Jednym z pierwszych na liście Dreamera był Sandman. WWE zaoferowało mu 5000 $ za występ na swoim PPV. Innovator of Violence w dalszej kolejności skontaktował się z Justinem Credible i Sabu. O ile występu Sabu mogliśmy być pewni, bo on niczym najemnik występuje u tego, kto mu więcej zapłaci (choć historia pokazała, że jeżeli obaj organizatorzy dobrze płacą, to może wystąpić na dwóch galach w ciągu zaledwie dwóch dni), to niewiadomo było co z Crediblem, który w WWE raczej nie czuł się jak ryba w wodzie i po kilku chudych latach (tłustych tam nie doświadczył) został ostatecznie zwolniony na początku 2003 r. Dreamerowi zbieranie chętnych szło dość ślamazarnie. Za to Douglas radził sobie znakomicie. Ogłosił nawet pierwszą listę swoich gości, na której widniały nazwiska Billa Alfonso, Terry'ego Funka, Sabu i właśnie Credible'a. W najbliższym czasie mieli do nich dołączyć Francine, Tracy Smothers, Johnny Grunge, JT Smith i Pitbull Gary Wolfe. Vince nie zamierzał się temu biernie przyglądać i na pomoc Dreamerowi wysłał Heymana. W końcu co dwie głowy, to nie jedna, a jeżeli chodzi o ECW, to Heyman ma łeb jak nikt inny. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Udało im się namówić kilku wrestlerów, którzy wcześniej potwierdzili swoją obecność na Hardcore Homecoming (tak nazywało się show Douglasa). WWE jakoś pogodziło się z faktem, że nie będzie mogło dyrygować wrestlerami, którzy nie mają podpisanych kontraktów i zaakceptowało to, że niektórzy mogą wystąpić zarówno u Franchise'a, jak i u nich. Zresztą jakie to miało znaczenie? Najważniejszy był sukces ONS. Dlatego też Dreamer i Heyman skontaktowali się z byłymi wrestlerami ECW występującymi w federacjach niezależnych. To jeszcze było nic, ale prawdziwą sensację wywołała wiadomość, że przedstawiciele WWE próbowali dojść do porozumienia z zarządem TNA w sprawie wypożyczenia takich gwiazd jak Raven i Jerry Lynn. Były to marzenia ściętej głowy, bo TNA za nic w świecie by się na to nie zgodziło, ale samo to, że WWE spróbowało zasługuje na uznanie. Zresztą była to nietypowa sytuacja, bo McMahon nie jest przyzwyczajony do proszenia o cokolwiek. To zwykle jego się prosi, a on odmawia. Jednak możliwe, że coś by z tego wyszło gdyby relacje na linii WWE-TNA układały się lepiej. Niestety od zawsze były jakieś zgrzyty. Żeby było śmieszniej, to częściej wywoływało je TNA, niż WWE. Nie ma się tu nad czym rozpisywać, ale warto przypomnieć, że na pierwszym PPV TNA, Victory Road wyśmiewano się z Vince'a i HHH, a później TNA molestowało WWE grożąc, że opublikuje materiał filmowy z zakulisowego spotkania wrestlerów obu federacji. Nie wiem czemu to miało służyć, bo chyba nie przestraszeniu WWE, ale taka zabawa w podchody na pewno nie wytworzyła atmosfery, która mogłaby sprzyjać jakiejś współpracy. Szkoda, bo na takim układzie mogłyby skorzystać obie strony (ze wskazaniem na TNA), a przede wszystkim fani. Znane są przecież przypadki współpracy dwóch dużych federacji (WCW/NJPW), nawet w tym samym kraju (NJPW/AJPW). Wprawdzie TNA było raczej rynkowym średniakiem, ale jednocześnie drugą największą organizacją w Stanach. WWE mogło z nimi współpracować na podobnych warunkach jak z ECW w latach 1996-1997. Jednak McMahon nigdy nie traktował TNA poważnie, a to bardzo drażniło ambicje federacji z Nashville. Dlatego też uniosła się honorem i nie skorzystała z tej szansy, choć mogła ona otworzyć przed nią wiele nowych drzwi. Tym bardziej, że TNA rozglądało się wtedy za nowym kontraktem telewizyjnym, gdyż umowa z Fox Sports Net. dobiegała końca. Tak, czy siak szanse na to, że Raven wystąpi na ONS były równe zeru. WWE permanentnie szmaciło byłego mistrza ECW kiedy ten jeszcze u nich występował, dlatego nie można było liczyć na to, że sam wrestler będzie naciskał na zarząd TNA aby pozwolił mu wystąpić 12 czerwca w Hammerstein Ballroom.
Swój występ na ONS potwierdził za to Tracy Smothers. Na swojej stronie internetowej napisał, że będzie obecny na obu czerwcowych galach ECW. Nie udało się co prawda zatrudnić New Jacka, który długo utrzymywał, że pojawi się na ONS, za to zwerbowano Billa Alfonso, byłego managera takich gwiazd jak RVD, Sabu, czy Tazz. Z emerytury na jedną noc postanowił wyrwać się Lance Storm, który bardzo chciał jeszcze raz wystąpić przed publicznością ECW. Potwierdzono też wcześniejsze plotki, że na ONS Little Guido (Nunzio z WWE) wespół z Tonym Mamalukem reaktywuje FBI. Zresztą spośród Pełnokrwistych Włochów na ONS zabrakło tylko Tommy'ego Richa. Wszystko układało się jak w bajce, ale do czasu. WWE zwolniło Rhyno, który od 1999 r. był jedną z największych gwiazd ECW. Za pretekst posłużył incydent z imprezy po WrestleManii 21, kiedy to wrestlerowi puściły nerwy i na oczach wszystkich rozbił wielką donicę. Powodem nie było jednak przedawkowanie alkoholu, czy innych używek. Rhyno zdenerwowała rozmowa z żoną (z którą był wówczas w trakcie rozwodu) na temat ich córki. Wydawało się, że to koniec i ostatniego World i TV Champa zabraknie na pierwszej oficjalnej gali ECW od czterech lat. Jednak na mocy klauzuli Rhyno przez dziewięćdziesiąt dni od chwili zwolnienia, tj. 11 kwietnia nie mógł wystąpić na ringu żadnej federacji. W obliczu tego ostatecznie zgodził się pojawić na PPV ECW. Jak widać o roster można było być spokojnym, za to kwestia komentowania PPV mogła komuś w WWE spędzać sen z powiek. Na początku skontaktowano się oczywiście z Joeyem Stylesem. Fani liczyli na to, że uda się go sprowadzić, bo w ich świadomości Joey był dużą częścią ECW. WWE nie mogło tego zbagatelizować, bo końcowy sukces PPV zależy m.in. od udanego komentarza. McMahon uznał, że skoro fani chcą Stylesa, to trzeba go ściągnąć za wszelką cenę. To nieczęsto spotykana sytuacja w WWE. Jednak Joey wcześniej zapowiedział, że 10 czerwca będzie komentował Hardcore Homecoming i niewiadomo było czy przyjmie propozycję McMahona, czy też ją odrzuci. WWE miało dwa miejsca do obsadzenia i wszystko uzależniło od jego decyzji. Gdyby się nie zdecydował, to nikt nie robiłby z tego tragedii (chociaż byłaby to niepowetowana strata), bo ONS mógł spokojnie komentować duet wyłoniony z trójki: Tazz, Paul Heyman i Terry Funk. Jednak Styles był priorytetem. W tym miejscu warto zaznaczyć, że był on bodaj jedynym komentatorem play-by-play, który dobrze radził sobie bez pomocy drugiego komentatora.
Do końca nie było też wiadomo w jakim charakterze wystąpi na ONS Mick Foley. Niby WWE było przeciwne wystawianiu emerytów, ale dla Foleya na pewno zrobiłoby wyjątek. Zwłaszcza, że m.in. match z Randym Ortonem na Backlash (chociaż odbył się mniej więcej rok wcześniej) pokazał, że jeszcze na wiele go stać. Jednak sam Foley nie dążył do tego żeby walczyć na ringu. Pewne było tylko, że na PPV wystąpi jako Cactus Jack, bo w tym gimmicku znają go fani ECW. W WWE występował w kilku gimmickach (m.in. w 1998 r. trzy razy wybiegał na ring podczas Royal Rumble, za każdym razem w innym gimmicku), ale w postać tego szaleńca wcielał się stosunkowo rzadko. Najsłynniejszy feud jaki stoczył w WWE Cactus Jack miał na celu jeszcze większe wypromowanie Triple H, który miał już na koncie trzy tytuły mistrza świata. Wracając do ONS, Foley poprosił McMahona o pełną kontrolę nad swoją postacią, ale jej nie dostał. Był wrestlerem spoza pewnego układu, a samo bycie wielką gwiazdą WWE nie zawsze sprawia, że można liczyć na jakieś przywileje i brutalnie przekonał się o tym np. Bret Hart. Prace nad PPV trwały dalej. WWE zrobiło odpowiedzialnymi za ten projekt Heymana i Dreamera. Kiedy to czytacie na pewno zauważyliście, że ten duet robił przy PPV wszystko - kontaktował się z wrestlerami, zajmował się bookingiem i kto wie czym jeszcze. Tym samym WWE wyszło naprzeciw oczekiwaniom fanów, bo strach pomyśleć co by z tego mogło wyjść gdyby bookowali panowie z RAW albo SmackDown!. Jednak Heymana i Dreamera nie pozostawiono samym sobie i kontrolowano ich poczynania. John Laurinaitis znany lepiej jako Johnny Ace, ówczesny wiceprezes ds. kontaktów z wrestlerami był głównym kablem McMahona. We wszystko zamieszany był także JR, który pełnił funkcję jego doradcy. Jednak Vince liczył się ze zdaniem Heymana i Dreamera dzięki czemu mieli oni względnie dużo do powiedzenia. One Night Stand zbliżało się wielkimi krokami, więc kolejni wrestlerzy potwierdzali swoją obecność. Jednym z nich był Blue Meanie. Wcześniej można się było domyślać, że jeżeli Meanie ostatecznie zgodzi się przybyć 12 czerwca do Nowego Jorku, to reaktywacja BWO stanie się faktem. W końcu WWE miało pod kontraktami Steviego Richardsa i Mike'a Bucciego (Simon Dean), czyli Novę. Pomysł był ciekawy, bo wcześniej zapowiedziano reaktywację FBI. Poza tym BWO było zabawne, a trochę humoru jeszcze żadnemu PPV nie zaszkodziło. Wtedy jak grom z jasnego nieba spadła informacja, że TNA jednak pozwoli swoim wrestlerom wystąpić na ONS. Tego nie spodziewał się nawet Dave Meltzer. Odpowiedź na fundamentalne pytanie "dlaczego?" znalazł chyba Joey Styles, który zauważył, że WWE ma wiele licencji, na których zależałoby TNA (np. Billy Gunn, New Age Outlaws). Jeżeli to prawda (a raczej nie, bo mówił o tym Dusty Rhodes, a nie Dixie Carter), to niewiadomo jak zareagował na to McMahon, ale można przypuszczać, że nijak zważywszy na fakt, że nic z tego nie wyszło. Zresztą wtedy WWE nie potrzebowało już ani Ravena, ani Lynna, bowiem wielu wrestlerów przyjęło zaproszenie Dreamera i było kim wypchać show. Z drugiej strony nie można było przesadzić z liczbą gości, bo istniało ryzyko, że dla kogoś może zabraknąć czasu. W międzyczasie do ekipy, która miała wystąpić na ONS dołączyli Mickey Whipwreck i Sinister Minister, a trochę później zwolniony z TNA Kid Kash. Zresztą historia rozwiązania kontraktu z Kashem była dość groteskowa, bo wyleciał on z TNA za krytykowanie zarządu, który nie pozwolił mu wystąpić na ONS.
Żeby podkręcić atmosferę wokół PPV Eric Bischoff zrobił na RAW symboliczny pogrzeb ECW. Bischoff mówił, że kiedy prowadził WCW ściągnął największe gwiazdy Heymana do siebie i zabił jego federację. Dodał, że jeżeli będzie to konieczne, to zrobi to jeszcze raz. Nie wiem kto to wymyślił, ale takiego steku bzdur nigdy nie usłyszałem. To prawda, że Bischoff przeciągnął na swoją stronę kilku ważnych wrestlerów ECW, ale jeżeli ktoś na tym ucierpiał, to tylko WCW, bo żadnego z nich nie wykorzystało właściwie. ECW dzięki geniuszowi Paula Heymana jakoś dawało radę. Swoją drogą ta beznadziejna polityka polegająca na podprowadzaniu gwiazd konkurencji była jedną z przyczyn upadku WCW. Gdyby jeszcze ktoś wiedział co z nimi robić, to może byłoby inaczej. Niestety najczęściej było tak jak w przypadku Hitmana. WCW najpierw bardzo chciało go mieć, a potem kiedy już dostało, to zdało sobie sprawę z tego, że nie ma dla niego absolutnie żadnych pomysłów. Hart co prawda miał ciekawe feudy ze Stingiem i DDP, ale push na mistrza świata dostał dopiero jesienią 1999 r., czyli dwa lata po podpisaniu kontraktu. WCW mogło sobie na to pozwolić w jego przypadku, bo Kanadyjczyk nie miał gdzie odejść. Do WWE był zrażony, bo po tylu latach potraktowano go tam jak śmiecia, ECW to nie był jego styl, a jednocześnie był zbyt wielką gwiazdą żeby biegać po ringach indy. Inni wrestlerzy jak Raven, Sandman (Hak), Whipwreck, Douglas, czy Chris Candido odchodzili z WCW i wracali do ECW albo federacji niezależnych.
Wielu fanów miało nadzieję, że na PPV zobaczy Deana Malenkę, który w ECW toczył świetne walki z Eddim Guerrero o TV Title. Niestety okazało się to niemożliwe z powodów, jak to określono, rodzinnych. Była to duża strata, bo na pewno każda walki Malenki byłaby ozdobą ONS (chociaż trudno powiedzieć w jakiej był formie). Poza tym mogłaby wzbudzić dodatkowe zainteresowanie, bo byłby to jego pierwszy match od czterech lat. W 2001 r. Man of a 1001 Holds (zapożyczył ten pseudonim od Dynamite Kida, który używał go w Wielkiej Brytanii) zdecydował się zawiesić buty na kołku i zostać road agentem. O ile Malenko był emerytem w pełnym tego słowa znaczeniu, tak Terry Funk wciąż pozostawał walczącym emerytem. Pierwszy raz kończył karierę gdzieś w latach 80-tych, ale jak widać trudno mu się było rozstać z ringiem, bo na nieszczęście występuje na nim do dziś. Ewentualny występ Micka Foleya nikogo nie dziwił, ale chęć zatrudnienia Funka była już pewnym zaskoczeniem. Głównie dlatego, że na ringu od dłuższego czasu poruszał się jak żółw i miał już 61 lat. Jednakże ten dziarski staruszek zawsze chętnie przyjmował bumpy, a to przemawiało na jego korzyść. Niemniej jednak mimo dużego zainteresowania za strony WWE Funk nie chciał wystąpić na ONS. Powiedział, że jedyne show, w którym może wziąć udział to Hardcore Homecoming Shane'a Douglasa. Funk odrzucając kontrakt opiewający na 10 000 $ trochę pokrzyżował plany WWE, które liczyło, że w main evencie ONS razem z Tommym Dreamerem podejmie Dudley Boyz. Konkurencyjne show wyraźnie działało McMahonowi na nerwy. Długo naciskał żeby z jego strony internetowej zniknął zapis o tym, że odbędzie się ono w ECW Arena. W końcu po licznych interwencjach ECW Arena przemianowano na Arena in Philadelphia, chociaż od 2004 r. oficjalna nazwa hali to Viking Hall. Jak widać im bliżej PPV, tym atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Shane Douglas w jednym z wywiadów dosłownie przejechał się po ONS. Nazwał je m.in. bykiem bez jaj i skrytykował Vince'a za to, że nie zaoferował Ravenowi, Funkowi i Stylesowi odpowiednio wysokich sum, za które chcieliby wystąpić na jego PPV. Franchise uznał, że bez tych ludzi nie może się odbyć żadne show ECW. Chciał tym jeszcze bardziej zagrać na nosie McMahonowi, bo na pewno wiedział, że Raven był poza zasięgiem WWE i wszystkie próby jego sprowadzenia z góry były skazane na niepowodzenie, a Funk nie zgodziłby się na występ za żadne pieniądze. Bogu dzięki udało się namówić Stylesa, który miał komentować galę z Mickiem Foleyem (chociaż początkowo mówiło się o Tazzie). Jak pisałem wyżej, Cactus Jack był wielką niewiadomą. Jeszcze na kilka dni przed PPV mówiło się, że może zrobi jakieś klasyczne promo. W końcu WWE posadziło go przy stoliku komentatorskim. Wracając na chwilę do Douglasa, to powiedział on jeszcze, że najbardziej na Hardcore Homecoming będzie mu brakowało Paula Heymana.
Na początku ONS miało być takie, jakie chcieli Dreamer i Heyman. Jednak po pierwszym nieudanym tygodniu sprzedaży biletów WWE zaczęło się zastanawiać nad tym czy nie wcisnąć na PPV swoich wrestlerów. Jak dla mnie to wcale nie polepszyłoby wyników, ale ten pomysł bardzo spodobał się Stephanie, która zawsze była za tym żeby na ONS wystąpili wyłącznie wrestlerzy WWE, tyle że w walkach hardcorowych. Na szczęście nic z tego nie wyszło, bo ktoś poszedł po rozum do głowy i zamiast wprowadzać takie bezsensowne zmiany po prostu obniżono ceny biletów. Poskutkowało. Później WWE zadzwoniło do wszystkich fanów, którzy kupili bilety za 400 $ i zaprosiło ich na spotkanie z wrestlerami przed ONS w Hammerstein Ballroom. Aby zwiększyć zainteresowanie wśród fanów WWE na ostatnim RAW przed PPV miała miejsce inwazja, podczas której mieli oni okazję, być może po raz pierwszy, zobaczyć takich wrestlerów jak Sandman, Balls Mahoney i Axl Rotten. Chyba się spodobało, bo chantom (choć pustym) nie było końca. Ponadto ogłoszono, że kolejne Sunday Night Heat będzie się nazywało Extreme Heat, co jeszcze bardziej podkreślało fakt, ze niedziela będzie należała do ECW. Mogło się wydawać, że WWE ma gotową kadrę i zaprzestało dalszych rozmów z wrestlerami. Tak jednak nie było. Jako jeden z ostatnich na ONS zgodził się wystąpić Gary Wolfe. Było to małe zaskoczenie, bo WWE nie było nim jakoś szczególnie zainteresowane. Ostatecznie wystąpił w segmencie, w którym oddano hołd zmarłym wrestlerom, w tym również ECW. Prawdopodobnie otrzymał taką rolę, bo wśród nich był Anthony Durante, który wraz z Wolfem tworzył Pitbulls. Inni wymienieni wrestlerzy to Red Petty (Rocco Rock), Terry Gordy, Mike Lockwood (Crash Holly), The Original Sheik, Mike Lozansky, Alex Rizzo (Big Dick Dudley) i Chris Candido. Na kilka dni przed PPV WWE potwierdziło, że na ONS wystąpią jeszcze dwaj byli mistrzowie ECW, Masato Tanaka i Mike Awesome. W tamtym czasie obaj występowali w Japonii. Kiedy WWE się zbroiło Hardcore Homecoming zanotowało poważną stratę. Okazało się, że Saturn nie będzie mógł wystąpić z powodu kontuzji szyi. Tym samym z reaktywacji Eliminators wyszły nici. Kontuzje nie przeszkodziły za to Steviemu Richardsowi i Spike'owi Dudleyowi, chociaż żaden z nich nie odegrał większej roli na PPV. Richardsa czekała operacja, ale odwlekała się ona z powodu ONS. W końcu ustalono, że odbędzie się 24 godziny po gali. Kolega Steviego z Blue World Order, Meanie też nie był zdolny do walki, bo po Hardcore Homecoming obficie krwawił i założono mu kilkanaście szwów.
I tak doszliśmy do One Night Stand. Do ostatniej minuty poprzedzającej PPV było ono dużą zagadką. Nikt nie wiedział co z tego wyjdzie, ale to chyba oczywiste skoro patronat nad galą ECW objęło WWE. Dodatkowo ludzie związani z Hardcore Homecoming siali wokół ONS złą propagandę i mówili, że kto chce zobaczyć prawdziwą galę ECW musi udać się 10 czerwca do ECW Arena. Mimo to zainteresowanie tym show nie zmalało. Przed ONS John Laurinaitis przywitał się ze wszystkimi i podziękował, że zdecydowali się wziąć udział w PPV. Organizatorzy zadbali o to aby byli podopieczni Paula Heymana czuli się w WWE jak u siebie w domu, a nie jacyś intruzi. Niektóre walki jak np. Storm vs. Jericho odbyły się na życzenie samych wrestlerów. Za kulisami pojawili się nawet The Musketeer i Tony DeVito, którzy wpadli spotkać się ze starymi przyjaciółmi. WWE bardzo zależało na tym, żeby ONS było na tyle ECW, na ile się tylko da. Dlatego nie pouczyło nawet Joeya Stylesa jak ma komentować. Później tłumaczono to tym, że nie WWE nie chciało wywierać na nim żadnej presji, bo miał to robić tak jak w ECW. I zrobił. Jedyne instrukcje przekazał Stylesowi jego kolega z ECW, Tazz, który od kilku lat z powodzeniem komentował SmackDown!. Atmosfera była bardzo przyjazna, a wrestlerzy ECW byli wdzięczni WWE za to, że pozwoliło na coś takiego. ONS niespodziewanie, chyba nawet dla organizatorów, wypadło znakomicie. Odbyło się siedem walk, z których jedne były lepsze, a inne gorsze, ale dzięki wspaniałej atmosferze, które wypełniła Hammerstein Ballroom nikt nie zwracał uwagi na drobne niedociągnięcia. Awesome i Tanaka, o których formę obawiano się najbardziej zrobili bardzo fajną walkę, w której nie zabrakło hardcoru. Na ONS były też momenty, które zwykło się nazywać niezapomnianymi. Na miano takiego na pewno zasługuje shotowe promo Paula Heymana, który nie tylko najechał na Edge'a za romans z Litą (później na swojej stronie internetowej podziękował mu za to Matt Hardy), ale też zakpił z JBLa mówiąc, że był on mistrzem tylko dlatego, że Triple H nie lubi pracować we wtorki (wtedy odbywają się tapingi SmackDown!). Podobno shot na Edge'u był planowany i sam wrestler o tym wiedział, ale za to wszystkie słowa wypowiedziane pod adresem Bradshawa były prawdziwe. Nawet McMahon był zaskoczony kiedy je usłyszał. Heyman wiedział, ze po ONS znów stanie się nikim, więc mógł sobie na to pozwolić. Poza tym ta samowolka była powiewem starego ECW, w którym nie przebierano w słowach. Inne niezapomniane momenty to Van Terminator (chociaż nie z narożnika) RVD na Rhyno wykonany właściwie na jednej nodze i świetny entrance Sandmana kiedy to cała hala śpiewała Enter Sandman Metalliki. Niestety w niektórych elementach widać było rękę WWE. Chodzi tutaj o wrestlerów RAW i SmackDown! na balkonie oraz brawl kończący show. Poza tym zupełnie niepotrzebna obecność Austina, który choć wypił swoje pierwsze piwo w TV na gali ECW, to jednak jest ikoną WWE. Szkoda też, że wrestlerzy WWE, którzy wystąpili na gali (m.in. Chris Jericho, Eddie Guerrero, Chris Benoit) nie wyszli przy swoich starych theme'ach z ECW. Trochę to zabiło klimat, ale mimo tych drobnych mankamentów uważam, że ONS było najlepszym PPV 2005 r. i wyprzedziło (choć może nie o kilka długości) WrestleManię 21.
WWE było bardzo zadowolone z ONS i wierzyło, że osiągnie ono wysoki buyrate. Niektórym sukces Rise and Fall of ECW i udane PPV trochę poprzewracało w głowach, bo spodziewano się nawet, że będzie on wyższy od buyrate'u WrestleManii - 2.46. WWE przeżyło jednak zimny prysznic, bo z buyratem 0.81 ONS znalazło się dopiero na szóstej pozycji (ex aequo z Backlash) i wyprzedziła je nie tylko WrestleMania, ale też SummerSlam (1.34), Survivor Series (0.94), Vengeance (0.92) i Royal Rumble (0.83). Może nie tak źle jeżeli weźmiemy pod uwagę, że cztery z pięciu PPV, które znalazły się przed ONS to klasyki WWE. Co innego Vengeance. Jednak ono miało bardzo medialny main event - Hell in a Cell o World Title pomiędzy Triple H i Batistą i prawdopodobnie stąd wysoki buyrate. WWE chyba też tak pomyślało, bo od razu podjęło decyzję, że za rok odbędzie się podobne PPV. Jednak ONS to nie tylko pozytywy, ale także ciemne strony. W czasie brawlu na końcu Bradshaw kilka razy specjalnie uderzył mocniej Blue Meaniego przez co temu popękały szwy i zaczął krwawić. Można się było spodziewać jakiegoś starcia między nimi, bo obaj się nie lubią, ale było niemal pewne, że jeżeli dojdzie do jakieś jatki, to agresorem będzie JBL. Powód był błahy, Meanie skrytykował byłego posiadacza WWE Championship za to, że źle traktuje młodszych kolegów za kulisami. Bradshawa tak to dotknęło, że próbował zemścić się kilka tygodni przed ONS na tapingu SmackDown! kiedy to nagrał heelowe promo, w którym obrażał Blue Guya. Nie przeszło ono jednak przez cenzurę i w końcu segment został wycięty. Ale co się odwlecze to nie uciecze, bo już wszyscy wiedzą co się stało na PPV. Później Blue Meanie opisał całą historię w internecie. Napisał m.in., że to nie tajemnica, iż JBL nie lubił go od pierwszego do ostatniego dnia jaki spędził w WWE. Najbardziej ta sytuacja rozwścieczyła Ala Snowa, który kiedyś trenował Meaniego i traktuje go jak syna. JBLa nie spotkała za ten incydent żadna kara (chyba, że za taką uznamy porażkę z Meaniem na SmackDown!), bo McMahon bardzo go lubił. Zresztą dowodem tej sympatii był pas mistrzowski, którzy Bradshaw odebrał Eddiemu. Vince był głównym orędownikiem zrobienia z niego mistrza świata. Na tym nie koniec ekscesów. Doszło też do jakichś spięć między Dawn Marie (była w ciąży kiedy występowała na PPV) i Francine, która podobno ignorowała Marie od kiedy ta stała się gwiazdą WWE, oraz Eddim Guerrero i Chrisem Benoitem.
Komentarze (0)
Skomentuj stronę