Owen
Zacząłem pisać jak szaleniec ("Madman" - nie, nie ten wrestler). Pisałem w samolotach, szatniach, hotelach, na stole kuchennym - gdziekolwiek tylko mogłem. Nie czytałem gazet i nie oglądałem telewizji przez następne pięćdziesiąt dni. [Mick mówi tu o terminie jaki go gonił przy pisaniu "Have a Nice Day"]. Moje umiejętności uprawania miołości którymi się przechwalam, a które zazwyczaj są kombinacją aerobiku i sekretów Kama Sutry, zostały zaniedbane. Podczas jednej podróży z Anglii, wliczając w to przesiadki, pisałem rzez osiemnaście godzin. Na szczęście, miałem zaplanowaną operację na końcu miesiąca, kiedy to mogłem w pełni skoncentrować się na pisaniu i dodatkowo grać "Supertatę" w domu.
Podczas pracy nad książką, doszedłem do dwóch wniosków. Raz, że to ja napiszę całość [Jak to zwykle jest w przypadku autobiografii, Mick'owi zaproponowano że profesjonalny "ghost writer" napisze ją za niego. Mick oczywiście nie zgodził się]. Lubiłem Larry'ego, ale bardzo chciałem żeby ta książka była w pełni moja. Nasze style różniły się tak bardzo że jakbyśmy obaj mieli ją napisać, "Have a Nice Day" czytało by się jak dwie oddzielne książki. Tak więc w nieco pokręcony sposób, najpierw skończyć miałem drugą połowę, a potem dopisać pierwszą.
Po drugie, książka miała być dużo, dużo dłuższa niż zaplanowane 60,000 słów. Właściwie to już wtedy miałem prawie 50,000 a opisałem jedynie okres czasu od 1991 do 1995. Opisałem wszystko aż do mojej pierwszej podróży do Japonii z IWA, który był kluczowym rozdziałem z powodu dziwnych warunków pracy oraz niesamowitego cierpienia jakiego tam doznałem.
"Over the Edge" PPV 29 maja z Kansas City, Missouri, miał być moim pierwszym PPV od wieków w którym nie odegrałbym żadnej pierwszorzędnej roli. Wsadzony zostałem gdzieś w ośmio osobowy tag team match, gdzie mój występ nie mógł by ani pomóc ani zaszkodzić. Zwykle jestem pełen pomysłow, i nawet obieram rolę lidera w takich matchach. Ale, cholera, gonił mnie termin, i miałem barbed-wire matche z Terry Funkiem do opisania. Zdecydowałem że poświęce dzień w Kansas pisaniu i pozwolę pozostałym siedmiu chłopakom martwić się o match.
Zadowolony byłem z tego jak mijał dzień kiedy PPV ruszyło. Pisałem w pustym biurze produkcyjnym w którym był telewizor, na który spoglądałem okazjonalnie. W pewnym momencje ujrzałem wywiad z Owenem Hartem w swoim gimmicku Blue Blazera. Owen grał tę postać jako niezdarnego super-herosa, który stwierdził w tym wywiadzie że Godfather "sprawiał że jego niebieska krew gotuje się". Wielu ludzi uważało że gimmick ten wymuszono na Owenie jako parodię stereotypowych babyface'ów z lat 80, i jego brata Breta również, ale dla mnie był to nieszkodliwy, zabawny gimmick. Blazer był wówczas heel'em, ale czułem że za kilka miesięcy czekał go wielki run jako face. Obejżałem wywiad (nie było dźwięku) uśmiechając się, jak to zwykle było gdy oglądałem Owen'a, po czym wróciłem do pracy.
Kiedy spojżałem ponownie na ekran, kamera skierowana była na publiczność przez dłuższy czas. Pomyślałem że mają problemy techniczne, I wróciłem do pisania. Kilka minut później spojżałem raz jeszcze i publiczność wciąż była na ekranie. Kiedy zastanawiałem się co mogło się stać, wielki Pat Patterson wszedł do pomieszczenia. Zapytał, prawie nonszalancko, "widziałeś co się stało?" Odpowiedziałem że nie mam pojęcia. "Owen spadł z sufitu na ring", powiedział, ale wciąż był raczej spokojny. Nie miałem pojęcia co o tym myśleć, ale miałem nadzieję że Pat, który lubił żartować z chłopakami, robił mi jakiś niesmaczny dowcip. "Pat, jaja sobie robisz ?". Nagle Pat zaczął płakać. "Leży tam od dziesięciu minut. Nie wiedzią czy żyje czy nie".
Całkowicie mnie zmroziło i wybiegłem z pokoju zostawiając szlochającego Pat'a. Biegłem przez korytarz i przeżegnałem się za Owena. Za kulisami pełno było wrestlerów ktorzy albo stali w ciszy albo otwarcie płakali. Kiedy dobiegłem do wejścia, Owen wieziony był do czekającej na niego karetki. Sanitariusz siedział na noszach i stosował pierwszą pomoc a my wszyscy modliliśmy się żeby Owen przeżył.
Francois Petit wyszedł zza kurtyny i pobiegłem do niego. "Odszedł", powiedział ze smutkiem Francois, "odszedł".
Nie wiedziałem co zrobić. Nic w całym moim życiu nie przygotowało mnie na taką sytuację. Zdałem sobie sprawę że Colette i dzieci zamówiły PPV i że także muszą sobie teraz radzić z tą tragedią. Dewey kochał Owena i wiedziałem że będzie zdruzgotany. Wtedy nie wiedziałem że widzowie w domach nie widzieli upadku. Owen miał zjechać na linie która z jakiegoś powodu odpięła się i spowodowała że Owen spadł na ring z wysokości niemal 60 stóp. Nawet spadając w objęcia śmierci, Owen ostrzegł sędziego i technika ringowego by się odsunęli, możliwie ratując im życia.
Jim Ross powiedział mi później że zaraz po upadku Owen poruszył się, jakby próbując usiąść, a potem zesztywniał i już nigdy się nie poruszył. Mimo tego że Ross i Lawler bezustannie próbowali powiedzieć widzom że "to nie jest angle wrestlingowy, to nie jest część programu", wielu z nich właśnie tak myślało.
Moja rodzina o niczym nie wiedziała. Myśleli, jak ja, że to tylko problemy techniczne, i bawili się podczas przerwy. Telefon odemnie był więc absolutnym zasoczeniem. "Halo", powiedziała Colette, po czym ja skamieniałem. Usta miałem otwarte ale słowa nie chciały płynąć. "Halo...halo", powtarzała Colette, i bałem się że cisza sprawi że odłoży słuchawkę. Wreszcie przemówiłem, wypowiadając najtrudniejsze słowa w moim życiu : "Myślę że Owen nie żyje"."OWEN NIE ŻYJE?" wykrzyczała Colette, co sprawiło że zdałem sobie sprawę że moja rodzina nie wiedziała. Natychmast usłyszałem płacz Dewey'a, a kolejne minuty przy telefonie pamiętam jak przez mgłę.
Pamiętam delikatny głos Noelle - zbyt młodej by w pełni zrozumieć co zaszło. "Gdzie jest Owen?" zapytała. "Jest w niebie, kochanie, Owen jest w niebie". Noelle wciąż nie rozumiała. "Ale gdzie on jest?" W tym momencie rozpłakałem się, i roztrzęsionym głosem próbowałem wytłumaczyć. "Owen jest z aniołkami, maluchu. Jest z aniołkami w niebie". Noelle także się rozpłakała, w większości myślę dlatego że nigdy nie widziała swojego taty tak smutnego jak był wtedy z powodu Owena. Myślę że nie była jeszcze w stanie w pełni zrozumieć koncepcji śmierci. "Ale gdzie on jest ?" pytała szlochając, i usłuszałem Colette mówiącą jej że wszystko będzie dobrze.
Na arenie nic nie wydawało się być w porządku. Trwał kolejny match. Chciałem żeby odwołano cały show. Wielu ludzi mówiło później że show trwał gdyż tak chciałby Owen. Nie mam pojęcia czego chciałby Owen. Tego nikt nie może odgadnąć. Tyle czasu minęło a ja wciąż nie znam właściwej odpowiedzi, i nie wiem czy ona istnieje. Osobiście, gdybym to zależało odemnie, zatrzymałbym nie tylko show, ale i cały świat. Nie można tu stwierdzić co należało a czego nie należało zrobić, i w mojej opinii, nie ma łotra do obwiniania. Chciałbym aby rodzina Hartów mogła zamknąć ten rozdział, ale obawiam się że nie ma odpowiedzi na pytanie co zaszło tej nocy w Kansas City.
Śmierć Owen'a ogłoszono na krótko przed moim matchem. Fani w domach zostali poinformowani, a ci na arenie nie mieli zielonego pojęcia. Ponownie podkreślę że nie wiem czy była to właściwa decyzja, ani czy właściwa decyzja istniała. Wiem jednak że czułem się okropnie idąc w stronę ringu by stoczyć match w nocy która była najgorszą w historii naszego sportu.
Czułem jakby wszystkie moje zmysły zdrętwiały wychodząc przez kurtynę. Sędzia ostrzegł nas przed dziurą w ringu w pobliżu narożnika. Stałem w tym narożniku przez ponad 10 minut nie zdając sobie sprawy że to dziura po upadku Owena. Patrzyłem na krwawe plamy nie dalej niż 3 stopy od moich butów i nie miałem pojęcia że to krew Owen'a. Zrobiło mi się nie dobrze, i czułem nieco nienawiści słysząc bawiących się fanów. Przypominam sobię Chynę całą we łzach tuż po swojej walce, zastanawiając się jaka osoba jest w stanie wykrzykiwać obelgi w jej stronę w obliczu takiej tragedii. Nikt z nas nie wiedział wtedy że publiczność nie wiedziała o śmierci Owen'a.
Chciałbym wierzyć że fani wrestlingu jako całość nie są bez serca. Chciałbym usprawiedliwić fanów tamtej gali. Mam nadzieję że nie wiedzieli co przydażyło się Owen'owi. Możliwe że widząc wrestlerów bezustannie wykonujących śmiertelnie niebezpieczne akcje, nie sądzili że taka tragedia była możliwa.
Wierzę że sami wrestlerzy także blokują istnienie takich możliwości w swoich umysłach. Spoglądam teraz na sytuacje w których ja sam mogłem stracić życie, I zdaję sobie sprawę że wtedy, sam też nie pozwalałem by ogarniały mnie obawy. Mało tego, posiadając zdolność sprawiania że ryzyko jakie podejmuję wygląda na mniejsze niż w rzeczywistości, uspokajałem tym samym innych.
Stając w obliczu autentycznych przykładów naszej własnej śmiertelności, nie łatwo jest nam je akceptować. Nie chcemy przyznać że tragedie się zdarzają. Kiedy Darren Drozdov doznał urazu kręgosłupa w Nassau Coliseum 7 października 1999, każdy jeden z nas myślał że wyjdzie z tego. Następnie myśli zamieniły się w nadzieję, nadzieja w modlitwy a modlitwy w rzeczywistość. Darren Drozdov zabrany został przez karetkę i od tego momentu nie chodzi. Czuwaliśmy przy nim w szpitalu przez całą tamtą noc. Conajmniej dwudziestu wrestlerów oraz rodzina McMahonów czekała na słowo o kondycji Droz'a. D'Lo Brown, który był w ringu z Drozem w czasie wypadku, przepełniony był żalem. Po kilku godzinach wywieziono Droz'a na noszach. Chciał porozmawiać z D'lo. Z mojego miejsca oddalonego o 20 stóp, słyszałem Droz'a mówiącego D'Lo żeby nie winił siebie, że to nie jego wina. Prawdopodobnie jest to najszlachetniejsza rzecz jaką w życiu słyszałem.
Później tej nocy usłyszeliśmy nowinę że wyniki prześwietlenia Droz'a są negatywne - że nie doszło do złamania. Lekarz powiedział że może odzyskać czucie w nogach następnego dnia. Myślę że każdy z nas zinterpretował to że napewno odzyska czucie następnego nia. Atmosfera w poczekalni zmieniła się w celebrację. Przecież my, wrestlerzy, byliśmy nie do zdarcia. Czucie w nogach Droz'a nie wróciło następnego dnia. Nie wróciło też dnia po tym.
Odwiedziłem Darrena dwa razy w szpitalu, po tym wysłałem jeszcze dwa listy. Potem... nic. Myślę o Drozie kilka razy za dnia, ale nigdy do niego nie telefonuję. Mogę pisać po piętnaście godzin bez wstawania z krzesła, ale nigdy do niego. Nie byłem bliskim przyjacielem Darren'a, ale napewno byłem przyjacielem. Lubiłem przebywać w jego towarzystwie, i na zawsze zapamiętam słowa które do mnie powiedział w szatni po Royal Rumble ["Mick, You are the fucking man" - myślę że nie muszę tłumaczyć dlaczego :)].
Wiem że mnie szanował i z chęcią przeczytałby mój list. Nie sądzę że jestem bez serca, i myślę że mi zależy. Wierzę że nie utrzymywałem kontaktu z Droz'em z tego samego powodu dla którego nie napisałem do żony Owen'a, Marthy. Ponieważ, jak i większości chłopaków w biznesie, boję się. Boję się że nie będę wiedział co powiedzieć. Boję się że nie będę wiedział co zrobić. Ale przedewszystkim dlatego, że to mogło przydażyć się mnie.
World Wrestling Federation zadedykowało cały show Owenowi następnej nocy. Ktokolwiek nie czuł się na siłach - nie musiał występować. Ja walczyłem i podziałało to na mnie kojąco. Nie było angli ani storyline'ów. Każdy wrestler który sobie tego życzył, mógł powiedzieć słowo czy dwa o Owenie które potem wyemitowano. Żałuję że nie pokazano clipów z Owenem, ale rozumiem dlaczego tak się nie stało. W większości z najwspanialszych momentów Owena w WWF grał on rolę podstępnego, godnego pogardy heel'a. Nie na miejscu było by pokazywanie materiału w którym komentatorzy obsmarowują werbalnie Owena.
Czułem że program zrobiony był w dobrych intencjach, ale zbyt wielu ludzi w wywiadach nie znało prawdziwego Owen'a. Niektórzy z nich powiedzieli że Owen żył by występować dla fanów. Inni że wrestlerzy WWF byli dla niego drugą rodziną. Uważam że znałem Owen'a dość dobrze. Nie tak dobrze jak co niektórzy, ale na tyle dobrze by wiedzieć w czym tkwiła jego prawdziwa pasja. Owen lubił występować, czasem nawet kochał, ale napewno nie po to żył. Owen lubił niektórych wrestlerów, niektórych może nawet w pewnym sensie kochał, ale na pewno nie byli jego rodziną. On miał rodzinę - żonę, syna i córkę których kochał, i to dla nich Owen żył.
Byłem na pogrzebie Owen'a w Calgary kilka dni później, zarówno jak i wielu wrestlerów którzy go znali. Wiele dla mnie znaczy wiedzieć że rodzinie Hart'ów podobał się mój komentarz na RAW poświęconym Owenowi. Nawet więcej znaczyło dla mnie gdy Martha Hart powiedziała mi że byłem jednym z ulubieńców Owena i że uważał mnie za jednego z "tych dobrych".
Owen'a już nie ma, ale wspomnienie pozostało. Jego legendarne dowcipy praktyczne są ciepło wspominane, niektóre z nich wciąż sprawiają że śmieję się do łez. Niektóre sprawiają że płaczę. Zdjęcie z Owenem, Terry Funkiem i ze mną przebranymi za generałów Wojny Domowej wciąż zajmuje honorowe miejsce nad kominkiem, a każde nasze wspólne zdjęcie ukazuje uśmiech który razem dzieliliśmy. Moje dzieci wciąz pytają czy mogą pooglądać walki Owen'a, a oboje Dewey i Noelle mają jego zdjęcia powieszone na ścianie.
Zabrałem Dewey'a w podróż z sobą kilka miesięcy po śmierci Owen'a. Oczywiście, jako fanatyk wrestlingu, Dewey wziął ze sobą swoje karty wrestlingowe w swoim specjalnym notesie. Kiedy otworzył książkę, zobaczyłem zdjęcie Dewey'a z Owenem przyklejone z tyłu okładki. Ich uśmiechnięte twarze przywołały łzy w moich oczach. Jakimś sposobem, miłość Dewey'a do Owen'a sprawia że czuję że odniosłem sukces jako ojciec.
Podczas lotu powrotnego z pogrzebu Owen'a, opisałem swoje wspomnienia o wielkim człowieku. Podczas pisania, słowa piosenki "Reflections" latały mi po głowie. Przerobiłem je odrobinę i umieściłem w pierwszej książce. To samo chciałbym zrobić tutaj.
And Owen my buddy above all the rest
I miss you the most, and I loved you the best.
And now that you're gone, I thank God I was blessed...
just to know you.
Przetłumaczył: Rabol
Komentarze (0)
Skomentuj stronę