O nowym ECW powiedziano i napisano już prawie wszystko. Jest to temat na czasie, więc nie ma się czemu dziwić, że tekst goni tekst. Może nie u nas, bo tu jest wyjątkowo mało tekściarzy, ale wystarczy zajrzeć na jakiś zagraniczny serwis żeby przekonać się o tym na własne oczy. Przeczytałem tylko kilka z tych felietonów, bo generalnie w nich się albo chwali albo krytykuje to nowe ECW, czyli nic ciekawego, bo ile można o tym czytać? W moim tekście nie zabraknie oczywiście autorskiej oceny, ale nie tego będzie on dotyczył. Chciałbym się skupić na tym jak WWE przywracało ECW, bo tak naprawdę dużo wody w Wiśle musiało upłynąć zanim otworzyło je na dobre i nie działo się to, jak się może błędnie wydawać, z dnia na dzień. Z góry zaznaczam, że będzie długo (a może nawet dłużej), więc ci, którzy nie lubią czytać albo preferują krótką twórczość niech lepiej od razu poszukają sobie czegoś innego. Tyle tytułem wstępu, przechodzimy do tematu.
Zanim rozpoczniemy długi wywód na temat powrotu ECW wypadałoby powiedzieć dwa słowa o jego upadku. To też nie działo się z dnia na dzień, bo agonia trwała przez wiele miesięcy. Początkiem końca było podpisanie trzyletniej umowy z TNN (obecnie Spike TV) w sierpniu 1999 r. Stosunki ECW z TNN od początku były napięte i skończyło się to zdjęciem programu ECW z anteny w październiku 2000 r. Mogło to dziwić, bo ECW on TNN było najchętniej oglądanym programem. TNN zrezygnowało z ECW, ale nie zrezygnowało z wrestlingu, bo w zanadrzu miało WWE RAW, które wcześniej było pokazywane przez USA Network. Niestety brak umowy z ogólnokrajową stacją przesądził w dużej mierze o upadku ECW. Dalej sprawy potoczyły się bardzo szybko. Najpierw 30 grudnia ostatni raz wyemitowano Hardcore TV, a potem 7 stycznia odbyło się pożegnalne PPV, Guilty as Charged. W planach było jeszcze marcowe Living Dangerously, ale odwołano je z powodu braku funduszy. Nie udało się podpisać żadnej umowy telewizyjnej, a wielomilionowe długi spowodowały, że w kwietniu Paul Heyman niczym Generaloberst Jodl (podpisał bezwarunkową kapitulację Niemiec w czasie II wojny światowej) złożył dokumenty o bankructwie. To był koniec ECW. Federacja, która pod wieloma względami zrewolucjonizowała ten biznes (przynajmniej w USA) musiała odejść w niebyt. Jej los podzieliło zdecydowanie mniej innowacyjne WCW. W ten sposób zakończył się pewien rozdział w historii wrestlingu. Vince McMahon został sam jak palec na placu boju, chociaż to na pewno była ostatnia rzecz, która mogłaby go wtedy zmartwić. To, co jeszcze kilka lat wcześniej wydawało się nierealne teraz stało się faktem.
WWE wchłonęło dwóch najpoważniejszych rywali, ale było wiadomo, że reaktywacja, któregoś z nich (a może nawet obu) jest kwestią czasu. Takiego scenariusza można się było spodziewać, bo Vince nie zaprzepaściłby takiej szansy na zarobienie dużych pieniędzy. Zresztą informacje o tym, że WWE chce reaktywować to, czy tamto krążyły po sieci od dłuższego czasu. Możliwości były tylko dwie, WCW albo ECW. Wszystkie znaki na niebie wskazywały, że padnie na federację, którą prowadził niegdyś Paul Heyman. Na przywróceniu tej drugiej WWE prawdopodobnie niewiele by zyskało, bo większość fanów, która po upadku WCW nie przeszła na WWE odnalazła coś dla siebie w TNA. Ale nie to było największym problemem. WCW opierało się na leciwych wrestlerach, którzy, o ile jeszcze walczyli, już dawno nie byli w formie. Ponadto było pewne, że kontraktu nie przedłuży Goldberg, a do WWE nie przyjdzie Sting. WWE nie mogło sobie pozwolić na powtórkę z Alliance, kiedy to brak największych gwiazd (w zasięgu ręki byli tylko Booker T, DDP i od biedy Kidman) zadecydował o końcowym niepowodzeniu. Takie przedsięwzięcie mogło przynieść więcej strat niż korzyści, dlatego lepiej było nie ryzykować. ECW od początku wydawało się pewniejszą inwestycją, bo nawet jeżeli jego starzy wrestlerzy byli bez formy, to hardcore mógł zamaskować wszystkie braki. Poza tym spora grupa miłośników tej federacji, dużo bardziej wybredna niż fani WCW, była do wzięcia. Wystarczyło tylko dać im to, co chcą oglądać, a wydaje się to być niczym trudnym jeżeli spojrzymy na abramowiczowe możliwości finansowe WWE. Przelicznik był prosty, im więcej fanów tym więcej pieniędzy. Nic dodać, nic ująć. Ale czy możliwa była reaktywacja (w pełnym tego słowa znaczeniu) ECW w WWE? Teoretycznie oczywiście tak, a co z praktyką? No cóż, z tym bywa różnie. W niektórych przypadkach nie da się przekroczyć pewnych granic. Przyjmijmy, że to właśnie był taki przypadek. WWE niestety tak ma, że częściej to, czego się dotyka zamienia się nie w złoto, tylko w gów… tzn. kupę gruzu. Jednak potencjalnych następców ECW nie brakowało. Niektórzy dopatrywali się ich w NWA Wildside, czy IWA Mid-South. Dlatego bez względu na to, co reaktywuje McMahon zawsze istniała jakaś alternatywa. WWE nie było w stanie zrobić tego dobrze. Chciało coś reaktywować, ale czy to wyglądałoby jak ECW? Może tylko z pozoru. Zapewne byłby to dziwny twór przypominający charakterem Królestwo Polskie po Kongresie Wiedeńskim, czyli byłaby nazwa, byliby ludzie, ale nie byłoby klimatu. Tylko kto by się tym przejmował w WWE? Największą przeszkodą była ich własna mentalność, która przejawia się m.in. w przerabianiu wszystkiego na styl WWE. ECW nie mogło mieć stylu WWE.
Kiedy ECW zbankrutowało WWE zgarnęło wszystko, w tym bogatą bibliotekę. Mogło z nią robić co tylko chciało. Mimo to McMahon chciał być postrzegany jako dżentelmen i zanim przeszedł do jakichkolwiek działań, kazał swoim ludziom skontaktować się z byłymi gwiazdami federacji z Filadelfii. Chciał poznać ich opinię na temat wykorzystywania ich wizerunków w przyszłych produkcjach WWE. Nie spotkało się to z ciepłym przyjęciem, a najgłośniej protestowali Shane Douglas i Joey Styles, którzy uważali, że WWE nie ma do tego absolutnie żadnych praw. Zresztą Franchise wciąż trwa w tej swojej niechęci do WWE, za to Styles się złamał, bo dziś tam pracuje. Nie wiem jak ta sprawa się zakończyła, bo nie znalazłem na ten temat ani jednej informacji, ale już w styczniu 2004 r. WWE wydało DVD o Micku Foleyu, na którym znalazło się kilka jego walk z ECW (m.in. z Sandmanem i Mickeyem Whipwreckiem). Jest to o tyle ważne, że wtedy zdecydowało się skorzystać z dobrodziejstw biblioteki ECW po raz pierwszy. Wkrótce na półkach w sklepach WWE pojawiły się repliki pasów ECW (dziś dostępny jest tylko World Title). Prawdziwych tytułów, w przeciwieństwie do tych z WCW, nigdy nie pokazano w WWE TV, bo McMahon nie miał do nich praw. Kiedy je zdobył zdecydował się na taki krok, bo wydawało mu się, że kilka lat po śmierci ECW każdy produkt oznaczony jego logiem okaże się żyłą złota. Vinnie kokosów na tych replikach nie zbił, ale w internecie zaczęło się plotkowanie. Kolejkę zaczął Wrestling Observer Newsletter, który podał, że WWE chce stworzyć trzeci brand będący przeciwwagą dla RAW i SmackDown!. Nie sprecyzowano jaki to ma być brand, ale ze względu na to, że miał być bogaty w hardcore mówiło się, że WWE może go nazwać ECW. Dziwiono się, że na podwórku McMahona ktoś mówi o jakimś hardcorze, bo już wtedy WWE promowało formułę bezpiecznego mat wrestlingu (przez nią m.in. zakazano wykonywania wielu akcji, głównie cruiserom), która kłóciłaby się z tą nową ideą. Swoje trzy grosze dorzucił PWTorch i poinformował, że nowy brand będzie się nazywał ECW i prawdopodobnie zajmie czas antenowy Confidential, którego ratingi, głównie z powodu zmiany formuły programu (WWE przestało ujawniać tak wiele wewnętrznych informacji jak na początku), pozostawiały wiele do życzenia. Wydawało się, że już tylko godziny dzielą nas od powrotu, ale sprawa ucichła, bo WWE zajęło się pracami nad DVD poświęconym, rzecz jasna, ECW. Jego tytuł miał brzmieć Rise and Fall of ECW. WWE za wszelką cenę chciało wykorzystać liczne materiały, które posiadało. Pomysł trafił na podatny grunt, bo szum wywołany w internecie spowodował mały boom na ECW. Co ciekawe WWE wcześniej nosiło się z zamiarem wydania DVD o tym samym tytule, tyle że chciało przedstawić w nim losy WCW. Potwierdza to, że miało poważny dylemat - na którą z nieżywych federacji lepiej postawić. W końcu wybrano kompromisowe rozwiązanie. WWE zrobiło ukłon zarówno w stronę fanów ECW, jak i fanów WCW i wydało dwa DVD, ale to, które mówiło o powstaniu i upadku przypadło ECW. Tymczasem DVD w dużym stopniu traktujące o WCW nazwano Monday Night War i opowiadało ono historię poniedziałkowych wojen na ratingi pomiędzy Monday Night Raw i Monday Nitro. Być może od ewentualnego sukcesu któregoś z tych DVD zależały kolejne ruchy WWE.
Zapanowała cisza, ale na krótko. W internecie pojawiła się domena NewECW.com, która przekierowywała bezpośrednio na oficjalną stronę WWE. Zresztą do dzisiaj to robi. Co ciekawe stara domena ECW - ECWWrestling.com przerzuca z kolei na stronę główną 1Wrestling. Domena ta wciąż jest własnością Joeya Stylesa, ale o tym co wiąże go z tym serwisem dowiecie się później. W każdym razie NewECW.com prawdopodobnie nie należało nawet do WWE, ale kolejna fala plotek poszła w świat. W dodatku PWInsider doniósł, że WWE rezygnuje z Confidential z powodu słabych ratingów. Temat rozgorzał na nowo, bo według wcześniejszych newsów PWTorcha czas antenowy Confidential miało przejąć ECW. Mogło się wydawać, że ten jakże optymistyczny scenariusz zaczyna się sprawdzać, ale spekulacje skończyły się szybciej niż się zaczęły. Okazało się, że WWE po zmianach programowych nie będzie miało żadnego wolnego slotu, który będzie musiał zostać zapełniony. Jakby tego było mało wyszło na jaw, że w styczniu WWE zawiesiło działalność znaków towarowych ECW i Extreme Championship Wrestling. Wieść niesie, że w tamtym czasie WWE najwięcej uwagi poświęcało kupowaniu różnych trademarków, ale… WCW. Nic więc dziwnego, że zaraz po wprowadzeniu Great American Bash jako czerwcowego PPV pojawiły się plotki, że w październiku będzie Halloween Havoc albo Road Wild. Jednak w tej kwestii nic się nie zmieniło i No Mercy pozostało nietknięte. Miejsce po Confidential w końcu zajęło coś na E, ale nie ECW, tylko Experience, program który odnotowywał jeszcze gorsze ratingi od swojego poprzednika. Cóż za ironia losu, miało być lepiej, a wyszło gorzej. Insiderzy donosili, że reaktywacja WCW (tak, WCW) jest bliżej niż kiedykolwiek. Jednak okazało się, że McMahon ilekroć wychodził z inicjatywą reaktywacji czegokolwiek, to tyleż samo razy się rozmyślał, argumentując to tym, że nie chce być kojarzony z czymś co upadło. Druga sprawa, że w tej dziedzinie nieczęsto mu się powodziło. Klapą zakończyły się reaktywacje WCW i ECW w czasie Alliance, jak również powrót nWo, które jeśli dobrze by poszło, mogłoby przekształcić się w nowe DX ze względu na obecność HBK, X-Paca, Triple H (nie zdążył dołączyć do grupy, bo rozpadła się ona z powodu kontuzji Nasha) i kto wie czy nie Billy'ego Gunna w przyszłości. Tak wiec i te plany spaliły na panewce. Może to i lepiej, bo byłby wstyd gdyby Vince coś otworzył i zaraz potem zamknął, a przecież jak głosi jego słynna maksyma (jeszcze z czasów komentatorskich) - wszystko jest możliwe w WWE!
Kiedy plany reaktywacji ECW jako trzeciego brandu były martwe zaczęło się mówić o potrzebie organizacji corocznego PPV, które swoją obecnością zaszczyciłyby największe gwiazdy. Wszyscy byli zgodni co do tego, że taka gala powinna nosić nazwę jakiegoś dużego PPV ECW, czyli Guilty as Charged albo Hardcore Heaven. Wtedy, na rok przed pierwszym takim PPV nikt nie przypuszczał, że nazwa będzie w rzeczywistości bardziej banalna niż się to mogło wydawać, One Night Stand. Tommy Dreamer o całej sytuacji powiedział, że chociaż ECW zrewolucjonizowało wrestling, to w obecnych warunkach nie sprawdziłoby się. Dreamer może nawet miał rację, ale kiedy to mówił myślał na pewno o starym ECW, a to przecież miało być ECW Vince'a McMahona. Tak, czy siak jego komentarz spowodował, że temat ECW na wiele miesięcy zniknął z horyzontu. Zmowę milczenia przerwał dopiero sukces Rise and Fall of ECW, które okazało się niekwestionowanym hitem. Uplasowało się na drugiej pozycji wśród najlepiej sprzedających się DVD o tematyce sportowej i wrestlingowej. Na liście wyprzedziło m.in. Monday Night War i Ultimate Ric Flair Collection. Ponadto w sklepie z merchandisem WWE znów pojawiły się koszulki ECW. Wszystko to dało asumpt do rozpoczęcia dalszych dywagacji na temat reaktywacji Extreme Championship Wrestling. Nawet Paul Heyman, który do tej pory był temu przeciwny uznał, że to może być dobry pomysł. Z jednej strony warunki sprzyjały reaktywacji, bo sukces DVD sprawił, że Heyman zbliżył się do rodziny McMahonów, a z drugiej nie, bo… Heyman był dla nich niewygodny. Odsunięto go m.in. od zespołu writerskiego i oskarżono o kłamstwo. Mimo to WWE nie chciało się go pozbyć, bo obawiało się, że odejdzie do TNA. Jeżeli ktoś do tej pory nie wiedział co oznacza frazeologizm "pies ogrodnika", to ten przykład obrazuje to najlepiej.
Vince jak Vince, ale dogadać się ze Stephanie to naprawdę nie lada wyczyn. Ze wszystkich McMahonów chyba najmniej kontaktuje. Dlatego jeśli ktoś mógł rzucać kłody pod nogi, to tylko ona. O tym, że warto zorganizować w 2005 r. PPV ECW zakomunikował Vince'owi RVD. Pomysł ten spotkał się z dużą aprobatą za kulisami, poparł go m.in. Jim Ross. W opozycji stanęła jednak pani (już) McMahon, która od samego początku nie wykazywała większego zainteresowania tym projektem. Zresztą Steph słynie z niezdrowego jak diabli spojrzenia na wrestling. W jej głowie jest tylko entertainment, ale żeby wszystko było jasne, ja nie mam nic przeciwko entertainmentowi, ale takiemu, który rzeczywiście bawi. Natomiast gimmicki Heart Throbs, które zrobiły tak duże wrażenie na byłej GM, według mnie bardziej żenowały niż bawiły. Chociaż pewnie inne zdanie na ten temat mają miłośnicy Billy'ego i Chucka, dla których ten tag team był namiastką tamtego syfu. Ale nie odbiegajmy za daleko od tematu, bo mimo iż przyszłość ECW stanęła pod znakiem zapytania, to dużo się wokół niego działo. WWE np. zaczęło interesować się wrestlerami z przeszłością w ECW. Utrzymywało stały kontakt z Super Crazym, który lada dzień miał dołączyć do WWE, a kulisy RAW nawiedzał New Jack. Przyjście Crazy'ego opóźniało się jednak z powodu kontuzji ręki, której się nabawił. Pytany o to kiedy zadebiutuje w WWE odpowiedział, że próg federacji McMahona przekroczy dopiero wtedy, kiedy będzie w 100% zdrowy. Niewiadomo było czy to będzie za tydzień, miesiąc, czy rok, ale niespodziewanie WWE całkowicie zaakceptowało taki stan rzeczy. Wiedziało, że Crazy to cenny wrestler i warto na niego poczekać. Najprawdopodobniej gdyby chodziło tutaj o kogoś innego, to McMahon natychmiast by się rozmyślił. Jednak z Crazym wiązano duże nadzieje. WWE widziało w nim kurę, która znosi złote jaja, dlatego nie było innego wyjścia.
W styczniu świat po raz pierwszy usłyszał o One Night Stand. WWE zdecydowało się wykupić tę nazwę i wydawało się, że jeżeli PPV ECW dojdzie do skutku, to będzie się nazywało właśnie tak. Jednak zaklepanie nazwy nie było w rzeczywistości żadną wskazówką. W przeszłości WWE wykupiło wiele znaków towarowych, z których później nie korzystało. W ten sposób do lamusa odeszło m.in. wiele nazw ewentualnych gal WCW. Dlatego nie można było przywiązywać do tego dużej wagi. Niewiadomo było kiedy i czy w ogóle PPV ECW się odbędzie. Można się było domyślać, że tak, bo w internecie pojawiły się newsy, że 12 czerwca odbędzie się jakieś niezidentyfikowane PPV. Wcześniej nie figurowało ono w kalendarzu, więc to musiało coś oznaczać. I oznaczało, bo WWE oficjalnie potwierdziło chęć zorganizowania PPV ECW i ustaliło, że odbędzie się ono w nowojorskim Hammerstein Ballroom. To miejsce zostało wybrane nieprzypadkowo, bo było w pewnym sensie symbolem upadku ECW. Właśnie tam odbyło się ostatnie PPV i nie było lepszego miejsca na zmartwychwstanie. Nieco później WWE wykupiło od Harry'ego Slasha, twórcy wielu utworów wykorzystywanych w ECW, prawa do korzystania z jego biblioteki. Prace nad PPV ruszyły pełną parą, bo żeby mogło ono odnieść sukces potrzebne były największe nazwiska, a tych w WWE było jak na lekarstwo. McMahon uświadomił sobie, że bez pomocy nie uda mu się ich ściągnąć. Obawiał się nawet, że niektórzy byli wrestlerzy ECW mogą natychmiast odłożyć słuchawki kiedy dowiedzą się kto jest po drugiej strony. Do tego pewnie nigdy by nie doszło, ale obawy McMahona były po części uzasadnione, bo poza pieniędzmi nie dysponował żadnym argumentem, który mógłby kogoś zachęcić. Do PPV pozostało dużo czasu, ale co z tego skoro Shane Douglas ogłosił, że 10 czerwca zorganizuje swoją galę w słynnej ECW Arena. Gdyby nie to WWE pewnie namyślałoby się bez końca. Wyścig o wrestlerów rozpoczął się na dobre. Vince powierzył zadanie sprowadzenia byłych gwiazd ECW Tommy'emu Dreamerowi, gdyż uznał, że jako były wrestler tej federacji na pewno będzie umiał znaleźć wspólny język z innymi. McMahon mógł spać spokojnie, bo w razie niepowodzenia zawsze mógł sięgnąć po byłych wrestlerów ECW, którzy byli wówczas pod kontraktami WWE, a wcale nie było ich mało. Brakowało jednak największych gwiazd, które jak magnes przyciągają ludzi do hal. Na RVD nie można było liczyć, bo walczył z kontuzją i było pewne, że nie zdąży wykurować się do PPV.
Komentarze (0)
Skomentuj stronę