Piąta kolumna #6 - Obniżona poprzeczka


Piąta kolumna #6 - Obniżona poprzeczka
2 luty 2007



Czy Royal Rumble Match 2007 był najlepszym, jaki widziałem? Być może. Niestety, nie jest to koniecznie dobry znak dla WWE.

- Oh Kurt, Kurt, jesteś taki zajebisty! Fajnie, że się pojawiłeś, bo tylko Ty w tej pieprzonej federacji potrafisz dobrze prowadzić walki!
- No co Ty Rob… Jesteś przecież Ty, jest Sabu i wielu wielu innych…
- Wiesz, tak naprawdę jedyne co ja umiem to robienie ryzykownych skoków i taunty w rytm skandowania publiki.

Jeśli wierzyć relacji Kurta Angle w programie Bubba the Love Spounge mniej więcej tak wyglądała jego rozmowa z RVD tuż po debiucie Angle'a w ECW. Ten wywiad był już szeroko komentowany na wielu forach, napiszę więc o wynikającej z niego konkluzji - wrestlerzy będący aktualnie w rosterze nigdy nie powinni się brać za booking. I wcale nie z powodu braku obiektywizmu. Po prostu zbyt świeża jest duża liczba ciosów, jakie zwykli przyjmować na głowę. A stąd prosta droga do plecenia podobnych andronów. Nie wiem, czy Kurt spalił swoją wypowiedzią transfer RVD do TNA, ale wiem, że w życiu człowiek prowadzi różne rozmowy. Mniej lub bardziej ważne. I takie, po których spodziewałby się, że jego rozmówca nie zacznie o tym paplać na prawo i lewo powodując burzę w Internecie.
Poza dowodami znajomości rynku (Impact bije Smackown! i ECW on Sci-Fi na głowę w ratingach) Angle mówił też o możliwych transferach do TNA, wymieniając m.in. Hogana i Big Showa. Dobre posunięcie, biorąc pod uwagę star power i możliwość pozyskania nowych fanów (choć jestem gotów oglądać do końca życia Impacty w Orlando, byle tylko nie zobaczyć Hulka w TNA), ale ciekawsze jest to, co o nich mówi. Lekko zszokowała mnie jego deklaracja, gdy przyznał całkiem poważnie, że najlepiej byłoby, gdyby Big Show był headlinerem TNA (to jeszcze mogę od biedy zrozumieć), którego nikt nie byłby w stanie pokonać przez 5 (sic!) lat (sic! sic!). Jeśli "sympatykom" Goldberga ciężko było przeżyć jego trwający rok z okładem streak, to czekam z niecierpliwością, kiedy Angle dostanie pełnię władzy nad poczynaniami federacji Dixie Carter ;)A'propos serii zwycięstw. Wczoraj zastanawiałem się nad tym ze Spinebusterem i jakoś nie mogliśmy sobie przypomnieć, kiedy Batista przegrał po raz ostatni w walce 1 on 1 na jakimś PPV, czy podczas RAW lub SD! ? Wyszło nam, że musiało to być na długo przed Wrestlemanią 21, kiedy pokonał Trypla i zdobył World Heavyweight Title. W związku z powyższym nasuwa się jeszcze jedna konstatacja - Eat Your Heart Out BILL! :)I na koniec taka mała uwaga: skoro rzeczywiście inwestorzy i przyjaciele Dixie Carter wspierający TNA są tak silni, że mogliby "wykupić dziesięć razy Vince'a", to dlaczego roster TNA ciągle kisi się tylko w 45-minutowym slocie czasowym Spike TV, a wrestlerzy organizują zrzutkę na samolot dla A1 albo operację Konnana?

Przejdźmy jednak do głównego tematu dzisiejszej Kolumny, jaką jest recenzja z Royal Rumble.

Hardy Boyz kontra MNM to była dobra, emocjonująca walka - typowy rozgrzewacz. Co prawda rozkręcała się powoli, ale wiadomo, że w związku z kontuzją Mercury'ego panowie nie mogli rozwinąć pełni możliwości. Szkoda tylko, że po raz kolejny wygrali bracia Hardy, bo miałem nadzieję, że ten feud nie będzie tak jednostronny.
Oglądając mecz Lashleya z Testem byliśmy świadkami sytuacji bezprecedensowej, kiedy mecz na PPV stał się podbudową do kończącej feud walki na wtorkowej gali ECW. Bo nie dość, że współpraca obu panom wychodziła delikatnie mówiąc średnio, to jeszcze zabookowano najgorsze z możliwych zakończenie przez count-out. Przypomniały mi się czasy starego dobrego WCW i wujka Erica, który zachęcał fanów do zakupu któregoś PPV (wybaczcie starcowi sklerozę, ale nie pomnę już którego) przekonując ogłoszeniem jakiegoś wielkiego wydarzenia, a na samym PPV zapraszał fanów na jutro do TNT.

Walka Batisty z Kennedym była dość dobra, ale całą zasługę za to należy przypisać Kenowi. Wziął na siebie jej prowadzenie i starał się za sześciu, żeby Animal wyglądał w ringu znośnie. Mecz ze sporą dramaturgią, kilkoma zwrotami akcji i efektownym finiszem (zamroczony sędzia, gdy Kennedy pinował Dave'a, Batista Bomb, podczas którego Kennedy nie poddawał się do końca), który może zwiastować spory push dla Kennedy'ego w najbliższym czasie. Fajnie, że docenili to fani i w pewnym momencie zaczęli skandować jego nazwisko.
Niestety raz jeszcze okazało się, że Batista jest leniwą dziwką. Był wolny, power movesy wykonywał ślamazarnie, mało tego, kilka razy Kennedy musiał do niego podchodzić, by ten mógł go złapać co wyglądało tragicznie. Problem z Davem polega na tym, że zdał sobie sprawę z tego, że Vince lubi dużych umięśnionych chłopaków niezależnie od tego, co robią w ringu. Ma też za sobą marków skandujących jego nazwisko przy każdym pojawieniu się. Jakimś usprawiedliwieniem dla niego byłaby przeciągła kontuzja, ale przecież minęło już dobre pół roku od kiedy wrócił na ring. W tym czasie nie obserwujemy z jego strony żadnego postępu, mało tego, cofnął się w rozwoju. Możemy mówić o Goldbergu co chcemy - że źle sprzedawał, nie umiał prowadzić walki i miał 3 akcje na krzyż, ale przynajmniej miał te akcje opanowane do perfekcji (Proszę nie wyjeżdżać mi tu z superkickiem ze Starcade'99 - temat był już wałkowany do znudzenia). Ten sam problem ma zresztą Orton. Zaliczył świetny 2004 rok (klasyczne walki z Foleyem, Benoit na Summerslam, czy walka tagów na Wrestlemanii 21) i wszyscy oczekiwali, że w niedalekiej przyszłości stanie się liderem ciągnącym za sobą całą federację. Tak się nie stało, a winić można za to tak jego dziecinne zachowanie jak i brak dbałości o własny rozwój w ringu. Trzy lata temu byłem zwolennikiem teorii, że Batista i Orton to nowa siła w WWE, melodia przyszłości, nawet jeśli w przypadku 40-letniego Dave'a było to naciągane. Dziś widzę, że będzie ciężko, bardzo ciężko.
Wracając do Batisty niestety nie zanosi się, aby do Wrestlemanii nastąpiła chocby drobna poprawa. Ma świetne alibi w postaci feudu face vs face z Undertakerem, w wyniku którego marki będą cheerowały obu herosów, a McMahon nie potrzebuje do szczęścia wiele więcej. Wymagający fani potrzebują i obawiam się, że main event Batista vs Undertaker będzie porażką. Oczywiście Taker to świetny worker, ostatecznie był w stanie wyciągnąć coś nawet z Marka Henry'ego, ale już przy Khalim był bezradny. Nie wiem więc, czy uda mu się wycisnąć cokolwiek z Animala. Ale skoro to najważniejsza gala roku, będzie się musiał postarać bardziej od Kennedy'ego, a to będzie trudne.

Last man standing match zaskoczył mnie z kolei na plus. Było kilka ciekawych spotów, trochę krwi i niespodziewane zakończenie z użyciem ringowej liny. Szkoda tylko, że jak na mecz No DQ użyto tak małej liczby foreign objects. Naprawdę było solidnie, chociaż…kiedy przypominam sobie mecze tego typu rozgrywane przed kilku laty, przychodzi mi do głowy konstatacja, do której doszliśmy kilka dni temu z Sixkillerem podczas rozmowy na GG. Przyzwyczailiśmy się bowiem tak bardzo do tego, że WWE serwuje nam kompletne dno, że wszystkim, co nie jest absolutną porażką, jesteśmy bardzo pozytywnie rozczarowani. Podświadomie sami obniżyliśmy poprzeczkę dla WWE i zazwyczaj nie spodziewamy się fajerwerków. I tak jest z Ceną i Umagą. To nie są ani źli wrestlerzy ani kiepscy entertainerzy (w drugim przypadku mam na myśli partnerującego Buldożerowi Armando), ale nie na main event. Klasa średnia, nawet jej wyższe stany, to zrozumieliby wszyscy - przecież nawet na polskiej "scenie" Jaś miał wielu zwolenników, kiedy z wielkim impetem wkroczył do WWE. Skoro jednak tacy ludzie walczą w głównych walkach na najważniejszych galach federacji mimowolnie pojawiają się porównania z Austinem, Rockiem i innymi gwiazdami ery Attitude. Porównania, w których nowe gwiazdy federacji McMahona z miejsca stoją na straconej pozycji.

Na deser mieliśmy okazję obserwować Royal Rumble Match. Trudno mi oceniać, czy walka ta była rzeczywiście "najbardziej gwiazdorską w historii", ale na pewno była jedną z lepszych. Świetnie w roli pacemakera przez większą połowę Rumble spisał się Finlay. Dobrze rozłożona była dramaturgia, desperackie chwytanie lin, by uchronić się przed eliminacją. Z dobrej strony zaprezentowało się kilku wrestlerów, m.in. niedoceniany CM Punk. Nawet żenujące pojawienie się Khalego miało swoje uzasadnienie. Trzeba przecież było przygotować ring pod ostateczną rozgrywkę oczyszczając go z płotek i podbudować Undertakera jako liczącego się gracza, który sam powstrzymuje bestię. Obserwowaliśmy też dalszy ciąg rozpadu drużyny Rated RKO. Jak dla mnie to trochę za wcześnie. Chętnie zobaczyłbym rozwój tej ekipy w jakąś solidną stajnię (choćby poprzez dołączenie Dykstry, może Kozlova etc). Rozumiem jednak, że w związku z niespodziewaną kontuzją Huntera konieczny stał się transfer potencjalnych main eventerów, którzy przed WM 23 mogliby zrobić ciekawy program.
A na sam koniec mieliśmy trzymające w napięciu 8 minut między Michaelsem i Takerem. Wyrównana walka, absolutny klasyk i godne ukoronowanie całej gali. Problem tylko w tym, że to już było. Lawler może nie przypominać sobie, czy Ci dwaj panowie zmierzyli się ze sobą kiedykolwiek wcześniej, mimo iż 9 lat temu obaj z wielką gracją lądowali na jego stole komentatorskim Teraz są już starszymi panami, a potencjalnych następców nie widać. Przecież gdyby nie ten push Taker dalej pracowałby według funkcjonującego od kilku lat harmonogramu: miesiąc, dwa pojawiania się na ringu - trzy lub więcej urlopu. A HBK? Nawet jeśli zdobędzie tytuł, nie można zapominać o jego wieku ani ciężkiej kontuzji kręgosłupa. Przecież DX powstało także po to, żeby Michaels i Triple H mogli rzadziej pojawiać się na antenie i mieć więcej wolnego czasu dla siebie. Kto przejmie po nich pałeczkę? Cena, który nigdy nie będzie poważany jako mistrz przez prawdziwych fanów? Umaga, czyli powrót do zniechęcającej ery cartoon wrestlingu? Leniwy Orton? Jest co prawda Edge, ale to jednak trochę mało. Wiem, że WWE zdoła kogoś wypromować, choćby i na siłę, ale ciągle mam wątpliwości jak to będzie, kiedy największe gwiazdy odejdą na emeryturę…

Podsumowując gala spełniła moje oczekiwania z dużą nawiązką. Gdyby nie mecz Testa z Lashleyem, mógłbym tegorocznemu Rumble wystawić solidną 4. A tak dodaję do oceny duży minus. Nie zmienia to jednak faktu, że to PPV było jednym z lepszych produktów WWE w ostatnim czasie.

Jak co roku Royal Rumble oznacza rozpoczęcie odliczania do Wrestlemanii - gali, która dla fanów wrestlingu jest jak Gwiazdka. Czekamy na nią wszyscy, niezależnie od tego, jakie zdanie mamy o produkcie sygnowanym przez WWE. Napisałem już o tym kilka słów, ale w całości moim przewidywaniom i oczekiwaniom odnośnie tej gali będzie poświęcony następny odcinek "Piątej Kolumny". Kiedy? Nie podejmuję się odpowiedzieć na tak trudne pytanie. Zrobię jednak wszystko, aby ukazała się przed 1 kwietnia… ;) Pozdrawiam.

PS. Jeśli ktoś pamięta ostatnią czystą przegraną Batisty, uprasza się o umieszczenie odpowiedzi w komentarzu pod tekstem.

Napisał : SPOP

dodane przez SPoP w dniu: 22-01-2008 12:44:14

Udostępnij

Komentarze (0)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy