Piąta kolumna #2


Piąta kolumna #2: TNA-owski "Da Man&" / JJ jak Balcerowicz
21 luty 2006



"Wbrew wszelkim przeciwnościom" to nie tylko polskie tłumaczenie nazwy ostatniego PPV TNA. To także stan ducha, z jakim się borykam, przystępując do pisania następnej "Piątej kolumny". W czasie, gdy świat wrestlingu przeżywał narodziny nowego mistrza TNA, a kraina sports entertainment odliczała kolejne dni do rozpoczęcia Wrestlemanii, autor tego artykułu był zajęty kończeniem sesyjnych zobowiązań, przeżywając przy okazji krótki wzlot w swoim pełnym stagnacji życiu towarzyskim. A że wrestling bynajmniej nie jest najważniejszą częścią mojego życia, nosiłem się z zamiarem odpuszczenia tematu w tym tygodniu, by powrócić w nieco spokojniejszych czasach. Ale ponieważ nie chciałbym, aby przypięto mi łatkę "człowieka ze słomianym zapałem", a także z chęci zachowania jako takiej wprawy w pisaniu (co było głównym powodem zobowiązania do płodzenia jednego tekstu w tygodniu) przedstawiam Wam drugą edycję mojego felietonu.
Tytułem wstępu, chciałbym jeszcze podziękować Lukowi za stworzenie bardzo ładnego logo. Mroczne barwy nie tylko skutecznie odzwierciedlają moją osobowość ;) , ale też udało się nam bardzo ładnie wpasować we współczesne wydarzenia w TNA (vide postać z prawej strony). Mój wizerunek znalazł się zaś w logo, abym na wypadek braku Waszego zainteresowania moją twórczością, mógł to sobie (per analogiam z Jasiem Ceną) wytłumaczyć tym, że jestem po prostu zbyt przystojny dla sceny wrestlingowej, co z kolei wzbudza Waszą zazdrość…
Któregoś dnia obiecuję oduczyć się pisania nic nie wnoszących, zbyt długich, off-topicowych wstępów. Tymczasem jednak, jeszcze w starej konwencji, zapraszam na dania główne dzisiejszego wydania. I zgodnie z obietnicą, dzisiaj jedziemy z TNA.

Czy to już? Niestety, fani dywizji X będą musieli jeszcze poczekać na pierwszą porażkę Samoa Joe. Jednak nawet, jeśli jego supremacja nie przypada niektórym do gustu, nikt nie może zaprzeczyć, że Joe swoim "bezkompromisowym" gimmickiem potwora i dobrą postawą w ringu sprawia bardzo przekonujące wrażenie. To już nie jest powtórka z Goldberga, którego seria zwycięstw była co prawda imponująca, ale stylu walk i klasy przeciwników obu panów nie da się porównać. Gdzie AJ Styles i Upadły Anioł, gdzie Hugh Morrus i Glacier*? Gdzie 3-minutowa kombinacja spear + jackhammer, gdzie kilkunastominutowe wyrównane i emocjonujące walki z dużą ilością urozmaiconych ciosów? Jakby jednak nie oceniać występów na ringu pana "Who's Next?" nie da się ukryć, że angle ten okazał się dla WCW wielkim sukcesem. Ludzie, nawet jeśli mogli być pewni wyniku, oglądali Nitro i kupowali PPV's, by zobaczyć kto pokona Goldberga. Taki sam scenariusz, jeśli zostanie dobrze wymyślony i przeprowadzony, może stać się przysłowiową górą złota dla TNA. Samoa Joe ma w tej chwili na rozkładzie wrestlerów, którzy uważani są za ikony dywizji X. Oczywiste jest, że czeka na nowe wyzwania. Pojawia się też pytanie - kto pierwszy nie ugnie się pod mocą musclebustera? I jest to bardzo dobry pomysł na przyciągnięcie do siebie większej grupy fanów. Bo przecież wraz z kolejnym pokonanym przeciwnikiem jego, i tak już duża pozycja w TNA będzie wzrastała, a wraz z nią ciekawość fanów. Jeśli nie dziś, to może za miesiąc, ale ktoś w końcu musi to zrobić - takie myśli zapewne kłębią i będą kłębiły się w głowach sympatyków tej federacji. Wątpliwe też, aby fanom TNA znudziło się to oczekiwanie - gwarantują to zarówno toczone na wysokim poziomie walki, jak i fakt, że z tego co wiem, na Impactach (nie oglądam, ale zwyczajowo czytuję raporty) jest on wykorzystywany raczej oszczędnie. I bardzo dobrze! Impact służy w tej chwili, obok rozwijania poszczególnych scenariuszy, także do promowania wrestlerów, którzy na PPV's nie mogą się pochwalić zbyt wysoką pozycją w karcie. A najgorsze, co TNA mogłaby w tej chwili zrobić z Samoa Joe, to wpuszczenie go w pułapkę "szybkich" squashy. Niech walczy raz w miesiącu na PPV, pokazuje się na cotygodniowych show i (póki co) kasuje kolejne wiktorie - gwarantuję powodzenie. I nie chcę tu wchodzić w dywagacje na temat tego, kto miałby go pokonać (choć myślę, że bardzo ciekawy program mógłby zrobić chociażby z Rhino) ani w jaki sposób (screwjob, jak w przypadku Da Mana? Porażka w konfrontacji z jakimś nowym nazwiskiem z WWE?). Tym bardziej, że zdaniem wielu (także i moim) do końca 2006 roku Joe zdobędzie pas mistrza NWA-TNA. Aha, dobrze by było gdyby kiedyś tam jednak przegrał, ale ani za szybko, ani za późno (Czytaj: niech TNA nie czeka paru dobrych lat na to, aż Weeman zostanie profesjonalnym wrestlerem i przyjedzie do Orlando).

Seria zwycięstw Samoa Joe zamiast nużyć, wzbudza więc duże emocje. Skrajnie przeciwne stany towarzyszą większości fanów TNA w kontekście długiego posiadania pasa mistrzowskiego przez Jeffa Jarretta, akcydentalnie tylko przerywanego przez niektórych (AJ, Raven). Stąd zresztą tytuł dzisiejszej kolumny, który pewnie większość z Was zdołała już rozwikłać. Dlaczego JJ jest jak Balcerowicz? Bo musi odejść. Oczywiście nie całkowicie (bo trudno tego oczekiwać od jednej z najbardziej prominentnych osób w TNA), ale na pewno jak najdalej od głównych storyline'ów i pasa mistrzowskiego, co najmniej na kilka dobrych miesięcy. Udało mu się coś, co w jego zawodzie jest grzechem ciężkim - kompletnie zobojętnił na swoją osobę fanów. Wiem, że w kontekście permanentnego heatu, jaki dostaje za każdym razem, gdy pojawia się w ringu, jest to kontrowersyjny osąd, ale sami popatrzcie… Dobry heel powinien wzbudzać emocje, powinien sprawiać u każdego marka przyspieszone bicie serca i jak najbardziej realne uczucie niechęci lub w skrajnym przypadku nienawiści. I rzeczywiście, postać Jeffa wzbudza nienawiść, nie jest to jednak nienawiść w stylu "co za kawał skurwiela", a raczej "nienawidzę oglądać jego przewidywalnych występów". Nienawiść ta z kolei coraz częściej w ostatnich miesiącach zaczęła ewoluować w stronę obojętności. Oglądaliśmy walki Jarretta, z góry wiedząc, że jeśli nie skończą się one wjazdem AMW, czy interwencją Gail Kim, to w najlepszym razie w ruch pójdzie jego słynna gitara (oczywiście, gdy sędzia będzie "zamroczony"). Najlepszy dowód to ostatni typer TNA na RM i właściwie podzielone na pół zdania na temat zwycięzcy main eventu. I choć nie jestem guru z tematu psychologii, podejrzewam, że osoby, które wskazały na JJ'a w większości sądziły, że choć nie zasługuje on na zwycięstwo, to odniesie je, po raz kolejny naginając reguły gry, skoro i tak lwia część main eventów z jego udziałem kończy się właśnie w taki sposób. Świadczą też o tym komentarze - tak Wasze, jak i internautów z innych części świata. Jarrett, choć ciągle znienawidzony, obojętniał i nudził, a co robi znudzony telewidz? Oczywiście zmienia kanał.
Tuż przed main eventem Against All Odds komentatorzy podkreślili, że w 4-letniej historii TNA, Jeff dzierżył pas mistrzowski przez blisko 2,5 roku. Czy aby trochę nie za długo? Bo, w porządku, choć nie znam do końca początków TNA (poza pojedynkami Jarretta ze Stingiem), to zgaduję, że na początku federacji tej zdecydowanie brakowało rozpoznawalnych gwiazd, a człowiek ze znanym w branży nazwiskiem był właściwą osobą na właściwym miejscu. Nie usprawiedliwia to jednak robienia z federacji prywatnego folwarku, zwłaszcza w obecnej sytuacji, w której podejmuje ona poważne próby rywalizacji o "rząd dusz" z WWE. Pełną samowolę możnaby zrozumieć, gdyby chodziło o lokalną federację indy, gdzie tylko garstka 50 dzieciaków zasiadających na ławkach sali gimnastycznej w jakiejś zapadłej norze jest zainteresowana jej rozwojem. Cholera, byłbym nawet w stanie zrozumieć takie zachowanie ze strony ludzi takich, jak Zandig w CZW, bo w końcu jest to federacja w jakiś sposób niszowa, przyciągająca do siebie tylko pewien procent populacji fanów. Samowolę może usprawiedliwiać po części fakt, że TNA cierpiała ostatnimi czasy na deficyt wartościowych heelów w górnej połówce karty, ale z drugiej strony…od czego są turny i czy to aby nie klan Jarretów ma bardzo poważny wpływ na to, co dzieje się w TNA?
Na tyle, na ile znam się na biznesie wiem, że najważniejsze jest dalekosiężne planowanie. Dlatego uważam, że zamiast dogadzać własnemu ego, federacja powinna już jakiś czas temu dać odpocząć fanom od Jarretta. I wcale nie dlatego, że jest złym wrestlerem - przeciwnie, uważam go za niezłego workera (choć zdecydowanie przecenianego). Po prostu - nastąpiło zmęczenie materiału, które musi być czym prędzej zastąpione czymś nowym. Problemu nie rozwiązuje nawet jego porażka na AAO, gdyż wciąż najpewniej będzie zaangażowany w główne scenariusze TNA. Najwyższy czas, by obudził się JJ-biznesmen, który zastąpiłby JJ'a dającego upust swoim ambicjom. Dla dobra biznesu.

Pierwszy krok w kierunku poprawy sytuacji w TNA mieliśmy w ostatnią niedzielę. Mamy więc nowego mistrza - Christiana Cage'a. To człowiek, który ma wszelkie papiery, aby poprowadzić TNA na wojnę z WWE. Posiada dobre umiejętności w ringu, ma rozpoznawalny pseudonim, a mic-skillsy to bezsprzeczna czołówka wrestlingowego światka. Jednocześnie spoczywa na nim duża odpowiedzialność - uznany za "mid-card comedy act" ma okazję udowodnić nieprawdziwość tego twierdzenia. Od tego, jak dobrze uda mu się z tego wywiązać, zależy w dużym stopniu dalszy rozwój TNA. Z tym zaś związane są poniekąd losy WWE - w końcu nic tak nie mobilizuje do polepszenia własnego produktu, jak rywalizacja i zimny oddech konkurencji na karku.

W chwili, kiedy piszę te słowa, do rozpoczęcia No Way Out zostały mniej więcej 2 godziny. Ponieważ nie oglądałem w tym tygodniu produktu WWE, o firmie ze Stamford nie będzie dziś ani słowa. Żeby jednak mieć jakiś punkt oparcia przed następnym tekstem, pokrótce podam moje typy najważniejszych walk na tej gali. Uważam więc, że Kurt wygra z Undertakerem (ktoś jest zaskoczony tym typem?), Rey Mysterio pokona Ortona (zapewne pomoże mu wdowa po Eddiem; mimo wszystko wciąż uważam, że main eventem WM będzie walka Kurta z Reyem i Ortonem), a JBL wygra z Lashleyem (bo czuję, że ten konflikt zostanie pociągnięty do Wrestlemanii). Z kolei niedoceniany Benoit zdobędzie na otarcie łez US Title, prawdopodobnie w wyniku jakiejś interwencji Boogeymana. Aha, a pasy tag teamów stracą najpewniej MNM. I choć część typów jest jak najbardziej przewidywalna, znacie przecież tą cytowaną jak mantra zasadę "jedyną pewną rzeczą dotyczącą WWE jest to, że niczego nie można być pewnym". No, może z wyjątkiem następnej Piątej Kolumny, którą postaram się zmontować w przyszły weekend.

SPoP
(spop@o2.pl; GG: 5623190)

PS. Na koniec taka luźna myśl - czy to nie paradoks, że federacja produkująca tygodniowo 40 kilka minut programu telewizyjnego ma co najmniej 2-3 razy więcej wiarygodnych tag teamów (wliczając przeżytki pokroju James Gang) niż WWE, której 2 programy tygodniowo trwają 4 razy dłużej?

* - Aby zostać pretendentami do tytułu mistrzowskiego, Kevin Nash musiał pokonać 60 rywali w World War 3, DDP zaś wygrać War Games. Czym zasłużyli sobie na to Scott Pustki, Al. Greene, czy das deutsche wunderkind Alex Wright? Rozwikłanie tej zagadki WCW zabrała, zdaje się, do grobu...

dodane przez SPoP w dniu: 22-01-2008 12:20:41

Udostępnij

Komentarze (0)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy