Piąta Kolumna #10: Wrestlemania 25 - byliśmy bardzo niegrzeczni

Jeśli przyjąć, że Wrestlemania jest dla sympatyka wolnej amerykanki synonimem Bożego Narodzenia, to można z pewnym smutkiem stwierdzić, że od paru lat my - fani jesteśmy widocznie bardzo niegrzeczni, w związku z czym św. Mikołaj - Vince McMahon zamiast prezentów obdarowuje nas rózgami. Niestety, nie zanosi się na to, aby w najbliższą niedzielę ta sytuacja miała się zmienić.



Myśl i mów sobie co chcesz, ale Wrestlemania to nasze święto, nasza Gwiazdka. Możesz nie oglądać produktu WWE w ogóle, być markiem ROH, rzewnie wspominać słodkie czasy ECW albo być zagorzałym fanem puro i latających kitajców, ale nie zaprzeczysz - kiedy zbliża się Wrestlemania, nawet jeśli jej ostatecznie nie obejrzysz, zawsze przyglądasz się nieco baczniej federacji McMahona, czytasz raporty, przeglądasz newsy. Teoretycznie na Wrestlemanii WWE prezentuje wszystko, co w danym momencie ma najlepszego do zaoferowania - interesujące storyline'y, trzymające w napięciu feudy i walki na najlepszym możliwym poziomie.

Niestety, jeśli Wrestlemania jest faktycznie miernikiem kondycji WWE to wychodzi niezbicie, że już od kilku lat jest ona w ogromnym kryzysie. Spójrzcie zresztą sami i przeanalizujcie karty ostatnich kilku WM-ek. Nie wiem jak Wam, ale mi wyszło jak w mordę strzelił - ostatnią klasyczną i naprawdę dobrą Wrestlemanią była jubileuszowa 20. w 2004 roku. Były tam walki klasyczne (Benoit vs HHH vs HBK), walki bardzo dobre (Jericho vs Christian, Angle vs Guerrero), a nawet gnioty i niewypały z tamtego PPV zasługują na pamięć (Goldberg vs Lesnar, głównie z uwagi na dwa stunnery na zakończenie i chanty jak zwykle fantastycznej publiki w Madison Square Garden). Następna w kolejce Wrestlemania 21 miała swoje momenty, jednak kilka ewidentnych niewypałów (Big Show vs Akebono, Batista vs Triple H, a przede wszystkim John Cena vs JBL, która to walka moim zdaniem jest najgorszym main eventem w historii Manii) każe mi ją zdyskwalifikować jako godną polecenia. A potem było już tylko źle albo jeszcze gorzej…

I jeśli spodziewacie się w tym roku jakichś fajerwerków, porzućcie wszelką nadzieję - Wrestlemania 25 będzie galą co najwyżej przeciętną. I nie trzeba wcale być ekspertem, aby to stwierdzić - wystarczy rzucić okiem na scenariusz prowadzące do dwóch głównych walk wieczoru.

W tym roku WWE postawiło na realizm - feudy i angle są "z życia wzięte" i bazują na "prywatnym" życiu wrestlerów. Wiem, że wielu z was nie lubi, gdy WWE proponuje fanom zabawę w "udawaną rzeczywistość", ale ja uważam, że jeśli program jest dobrze przedstawiony, to może wyjść tylko na zdrowie oglądającym. Chcecie przykładu? Pamiętam schyłek mojego markowania pod koniec 1998 roku w WCW, gdy Ric Flair miał wielki feud z Ericem Bischoffem. W dużej mierze bazował on wówczas właśnie na takiej jeździe po bandzie, która objawiała się m.in. wykorzystywaniem prawdziwej rodziny Nature Boya. Efekt? Któregoś grudniowego wieczora miałem ochotę wyjebać z emocji telewizor za okno patrząc jak Easy E dobiera się do ówczesnej żony Flaira. Marki kupiły to na 100 proc. i wczuwały się tak jak ja, a z tego co pamiętam, ten scenariusz był też spokojnie łykany przez smartów.

Cóż mogę dodać…właściwie od zawsze lubiłem takie angle bazujące na krawędzi dobrego smaku. Do pewnego stopnia podobał mi się program Pillman vs Austin, tak ten, w którym wydarzyły się te "słynne" sceny:


Link do filmu


Byłem też jedną z niewielu osób uważających, że wykorzystanie śmierci Eddiego Guerrero do wypromowania Reya Mysterio to dobry pomysł. "Kiedy myślisz o Eddiem patrzysz w górę, podczas gdy powinieneś patrzyć w dół. Tam właśnie jest Eddie…w piekle!" - te słowa Randy'ego Ortona to najlepsza parafraza świetnego feudu, który doprowadził do mocno rozczarowującej walki na Wrestlemanii 22. Mysterio wystąpił zresztą w jeszcze jednym, z perspektywy czasu ocenianym przeze mnie bardzo dobrze kontrowersyjnym programie z Eddiem Guerrero, gdzie kością niezgody między wrestlerami był Dominic - syn zamaskowanego luchadora. Tutaj fabuła była już dość mocno przegięta, jednak cały program ratował fenomenalny Eddie - chyba nigdy nie widziałem tak intensywnych i pełnych rzeczywistej pasji segmentów nie tylko z nim w roli głównej, ale w ogóle, w całej historii mojego oglądania WWE.

Niestety, angle mieszające fikcję z rzeczywistością mają tą wadę, że bardzo często można się na nich poślizgnąć. Na tym polu WWE ma też niestety całkiem spore dokonania - angle z nekrofilią Kane'a, śmierć ojca Big Showa, ojciec Torrie Wilson czy nie sięgając daleko wypadek samochodowy Jeffa Hardy'ego.
A już wkrótce do tej grupy dołączą programy Edge vs Big Show vs John Cena i Orton vs HHH. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że są one prowadzone z pogwałceniem wszelkich zasad logiki, podobnie jak cała aktualna polityka WWE.

Zacznijmy od rzeczy najprostszej, czyli targetu, docelowej widowni, do jakiej WWE adresuje swój produkt. Kiedy era Attitude umarła, przez dłuższy czas polityka WWE przypominała wielki chaos. Dopiero jakieś dwa lata temu WWE dokonało przewartościowania, stawiając na dzieci i młodszy rząd nieopierzonych nastolatków. Powody tej decyzji, o których wielokrotnie już pisaliśmy na forum są czysto materialne - wiadomo, że dzieciaki (a mówiąc ściślej - ich rodzice) kupują więcej koszulek, czapeczek i wszelakich gadżetów, o których raczej tak mocno nie myśleli główni odbiorcy produktu z czasów ery Attitude. Widownia dziecięca i stosunkowo łagodniejszy program to też łatwiejsze przeprawy z setkami amerykańskich organizacji i stowarzyszeń krytykujących media za nadmiar brutalności, brak poszanowania dla świętości i wszystko, co złe na tym świecie. Same plusy.

Tymczasem obserwując w ostatnich miesiącach WWE można przyjąć, że federacja zachowuje się jak dziecko we mgle. W jej poczynaniach próżno szukać sensu, jakiejś spójnej myśli i poczucia logiki, a ja kompletnie nie dziwię się, że WWE traci ostatnimi czasy na oglądalności. Dziwię się za to, że Vince się dziwi i jest wściekły - niestety, takie są skutki chaosu, jaki zapanował w federacji.
Już tłumaczę, do czego zmierzam. WWE pretenduje do bycia klasyczną "rozrywką dla całej rodziny" - ideałem jest więc, aby przed telewizorem zasiadali mama, tata i pociechy będące główną siłą sprawczą oglądania WWE, stąd nieco lżejsza formuła programu. Niestety w tym momencie WWE zjada trochę własny ogon, gdyż dzieciaki raczej nie zamawiają i nie oglądają PPV's, a rodzic cóż, może kupić czapeczkę i t-shirta, ale raczej nie wyłoży 50 dolarów z okładem, aby obejrzeć galę samemu. To tłumaczy ostatni spadek buyrate'ów. Aby zwiększyć sprzedaż Wrestlemanii WWE postanowiło pójść sprawdzonym tropem i zwrócić się do odrzuconej klienteli nałogowo oglądającej federację na początku XXI wieku, prezentując produkt jadący bardziej "po bandzie". Powstaje więc kompletnie nielogiczny paradoks, na który wskazała zresztą w ostatnim wywiadzie pani prezydent TNA Dixie Carter. WWE prezentuje więc "programy dla całej rodziny", w których:

- 60-letni staruszek zostaje pobity do nieprzytomności

- wrestler bije do nieprzytomności i kopie brutalnie w głowę swojego szefa i jego syna - także jedną z najważniejszych postaci federacji

- ten sam wrestler brutalnie atakuje kobietę, żonę innego wrestlera, z którym ma konflikt

- w ramach zemsty za krzywdę żony drugi wrestler wpada do domu tego pierwszego, demoluje go, terroryzuje domowników, bije pierwszego wrestlera i zostaje aresztowany pod zarzutem napaści.

A te przypadki to wierzchołek góry lodowej tylko z kilku ostatnich tygodni. Rozumiecie już w czym rzecz? Cały problem polega w tej chwili na tym, że WWE stoi obecnie w rozkroku między rozrywką rodzinną, a czymś na kształt ery Attitude. Federacja McMahona chciałaby jednocześnie mieć ciasto i zjeść ciastko, ale niestety bez podjęcia odpowiedzialnej decyzji, na co stawiają nie wyjdzie z tego nic dobrego - dla fanów ery Attitude produkt WWE wciąż będzie za bardzo ugładzony, a stosując tego typu praktyki, jak te wymienione powyżej po każdym odcinku RAW i SD! w kolejnych domach da się usłyszeć głośny krzyk rodziców skierowany do pociech: "Nie będziesz oglądać tej bezmyślnej brutalności".

Niestety, efektem takiej polityki są kompletnie nieudane programy. Zacznijmy od walki Edge vs Cena vs Big Show. Czego dziecko oglądające zmagania tych trzech dżentelmenów jest w stanie się nauczyć? Że w przyszłości swoją ukochaną można zdradzać do woli, bo żyjemy w wolnym kraju, a jeśli sami jesteśmy zdradzani nie powinniśmy się za mocno przejmować, bo zawsze możemy sprawić, że nasza dziewczyna/żona/narzeczona wróci do nas, jeśli tylko obijemy przeciwnikowi gębę. Zresztą, może i ta fabuła przypominająca "Modę na sukces" byłaby i do przełknięcia, gdyby trzymała się choć trochę rzeczywistości. Może gdyby między konkurującymi o rękę i "piękne" ciało Vickie Edgem i Big Showem od razu pojawiła się nienawiść i rywalizacja zamiast gierek, uśmieszków i tworzenia aliansów mających na celu wyeliminowanie Ceny, dałoby się to oglądać łatwiej. Może gdyby Cena tak otwarcie nie grał w tym programie mądrali z głupkowatym uśmieszkiem rozdającego karty, byłoby lepiej. Może. Ten program oglądałem z coraz mniejszym zainteresowaniem z tygodnia na tydzień. Nie spodziewam się też cudów po samej walce - Cena z Edgem walczyli ze sobą już setki razy, a dodanie do pojedynku Big Showa, które miało urozmaicić całość sprawi zapewne, że walka straci sporo na dynamice i w najlepszym razie zasłuży na miano przeciętnej.

O ile wiodący feud na SmackDown! mnie raczej nużył, tak kolejne odsłony sagi Orton vs HHH oglądałem z rosnącym poczuciem zażenowania, bo tu logika siadła już po całości. Zbierzmy fakty do kupy - WWE przyznaje, że HHH jest mężem prawej ręki szefa federacji Stephanie, która razem z Vincem ma właściwie nieograniczoną władzę nad federacją. HHH wykorzystuje to zresztą od czasu do czasu w programie z Ortonem, na przykład na RAW kilka tygodni temu, kiedy na życzenie Stephanie zamknięto go w klatce z Codym Rhodesem, nad którym pastwił się przy pomocy swojego młotka. Teoretycznie klan McMahon-Helmsley mając do dyspozycji cały aparat represji, tabun ochroniarzy i szereg udogodnień może zrobić z Ortonem i Legacy, co tylko chce. Tymczasem ten od dobrych dwóch miesięcy hasa sobie po ringu aż miło, brutalnie atakując najwyższe władze federacji (w tym kobietę - ah, ta rodzinna rozrywka ;) ), a dzieje się to wszystko przy biernej postawie służb ochrony, a nawet samych McMahonów. Zastanawiająca i totalnie bezmyślna jest w tym całym konflikcie "scenariuszowa" postawa Stephanie, która najpierw używa swoich wpływów, by pomóc mężowi, by tydzień później wyjść sama zapłakana na ring błagalnie prosząc Ortona, by już nie katował HHH'a. Piszę o tym wszystkim, by wykazać największą głupotę tego scenariusza: szefowie, prezesi, ludzie posiadający władzę w tego typu feudach nigdy, ale to przenigdy nie powinni grać roli pokrzywdzonych babyface'ów. Traci na tym iluzoryczne poczucie rzeczywistości, niezbędne przy prowadzeniu tego typu angle'i. Vince dzięki swojej omnipotencji i nieograniczonym możliwościom sprawdzał się świetnie w kultowym feudzie z Austinem, czy już nieco mniej udanym, ale także ciekawym programie z Shawnem Michaelsem. Do roli ofiary, zwłaszcza mając w pamięci jego poprzednie wcielenia pasuje mniej więcej tak jak kwiatek do korzucha.


Tyle narzekania na temat głównych walk. Z pozostałych dań w karcie zdecydowanie najsmaczniej prezentuje się walka Undertaker vs HBK, która jest moim prywatnym kandydatem do tytułu walki wieczora. Gwarantują to świetne nazwiska dwóch ikon wrestlingu i wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, źe obaj panowie dawno bo dawno, ale już się w ringu mierzyli. Nie ma jednak na co wybrzydzać, tym bardziej, że akurat ten program był przeprowadzony wzorcowo. Przy tej okazji nadmienię, że bardzo mnie cieszy powrót starego dobrego, lekko heelującego Shawna Michaelsa - fakt, mógłby "odzyskać uśmiech" i dodać trochę humoru z czasów starego DX, ale jak już pisałem wcześniej, nie można mieć wszystkiego. Przy okazji - na stronie lordsofpain.net natknąłem się dzisiaj na felieton DaveyBoya (to jeden z moich ulubionych kolumnistów piszących w języku Szekspira). W swoim najnowszym tekście Davey też pisze o WM 25 (możecie przeczytać tutaj: http://www.lordsofpain.net/columns/TheWrestlingMenu/1700.html) i spekuluje m.in. na temat tej walki. Według niego nie jest wykluczone, że zamieszany będzie w nią JBL, który pomoże HBK odnieść zwycięstwo kończąc jednocześnie streak Undertakera. To miałoby być według niego to "wydarzenie", które wstrząśnie światem, a wcześniejszy feud Michaels vs Bradshaw miałby być w tym kontekście tylko zmyłką prowadzącą do oryginalnego planu. Przyznam, brzmi to ciekawie, ale czy WWE zdecyduje się na taki krok? Trudno wyrokować.

Z pozostałych walk na pewno warto jak co roku zwrócić uwagę na MitB. Skład osobowy co prawda nie powala na kolana, ale sądzę, że pojedynek może być całkiem niezły. Zdecydowanym faworytem wydaje się Christian, ale nie zdziwiłbym się, gdyby walizka trafiła do kogoś innego, na przykład do Kane'a. Tak, wiem, poza jednodniowym runem z pasem mistrza WWF 11 lat temu Glen Jacobs nigdy nie osiągnął nic wielkiego, ale być może właśnie teraz z zaskoczenia WWE odpłaci choć w tak symboliczny sposób temu dobremu wrestlerowi za lata wiernej służby bez większych sukcesów na koncie. Przy okazji: zauważyliście, że MitB nie do końca spełnia swoją rolę, którą powinno być windowanie perspektywicznego upper mid-cardera do poziomu main eventu? Sympatyczna walizka raz do roku pełni obecnie w WWE taką samą rolę, jaką jeszcze kilka lat temu pełnił pas Interkontynentalny (wtedy, kiedy jeszcze coś znaczył). Tymczasem tak naprawdę jedynym człowiekiem, który skorzystał na wygraniu MitB był dotychczas tylko pierwszy zwycięzca tej walki - Edge, który od tego czasu, od 2005 roku decyduje w dużym stopniu o obliczu WWE. Kolejni zwycięzcy mieli już znacznie mniej szczęścia:

- RVD (2006) zdobył co prawda pasy mistrza ECW i WWE Title, jednak stracił je już kilka tygodni później, gdy wraz z Sabu został złapany na posiadaniu marihuany. W następstwie tego wydarzenia wkrótce potem został on zwolniony z WWE.

- Mr Kennedy (2007) w chwili zdobycia walizki był na fali. Niestety, jego marsz w górę przerwała kontuzja, na czym skorzystał Edge zabierając mu trofeum. Obecnie Mr Kennedy przygotowuje się do powrotu, jednak moim zdaniem jego postać mało kogo obecnie fascynuje i w sytuacji już ułożonych wstępnych planów WWE co do scenariuszy może być mu trudno się dopasować. Nie zdziwiłbym się nawet, gdy okaże się, że tak jak w przypadku Umagi federacja nie będzie dla niego miała żadnych godnych uwagi pomysłów.

- CM Punk (2008). Ok, zgoda - zdobył World Heavyweight Title. Nie był to jednak efekt tego, że był tak bardzo over, a raczej eksperyment, chęć odświeżenia wizerunku a zarazem zszokowania fanów. Można z pełną świadomością stwierdzić, że eksperyment się udał - Punk jako under dog prezentował się nieźle w walkach, w których bronił tytułu, jednak kiedy go stracił, sytuacja wróciła do normy, a sam Punk ponownie zaczął lawirować między mid-, a uppermidcardem. We wskoczeniu na wyższy poziom nie pomógł mu nawet program z Regalem i zdobycie IC Title, który jak wielokrotnie już udowadniano, w WWE jest wart mniej niż zeszłoroczny śnieg.

Miejmy nadzieję, że tym razem "klątwa walizki" zostanie przełamana, a jej zdobywca będzie się cieszył z pushu, który go czeka (Chyba, że zwycięzcą okaże się Mark Henry, ale wtedy przestaję oglądać WWE ;) )

To tyle, jeśli chodzi o rzeczy ciekawe. Prawie na pewno nic mi nie stanie podczas szumnie reklamowanej przez WWE 25 Diva Battle Royal, która potrwa pewnie 5, góra 7 minut. Jedynymi argumentami, które mogłyby mnie skłonić do oglądania z zainteresowaniem mogły być występy "niespodzianek", czyli div, które występowały na ringach WWF/E w przeszłości. Jednak i tu federacja McMahona nie popisała się na całej linii ogłaszając większość nazwisk pań na…konferencji prasowej. Pół biedy, gdyby jeszcze były to jakieś zaskoczenia i spektakularne powroty. Tymczasem na WM25 pojawią się panie, o których od dawna już spekulowano: Torrie Wilson, Victoria, Molly Holly, Sunny i Jackie Gayda-Haas. Jeśli dodamy do nich 18 już potwierdzonych kobiet ze wszystkich brandów WWE zostają nam dwa wolne miejsca. Zakładając, że jedno z nich zajmie Santino pozostaje jedna "niespodzianka", którą z dużą dozą prawdopodobieństwa będzie Trish Stratus. W ten oto sposób WWE same pozbawiło się elementu zaskoczenia, a fanów (nawet tych, którzy teoretycznie znali nazwiska pań dzięki internetowy serwisom) emocji i oczekiwania na "niespodzianki".

Nie czekam też specjalnie na pojedynek Chris Jericho vs Roddy Piper, Ricky "The Dragon" Steamboat i Jimmy Snuka, chociaż bardzo szanuję wszystkie trzy legendy za ich dokonania z przeszłości. Niestety, cała trójka ma już swoje najlepsze lata dawno za sobą (a Piper chyba w ogóle nie miał takich "najlepszych lat", zważywszy na fakt, że dobre walki w całej jego karierze można policzyć na palcach obu rąk ;) Nie zrozumcie mnie źle - uwielbiam człowieka jako performera, ale wrestlerem był i jest paskudnym), a to oznacza, że w ringu będziemy oglądali raczej średnio strawną męczarnię. Walce tej nie pomoże ani gościnny udział Rica Flaira ani siedzący w pierwszym rzędzie Mickey "The Ram" Rourke, który być może zostanie jakoś zaangażowany w ten pojedynek. Analizując historię prowadzącą do tej walki dochodzę do wniosku, że świetnie zapowiadający się program stracił cały impet, gdy Mickey Rourke wbrew plotkom i wcześniejszym ustaleniom z WWE ogłosił, że dla jego aktorskiej kariery będzie lepiej, jeśli nie zmierzy się na WM25 z Jericho i zrezygnował z zaplanowanego pojedynku. Jego decyzja pozostawiła WWE w kłopotliwej sytuacji, z której trzeba było znaleźć na szybko wyjście awaryjne. Rezultat to typowa walka "lat minute", choć muszę przyznać, że sam pomysł z Y2J'em jako pogromcą emerytów bardzo przypadł mi do gustu.

Niestety, reszta karty to w większości zapełniacze miejsca. Bratobójcza walka braci Hardych być może miałaby duży potencjał, niestety, słabo poprowadzony program między nimi nie wskazuje na to, aby w pojedynku na zasadach Extreme Rules otrzymali więcej niż 10 minut. Swoją drogą: Matt Hardy już nie musi być "zazdrosny" o sukcesy brata - zaangażowanie się w ten konflikt i ciągnięcie go skutecznie przyblokowało push i zabrało Jeffowi jego "pięć minut" na świeczniku.

Niejako doklejonym na siłę pojedynkiem wydaje się być też walka JBL vs Rey Mysterio o pas mistrza Interkontynentalnego. Uwaga, ciekawostka! Pas IC będzie broniony na najważniejszej gali roku po raz pierwszy od Wrestlemanii X-8, kiedy Rob Van Dam pokonał Williama Regala. To chyba najlepiej pokazuje jak nisko w hierarchii WWE mieści się obecnie tytuł, który jeszcze kilkanaście lat temu stał prawie na równi z najważniejszym pasem mistrzowskim.
Po tej walce nie spodziewam się fajerwerków. Zresztą, widziałem ją już jakieś trzy godziny temu, bo nie wiedzieć dlaczego WWE zdecydowało się zaserwować nam ją na ostatnim RAW. Gdzie tu sens, gdzie logika? - pytam nie po raz pierwszy i chyba nie po raz ostatni w tym tekście. Trudno oczekiwać wiele po tym pojedynku, choć nie ukrywam, że będę pewnie do niego wracał - za każdym razem, gdy zatęsknię za JBL'em będę sobie puszczał tą walkę, aby przypomnieć sobie jak to dobrze, że ten kaleczniak (którego nota bene bardzo lubię ;) ) nie walczy już na ringach WWE. Nie radzę też oczekiwać wiele po mitycznym "wydarzeniu", które JBL ogłosi na Wrestlemanii szokując tym samym wrestlingowy światek. Najprawdopodobniej będzie to ogłoszenie przez niego, że przechodzi na emeryturę ;) Oczywiście, WWE zawsze może nas czymś zaskoczyć, ale nauczony doświadczeniem nie ekscytuję się specjalnie. Dla mnie "epokowe" wydarzenie wygląda na przykład tak: JBL po wygranej walce ogłasza, że kończy karierę w WWE, po czym ku zdumieniu wszystkich wyrzuca IC Title do kosza. Momentalnie z pierwszego rzędu wykorzystując element zaskoczenia na ring wbiega prezydent TNA Dixie Carter z gotowym kontraktem i zanim ochrona się ocknie i wyprowadzi oboje z ringu, Bradshaw podpisuje umowę i staje się następnym nabytkiem TNA. Teoretycznie taki plan mógłby zaistnieć: JBL jest odpowiednio stary, wystarczająco schorowany, ma odpowiednią liczbę niedoleczonych i doskwierających mu urazów, aby stać się dobrym wzmocnieniem dla celującej w podstarzałych emerytach TNA. Jakiekolwiek wydarzenie o mniejszym kalibrze, jakiego na Manii dokona JBL jest moim zdaniem kompletnie niewarte uwagi.

Coś zostało? No tak, jest jeszcze walka Miz i Morrison kontra Carlito i Primo o zunifikowane pasy tag team, która z uwagi na stosunkowo niski ciężar gatunkowo najprawdopodobniej otworzy całą galę. Miz i Morrison to w tej chwili jedyny z prawdziwego zdarzenia tag team w WWE - dwóch dobrych, fajnie się uzupełniających wrestlerów z charyzmą i pomysłem na siebie. Z drugiej strony nigdy nie mogłem się przekonać do teamu ich rywali. Patrząc dzisiaj na Carlito tęsknię za 2005 rokiem, kiedy CCC stawiał pierwsze kroki w WWE i był jeszcze "cool". Dzisiaj, gdybym miał pod ręką jabłko, wziąłbym symbolicznego gryza i równie symbolicznie splunął w tym momencie na monitor, jako wyraz mojego stosunku do tego, co z ciekawego gimmicku zrobili writerzy WWE. Walka jak na opener będzie pewnie całkiem solidna, panowie zresztą spotykali się ze sobą już nie raz i zdążyli nas przyzwyczaić do pewnego poziomu. Jednak jej wynik obchodzi mnie równie mocno jak WWE przejmuje się dywizją tag teamów.


W tym roku storyline'y prowadzące do Wrestlemanii 25 nie powalają - wiele walk sprawia wrażenie, jakby włączono je do karty na siłę i bez odpowiedniej podbudowy. Gdyby spytać o to kogoś z WWE zapewne padłaby odpowiedź, że wszystkiemu jesteśmy winni my - internetowa społeczeność fanów wrestlingu. Przypomnijmy - nieco ponad miesiąc temu wszystkie serwisy wrestlingowe doniosły, że Vince wpadł w furię z powodu przecieku planów dotyczących WM25 i kazał writerom pisać wszystko od nowa. A że pośpiech nigdy nie jest najlepszym doradcą...mamy to, co mamy.

Przy okazji - może nieco paradoksalnie, ale popieram politykę WWE, która stara się wytropić szpicli wnoszących z WWE poufne informacje dotyczące produktu. W ostatnich miesiącach przecieków i plotek było aż nadto i dobrze, że federacja postanowiła je ukrócić. Spokojnie, nie ma się czego obawiać - zakulisowe wiadomości i insiderskie newsy będą się pojawiały dalej, choć dobrze byłoby, gdyby federacja potrafiła zachować dla siebie choć część tajemnicy, aby móc zaskakiwać - tak marków jak i bardziej kumatych fanów.

Czas na krótkie podsumowanie. Wrestlemania 25 nie zapowiada się niestety najlepiej, mimo kilku godnych uwagi pojedynków. Nie ukrywam jednak, że bardzo chciałbym się rozczarować, tak jak na No Way Out, gdzie WWE pokazało się z naprawdę dobrej strony. Nie ulega jednak dla mnie wątpliwości, to co napisałem wcześniej i chcę podkreślić jeszcze raz - dopóki federacja nie zadeklaruje się, w którą stronę pójść (Attitude/rodzinna rozrywka) będzie miała w dalszym ciągu problemy z odpowiednim wyprofilowaniem produktu, widownia będzie się stale zmniejszać, a najbardziej poszkodowani będą jak zwykle sympatycy WWE.

Pozdrawiam,
Sweet Prince of Pain

dodane przez Mariusz Piotrowski (SPoP) w dniu: 02-04-2009 12:52:46

Udostępnij

Komentarze (9)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :

Bardzo bardzo ale to bardzo fajny felietonik :)

SPoP świetnie przedstawił swoje przemyślenia. Z większością z nich się zdecydowanie zgadzam a z resztą "tylko" zgadzam :) Drobna dawka humoru napewno jeszcze bardziej podniosła rangę felietoniku :)

Polecam wszystkim :)

napisane przez Brejver w dniu : 02-04-2009

Tak, bardzo fajny felieton. Czytałem z przyjemnością. Z jednym się nie zgodzę :) . Mówiłeś, że WWE same już nie wie czy ma być dla dzieci, czy tak jak za czasów ery Attitude. Powiem tak, niby WWE swoim materiałem wcale nie jest takie dla dzieci, ale myślę, że powinniśmy się z tego cieszyć, a nie marudzić, że jest niezdecydowane :P

napisane przez domino w dniu : 02-04-2009

Dobry tekst, ale osobiście podszedłbym do gali o wiele bardziej pozytywnie. Oczywiście, mogę się zawieźć(nie pierwszy raz i nie ostatni), ale WM 25 jest samo w sobie wyjątkowe i mam nadzieje, że tym razem po prostu wszystko wypali tak jak powinno. No...może poza zwycięstwem Shawna w które nawet jako jego mark za bardzo nie wierze i mam tylko nadzieje, że jego gimmick będzie prowadzony w taki sposób jak ma to miejsce teraz, podczas programu z Undertakerem. Zresztą w niedalekiej przyszłości może przynieść mu tak bardzo wyczekiwany przeze mnie pas, na który zasługuje jak mało kto.

napisane przez Bonkol w dniu : 02-04-2009


Cytat: domino

Z jednym się nie zgodzę :) . Mówiłeś, że WWE same już nie wie czy ma być dla dzieci, czy tak jak za czasów ery Attitude. Powiem tak, niby WWE swoim materiałem wcale nie jest takie dla dzieci, ale myślę, że powinniśmy się z tego cieszyć, a nie marudzić, że jest niezdecydowane :P


Nie zgadzam się. W sytuacji, która jest obecnie, produkt WWE jest na dłuższą metę niestrawny dla żadnej grupy. Dla starszych fanów jest zbyt infantylny i za miękki, z kolei dla dzieciaków może się okazać zbyt brutalny (nie to, żeby bachory miały powody do niezadowolenia, ot, rodzice i szum medialny mogą szybko sprawić, że oglądalność w tym segmencie rynku bardzo szybko spadnie przy obecnym trendzie na łeb na szyję)


Cytat: Bonkol
Dobry tekst, ale osobiście podszedłbym do gali o wiele bardziej pozytywnie.


Moim zdaniem nie ma do tego podstaw. Ale być może piszę tak dlatego, że staram się porównywać przez cały czas aktualny produkt WWE do tego sprzed dobrych kilku lat, nie analizuję sytuacji WWE w porównaniu do okresu WM21 - 24, bo wtedy faktycznie, można by napisać, że nie jest tak źle. Tymczasem, jeśli weźmiemy pod uwagę historię, pewne jest jedno - kryzys w branży SE trwa w najlepsze.


Cytat: Bonkol
No...może poza zwycięstwem Shawna w które nawet jako jego mark za bardzo nie wierze i mam tylko nadzieje, że jego gimmick będzie prowadzony w taki sposób jak ma to miejsce teraz, podczas programu z Undertakerem. Zresztą w niedalekiej przyszłości może przynieść mu tak bardzo wyczekiwany przeze mnie pas, na który zasługuje jak mało kto.


Shawn wkrótce po Wrestlemanii ma ponoć dostać dłuższy urlop, a kiedy z niego wróci, jego aktywność w WWE ma być podobno do tej, jaką jeszcze niedawno miał Undertaker - pojawia się na jakiś 1-2 miesięczny feud, znika na parę miesięcy i powraca znowu. W świetle tych informacji perspektywa pasa mistrzowskiego dla HBK (Który mnie też bardzo by ucieszył) zdecydowanie się oddala.

napisane przez SPoP w dniu : 03-04-2009

Dawo nie czytalem tak dobrego felietonu. I choc mozecie uznac to za oftop, albo za tzw nabijanie postow ja chcialem tylko pogratulowac autorowi. Brawo. Bardzo miło mi sie czytało (akurat umiliłeś mi czas przed wyjsciem z roboty, dzieki :D )

napisane przez TheGiant w dniu : 03-04-2009

Chwalenie autora nigdy nie jest off-topem ;), bo któż nie lubi czytać/słuchać pochwał na swój temat? :)

Dzięki za opinię, która zmotywuje być może Piątą Kolumnę do nieco częstszego się ukazywania :)

napisane przez SPoP w dniu : 03-04-2009


Cytat: SPoP

Shawn wkrótce po Wrestlemanii ma ponoć dostać dłuższy urlop, a kiedy z niego wróci, jego aktywność w WWE ma być podobno do tej, jaką jeszcze niedawno miał Undertaker - pojawia się na jakiś 1-2 miesięczny feud, znika na parę miesięcy i powraca znowu. W świetle tych informacji perspektywa pasa mistrzowskiego dla HBK (Który mnie też bardzo by ucieszył) zdecydowanie się oddala.


HBK wybiera się na ten urlop już od 2006 roku, więc wszystko jest możliwe, zresztą nie obraziłbym się gdyby pojawiał się tak jak Taker na 2-3 miesiące(teraz Mark walczy regularnie), zrobił jakiś świetny program w którym miałby szanse powalczyć o najwyższe cele i znów udać się na odpoczynek. Oczywiście patrze na to z perspektywy marka i staram się ciągle pozytywnie myśleć na temat dalszej kariery mojego ulubieńca. :)

napisane przez Bonkol w dniu : 03-04-2009

Oczywiście dobry felieton:). Myślę że od czasu wymuszonej zmiany (choć pewnie można było to rozwiązać) z WWF na WWE jest naprawdę słabo. Wydaję się, że zmiana nazwy raczej niewiele powinna zmienić a jednak. Gale w większości są słabe/przeciętne i oglądam je (najczęściej skróty na WWE.com) głównie z przyzwyczajenia albo z nudów.

napisane przez Kane1910 w dniu : 03-04-2009

I ja pochwalę SPoPa za bardzo dobry felieton. Z większością opini się zgadzam. I najlpesze- mimo pesymistycznej wersju WM przedstawionej tutaj, bardziej liczę że to będzie dobra gala.

Zapomniałeś o jednej mega nielogiczności. Wiem że miesiąc temu śmiałem się kiedy ktoś o tym wspomniał, ale po ostatnim RAW mi to przeszło. Kiedy Hunter stanął w jednej lini z McMahonami zaczęło mnie zastanawiać- po h**a on się z Vincem tak nienawidził podczas pobytu w DX, po powrocie w 2007 czy podczas szukania tajemniczego syna milionera skoro on tak kocha swojego teścia? Moża to podczepić że kocha tylko Steph, a Vince'a i Shane'a popiera "przy okazji", ale mimo wszystko mi to ostaro nie pasuje. Plus tak jak napisałeś pokrzywdzeni szefowie, którzy są bezsilni wobec brutalnego wrestlera.
Mimo tego feud pierwsza klasa.

[ Dodano: 2009-04-04, 19:54 ]
Jeszcze do czegoś miałem się przyczepić i dopiero mi się przypomniało do czego :)

Cytat:

walka Undertaker vs HBK, która jest moim prywatnym kandydatem do tytułu walki wieczora. Gwarantują to świetne nazwiska dwóch ikon wrestlingu i wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, źe obaj panowie dawno bo dawno, ale już się w ringu mierzyli.
Na co tu narzekać? Mieli tylko 3 walki (tylko 3) z których żadna (!) nie zakończyła się czysto (raz no contest, dwa razy wpadł Kane). Moim zdaniem to dodaje tej walce więcej niż zabiera.

napisane przez luki w dniu : 04-04-2009

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy