu ludzi. Udałem się wtedy do Melnick Hall w UCLA, gdzie nagrywano wrestlingowe walki od 1956 do 1960 roku. To właśnie taśmy stamtąd oglądałem całymi dniami. Byli na nich Dick Lane, Georgeous George i wielu innych sławnych grapplerów z L.A. Oglądałem ich cały czas. Zatrzymałem akcje, cofałem i puszczałem jeszcze raz, chcąc się na podstawie nagrań czegoś nauczyć. Czułem się we własnej przestrzeni bardzo dobrze. Leo, kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy pomyślał sobie pewnie - "Ten dzieciak jest zbyt młody. Nic nie mogę dla niego zrobić. Nikt nie lubi dud i tego całego gówna. I jeszcze jakby było mało, on nosi sukienkę w ringu!" Jednak postawił na mnie, dziewiętnastoletniego chudego chłopaka, co zwróciło się nam obu. Zmieniłem obliczę wrestlingu zanim ktokolwiek na Zachodnim Wybrzeżu zrozumiał co się stało. Leo zabukował mnie przeciwko zawodnikowi Java Ruuk, który w rzeczywistości nazywał się Johnny Rodz. Tuż przed walką z tym wrestlerem, który dorastał na twardych ulicach Nowego Jorku, Garibaldi wyglądał, jakby był trochę przestraszony moją walką z nim. Znał Ruuka, który walczył w sposób bardzo brutalny i niekonwencjonalny. Wchodził na ring i atakował pazurami, dopóki przeciwnik nie miał już dość. Nie chciał mnie wycofywać z karty, ale myślał, że wpadł na genialny pomysł. Podszedł do mnie i powiedział - "Podejdź tutaj, dzieciaku. Zrobimy Tobie małą przerwę. Chcę, abyś zrobił coś takiego. Wejdź do ringu z Ruukiem i w żadnym wypadku nie dotykaj przeciwnika. Nie chcę, abyś w jakikolwiek sposób go atakował. Nie masz z nim walczyć. Pozwól siebie powalić, pobić, a potem spinować." Po tych słowach odszedł. Nie za bardzo rozumiałem - "Przerwa? Jakiś plan. A potem co?" Zdałem sobie sprawę, po dłuższym już moim pobycie w Hollywood, że wszystko i wszyscy są "udawani". Jeżeli chciałeś odnieść tam jakikolwiek sukces, trzeba było grać bez względu na to, jakiej pracy się podjąłeś. Ruuk rozpoczął zatem proces bicia mnie na śmierć w ringu ku uciesze tłumu. Dla mnie było to poniżenie, ponieważ zostałem pobity, a nie mogłem nawet się bronić czy oddać. Jednak z obecnej perspektywy wiem, że Leo był totalnym geniuszem w pro wrestlingu. Przed kolejną walką tydzień później, Leo przygotował dla mnie koszulkę z napisem - "I'd Rather Switch Than Fight". Leo zaczerpnął pomysł z popularnej telewizyjnej reklamy papierosów, w którym aktor z podbitym okiem mówił - "I'd Rather Fight Than Switch." Cóż Leo, będąc geniuszem, zrobił mi koszulkę, w której miałem wejść na ring podczas kolejnego starcie z Ruukiem. Poza ciężkim obiciem, Leo przygotował dla mnie wywiad, jako manager Javy i nowy tag team partner, co tłumaczyłoby napis na koszulce. Powiedziałem, że nie mam za złe Javie, że tak dotkliwie mnie pobił tydzień temu i zamierzam być rzecznikiem tego arabskiego wrestlera, ponieważ jest bardzo miłym gościem! To wywołało wielką falę oburzenia wśród meksykańskiej części publiczności. W L.A. była ogromna meksykańska populacja, która chciała zobaczyć, jak Ruuk skopie mi dupę, a nie jak ja staję po jego stronie i zostaję jego managerem i partnerem. Ten niewielki incydent zapoczątkował nową część mojej wrestlingowej kariery. Rozpocząłem naukę pracy na mikrofonie i zostania jego mistrzem. Cóż, na początku nie chciałem mówić o sobie, więc mówiłem o Ruuku. To było rzucone tak od razu na mnie, że nie wiedziałem czego oczekiwać. Jednak Franklin Delano Roosevelt powiedział kiedyś - "Niektórzy ludzie mają wielkość ukrytą w sobie." Spojrzałem więc na Ruuka z tym brzydkim dywanem na jego głowie, a słowa zaczęły same naturalnie płynąć. Nagle odnalazłem platformę, dzięki której mogłem wyrobić sobie swoje własne imię i markę. Nie zajmowałem tylnego siedzenia, byłem na przedzie w centrum i czułem tą moc. Miałem na sobie skupione trzy kamery i sześć tysięcy słuchających mnie fanów - zupełnie innych słuchaczy, niż tych, którzy przysłuchiwali się moim dudom na ulicy wiele lat temu. Teraz skupiałem ich całą uwagę na sobie. Co zatem miałem zrobić? Czułem się za mikrofonem bardzo dobrze, spokojnie, a każdy na widowni słuchał mnie uważnie i wierzył to, co mówię. Całkowicie zapomnieli, jakie lanie sprawił mi Java i nawet pomimo złości, która dało się usłyszeć, sprawiłem, że Ci ludzie uwierzyli, że jestem dumny i nie jestem tchórzem. W tamtym czasie zrobiłem tylko jakieś dwa czy trzy wywiady. Jednak poczułem, że mam w sobie ten talent. 19 lat hodowałem w sobie ten jad, a rozpoczynając te wywiady, mogłem zacząć się go pozbywać. Nie był wtedy żadnego przygotowania. To szło na żywo w telewizji, więc w całości było improwizowane. Zostałem postawiony przed kamerą w Olympic Auditorium i dano mi wskazówki - "Okej, masz trzy minuty. Opowiedz o sobie, a potem o Ruuku." To właśnie byłem ja, kanadyjski dzieciak w Los Angeles w 1974 roku, stojący w kilcie z dudami w rękach przed sześcioma tysiącami Latynosów, którzy chcieli, abym coś zrobił. Będąc byłym mistrzem grania na dudach, mogłem i coś zagrać, a widownia nie miała pojęcia czego oczekiwać. W tamtym momencie myślałem o Jacku Bennym i jego wiolonczeli i o tym, jak bardzo źle grał na tym instrumencie przez tyle lat. Zrozumiałem, że musiał być mistrzem wiolonczeli, aby grać tak bardzo źle. Dudy, podobnie jak jego instrument, były piękne.

Jimmy Lennon pełnił rolę konferansjera tej nocy. Był dobrym człowiekiem i prawdopodobnie najbardziej znanym ringowym konferansjerem w tamtym czasie. Uratował mi także życie w późniejsze mojej karierze, kiedy odmówił zejścia z drogi szaleńcowi z automatyczną bronią kalibru 45, który chciał mnie postrzelić podczas mojej drogi na ring. Po interwencji ochrony i po mojej walce, opróżnili magazynek tego gościa, a na pocisku było wyryte moje imię. Gdyby nie Jimmy Lennon, który stanął na jego drodze, to nie wiem, jakby się to dalej potoczyło. Wracając jednak do tamtej nocy z Ruukiem…

Zapytałem Lennona, czy mógłby poprosić widzów o powstanie do hymnu narodowego Szkocji, a on to zrobił. Jednak oni na pewno nie zapłacili pieniędzy, aby zobaczyć mnie grającego na dudach. Oni chcieli akcji, ale nie miałem zamiaru dawać im tego co chcieli, dopóki ja nie zrobiłem tego co sobie zaplanowałem. Nawet pomimo faktu, że sześć tysięcy widzów buczało na mnie, chcąc mnie uciszyć i dostać wrestling, grałem tak, jakbym się nimi nie przejmował. Nawet Ruuk chodził po ringu jak szalony, chcąc walki, ale ja wciąż grałem na dudach. Zabrało mi to dwie, może trzy minuty, i wreszcie tłum zamknął się i pozwolił mi grać. Grałem "Isle of Skye", podczas gdy Lennon trzymał mikrofon nisko przy wylocie instrumentu, co sprawiło, że muzyka dochodziło z głośników. To musiało uciszyć ludzi, którzy pomyśleli pewnie, że była to dobra muzyka. Jednak byli bardzo zaskoczeni, kiedy usłyszeli, że zaczynam zawodzić. Byli całkowicie nieprzewidywalni. Zaczęli znów buczeć, a do tego wrzucać kubki, zapalone papiery na ring i we mnie. Tej nocy rozpocząłem moją nową sztukę - sztukę psychologii ringowej. Strasznie fałszowałem na tych dudach, a oni buczeli, jednocześnie się tym zachwycając. Był zdumiony tym, jak potrafiłem kontrolować tłum. Kiedy dochodzili do kresu swojego buczenia, zaczynałem grać znów dobrze. Bardzo szybko zauważyłem, że ludzie zaczynają klaskać i się wkręcać, więc znów zacząłem fałszować. To było, jak tortury. To było pieprzone zawodzenie. Chcieli mnie stamtąd wynieść. Było już tyle emocji, a walka się przecież jeszcze nie rozpoczęła! W momencie, w którym zabrzmiał gong, ci ludzie chcieliby mnie z pewnością zabić, a najstraszniejsze było to, że pewnie byliby do tego zdolni, gdyż wciąż byłem chudym dzieciakiem. Po zebraniu tego ogromnego heatu od fanów za pierwszym razem, Garibaldi postanowił wykorzystać mnie maksymalnie. Najpierw miałem walczyć w pierwszej walce, potem być sędzią w kolejnej, poprowadzić jeszcze następną i znów walczyć w ostatniej. To trwało przez jakieś sześć miesięcy przez siedem nocy w tygodniu.

Niedługo potem zacząłem poznawać ciekawe postacie. Jedną z nich był nikt inny, jak aktor Henry Winkler. Pracowałem z LeBellem w jego dojo, kiedy w Olympic Auditorium puszczali film z Winklerem - "The One and Only". Henry grał aktora, który został wrestlerem ponieważ nie miał pracy, a LeBell załatwił mi małą rolę w jego filmie. Tuż przed sceną z Winklerem, LeBell chwycił mnie, jakbyśmy mieli zacząć walczyć i czterokrotnie zdzielił mnie dość mocno po twarzy. Potem podszedł do Winklera i powiedział - "Widzisz tego dzieciaka. Nie możesz uderzyć go zbyt mocno." Cóż, kiedy doszło do sceny, w które The Fonz mnie atakował, uderzył mnie swoim niemieckim hełmem, powalając mnie dosyć blisko kamery. Potem usłyszałem słowa reżysera - "Nie wierzę, kolejny Robert Redford tutaj. Popatrzcie na to. On już oszukuje na zbliżeniach." Po tym zdarzeniu, reżyser rozmawiał ze mną i był ciekawe, czy nie interesuje mnie kariera aktorska. Powiedziałem nie, ale pomimo tego wciąż wysyłano do mnie kartę Stowarzyszenia Aktorów Filmowych (Screen Actors Guild - SAG), pomimo tego, że chciałem jej i nigdy nie byłem częścią SAG. Byłem pierwszy raz w centrum uwagi ludzi z tego biznesu. Znalazłem w wrestlingu swój dom i rodzinę. Nie miałem zamiaru opuszczać jej dla branży filmowej. Wreszcie miałem coś stabilnego, miejsce, w którym byłem akceptowany taki, jaki byłem. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że reżyserem, który pytał mnie wtedy był Carl Reiner, a ja mu odmówiłem - kolejny świetny krok w mojej karierze!

Garibaldi zaczął szczycić się tym, że ja "byłem w miejscu, w którym nikt wcześniej nie był". Cóż, Mike LeBell potwierdził, że to prawda. Mike był promotorem, który zawsze przychodził z pomysłami, których w wrestlingu jeszcze nie było. Niektóre było dobre, niektóre złe, ale ta kolejna była bardzo interesująca. Chciał wyjść poza rutynę, czyli moje hipnotyzowanie ludzi. Więc pewnej nocy pojawiłem się arenie, a LeBell wręczył mi plastikowy pozłacany zegarek na plastikowym pozłacanym łańcuchu, a ja miałem na żywo "zahipnotyzować" Keitha Frankie, znanego potem, jako Adrian Adonis. Potwarzałem mu - "Przegrasz walkę. Przegrasz walkę." i machałem przed jego oczami pozłacanym zegarkiem. Pomyślcie, jakie zakłopotanie czułem w tamtym czasie. Byłem tam, dziecko wśród gigantów, jak Lonnie Mayne, Andre the Giant czy Harley Race, musząc rzekomo zahipnotyzować innego wrestlera. Nie było w tym żadnej sportowej rozrywki. Oni wszyscy śmiali się ze mnie poza kamerą, a ja czułem się poniżony. Potem LeBell i Garibaldi dostawali telefony od ludzi z miasta, którzy chcieli, abym ich zahipnotyzował, żeby zapomnieli o swoich kłopotach. Nie chcąc zmarnować szansy na "pomoc ludziom" (i powiększeniu liczby widzów), Leo i Mike kazali przychodzić mi o godzinie piątej na arenę, czyli trzy godziny przed rozpoczęciem walk, abym mógł czynić swoją "magię". Usadowili mnie na balkonie Olympic Auditorium przy koślawym stole z wątłą czerwoną świeczką. Kolejka ludzi, która stała przed mną była niesamowita. Oni naprawdę myśleli, że ja potrafię to robić. Przychodzili z różnymi problemami, a ja nie mając czasu na przemyślane odpowiedzi, mówiłem - "Pokonasz to.", "Będziesz kochał się ze swoją żoną.", "Znajdziesz swojego psa." I inne dziwne rzeczy. Zacząłem naprawdę myśleć, że jest to bardzo zabawna część mojej pracy. Trwało to tak przez około dwa miesiące, a kolejce znajdowało się czasami 200-250 ludzi. Naprawdę nie mogłem uwierzyć, że oni dają się na to nabrać. Zakończyło się to po pewnego dnia. Pod koniec kolejki, w której było około 75 osób był meksykański dżentelmen, wyglądający na czterdziestolatka. Zapytałem go, jakie ma problemy. On zaczął na oczach tych wszystkich ludzi mówić o swojej rodzinie. Zaczął płakać, opowiadać że żona ma raka, że nie może poradzić sobie z dziećmi. Zacząłem się zastanawiać - "Chwila, chwila. Dlaczego ja to robię?" To był pierwszy raz jaką wielką moc miałem w swoich dłoniach i jak ona została wykreowana przez media. Wtedy także pierwszy raz wkradła się do mojej wrestlingowej kariery moralność. Zrozumiałem, że nie mogę tego więcej robić ludziom, że nie będzie więcej hipnotyzowania z mojej strony. Pierwszy raz przekroczyłem linię. Mając świadomość ryzyka utraty pracy, powiedziałem Leo i Mike'owi, że nie będę więcej razu robił takiego czegoś. Garibaldi zaczął się ze mną kłócić, ale ja stanowczo trwałem przy swoim. Po chwili zrozumiał mój punk widzenia i w kolejnym tygodniu nikogo już nie hipnotyzowałem. Wtedy pierwszy rozwinąłem w sobie "wrestlingową moralność" i ślubowałem nie oszukiwać więcej fanów i nie targać ich uczuciami nigdy więcej.

W tym samym czasie musiałem pojawić się z promem przed moją następną walką. Moim przeciwnikiem był bardzo popularny wtedy Chavo Geurrero. Pojawiłem się więc w telewizji siedząc na ośle przemalowanym na zebrę tak, jak to robią w Tijuanie. Miałem na głowie sombrero i marchew na końcu kijka, którą gonił osioł. Oczywiście miałem także swój kilt i wygadywałem okropne rzeczy na temat Chavo, będąc ubrany także w koszulkę z napisem "Conqueror of the Guerrerors." Nazywałem ich "wetbacks" co jest nieprzyjemnym określeniem na nielegalnym meksykańskich imigrantów oraz powtarzałem, że są niewykształceni. Zarząd telewizji wezwał Mike LeBella do siebie, ponieważ mieli wiele narzekań na moje zachowanie. Obawiali się spadku ratingów, więc w następnym tygodniu musiałem pojawić się w telewizji i przeprosić meksykańską populację. Powiedziałem, że nie chciałem ich urazić i specjalnie dla okazania im szacunku nauczę się grać ich hymn narodowy. Przez kilka kolejnych tygodniu uczyłem się grać na dudach ich hymn i dość szybko go załapałem. Nadeszła więc środa przed piątkiem, kiedy miała odbyć się walka. Pojawiłem się telewizji i powiedziałem - "Znam już go. Nauczyłem się grać meksykański hymn narodowy na dudach." Myśleli chyba, że jestem z nimi szczery, a ja nie mogłem doczekać się ich reakcji na nową wersję ich ojczystego hymnu. Cóż, nigdy nie róbcie ze mnie głupka. W piątek cała arena była wyprzedana i to była pierwsza "moja" wyprzedana arena. Wtedy razem z przeciwnikiem odpowiadało się w pełni za zapełnienie, wyprzedanie hali. To była także noc, kiedy miałem zaprezentować swoją wersję hymnu meksykańskiego przed starciem z przeciwnikiem. Galę puszczano na kanale 34, który był nadawany także w języku hiszpańskim. Chavo pochodził z wielkiej sławnej rodziny wrestlingowej (myślę, że spotkałem każdego z tej rodziny w trakcie mojej kariery, no może z wyjątkiem Mamy Guerrero) i bardziej był zainteresowany wzięciem udziału w walce niż w tym czymś przed nią. Kiedy wszedłem na ring, poprosiłem Lennona, aby kazał widzom wstać do ich narodowego hymnu. Cała widownia wstała, matki trzymały dzieci na rękach, ojcowi stali razem z synami, trzymali dłonie na sercu, zdjęli czapki, podnieśli głowy i oczekiwali na hymn. Lennon znów przytknął mikrofon do wylotu instrumentu, a ja nabrałem powietrza widząc, że cała widownia czeka teraz na mnie. Dmuchnąłem w dudy i zacząłem grać, tylko że zamiast hymnu z mojego instrumentu wydobywała się piosenka "La Cucaracha"! Cóż, bezpiecznie jest powiedzieć, że tej nocy byłem bardzo over z fanami. W ruch poszły krzesła, noże…całe miejsce zmieniło swój wygląd w ciągu kliku sekund. Ci, którzy siedzieli najbliżej ringu mieli w swoich dłoniach cały tłum wszczynający zamieszki. Policja wyciągnęła swoje pałki, ale nawet to nie poskutkowało na tych wkurzonych ludzi chcących zniszczyć ring. Musiałem się nauczyć kopać bardzo szybko i celnie. Nawet Pele nie kopał tyle razy w całym swoim życiu, ile ja tej nocy. Nie mogłem pozwolić im wejść na apron. Blokowałem im wejście pomiędzy drugą a trzecią liną i - boom! - szybkie kopnięcie i posyłałem ich na podłogę. Nauczyłem się szybko oczyszczać ring. Oczywiście miałem niewielkie straty w postaci kilku blizn czy przyjętych uderzeń, a nawet zostałem dźgnięty nożem tej nocy. Po tym, jak LeBell zobaczył, że zostałem zaatakowany nożem, powiedział - "Cóż, dlatego właśnie oni płacą tyle za te miejsca." Ah, ta cena sławy…

Może ta noc tak nie wyglądała, ale obróciła się na moje szczęście. Rozeszła się wieść o chłopaku, który wyprzedał całe Zachodnie Wybrzeże, region który w pewnym momencie wydawał się całkowicie martwy. Następną rzeczą, którą pamiętam był lot do San Antonio, dzięki uprzejmości hiszpańskiej stacji telewizyjnej, aby tam walczyć z ich młodą nadzieją - Tullym Blanchardem, w jego pierwszej pro wrestlingowej walce. Był synem miejscowego promotora - Joe'a Blancharda. Nigdy nie zapomnę wejścia do areny pełnej widzów, którzy mnie rozpoznawali. Nigdy nie miałem do tej pory takiej reakcji. Sprowadziłem swoim nazwiskiem sporo widzów do San Antonio. Pamiętam policjanta Rosiego, który odpowiadał za trzymanie widzów i wrestlerów pod kontrolą. Bardzo często musiał jakiegoś wrestlera albo fana uderzyć, aby przywrócić porządek. Był zwykle wysyłany do tych zadań przez promotora. Po mojej walce z Blanchardem zszedłem do szatni, w której także po wcześniejszej walce był ówczesny World Champion - Terry Funk. W momencie, w którym brałem prysznic, do szatni wpadł mierzący ponad 180 cm i ważący ponad 120 kilogramów Latynos, którzy ewidentnie szukał kłopotów. Pamięta, jak Terry natarł na niego, a swoim mistrzowskim pasem uderzył prosto w jego twarz. Chwilę potem pojawił się Rosie, ściągnął spodnie tego gościa, związał go własnym pasem, tak że ten nie mógł się ruszyć, skuł go i zaczął go bić.

Tak właśnie rozpoczęła się era przemocy w moim życiu, kiedy to przemoc stała się "okej". Byłem już raz ugodzony nożem, a teraz moja rodzina wrestlingowa z jednego strony, a fani z drugiej staliśmy się dwoma różnymi światami…

dodane przez Vercyn w dniu: 20-05-2012 15:44:53

Udostępnij

Komentarze (3)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :

Jak zwykle świetna robota, Vercyn :wink: Szczerze mówiąc trochę mnie przeraża czytanie o tamtych czasach, kiedy heel miał na tyle przejebane, że - będąc over z publiką (a więc wkurwiając ich po całości) i robiąc dobrze swoją robotę - mógł po walce wyłapać wpierdol od fanów, czy nawet zostać przeżegnany kosą :shock: Faktycznie wtedy łatwiej się żyło wrestlerowi jeżeli miało się sylwetkę koksa (budzącą respekt i studzącą zapały co bardziej krewkich fanów), niż będąc niepozornym "naturalem".
Piper nie miał łatwych początków, ale myślę że to go właśnie utwardziło i to też "utwardzało" wrestlerów starej daty, którzy nie tylko w ringu potrafili kopać dupy, ale i w realnych bójkach także nie dawali sobie dmuchać w kaszę (prawdziwi twardziele).

napisane przez -Raven- w dniu : 20-05-2012

Piper to urodzony gawędziarz - nawet jeżeli ma się podejrzenia, że wyolbrzymia pewne sprawy, to jednocześnie nie ma się mu tego za złe :) Powtarzam się, ale ta biografia jest naprawdę lepsza od tej Mysteria - bardziej życiowa, szczera. O ile w przypadku Reya czuło się, że autor stara się wybielić i ukazać w jak najlepszym świetle, o tyle Piper po prostu pisze, jak było. Po prostu lekko koloryzuje pewne sprawy - jak na dobrego gawędziarza przystało ;)

napisane przez Grishan w dniu : 20-05-2012

Świetnie się to czyta :) Piper bardzo fajnie opowiada o swojej przeszłości. Faktycznie miał trochę przerąbane. Ale co nie zabije, to wzmocni.

A co do samej jakości tłumaczenia - zero zastrzeżeń co do treści, ale zdarza ci się trochę literówek. Ktoś mógłby sprawdzać tekst zanim wrzucisz na stronę, czytałoby się jeszcze lepiej.

napisane przez aRo w dniu : 22-05-2012

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy