11 czerwca 2006 r. odbyło się ONS II. Podobnie jak rok wcześniej na karcie znalazło się siedem walk (łącznie z niezwykle emocjonującym starciem Tazza z Lawlerem), ale… tylko w dwóch nie brali udziału wrestlerzy WWE (chodzi o tych bez przeszłości w ECW). Po części z tego powodu PPV wyszło znacznie gorzej niż rok wcześniej (średnią obniża Funk, który co prawda przyjął bump, ale na ringu porusza się wolniej niż to ustawa przewiduje i nie umie już nawet zrobić zwykłego puncha), chociaż publiczność w Nowym Jorku robiła co mogła. WWE przed ONS II tak jakby wypuściło spoilera, bo mówiło się, że jeśli któryś z wrestlerów ECW zdobędzie pas, to zostanie on automatycznie przemianowany na ECW World Title. Tymczasem na PPV odbyły się dwie walki mistrzowskie (z których jedna wyglądała tak jakby została napisana na kolanie), a nikt nie mówił co się stanie kiedy w obu będą triumfowali zapaśnicy ECW. Było to tak samo mało prawdopodobne jak to, że obie przegrają. Dlatego ci, którzy nie wyłączyli myślenia wiedzieli, że RVD wygra (przez wszystkie lata spędzone w WWE wypracował sobie wizerunek wiecznie niedocenionej gwiazdy ECW, więc to było pewne na 100%), a Sabu jeżeli nawet nie przegra, to na pewno nie zdobędzie pasa. Ja osobiście liczyłem na dyskwalifikację w tej walce. Jego przeciwnik, Rey Mysterio wystąpił na ONS II w starym stroju i masce z emblematem ECW, czym pewnie chciał się przypodobać publiczności zgromadzonej w Hammerstein Ballroom. Pomijając fakt, że w tym ubraniu wygląda dużo lepiej (chyba, że komuś podobają się te dresy z 619), to był to beznadziejny pomysł WWE (a może samego Reya?), bo kilka dni wcześniej Heyman zaproponował Mysterio przejście do ECW, ale ten odmówił i oświadczył, że zostaje na SmackDown!, ponieważ tutaj jest jego dom. Bez komentarza. W pamięci utkwił mi transparent jednego z fanów, który mówił: "If Cena Wins We Riot". Do tej pory nie zauważyłem drugiego, który tak dobitnie pokazywałby co niektórzy myślą o Johnie Anthonym Felixie Cenie (brzmi prawie tak dobrze jak Jan Maria Władysław Rokita). Poza tym na PPV było bardzo dużo antywwe'owych okrzyków. Prawie każdy wrestler WWE (szczególnie Orton i Cena) dostał wielki heat. Trudno byłoby zliczyć ile wyciągniętych środkowych palców towarzyszyło wejściu Legend Killera. Podobnie jak to ile osób zagwizdało kiedy Paul Heyman wypowiedział nazwisko Vince'a. Jeżeli chodzi o samo PPV, to poziom walk był niższy niż na pierwszym ONS. Szczególnie zawiódł match Ballsa Mahoneya z Tanaką. Publiczność bawiła się świetnie (w końcu walczyło dwóch wrestlerów starego ECW), ale nie było to widowisko najwyższych lotów i w dodatku ze słabym finiszem. Pozazdrościła mu go chyba walka Sabu z Reyem. Jej wynik, tak jak napisałem, był do przewidzenia, ale można się było postarać o lepszą końcówkę. Jedyną walką w której tak naprawdę dało się odczuć klimat starego ECW było Little Guido i Tony Mamaluke vs. Super Crazy i Tajiri. Wcześniej miał to być 6-man tag team match, ale nie udało się zwerbować Mickeya Whipwrecka (trzecim członkiem FBI byłby wtedy Big Guido). W main evencie RVD zgodnie z przewidywaniami pozbawił Cenę pasa (z zupełnie niepotrzebną pomocą Edge'a) i został pierwszym mistrzem nowego ECW. Podsumowując, PPV wypadło nawet niezłe, ale niestety było bardziej WWE niż ECW.
No i stało się. Po ponad dwóch latach spekulacji ECW wreszcie ruszyło jako trzeci, po RAW i SmackDown!, brand. Jaki on jest każdy widzi. Jedni to nazywają WWECW, inni po prostu ECW on Sci-Fi, bo nie ma się co oszukiwać, że jest to jakaś kontynuacja tego, co mogliśmy oglądać jeszcze pięć lat temu. Zresztą trzeba być naiwniakiem albo niepoprawnym optymistą, a w najgorszym wypadku jednym i drugim żeby wierzyć, że tak będzie. Jeżeli puścimy w niepamięć wszystkie lata działalności federacji Paula Heymana, to nowe ECW może się wydać całkiem fajne. Niestety, jeżeli będziemy o tym pamiętać i, nie daj Boże, pokusimy się o jakieś porównanie, to zawsze będzie wypadało blado. Titanic pozostał więc na dnie. Nowe ECW nie jest ani kontynuacją, ani czymś zupełnie nowym. Jest to po prostu trochę zmieniony produkt WWE, chociaż na różne sposoby chce się pokazać jego rzekomą odmienność. Dla przykładu, na stronie internetowej wrestlerów ECW nazywa się… ekstremistami. Niby coś w tym jest przy założeniu, że ECW było dla nich całym życiem, ale mimo to pomysł wydaje mi się co najmniej śmieszny. ECW on Sci-Fi ma kilka, za to poważnych minusów. Pierwszy jest taki, że gale są nagrywane tuż po tapingach SmackDown!, a to oznacza, że ta sama publiczność, która jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej emocjonowała się walkami swoich idoli z WWE teraz, chcąc niechcąc, musi jakoś reagować na wrestlerów innej federacji. Oczywiście wiem, że ECW to żadna inna federacja, ale w fikcyjnej rzeczywistości wykreowanej przez WWE nią jest. I nie myślcie, że wszyscy, którzy siedzą na widowni w to nie wierzą. W każdym razie pochodną pierwszego minusa jest drugi, czyli drętwa publiczność. Ona co prawda krzyczy: "EC-Dub! EC-Dub! EC-Dub!", albo "Balls! Balls! Balls!", ale co z tego skoro są to puste słowa? Krzyczą tak dlatego, że tak się kiedyś krzyczało, bo trudno przypuszczać, że publiczność WWE czuje jakąś emocjonalną więź z ECW. ECW potrzebuje swojej hali (tak, małej i ciemnej jak kurnik) i swojego czasu na nagrywanie. W przeciwnym razie pewnie jeszcze nieraz usłyszymy np.: "We Want Cena!". Ponadto WWE wprowadziło zupełnie niezrozumiały zakaz organizowania walk hardcore rules. Dlaczego? Tego nie wiem, ale wysnułem kilka wniosków na ten temat. Możliwe, że WWE chciało jak najbardziej dopasować nowe ECW do swoich fanów, którzy, jakby nie było, zawsze stanowią większość na widowni i nie są przyzwyczajeni do hardcoru. Z drugiej strony może zrozumiało, że forsując formułę bezpiecznego wrestlingu (która wydaje się być nienaruszalna) nigdy nie zrobi hardcoru z prawdziwego zdarzenia, ale żeby fani ECW (ciekawe czy na nich też jest jakaś nazwa) nie zanudzili się na śmierć i jednocześnie ryzyko było ograniczone do minimum, to pozwoli na hardcore rules od święta. To oczywiste, że z większą tęsknotą czeka się na coś, czego się nie ma na co dzień. Dlatego McMahon może liczyć na to, że nawet najbardziej marudni fani ECW zadowolą się takim hardcorem, bo stwierdzą, że lepszy taki niż żaden. To tylko moje przypuszczenia, które mogą okazać się nieprawdziwe. W każdym razie decyzja WWE była o tyle bolesna, że w starym ECW każda walka była hardcore rules. Dlatego nowe ECW jest pod wieloma względami uboższe. Nie wydaje mi się aby dochodziło w nim do takich sytuacji jak w starym, gdzie np. single match ni stąd ni zowąd stawał się tag team matchem. Bezpieczny wrestling zabija resztki charakteru tego ECW. To jeszcze pół biedy, bo w walkach, które nie są hardcore rules póki co mogą pojawiać się stoły, krzesła i wszystko inne, ale co będzie kiedy nawet tego zabraknie? Co wtedy będzie extreme w Extreme Championship Wrestling? Chyba tylko twarz Ballsa Mahoneya i Singapore cane Sandmana, którego nie wolno używać.
Po słabym (w porównaniu do pierwszego) ONS II można się było spodziewać, że wrestlerzy WWE będą ingerowali w gale ECW. No i ingerowali, na początku tylko Edge i Cena, a potem kto popadnie. Niby wrestlerzy ECW też występowali na RAW, a nawet na PPV, ale co z tego skoro zawsze byli traktowani jak zawodnicy drugiej kategorii? Najpierw Cena samodzielnie rozprawia się z trzema wrestlerami ECW (Mahoney, Richards, Credible), a potem na Vengeance zmusza do tapowania Sabu w lumberjack matchu, w którym "supergwiazdy" RAW, czyli Viscera, Trevor Mudoch, Lance Cade, Rob Conway, Gene Snitsky i Matt Striker powstrzymały takie fundamenty ECW jak Sandman i Tommy Dreamer. Przecież to woła o pomstę do nieba. Wniosek z tego taki, że nieważne kim jesteś w ECW, ale i tak jesteś gorszy niż najgorsi z najgorszych w WWE. Tak wygląda smutna rzeczywistość. Zwróćcie uwagę którzy wrestlerzy odgrywają teraz najważniejsze role w ECW: Big Show, Kurt Angle, Test. Oni wszyscy są z WWE. Show, który przez wiele miesięcy był zapchajdziurą w kartach WWE teraz jest mistrzem ECW, a Test, który nie ma na swoim koncie praktycznie żadnych osiągnięć jest tam jedną z wiodących postaci. W dodatku jest napompowany bardziej niż kiedykolwiek, co na pewno bardzo podoba się tym z góry w WWE. Można rzec, że wykoksował sobie push. Niestety jego widok wywołuje raczej uśmiech politowania niż zachwyt. Nie wiem co Heyman w nim widział. W każdym razie to po raz kolejny pokazuje słabość ECW, w którym, z tego co widać, każdy może być gwiazdą. Najpierw Big Show i Test, a potem pewnie Shannon Moore i Rene Dupree. Jak dobrze pójdzie, to nawet dla Brooklyna Brawlera znajdzie się jakiś push. Niestety zaczęła się spełniać wizja Stephanie, która w ECW najchętniej widziałaby wrestlerów WWE. Przyszłość nie wygląda różowo, bo może kiedyś dojść do sytuacji, w której z ECW znikną… wrestlerzy ECW. Nie będzie Sandmana, Ballsa, ani Sabu, a ich miejsca zajmą wrestlerzy WWE (przerzucani z RAW, SmackDown! albo ponownie zatrudnieni) lub nowi jak Mike Knox (nawiasem mówiąc niedawno dowiedziałem się, że w finale turnieju o Deep South Wrestling Heavyweight Title pokonał go… The Miz), czy CM Punk. Oczywiście nie mam nic przeciwko nowym, bo gdyby ECW istniało nieprzerwanie, to zapewne pojawiłoby się w nim wielu nowych wrestlerów, bo taka jest naturalna kolej rzeczy. Ale muszą być jakieś ogniwa łączące przeszłość z teraźniejszością i nie może być to tylko RVD, którego WWE traktuje już jak swojego, chociaż zawsze z gorszym pochodzeniem. Nie widzi mi się też ten kontrakt z Sci-Fi. Rozumiem, że na początku nie chciało kupować kota w worku, ale kiedy okazało się, że ratingi ECW oscylują wokół 2.5, to mogło zaoferować coś lepszego niż przedłużenie umowy do końca września. W końcu ile może trwać okres testowy? Z dobrych ratingów zazwyczaj się cieszy, ale szczerze mówiąc ja nie jestem zadowolony. Przyzwoite wyniki oznaczają, że żadna ze stron, ani WWE, ani Sci-Fi nie będzie naciskała na drugą żeby zaszły jakieś zmiany, bo tak jak w sporcie nie zmienia się zwycięskiego składu, tak w telewizji nie dokonuje się zmian w programach, które przynoszą korzyści. Tak więc nawet jeśli ECW nie będzie gorsze, to na pewno nie będzie lepsze. Raczej zatrzyma się na pewnym poziomie, do którego nas przyzwyczaiło. Sci-Fi wywierało presję na WWE, ale dotyczyło to innych spraw i z tego powodu ECW wygląda dziś jak federacja dla kosmitów. Rozumiem, że to zawsze była organizacja inna niż wszystkie, ale nie do tego stopnia żeby na jej galach występowały wampiry, zombie i inne niestworzone rzeczy. Być może dostalibyśmy trochę normalności gdyby Spike Dudley i Rhyno zaakceptowali nowe oferty WWE. Niestety dla ECW obaj zostali wierni TNA. Moim zdaniem postąpili słusznie, bo WWE w końcu by się ich pozbyło… ponownie. Więc po co dwa razy przeżywać to samo upokorzenie.
Program ECW ma tylko 45 minut, a co przez tyle czasu można zrobić najlepiej wie TNA. Krótko mówiąc - mało można zrobić. Na dzień dobry powinno się zrezygnować z Kelly's Expose, które na kilometr śmierci WWE i niepotrzebnie zajmuje czas antenowy. Chociaż to chyba niemożliwe, bo Kelly ma oparcie w McMahonie, czyli będzie próbowała tańczyć tak długo aż mu czymś nie podpadnie. Na szczęście WWE przestało podsuwać Sandmanowi (który wygląda fatalnie, bo nie dość, że strasznie schudł, to jeszcze ściął się na krótko, co dodało mu z dziesięć lat) jakichś dziwaków i włączyło go w normalny feud. Jednak te niecodzienne konfrontacje (począwszy od tej z Eugenem na ONS II) miały jeden pozytyw - bywały śmieszne. Pewnie, że nie wszystkie, ale pełen ekspresji speech Zombiego albo parodię Macho Mana (Say everything twice! Say eeeeeeverything twiiiiiice…) obejrzałem kilka razy i za każdym się śmiałem. Kiedy mówimy o ECW, to nie sposób pominąć temat nowego mistrza. Big Show jest takim champem mimo woli, bo gdyby nie wpadka RVD, to pewnie teraz nie dzierżyłby pasa. Zresztą według pierwotnych planów RVD miał podtrzymać tytuł co najmniej do końca roku żeby zwiększyć jego prestiż. Niestety zgubiły go narkotyki i zamiast niego mamy Big Showa, który kiedyś przy takiej promocji i tak zdobyłby pas. Mistrzem jest w moim mniemaniu dobrym i stara się jak tylko może. Jego obecny gimmick przypomina ten ze starego WCW. Wtedy też niszczył wszystko co stanęło na jego drodze. Nawet nieśmiertelnemu Hulkowi Hoganowi się dostało. Aż dziw ogarnia kiedy się pomyśli, że jeszcze kilka miesięcy temu ten wrestler zaledwie otwierał WrestleManię. W każdym razie WWE bardzo zależało na tym żeby tytuł ECW zdobył jakąś renomę. Aby tak się stało mistrz musiał go bronić w walkach z wysoko notowanymi rywalami. WWE nie widziało ich w nowym ECW, dlatego wysłało tam swoich wrestlerów. Do tej pory Show bronił pasa m.in. w walkach z Flairem, Undertakerem, czy Kanem. Dwaj ostatni jak ulał pasują do klimatu Sci-Fi. Może to jest jakiś sposób na wypromowanie nie tylko pasa, ale w ogóle ECW, bo te walki w założeniach miały pokazać jak ciężko rywalizuje się wrestlerom WWE w tych nieziemskich hardcorowych warunkach. Nasuwa się tylko pytanie - jak długo? Bo przecież trzeba skończyć z tymi pożyczkami z RAW i SmackDown! i w main eventach obok Big Showa wystawiać wrestlerów ECW. Pewnie już wkrótce tak się stanie, bo w kolejce po tytuł ustawili się Sabu, Angle i RVD. Swoją drogą tytuł, który ma Big Show nie jest oryginalnym pasem starego ECW, a jedynie sprytnie wykonaną kopią. Można to poznać po logo ECW, które na starym pasie było purpurowe, a na nowym jest czerwone. Prawdziwy ECW World Title należy do Rhyno, który zdobył go jako ostatni.
No i dobrnęliśmy do końca. Wreszcie, bo trochę zmęczyłem się pisaniem. Tak wiec czas odpowiedzieć sobie na pytanie - dokąd zmierza nowe ECW? Moim zdaniem donikąd, chociaż ratingi są przyzwoite, a nowi fani ECW, którzy po reaktywacji wyrośli jak grzyby po deszczu (czyli powtórka z reaktywacji DX), uważają je za najbardziej hardcorową rzecz na świecie. Niestety nowe ECW ma niewiele wspólnego z hardcorem, a tym samym do starego ma się nijak. Przypuszczam, że kiedy się znudzi podzieli los Velocity i zostanie wyparte przez inny program, a McMahon reaktywuje je kiedy znowu będzie miał kaprys. Z obecnego ECW najwięcej wycisnęliby Heyman i Dreamer, ale niestety Innovator of Violence na życzenie Stephanie został zastąpiony przez Dave'a Laganę. Zresztą jak zdążyliście się zorientować - pani McMahon-Levesque nie lubi Heymana i najchętniej by się go pozbyła, ale nie może. W WWE wszyscy znają jego wartość i dlatego wciąż nie rozwiązano z nim kontraktu. Chociaż niewykluczone, że kiedyś zostanie odsunięty od ECW i będzie przerzucany z kąta w kąt tak jak do miało miejsce do tej pory. Sytuacja jest trudna, ale nie beznadziejna, bo pojawiło się światełko nadziei. Zdaniem PWInsidera WWE zaczęło się zastanawiać nad rozdzieleniem tapingów SmackDown! i ECW. To bardzo ważna wiadomość, bo ECW tego potrzebuje. Dzięki temu na ich gale wróciłby klimat, który potrafi zrobić tylko żywiołowa i momentami fanatyczna publiczność. W tej chwili proporcje wśród fanów na widowni są niekorzystne dla ECW (wszak większość przychodzi obejrzeć taping SmackDown!), a to, że wszystkie okrzyki na ich galach są tak głośne, to wyłącznie zasługa fanów WWE, którzy szybko je podchwytują. Można im powiedzieć wszystko i powtórzą bez zastanowienia. Dlatego nawet mała grupka fanów ECW może rozkręcić atmosferę na tyle, na ile to tylko możliwe. Zresztą z fanami WWE jest tak, że potrafią zwyzywać Johna Cenę (i to dosłownie) tylko po to żeby chwilę później nagrodzić go gromkimi brawami. Przez to aż się odechciewa ich traktować poważnie. Gdyby WWE rozdzieliło tapingi, to proporcje odwróciłyby się. Co tydzień mogłoby być tak, jak na ONS. Ale to nie wszystko, bo być może następstwem tego byłyby kolejne zmiany. Z fanami ECW na widowni WWE musiałoby się nieźle natrudzić żeby publiczność nie krzyczała tylko: "Booooooring! Booooooring!" albo "You Can't Wrestle!". To wariant tak optymistyczny, że aż niemożliwy, ale pogdybać sobie można. Podsumowując, mam nadzieję, że reaktywacja ECW nie zakończy się farsą, bo chciałbym w każdą środę obejrzeć bez zażenowania kolejną dobrą galę EC F'N W! Czekam więc na lepsze czasy.
Komentarze (0)
Skomentuj stronę