Piąta Kolumna #11: Siedem grzechów głównych Wrestlemanii 25

Dzisiaj bez zbędnych wstępów i dłużyzn. Gdybym miał skomentować Wrestlemanię 25 jednym zdaniem, byłoby to wiele mówiące: "A nie mówiłem?"


Grzechy wymienione są w porządku absolutnie przypadkowym.


1. Divas Battle Royal

Tak jak zwykle walki kobiet ani mnie ziębią ani grzeją, tym razem oczekiwałem na ten pojedynek z jakimś tam zainteresowaniem. Bo jaki jest główny sens walk, w które zaangażowane są gwiazdy z przeszłości? To w głównej mierze sentymentalna wycieczka - zobaczyć jeszcze raz dobrze znane, a dawno nie widziane twarze i przynajmniej w moim wypadku, przypomnieć sobie złote lata markowania. Tym razem najbardziej czekałem na Sunny, która była, jest i będzie moją ulubioną divą. Czekałem, czekałem i…w końcu nie doczekałem się. Ta walka już od początku skazana była na porażkę. Zacznijmy od początku: rozumiem, ze każda diva nie mogła mieć osobnego wejścia na ring, ale dobrze byłoby je przynajmniej jakoś dobrze wyeksponować. Zamiast tego wszystkie panie weszły kłusem na ring, po drodze wijąc się wokół wijącego się równie nieciekawie Kid Rocka (o którym później), gdzieś tam mignęły mi twarze sióstr Bella, Meliny, Natalyi, chyba Torrie Wilson i...to wszystko. Żadnej wzmianki o tym, kto występuje, kim są te bardzo oczekiwane divy z przeszłości. Takiej Sunny (tego przykładu będę się trzymał) nie pokazano ani razu, a o jej obecności w Battle Royal mogło świadczyć tylko jedno zdanie komentarza wypowiedziane bodaj przez JR'a: "Wyeliminowane zostały właśnie Torrie Wilson i...chyba Sunny". Nie inaczej było z innymi legendami - zastanawiam się, czy były zadowolone z przyjęcia oferty WWE, jeśli praktycznie nie pokazano ich ani na chwilę w TV? Debilny był też booking samej walki (o ile w ogóle był) i "sprzedawana" przez komentatorów niewiedza, kim jest tajemnicza zawodniczka, którą koniec końców okazała się Santina Marella. Fatalne było też umiejscowienie walki w karcie - wbrew pozorom im wyżej umiejscowione są pojedynki kobiet tym lepiej, panie najlepiej sprawdzają się jako "relaksujący" wypełniacz między jednym emocjonującym pojedynkiem, a drugim. Inna sprawa, że w zeszłym tygodniu w Houston emocji było jak na lekarstwo.
Wypada się zastanowić, czemu ta walka była największą klapą WM? Moim zdaniem z jednej strony ciała dała federacja, której nie udało się przekonać do udziału najbardziej gorących nazwisk (Trish Stratus, Lita etc.), po czym zdecydowała się całkowicie odpuścić ten pojedynek. Po drugie - wszystkiemu winna jest...Sunny, a każąc ją WWE ukarało jednocześnie wszystkie "powracające" divy. Bo to nikt inny jak Tammy Lynn Sytch jako pierwsza puściła farbę na temat tego, że wystąpi na Wrestlemanii, ekscytowała się, jak wielka to dla niej szansa na powrót do kariery, że musi jeszcze zbić parę kilogramów i jak bardzo się cieszy. Zachowała się więc wybitnie nieprofesjonalnie, a WWE takich rzeczy nie wybacza - nawet jeśli w całkowicie irracjonalny sposób niszczy w ten sposób mimo wszystko dość ciekawie zapowiadający się pojedynek.


2. Ostatnie pożegnanie

Może to tylko moje wrażenie, ale bardzo nie podobał mi się sposób, w jaki WWE zdecydowało się zakończyć karierę JBL'a. Zresztą, nie jest to pierwszy raz, kiedy federacja nie potrafi godnie pożegnać osoby odchodzącej na emeryturę. Pierwszy przykład z rzędu - Lita, bez dwóch zdań najlepsza wrestlerka, jaka kiedykolwiek występowała na ringach WWE. Zwłaszcza na początku swojej kariery, gdy była związana z Essa Rios i Team Xtreme wyczyniała rzeczy wprost niesamowite. Później zaś, kiedy jej karierę popsuła uciążliwa kontuzja sprawdzała się idealnie w roli partnerki Edge'a. WWE pożegnało ją jesienią 2006 w dość upokarzający sposób - nie dość, że przegrała walkę o pas kobiet, to jeszcze według scenariusza Cryme Time "wykradło" jej bieliznę i zaczęło sprzedawać wśród fanów, podczas gdy zrozpaczona i na wpół przytomna Lita próbowała protestować. Jasne, wiem, że to tylko scenariusz, ale niesmak pozostaje. Podobnie w moim odczuciu potraktowano Johna Bradshawa Layfielda, który też jest przecież postacią nietuzinkową. Pod koniec lat 90-tych współtworzył jeden z najbardziej dominujących tag teamów w federacji, w XXI wieku zaś po zmianie gimmicku imponował umiejętnościami przy mikrofonie i stał się jedną z najbardziej charakterystycznych postaci w WWE. Oprócz tego dzierżył pas mistrzowski tej federacji na przełomie lat 2004-2005 - chyba najgorszym ostatnio okresie WWE, tuż przed narodzinami Cenomanii i był jedną z naprawdę nielicznych postaci, dla których warto było wtedy oglądać SmackDown! A w czasie pierwszej, tymczasowej jak się okazało przerwy w uprawianiu wrestlingu był zdecydowanie najlepszym obok Joeya Stylesa kolorowym komentatorem tego biznesu przynajmniej w ostatnich 15 latach. Jednym zdaniem - postać warta godnego pożegnania, a już na pewno bardziej godnego niż błyskawiczna porażka w ciągu 21 sekund z Reyem Mysterio i utrata IC Title. Oczywiście, ja rozumiem scenariusze, rozumiem, że jest fajnie jak na samym końcu "czarny charakter" dostaje za swoje, dostaje to, na co zasłużył, ale jednak w takich momentach jestem za przejściowym łamaniem kayfabe. Tym bardziej, że WWE wielokrotnie już udowadniało, choćby przy okazji zeszłorocznego pożegnania Rica Flaira, że potrafi żegnać swoje gwiazdy jak nikt inny. Okazja była idealna - rodzinny stan, 70 tysięcy fanów, którzy z pewnością podziękowaliby za lata pracy Bradshawowi owacją na stojąco, wzruszający i zapadający w pamięć moment w historii Wrestlemanii. Nie wyszło, szkoda. Dlaczego? Bo WWE ma bardzo brzydką przypadłość - na pierwszym miejscu stawia na element zaskoczenia, zwłaszcza w sytuacjach oczywistych. Efektem jest faktycznie zaskoczenie, ale wymieszane niestety z brakiem pewnego sukcesu, gdyby tylko federacja zdecydowała się iść tą bardziej oczywistą drogą.


3. Money in the Bank

Nie będę się rozpisywał o samej walce, bo chyba wszystko zostało już o niej powiedziane, napisane i pokazane (Nie wierzycie? Wpiszcie w youtube.com hasło "Botchamania 71"). Dla mnie jej największym grzechem nie były wcale zepsute spoty ani mający problemy z wejściem na dwa stopnie drabiny Mark Henry - największym problemem jest jej zwycięzca (po raz drugi z rzędu) - CM Punk. Tak jak w zeszłym roku uważałem to za dobre rozwiązanie, które zresztą sprawdziło się (efekt totalnego zaskoczenia, gdy Punk zdobył pas mistrzowski, fajny run z tytułem i kilka w miarę ciekawych walk), tak tym razem uważam to za uderzenie przysłowiową kulą w płot. Po pierwsze, w MitB było przynajmniej kilku wrestlerów, którzy mogliby tą walizeczkę spożytkować znacznie lepiej ku chwale swojej i zyskowi dla całej WWE - choćby MVP, Christian albo nawet Kane. Tymczasem wygrał CM Punk - wrestler, którego triumfu w zeszłym roku zespół kreatywny kompletnie nie był w stanie wykorzystać. Co gorsza, przez cały rok push dla Punka spadał coraz niżej, aby tuż przed WM25 osiągnąć poziom, który miał przed Wrestlemanią 24. Tym razem nie zanosi się, aby było lepiej - w obecnym gimmicku Punk to zwyczajnie mdły i nijaki charakter, tylko tatuaż "Pepsi" przypomina, że dobrych kilka lat temu w RoH świetnie odgrywał rolę głównego heela federacji. Wybitnie nie jest też w dobrej ringowej formie (choć tutaj akurat wina leży też częściowo po stronie piszących walki writerów), jego pojedynki są co najwyżej przeciętne, na co zwrócił jakiś czas temu uwagę William Regal w czasie ich feudu o pas mistrza Interkontynentalnego.
Jedyny sposób, aby Punk nie zmarnował walizki po raz drugi i na stałe wszedł do "wyższej" ligi to diametralna przemiana charakteru. Punk nie może być już nijaki, musi dostać do ręki mikrofon i pokazać, że świetnie potrafi z nim pracować. W jego najlepszym interesie byłby też jak najszybszy heel turn - osobiście widziałbym go jako kogoś w rodzaju sterylnie zdrowego, poczciwego i uczciwego do wyrzygania anioła a'la Kurt Angle a.d. 2000. Idealne byłoby w tym miejscu użycie w gimmicku wyznawanej przez Punka ideologii "straight edge" (czyli żadnego chlania, ćpania i przypadkowego dymania ;) ). No, ale wracamy w tym miejscu do punktu wyjścia, który przedstawiłem już w poprzedniej Kolumnie - takie rzeczy to tylko w Erze, a mówiąc ściślej - w Erze Attitude, która przeminęła kilka lat temu bezpowrotnie.


4. Po nich choćby potop…

Zgodnie z przewidywaniami walką, która ukradła cały show był pojedynek Shawn Michaels vs Undertaker, który z pewnością zapisze się w historii Wrestlemanii. Nie była to co prawda walka genialna jak przekonują nas niektórzy spece, ale na miano bardzo dobrej i godnej zapamiętania zasługuje już z pewnością. Ale czy jest się z czego cieszyć? Na miejscu WWE raczej nie byłbym zadowolony, że walkę wieczoru stoczyli dwaj kolesie, którzy powoli żegnają się z ringiem - ten pierwszy cały weekend przed walką okładał obolałe kolana lodem i już teraz mówi się, że będzie walczył tylko od czasu do czasu, drugi zaś chce spędzać więcej czasu z rodziną i coraz głośniej przebąkuje, że przyszłoroczna WrestleMania 26 będzie jego ostatnią. O czym to świadczy? Że tak mocno lansowane młode pokolenie main eventerów nie sprawdziło się. Na plus trzeba zaliczyć właściwie tylko Edge'a i od czasu do czasu Randy'ego Ortona, który mimo dobrego gimmicku coraz rzadziej pokazuje prawdziwy kunszt w ringu, do jakiego przyzwyczaił nas choćby serią genialnych pojedynków w 2004 roku, gdy wspinał się na szczyt. Ale idźmy dalej. John Cena - uwielbiany przez najmłodszych, pogardzany przez internetowych smartów, z całą pewnością ma charyzmę, ma jakiegoś skilla w ringu, ale z równie wielką pewnością nie jest to człowiek, który może pogodzić młodych ze starymi i przy zachowaniu pełnej bazy fanów z wielu roczników wprowadzić federację na nowy poziom. Kimś takim mógł się stać Jeff Hardy, jednak po pierwsze jest zbyt nieodpowiedzialny (kolizje z prawem, narkotyki i inne wyskoki), po drugie WWE w pewnym momencie samo wygasiło jego push teraz skazując go na smutną egzystencję w mid-cardzie razem ze swoją zmorą - drewnianym bratem Mattem. Kogoś pominąłem? Chris Jericho też ma już swoje lata, poza tym w ciągu niecałego półtora roku od powrotu zdążył już feudować z większością liczących się w rosterze graczy i z braku pomysłów, gdyby nie Mickey Rourke mógłby sobie zrobić wolne w czasie Wrestlemanii. Efekt? Dwa main eventy, które "już były" i to nieraz - program Orton vs HHH jak intensywny by nie był oglądaliśmy już, jeśli dobrze liczę po raz trzeci i za każdym razem brakowało czegoś, aby powstał z tego feud godny zapamiętania. A drugi main event, do którego Big Show został dodany tylko dlatego, abyśmy po raz tysięczny nie oglądali tej samej batalii John Cena vs Edge. Do czego zmierzam? Że oprócz Edge'a w WWE jest obecnie tylko trzech ludzi będących w stanie stworzyć prawdziwie ponadczasowy pojedynek. Niestety dwóch z nich (HBK, Undertaker) powoli już żegna się z ringiem, a trzeci (HHH), którego talent do dobrych walk sprowadza się do juszenia jak dzika świnia, jest obecnie mocno ograniczony z powodu wyeliminowania przesadnego krwawienia w czasie walk.


5. Występ Mickeya Rourke'a

Kolejne, dla wielu największe rozczarowanie Wrestlemanii 25 - osobiście nie spodziewałem się wykonania "Ram Jama" na bezbronnym Jericho, ale też uważam, że ten minutowy występ Rourke'a to zdecydowanie za mało. Zresztą, całym zamieszaniem związanym z tą walką Mickey potwierdził, że jest bardzo niedojrzałym człowiekiem i jego powrót do wielkich filmowych ról będzie raczej krótkotrwały. "Chris Jericho, szykuj dupę na Wrestlemanię 25, bo zostanie ona skopana" - powiedział Mickey w wywiadzie telewizyjnym, kiedy "Zapaśnik" święcił największe sukcesy, a on sam odbierał kolejne statuetki za najlepszą kreację aktorską. Chwilę później był jeszcze słynny "występ" u Larry'ego Kinga w CNN i...Rourke w końcu zmienił zdanie stwierdzając, że na WM nie wystąpi. Jak tłumaczył, przekonali go jego liczni doradcy i menadżerowie twierdzący, że nie wpłynie to dobrze na jego karierę. Decyzji Rourke'a nie rozumiem, ale paradoksalnie się z niej cieszę - WWE, które na początku postanowiło zignorować "Zapaśnika" (a jak donosiły strony internetowe, sam Vince był wściekły z tego, jak wygląda ten film), a zwróciło na niego swoją uwagę dopiero wtedy, gdy osiągnął sukces, zasłużyło na to, aby ich plan spalił na panewce. Z drugiej strony - jeśli już próbować jakoś wyjść z tej sytuacji, to czemu robiąc to organizując walkę 3 na 1. Bo co? Bo Piper, Snuka i Steamboat to lepszy star power? Przecież oni regularnie przynajmniej raz do roku pojawiają się w WWE TV i jakoś nikt nie zdążył za nimi specjalnie zatęsknić. Zamiast tego "kreatywni", którzy zapewne wiedzieli o świetnej jak na swój wiek dyspozycji Ricky'ego Steamboata mogli dac mu walke 1 vs 1 z Y2J i obudować cały program Jericho kontra Legendy wokół niego. Na pewno byłoby to znacznie lepsze rozwiązanie niż oglądanie Roddy'ego "Całe szczęście, że miał na sobie koszulkę" Pipera i potykającego się o własne nogi Snuki. Walka Steamboat vs Jericho mogła trwac nawet 5 minut, a i tak byłaby o niebo lepsza...


6. Co jest ważniejsze: pasy tag team, czy występ podrzędnego muzyka?

Teoretycznie dla każdego fana jest to pytanie retoryczne, ale najwyraźniej dla WWE niekoniecznie. Feud trwający ponad dwa miesiące ciągnący się na SD! i ECW, kilka naprawdę niezłych pojedynków i wielki finał na najważniejszej gali roku o naprawdę dużą stawkę - zunifikowanie obu pasów. A ważniejszy okazał się wybitnie przeciętny i wtórny Kid Rock, który swoje najlepsze czasy przeżywał jak dawno? 5-6 lat temu? Oczywiście, o gustach można dyskutować, można też argumentować, że skoro te dwa teamy już ze sobą walczyły w "otwartych" programach TV to nie ma sensu wrzucać ich na WM i z czystym sumieniem można ich wrzucić do dark matcha. Ale dać na ich miejsce pieprzonego Kid Rocka? To jakaś paranoja. Jasne, zrozumiałbym gdyby WWE udało się ściągnąć AC/DC, których koncerty są zawsze wielkimi wydarzeniami (cholera, wtedy dark matchem mógłby być nawet Edge vs Orton), ale...tak nie było. Wielka krecha, która pokazuje niezbicie, że wypada ostatecznie i nieodwołalnie ogłosić śmierć tag teamów w mainstreamowym wrestlingu. Tym bardziej, że - jeśli wierzyć plotkom dotyczącym draftu - dzisiejszej nocy rozpadnie się najlepszy z tag teamowych niedobitków zespół Miz/Morrison (swoją drogą - całkiem słusznie, Morrison już wkrótce może wejść do main eventów i powinien już teraz rozpocząć mozolny marsz w górę jako pojedynczy wrestler). Kto zostanie oprócz obecnych mistrzów (którzy nie do końca mnie przekonują jako zespół)? Priceless, Cryme Tyme i...to chyba wszystko. Coś mało, zdecydowanie za mało. Ale to tylko WWE...


7. Zakończenie gali

HHH dominuje Ortona, uderza Pedigree. Pin. 1..2..3 - Triple H zachowuje swój pas mistrzowski. Szczerze - co to, kurwa, za zakończenie całej, jakby nie patrzeć jubileuszowej Wrestlemanii?!? Końcówka takiej walki powinna przypominać pojedynek Takera z HBK z ciągłymi zwrotami akcji, wyplątywaniem się z finisherów rywala, powinna mieć dobre tempo i dynamikę. Tego wszystkiego niestety zabrakło - oczywiście, nie była to tak słaba walka jak Goldberg vs Lesnar z WM XX czy zdecydowanie najgorzej zabookowany w ostatnich latach pojedynek Cena vs JBL, który odbył się rok później, ale to nie znaczy, że było dobrze. Przeciwnie, było bardzo kiepsko.
Triple H po raz kolejny wykorzystał fakt bycia "ulubionym zięciem swojego teścia" - po WMce w internecie pojawiły się przeciek, że bardzo nalegał, aby po raz ostatni mógł zakończyć najważniejszą galę roku jako triumfator. No i dobrze, nie ma sprawy. Ale przydałoby się, żeby przy tej okazji Hunter pokazał się dobrze, aby został zapamiętany jako wielki mistrz. Tymczasem idę o zakład, że za kilka lat wielu fanów nie będzie pamiętało, kto walczył w main evencie Wrestlemanii 25. Z tą walką będzie jak z całą galą - wkurwienie na wyjątkowo niski poziom i rażące błędy w końcu wszystkim przejdą. Ot, była sobie Wrestlemania, rok później następna, potem jeszcze jedna i kolejna...

Wrestlemania 25 rozczarowała. Kropka. Co gorsza, z obecnym rosterem nie ma absolutnie żadnych, ale to ŻADNYCH symptomów, które mogłyby wskazywać na to, że w najbliższych latach będzie lepiej.

Pozdrawiam,
SPoP


------
PS. Na ostatnim RAW wrócił Batista - mocniejszy i większy niż kiedykolwiek. To dobrze. Widać, że "Wellness Program" WWE też ma się dobrze. Na koniec garść czarnego humoru: gdybym dzisiaj miał stawiać, która z obecnych gwiazd WWE zejdzie z tego świata jako pierwsza, bez wahania wskazałbym na Animala....
------

dodane przez Mariusz Piotrowski (SPoP) w dniu: 13-04-2009 12:45:08

Udostępnij

Komentarze (12)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :

Tradycyjnie PK jest na jak najwyższym poziomie :) Wszystko przedstawia Twoje własne opinie i odczucia czyli to co powinien sobą reprezentować felieton. O to chodzi :) Czekam na kolejne PK

napisane przez Brejver w dniu : 13-04-2009

Felieton mega mocny i bardzo mi sie podobal, ale tez trzeba wiedziec gdzie sa granice dobrego smaku. Przekroczyles go ostatnim zdaniem i nie ma nic do rzeczy zaslanianie sie "czarnym humorem"

napisane przez johniss w dniu : 13-04-2009

Poczucie dobrego smaku jest też odczuciem jak najbardziej subiektywnym.

Przyznaję, że ostatnie zdanie było mocno prowokacyjne i miało podkreślić, że ”Wellness Program” i deklaracje poszczególnych wrestlerów (Cena, Lashley itd) sobie, a rzeczywista polityka WWE sobie.

Oczywiście, nikomu nie życzę śmierci, nie cieszę się, kiedy kolejni wrestlerzy odchodzą z tego świata przedwcześnie, ale jestem przerażony kiedy patrzę na ludzi takich jak Batista...

Przecież każdy kto nie ma oczu w dupie i obserwuje jego karierę od kilku lat widzi, że jego ”wielkość” zmieniała się przynajmniej kilka razy przyjmując coś na kształt ”efektu jojo”. Kiedy zaczynał, był ”bardzo duży”, kiedy dochodził do pozycji main eventera trochę ”zmalał”, potem znowu się ”powiększył”...W momencie, kiedy wybuchła afera z Benoit i WWE zaczęło robić się gorąco, Dave miał akurat jakąś kontuzję i widząc jego zdjęcia byłem w szoku: po odstawieniu czegokolwiek by nie brał wyglądał ”prawie jak człowiek”.

Teraz wrócił po raz kolejny...i moja pierwsza reakcja, kiedy widziałem go na RAW to przerażenie i...to zdanie, które sobie pomyślałem, a Ciebie tak oburzyło. Nie bądźmy przesadnie pruderyjni - wszyscy myślimy mniej lub bardziej o problemie sterydów w biznesie, każdemu z nas się to nie podoba i gołym okiem widzimy ludzi, którzy mając w nosie zdrowy rozsądek ryzykują własne życie i zdrowie...

Kiedyś napisałem tekst o szkodliwości sterydów, pisałem o złym McMahonie, który wywiera na swoich pracownikach presję ”szprycowania się” (bez mięśni i budowy godnej Hummera nie ma pushu, bez pushu nie ma kasy), o biednych wrestlerach, dla których zapasy to często jedyna alternatywa poza staniem na bramkach w dyskotekach (o, przykład Batisty pasuje tu jak ulał :) ). I o tym, że nie pomoże potem ”wyciąganie reki” do ludzi, którzy mają problemy po fakcie... Liczy się to, co federacja robi w danym momencie.
Wtedy, kiedy napisałem ten tekst, wielu ludzi miało zupełnie inne zdanie, do którego po czasie zaczynam się coraz bardziej przekonywać: to są przecież dorośli, którzy sami decydują o swoim życiu, wyborach, które podejmują, a stawiając się w świetle reflektorów skazują się na to, że są przez nas oceniani... Problem sterydów mnie martwi, nie chciałbym już nigdy pisać o kolejnej smierci, nie chciałbym, żeby forumowe 13-latki stawiały wirtualne [*] świeczki w kolejnych tematach, ale tak będzie...będą następne zgony, dopóki ktoś nie weźmie tego za ryj i nie doprowadzi kilku osób do poniesienia odpowiedzialności.......

Dave to nie jest jedyny przykład. Wielu wrestlerów przyznaje ostatnio, że brało sterydy (Cena, Rock, Kennedy, Angle), jedni wiedzieli kiedy przestać, inni najwyraźniej uważają, że są bardziej wytrzymali i trochę koksu nigdy dość. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że taką budowę w tak względnie krótkim czasie da się zbudować na serku wiejskim i makaronie...

Jeśli poczułeś się urażony - przepraszam, ale takie są fakty...

napisane przez SPoP w dniu : 13-04-2009


Cytat:

PS. Na ostatnim RAW wrócił Batista - mocniejszy i większy niż kiedykolwiek. To dobrze. Widać, że "Wellness Program" WWE też ma się dobrze. Na koniec garść czarnego humoru: gdybym dzisiaj miał stawiać, która z obecnych gwiazd WWE zejdzie z tego świata jako pierwsza, bez wahania wskazałbym na Animala....


:lol: :lol: :lol: Nie ma co się denerwować, taka jest prawda ;P

Świetnie napisałeś Ojisan ze znaczną większością się zgadzam, ale opisze to w późniejszej wypowiedzi. :twisted:

napisane przez Ja Myung Agissi w dniu : 13-04-2009

Bardzo dobry felieton. Widze, ze ludzie ogladajacy wrestling sporo czasu ... (old-school's cool?) maja podobne opinie co do tej gali. Czego potwierdzenie uslyszycie po sciagnieciu/odluchaniu* (*-niepotrzebne skreslic) nowego Attitude Mowi.

napisane przez N!KO w dniu : 13-04-2009

porównanie JBL do Ricka Flaira jest nie na miejscu... zresztą w ogóle po co robić jakieś pożegnanie JBL'owi skoro na 99% za kilka miesięcy znów wróci do WWE wyjdzie ze swoim energy drinkiem powie że tak go postawił na nogi że czuje się jak dwudziestolatek i może walczyć o każdy pas


Cytat:

CM Punk. Tak jak w zeszłym roku uważałem to za dobre rozwiązanie, które zresztą sprawdziło się (efekt totalnego zaskoczenia, gdy Punk zdobył pas mistrzowski, fajny run z tytułem i kilka w miarę ciekawych walk)


Właśnie to że rok temu punk sprawdził się w roli zwycięzcy MiTB zadecydowało o tym że wygrał po raz kolejny WWE postawiło na scenariusz który się sprawdził rok wcześniej bo reszta uczestników albo według WWE się nadawała albo ma już inne walki za bookowane np. MVP vs Shelton pewnie gdyby nie walka brother vs brother to MiTB wygrał by Jeff a tak to drugi raz rzędu WWE nie miało zbytnio kogo wsadzić do MiTB przykładem jest Henry

A co do sterydów to wszystko jest dla ludzi... ale prawda jest taka że w jakimś procencie to my jako kibice, widzowie skłaniamy sportowców (bo przecież nie tylko wrestlerzy biorą sterydy) do zażywania takich a nie innych środków według mnie w WWE wszyscy mieli większa lub mniejszą styczność ze sterydami i innymi środkami. A pierwszą gwiazda która zejdzie ze świata jako pierwsza będzie Orton

napisane przez kituch w dniu : 14-04-2009

Po pierwsze, nigdzie w tekście nie porównywałem Bradshawa do Rica Flaira, więc nie wiem, co jest nie na miejscu. Napisalem tylko, że WWE potrafi z dużym ”wykopem” zegnac swoje gwiazdy i w tym kontekście podałem przykład Flaira. Czytanie ze zrozumieniem. Czy JBL na takie zasługuje, jest sprawą dyskusyjną, ale moim zdaniem jest pewne faktycznie na 99 proc., ale to że już więcej na ring nie wróci.

A co do CM Punka to mam zupełnie inne zdanie, bo ok. - run z pasem miał nawet udany, ale tylko dlatego, że bazował na efekcie zaskoczenia. Nie pamiętam kiedy po raz ostatni wrestler z mid-cardu (bo nie oszukujmy się, taki był jego poziom) bez żadnej podbudowy zdobył ot tak sobie najważniejszy pas w federacji. Z tego punktu widzenia zdobycie przez niego walizeczki rok temu było spoko posunięciem, ale karygodne ze strony WWE jest to, że kiedy już stracił tytuł, federacja odsunęła go całkowicie na dalszy plan. Jasne, miał w minionym roku złoto tag teamów, był mistrzem interkontynentalnym, ale wiadomo, że te pasy w WWE są warte tyle co nic, wrestlerzy nie dostają praktycznie czasu antenowego poza walkami. I to największy zarzut - przez brak rozwoju gimmicku, czy ”charakteru” Punka przez WWE nie wskoczył do grona liczących main eventowej ligi, powiem więcej, spadł na ten sam poziom miernej niemowy z mid-cardu, jaki miał przed WM24. I co z tego, że teraz ma walizkę? Nawet WWE nie jest tak głupie, żeby powtórzyć rok po roku ten sam scenariusz z ”zaskakującą zmianą pasa”. Oby kreatywni mieli przygotowane dla Punka coś wielkiego, bo inaczej czarno widzę dla niego i dla nas ten rok.



Cytat: kituch

ale prawda jest taka że w jakimś procencie to my jako kibice, widzowie skłaniamy sportowców (bo przecież nie tylko wrestlerzy biorą sterydy) do zażywania takich a nie innych środków


A tego już zupełnie nie rozumiem. Nie słyszałem o ani jednym sportowcu, który przyznałby się do zażywania sterydów i utrzymywał popularność wśród ludzi. Z wrestlerami jest nieco inna sprawa, bo tutaj przypadki zażywania niedozwolonych środków wychodzą na jaw zwykle po zakończeniu przez zapaśnika kariery/albo gdy jest już za późno. Tak czy inaczej, nigdy nie słyszałem, żeby ktoś z fanów popierał takie zachowanie. Presja na wynik, owszem jest, ale zawsze osiągnięty metodami fair...a to, że niektórzy nie potrafią sobie z nim poradzić, to już jest inna bajka.

napisane przez SPoP w dniu : 14-04-2009

Arytkuł spoko, nie zgadzam się tylko co do Punka, ale nie mam żadnych argumentów, więc nie chce się kłócić :) Po prostu sądzę że tym razem wyjdzie to dobrze.

Brakuje mi natomiast ciekawie opisanego faktu, że Jericho poradził sobie z czterema legendami wrestlingu (Flaira tez obił) a byle aktorzyna załatwił go jednym ciosem.

napisane przez luki w dniu : 16-04-2009

luki, ten byle aktorzyna byl w przeszlosci bokserem i wlasnie dla boksu porzucil niegdys aktorstwo, wiec spokojnie mozna kupic akcje z powaleniem Jericho jednym ciosem.

napisane przez Luk w dniu : 16-04-2009


Cytat: Luk

luki, ten byle aktorzyna byl w przeszlosci bokserem i wlasnie dla boksu porzucil niegdys aktorstwo, wiec spokojnie mozna kupic akcje z powaleniem Jericho jednym ciosem.


Tak jak pisałem w innym post'cie - Rourke "zajmował" się boksem wyłącznie amatorsko i to wieki temu. Obecnie jest stary, przećpany i przepity a jego forma fizyczna (nie mówię o wizualnej, bo podkoksowali go zdrowo do filmu) pozostawia wieeeele do życzenia, dlatego nokautujące uderzenie a'la Mike Tyson zastosowane na Jericho budzi conajwyżej mój uśmiech politowania. W żadnej mierze, że nie było to wiarygodne, zwłaszcza w stosunku do młodego, będącego w świetnej dyspozycji fizycznej kozaka jak Y2J.

napisane przez -Raven- w dniu : 16-04-2009

Luk oprócz tego co napisał Raven to skąd taki przeciętny fan WWE ma o tym wiedzieć? Taki fan wie jedynie że aktor grał wrestlera, a nie boksera.

napisane przez luki w dniu : 16-04-2009

The Wrestler reklamowany byl takze jako powrot w wielkim stylu aktora, bedacego niegdys na szczycie, z ktorego spadl w szybkim tempie, wiec taki prosty fan spokojnie moglby siegnac do jego biografii i przeczytac kilka ciekawych faktow z jego zyciorysu, jak chocby wlasnie to, ze byl bokserem. W czasach internetu to nie takie trudne.

napisane przez Luk w dniu : 16-04-2009

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy