Piąta kolumna #3
3 marzec 2006
Hau, hau, hau! - dzisiejszą kolumnę chciałbym rozpocząć od oficjalnego odszczekania. I powinien tak zrobić każdy, kto tak jak ja uznał, że jedynym rozwiązaniem dla Marka Callowaya jest emerytura. Undertaker pokazał tymczasem, jak bardzo się myliliśmy, a dowód - jego pojedynek z Kurtem Angle na No Way Out już teraz nominuję w ciemno do grona 3 najlepszych walk całego 2006 roku. Długa, choć nie nużąca walka z dobrą dramaturgią, nagłymi zwrotami akcji sprawiły, że napięcie nie pozwalało spuścić wzroku sprzed monitora. Ale skoro Takerowi udało się 2 tygodnie wcześniej sprawić, że nawet walka z udziałem Marka Henry'ego była średnio (choć jednak) do obejrzenia, to czy mogło być inaczej? I choć nadal podtrzymuję zdanie, że o ile Calloway nie zostanie znowu graczem "na pełen etat", nie ma sensu, aby radował nas kolejnymi powrotami na ring, to muszę przyznać -zaimponował mi, oby nie po raz ostatni.
Na omówienie NWO oraz sytuacji w obu brandach przyjdzie jeszcze czas, teraz jednak chciałbym się zająć palącą informacją, która w ostatnich dniach zaskoczyła świat fanów wrestlingu.
Najbardziej elektryzującą wiadomością tego tygodnia jest z pewnością spotkanie władz WWE ze wszystkimi wrestlerami mającymi podpisane kontrakty z tą federacją. Ogłoszono na niej oficjalne rozpoczęcie programu walki z zażywaniem sterydów, wprowadzenie niespodziewanych "nalotów" i kontroli zawodników, a także regularne badania lekarskie, ze szczególnym uwzględnieniem kardiologicznych. Inicjatywa rzecz jasna chwalebna, choć ja nie mogę pozbyć się pewnych wątpliwości. Przede wszystkim, dlaczego dopiero teraz? Czy potrzebna była śmierć zdolnego wrestlera w kwiecie wieku, aby podjąć bardziej zdecydowane kroki przeciwko czemuś, co właściwie od zarania wrestlingu było i jest powszechną praktyką? A przecież sterydy i anaboliki to tylko wierzchołek góry lodowej, bo tuż obok nich świat zapaśników trawią leki przeciwbólowe (symptomatyczny przykład Shane'a Douglasa), przeciwdepresyjne, narkotyki. To, że tylu wrestlerów umiera, nie przekraczając 40 roku życia nie jest, niestety, przypadkiem. Wiadomo było, że WWE będzie musiało coś z tym zrobić, mało tego, zrobić to w świetle jupiterów, by zamknąć usta coraz bardziej napastliwej opinii publicznej, która oskarża przemysł sports entertainment o zabijanie młodych ludzi w imię pieniędzy, ratingów, sławy… Każdemu, kto nie do końca zdaje sobie sprawę z powagi problemu, zapraszam do obejrzenia krótkiego reportażu HBO na temat przedwczesnych śmierci wrestlerów (nazwa wypadła mi w tej chwili z pamięci, w każdym razie można go spokojnie ściągnąć z każdego dobrego torrentowego serwisu, choćby PWT). Najbardziej przejmującym fragmentem tego programu nie jest wcale widok zamroczonego mieszanką różnych środków Iana Rottena, ani Roddy Piper opowiadający o swoim uzależnieniu. Wstrząsa mianowicie rozmowa, którą autor materiału przeprowadza z McMahonem, szczególnie zaś moment, w którym Vince traci panowanie nad sobą, wytrącając kartki z pytaniami z ręki reportera. "To dorośli ludzie, którzy sami powinni umieć zadbać o siebie" - mniej więcej taki sens wypływa ze słów właściciela WWE. I zapewne z biznesowego punktu widzenia ma rację - niestety, biznes i sprzedaż to od dawna jedyne elementy rzeczywistości, w którym jego poglądy się sprawdzają. Bo problem ze sterydami to samonapędzająca się machina. Nieformalne usankcjonowanie sterydów sprawia, że wrestlerzy, choćby i najlepsi, muszą brać, aby dobrze prezentować się w ringu i utrzymać się na szczycie. Motywuje ich strach, bo zapaśnicy to zazwyczaj ludzie, którzy dla wrestlingu poświęcili wszystko, poza "walką" nie mają najczęściej innego sposobu na życie. Dlatego podejmują desperacką batalię o możliwie jak najdłuższe bycie w dobrej formie, walczą o przychylność zarządu, o nasz podziw. Tak długo, jak długo są potrzebni i zauważani jest dobrze, są pieniądze, sława i poklepywanie po plecach. Z góry rostera roztacza się jednak przejmujący widok na sam dół społecznej drabiny, gdzie zwykle lądują Ci, których czas przeminął i nie potrafili sobie z tym poradzić. Oczywiście, są chlubne wyjątki, wrestlingowy biznes działa jednak według zasady, iż tak długo, jak jesteś potrzebny, eksploatujemy Cię do granic wytrzymałości, kiedy zaś nie jesteś już potrzebny, wypluwamy Cię jak przeżutą gumę. Federacja z kolei nie ma żadnego interesu w badaniu i niedopuszczaniu do zawodów "biorących", skoro to oni napędzają jej produkt, zapewniają ogromne przychody ze sprzedaży biletów, PPV's, przeróżnych gadżetów. To bezduszny przemysł, ale czy cała rozrywka nie opiera się właśnie na takich zasadach?
Tak, czy inaczej dobrze, że WWE zdecydowało się na taki krok, choć szkoda, że dopiero teraz. Nawet jednak w tej chwili obawiam się, że jest to tylko kolejny sposób odwrócenia uwagi fanów od palącego problemu. Obym się mylił, jednak nie widzę tego w pozytywnym świetle. Bo gdyby, hipotetycznie, miało się jutro okazać, że Kurt Angle łyka anaboliki, to czy WWE wywaliłoby go z roboty? Albo równiejszego spośród równych, Huntera (którego nagły przyrost masy mięśniowej w ostatnich latach był chyba najczęściej dyskutowanym przypadkiem w omawianej sprawie)?
Może jednak ktoś się opamięta. Na pewno nie będzie to żądny pieniędzy McMahon, ale być może coś dojdzie wreszcie do świadomości wrestlerów, przynajmniej niektórych. To, że ważniejsze od występów w main eventach jest własne życie, zdrowie. Że decydującym czynnikiem, dla którego ich oglądamy, jest ich talent i umiejętności, a nie klata kulturysty i buły z żelaza. Które zresztą można, co prawda okupione znacznie cięższą harówką, wypracować bez konieczności faszerowania się gównem. Być może już niektórzy zrozumieli tę banalną prawdę, bo, nie wiem, czy to tylko moja wada wzroku, czy dopasowany garnitur, ale na No Way Out Batista wydawał się jakby mniejszy…
Jak zapewne dobrze wiecie, problem szeroko rozumianego dopingu dotyczy w dzisiejszych czasach nie tylko wrestlingu, ale praktycznie wszystkich dyscyplin sportu. Presja wyniku, chęć bicia rekordów i osiągania sukcesów w jak najszybszym czasie pchają wielu sportowców do używania niedozwolonych substancji. Zaryzykuję jednak twierdzenie, że w sporcie walka z dopingiem będzie trwała zawsze - nieustannie toczy się swoisty wyścig między komisjami antydopingowymi, a producentami coraz wymyślniejszych specyfików, które są coraz trudniejsze do wykrycia w organizmie, a dzięki którym będziesz skakał wyżej, biegał szybciej, rzucał dalej…W tym kontekście zadanie stojące przed sports entertainment jawi się znacznie prościej - nie mam co prawda pojęcia o sterydach, podejrzewam jednak, że z racji niewielkiej innowacyjności tych substancji (koks to zawsze koks), wykrycie ich u poszczególnych sportowców (wrestlerów - niepotrzebne skreślić) jest o wiele łatwiejsze. Nie wystarczy jednak, aby wrestlerzy zaczęli dbać o siebie. Tak, Vince, oni są dorośli, ale nie zaprzeczysz, że presja, jaką niewerbalnie na nich wywierasz, zmusza ich do sięgania po środki ostateczne. Bo ten, który nie bierze, nie będzie miał żadnych szans na dojście do czegokolwiek w porównaniu do tego jawnie biorącego. Bo "czysty" zapaśnik, choćby wylał na ringu i w siłowni hektolitry potu, zazwyczaj pozostanie w cieniu. A jeśli nie ma przy tym jakiegoś pomysłu na przyszłość po zakończeniu kariery, skończy na śmietniku, uzależniony od Prozach i innych "lekarstw", o których efektach aż strach pisać. Dlatego otwórz, do kurwy nędzy, oczy i zacznij coś robić. Dorośli ludzie najwyraźniej nie radzą sobie. A jeśli nie przemawia to do Ciebie, pomyśl o tym, jak bardzo będziesz miał przesrane, kiedy pewnego dnia Twój napompowany mistrz wagi ciężkiej dzień przed main eventem którejś z kolei Wrestlemanii odejdzie do krainy wiecznych łowów. I o ile przypadki wczesnych zgonów ex-wrestlerów nie muszą być faktycznie łączone z Tobą, bo gdy umarli, byli już na dnie, z dala od blichtru Twojej federacji, to przedstawionego powyżej wypadku nie możesz wykluczyć. A zapaść, jaką takie zdarzenie spowoduje, pociągnie za sobą upadek WWE i całego świata pro-wrestlingu, z którego może się już nigdy nie podnieść…To był mój mały apel wołającego na pustyni, zdroworozsądkowy, prosty, może trochę emocjonalny…I dałbym naprawdę dużo, gdyby ktoś z centrali podzielał mój tok myślenia.
Czuję przez skórę, że gdyby WWE sumiennie przebadało w tej chwili wszystkich swoich wrestlerów, wyniki takich testów byłyby zatrważające i wywołałyby skandal na ogólnoświatową skalę. Ale może takie oczyszczenie jest potrzebne? Przeprowadzenie polityki "grubej kreski", a następnie bezwzględna walka o choćby relatywną "czystość". Bo co z tego, że to nie jest sport?
Komentarze (0)
Skomentuj stronę