Rozdział 3: Poddaję się


Poddaję się



Mimo faktu że byłem mistrzem, czułem że znałem swoją rolę w firmie. Steve Austin był dobrym gościem numer jeden w World Wrestling Federation, a The Rock był heelem numer jeden. Trzeba było tych dwóch rozdzielić aż do Wrestlemanii, głównej gali WWF. I tu właśnie wchodzę ja. Podczas kiedy Austin zajęty był The Undertaker'em, ja miałem zająć The Rock'a. Mając na uwadze moją zawodową dumę, postanowiłem że moim obowiązkiem jest zrobić więcej niż tylko go zająć. Chiałem "przygotować" go na Austina. Jedną z moich zalet jako wrestler, jest pomaganie przeciwnikowi w byciu "over" (przyp. Rabola - pomaganie w byciu over oznacza prowadzenie i przegrywanie walk, oraz wszelkiego rodzaju angle'ów w taki sposób, by przeciwnik wyszedł na tym jak najlepiej w oczach fanów, co równa się z byciem "over") a w przypadku The Rocka, nawet bardziej over, gdyż gość już wtedy otrzymywał wspaniałe reakcje od publiczności. Była ona tak mocna, i zabawiał ich tak bardzo, że trudno było utrzymać go heel'em. The Rock jest gwiazdą trzeciej generacji, i połączenie jego wyglądu gwiazdy filmowej, budowy ciała ala Hercules, i interaktywnych promosów, sprawiało że ludziom trudno było go nielubić. Czułem że muszą go znienawidzić, i że Rock musi pokazać swoją "ciemną stronę". W rezultacie decyzja ta stworzyła więcej zamieszania i kontrowersji niż wszystko inne co dotychczas zrobiłem. Zaproponowałem Vince'owi McMahon'owi zrobienie "I Quit" match'u.

Koncepcja "I Quit" match'u jest naprawdę bardzo prosta - dwaj goście piorą się dopóki jeded z nich nie wykrzyczy tych dwóch magicznych słow "I Quit" (poddaje się). To coś wspaniałego, i jeśli wykonane prawidłowo, jak to było w przypadku Terry'ego Funk'a i Ric'a Flair'a w 1989, napięcie podczas walki może sięgnąc zenitu. Jeśli wykonane nieprawidłowo - jest żałosne. Jeden z takich pojedynków skończył się w taki sposób że sędzia zapytał zawodnika czy się poddaje, a kiedy ten odpowiedział "no, you quit it" (w sensie "przestań się mnie pytać" - przyp. Rabola), walka została zakończona. Pewnie chodziło im o "You Quit" match. Nawet gorzej było kiedy sędzia zapytał Buddy Landell'a, "do you quit?", w okolicach Smooky Mountain w 1995 roku. Po skończeniu w walce Landell zaprotestował, mówiąc że myślał że sędzia pyta się go czy jest przystojny. Całkiem żałosne.

Chciałem żeby był to "I Quit" match z prawdziwego zdarzenia. Chciałem aby był wyraźny zwycięzca i wyraźny przegrany, oraz chciałem aby ludzie zobaczyli Rocka z takiej perspektywy z której mogli by go szczerze znienawidzić. Chciałem także wywołać kilka druzgocących efektów, druzgocących nie fizycznie, a mentalnie, co stało by się po poddaniu się faceta który zbudował całą swoją reputację i karierę na nie poddawaniu się. Nie miałem wątpliwości, że jeżeli wykonalibyśmy to prawidłowo, stworzylibyśmy scenariusz który byłby bardziej "over" z fanami niż żaden inny.

Scenariusz który zaproponowałem miał być zapierający dech w piersiach. Miałem być pobity, miałem być bezradny, a moje żona miała to wszystko obserwować z pierwszego rzędu. By być bezradnym, musiałbym być zakuty w kajdanki. Wymyśliłem to kilka lat wcześniej, i używałem tego do osiągania przypływu adrenaliny jadąc autostradą o 4 nad ranem, myśląc o moim emocjonalnym scenariuszu. Nie nadawała się do tego kaseta "Bruce Springsteen Live". Puszczałem "Candy's Room" tuzin razy pod rząd, podczas wyobrażania sobie tej sceny. Właściwie to użyłem już tricku z kajdankami w Extreme Championship Wrestling trzy lata wcześniej, w pojedynku przeciwko mojemu koledze ze Szkoły Wrestlingu DeNucci'ego, Shane Douglas'owi, ale wtedy nie przekroczona została ta emocjonalna granica. Do tego potrzebna była Colette.

"Jesteś pewien że chcesz to zrobić?" zapytał Vince. Byłem pewien. "Vince, jeśli sprawimy że fani poczują dylemat przed jakim stanę, stworzymy najcięższy angle w historii." Następnie opowiedziałem mu, jak to wszystko widziałem. Rozpoczęlibyśmy wolno, i zamknęli serią chair-shot'ów prosto w moją nie chronioną czaszkę. Vince bardzo się zmartwił o moje zdrowie. Od czasu sławnego Hell in a Cell w 1998 roku, którego rezultatem były wstrząs mózgu, strata połówki zęba, wybita szczęka, czternaście szwów w jamie ustnej i wybite ramię, Vince zmuszał mnie do tego bym trochę przystopował. Sprzeciwił się, jednak wciąż próbowałem go przekonać. "Vince, on użyłby krzesła tylko kilka razy. Oczekiwanie na to co zrobi, było by dużo gorsze niż same uderzenia. To znaczy, Rock mogłby robić dwu minutowe przerwy między uderzeniami. W między czasie kamera pokazywała by płaczącą Colette, a następnie mnie patrzącego jak płacze.. fani błagali by mnie bym się poddał. Zbudujemy taką dramaturgię że uderzenia będą wyglądały na dużo silniejsze niż w rzeczywistości". Myślę że ta część o nie-tak-silnych uderzeniach przekonała go, a ja dostałem swój match o którym marzyłem od lat.

"Ja też chcę jechać, tato." "Ja też, wielki tatuśku." Moje dzieci nie miały zamiaru nie wziać udziału w wycieczce do Kalifornii, czyli miejsca w którym miało się odbyć Royal Rumble 1999. Tłumaczyłem dzieciom że to tylko kilka dni, ale było coś w "plosze, plooosze" pięcio letniej Noelle, czemu nie byłem w stanie odmówić. Więc powiedziałem, co mówią wszyscy porządni ojcowie "porozmawiam z mamą."

"Colette, mogli by może pojechać, ale nie musieli by oglądać walki," powiedziałem. Wiedziała że dzieciom to nie wystarczy. Gdyby wiedziała jak sprawy się potoczą, nigdy nie wypowiedziała by tych słów : "Mick, tobie ciągle dzieje się krzywda, a dzieci przy tym dorastają. Powiedziałeś że nie będzie wielu chair-shot'ów, więc czemu mielibyśmy nie pozwolić im zobaczyć walki ?" Kazałem dzieciakom usiąść i odbyłem z nimi kolejną, ważną, ojcowską rozmowę. "Dew, Noelle, w tej walce będzie wyglądało jakby tatusiowi działa się krzywda. Przestraszy was to ?" Oboje zaprzeczyli. "Wiecie że The Rock jest przyjacielem tatusia ?" Przytaknęli. "I The Rock nigdy tak naprawdę nie skrzywdziłby tatusia ?" Ponownie przytaknęli, a Noelle dodała "tak bardzo chcę pojechać tato, nawet nie wiesz jak bardzo."

Przemyślałem to. Wziąłem udział w kilku brutalnych pojedynkach przez ostatnie kilka lat, i moje ciało błagało mnie o przerwę. Po matchu na Royal Rumble, miałem zniknąć na kilka tygodni, co komentatorzy wyjaśnili by spekulacjami o moje zdrowie fizyczne i mentalne. Miałem zamiar spędzić dużo czasu z dzieciakami, i to że chciały pojechać zobaczyć match, podrzuciło mi do głowy pomysł. "Dziecaki, czy po walce w Kalifornii, chcecie pojechać do Disneyland'u ?"

Z jakiegoś powodu, wakacje w Disneylandzie uspokajały mnie ilekroć wyobrażałem sobie swoje dzieci patrzące jak ich tata dostaje tęgie lanie. Rozmawiałem z nimi o tym każdego dnia, czy to osobiście, czy przez telefon. Za każdym razem zapewniały mnie że nie będą się bąć. "A gdzie jedziemy po walce ?" pytałem. "Do Disneylanu !" wykrzykiwały. "I będzie jak ?" "Świetnie." Chciałbym żeby tak było.

Jakimś cudem udało mi się przekonać Vince'a co do obecności moich dzieci, po czym poprosiłem o kolejną przysługę. "Vince, przyjadę do Kalifornii jako mistrz, a odjadę jako ex-mistrz, i naprawde wiele by to dla mnie znaczyło jeśli moja rodzina mogła by przylecieć pierwszą klasą. Vince nawet się nie zastanowił, odrazu się zgodził. No i miało być świetnie. Pierwsza klasa, kilka tygodni wolnego, wakacje z Disney'em. Tak przynajmniej myślałem.

W tamtym momencie kariery, byłem wrestlerem od 14 lat. Pierwszą klasą latałem od 2 tygodni. Nigdy o to nie prosiłem. Poprostu pewnego dnia zobaczyłem "F" na moim bilecie. Nie wiedziałem co do diabła znaczyło. Na początku pomyślałem że to jakaś pomyłka, ale te "F" pojawiały się i pojawiały.

Telefon od głównego writer'a Vince'a Russo, na dwa tygodnie przed Rumble, zaczął wszystko psuć. "Mick, mamy zamiar zrobić match w przerwie Super Bowl, i chcemy żebyś wziął w nim udział." Pa-pa wakacje, pa-pa Disney. Nie mogłem zrobić tego dzieciakom. Raz zabrałem ich do Disney-World'u na Florydzie w dzień żydowskiego święta, i było tak dużo tłumu że wyszliśmy po 45 minutach. Nawet teraz, cztery lata później, wciąż słyszę w głowie ich płacz. Nie miałem zamiaru zawieść ich ponownie. Postanowiłem że opuszczą kilka dni w szkole, i pojedziemy do Disneylandu przed galą. Niestety, straciłem tu pewną przewagę którą była możliwość podejścia do nich po matchu i powiedzenia "jedziemy do Disneyland'u !". To prawie tak jak w tych reklamach. "Mick Foley, właśnie pobili Cię na oczach twoich dzieci. Przeraziłeś je na śmierć, i wyrosną na seryjnych morderców. Co masz zamiar zrobić teraz ?" "Jadę do Disneylandu !" Próbowałem postawić siebie w sytuacji dzieci. Jeśli mając 5 lat podszedłby do mnie tata i powiedział "Ok, ubiją mnie jak psa, ale potem pojedziemy do Disneylandu na 4 dni - zgadzasz się ?" Odpowiedziałbym "jasne że tak !". Ale jeśli by powiedział "Ok, pojedziemy do Disneylandu na 4 dni a potem popatrzycie jak ubiją mnie jak psa", nie jestem pewien czy bym się zgodził.

Następnie zadzwonił Barry Blaustein, co na zawsze zmieniło moje życie. Barry był scenarzystą , odniósł wielki sukces w Saturday Night Live z Eddiem Muprhy (SNL - program ze skeczami komediowymi nadawany na żywo w USA od ponad 30 lat przez stację NBC, prowadzony przez różne sławne osobistości - przyp. Rabola). Barry napisał mnóstwo znanych skeczy dla Eddiego, takich jak "The Shooting of Buckwheat","Mr.Robinson's Neighborhood","Grumpy" oraz "James Brown's Hot Tub Party". Po SNL, Barry napisał scenariusze do wielu hitowych filmów Murphy'ego : "Coming to America", "The Nutty Professor", oraz jego sequel "The Klumps".

Barry był fanem wrestlingu od czasów dzieciństwa, co ukrywał przez wiele lat, gdyż do niedawna miłość dla wrestlingu nie chętnie była ujawniana (czyli sytuacja jaką wciąż mamy w Polsce :). Najwyraźniej Hollywood zaadoptowało zasadę Bill'a Clinton'a "nie pytaj, nie mów". Mimo wszystko Barry kochał wrestling, więcej, był bardzo zaintrygowany prawdziwymi ludźmi kryjącymi się za postaciami. Dzięki sukcesowi jaki odniósł w Universal Pictures, udało mu się przekonać wytwórnię do opłacenia swojego pomysłu na film dokumentalny o życiu profesjonalnych wrestlerów. Stało się to w roku 1994. Poznałem go w 1995 będąc w Las Vegas robiąc show dla federacji niezależnej. Usłyszałem pukanie do drzwi, a kiedy je otworzyłem, ujrzałem mężczyzne o nazwisku Barry Bloom. Był z nim drugi mężczyzna który przedstawił się jako Blaustein. Poznałem go kiedy pracowałem jeszcze dla WCW, był agentem Jesse Ventury (hej, staram się nie wrzucać tu zbyt wielu nazwisk, a kiedy już to robię, upewniam się że jest to porządne nazwisko). Blaustein wytłumaczył mi że ma zamiar nakręcić dokument, i zapytał czy chciał bym wziąc w tym udział.

W tamtym okresie Barry rozważał dla mnie rolę "byłej gwiazdy aktualnie walczącej w małych miasteczkach". Los sprawił że Vince McMahon, przebiegły geniusz, wyłowił mnie z małych budynków i japońskich Death Matchy, i uczynił ze mnie "supergwiazdę" World Wrestling Federation. Osobiście, nienawidzę określenia "supergwiazda", ale niestety już się zakorzeniło. Chodzi o to, że termin ten obejmuje każdego wrestlera WWF, więc teoretycznie, Al Snow jest "supergwiazdą". To chyba nie brzmi dobrze. Termin ten odpowiedzialny jest za jeden pamiętny moment który zdarzył się w samolocie, gdzie po krótkiej rozmowie ze mną, stewardessa chwyciła za mikrofon by zwrócić się do pasażerów, mówiąc : "Panie i Panowie, American Airlines ma zaszczyt powitać na pokładzie supergwiazdy World Wrestling Federation... i Al'a Snow'a". Al nie chce przyznać że zaliczyłem wtedy werbalny knockout, ale przyznał że dobrze się bawił patrząc na mnie śmiejącego się do łez.

WWF zgodziło się udostępnić Barry'emu wszystkich chłopaków, i w rezultacie, sporadycznie śledziła mnie kamera. Powiedziałem mu, że mam przeczucie że opuszczę Kalifornie nie będąc już w posiadaniu pasa, i kiedy dowiedział się że przyjadą moje dzieciaki, zdecydował że pojawi się na gali z ekipą. Powiedziałem mu że planuję wykonać coś godnego zapamiętania, ale nie ujawniłem szczegółów. Miałem jedynie przeczucie, że zostanie to zapamiętane.

Kiedy odleciałem do Los Angeles - pierwszą pieprzoną klasą - bałem się że kamera pokaże moje dzieci wśród publiczności, i że nie będą wyglądały na zmartwione o zdrowie ich staruszka. Gorzej, bałem się że będą się śmiały. Gdy teraz o tym myślę, żałuję że tak nie było.

W Disneylandzie bawiliśmy się doskonale. Dzieci doszły do wniosku że było lepiej niż w Disney World. Mimo wszystko, nawet słysząc jak radośnie krzyczą "chodźmy jeszcze raz" zaraz po przejażdzce na Space Mountain (kosmiczna góra), nie bylem w stanie pozbyć się obawy że Royal Rumble będzie wielkim błędem.

Noc przed Rumble, otrzymałem telefon od Vince'a Russo, około godziny 11. "Cactus, musimy zmienić zakończenie", powiedział russo, używając imienia którego ja używałem przez pierwsze jedenaście lat kariery. Byłem zły. "Zmienić zakończenie ? Dlaczego ?" Cóż, okazało się że Vince wrócił właśnie ze spotkania z Television Critics Association (Stowarzyszenie Krytyków Telewizji) na którym głowa USA (stacji która w tamtym czasie nadawała RAW), zebrał dużo negatywnych komentarzy za kontrowersyjny materiał pokazywany w programie. Powiedział krytykom, że wcale tak nie uważa, i że sam zabiera swojego dziewięcio letniego syna na gale."Mick, jeśli zrobimy to zakończenie, zakopiemy gościa po uszy po tym jak stanął w naszej obronie". Russo miał rację, ale cholera, mógł dać mi o tym znać trochę wcześniej. "Vince", powiedziałem, "jeśli nie wykonamy tego zakończenia, to ja zostanę zakopany". Russo natychmiast zaoferował alternatywę. "Co jeśli przyjmiesz duży bump, po czym Colette poprosi Cię o poddanie się ? To ma sens !". Tak, to miało by sens jeśli chciał bym aby moja żona dostawała listy z obelgami, a moje dzieci lanie w szkole.
"Nie możemy tego zrobić", powiedziałem Russo. "Każdy pamięta Hell in a Cell, widzieli przez co przeszedłem. Jeśli nie przyjmę bumpa który nie dorówna tamtym, a następnie poddam się bo poprosiła mnie o to żona, fani na to napierdzą (tak, takiego określenia użył Mick ;). Nie wiem kto wówczas będzie większym heel'em. Colette, za marudzenie, czy ja, za to że jej posłuchałem.

Rozmawialiśmy przez długi czas, dopóki nie powiedziałem mu że spróbuję wykombinować Plan B, co ostatecznie zrobiłem. Jeśli chodzi o ten właśnie plan B, był on całkiem niezły, i gdy teraz na to patrzę, cieszę się że moje dzieci nie zostały pokazane w telewizji.

Miałem problemy z zaśnięciem, co często się zdarzało w nocy przed wielką walką. Dewey i Noelle obudziły się wcześnie rano, i zabrałem je spowrotem do parku rozrywki na kilka przejażdżek przed matchem. Następnie do budynku. Gdy dotarłem do Arrowhead Pond venue, ekipa Barry'ego była już na miejscu.Kamera była przy mnie przez większość dnia. Nie wiem czy to przez kamerę, czy przez napięcie związane z matchem, ale nigdy nie byłem tak zdenerwowany jak tej nocy. Jakby tego było mało, miałem dwa dodatkowe problemy. Po pierwsze, miałem rozcięcie na głowie które powstało poprzedniej nocy, a które jeszcze się nie zagoiło. Bałem się że może otworzyć się ponownie lada moment. Zamiast pojechać po walce do szpitala po klika szwów, postanowiłem że użyję metody "macho wrestlera", i sam skleję ranę. Pan Gargulia, mój nauczyciel sztuki z podstawówki, od ręki by mnie "usadził" gdyby zobaczył mój projekt "artystycznej-pierwszej pomocy".

Drugi problem to bez sensowny match telewizyjny z blisko dwustu pięćdziesięcio kilogramowym wrestlerem Viscera, który odbył się w celu zaostrzenia stosunków między mną a Rockiem tuż przed Pay Per View. W rzeczywistości i bez tego wykonaliśmy świetną robotę z promocją walki, a Rock zbierał wystarczająco dużo heat'u. Tak więc zamiast starać się wykonać porządny match, większość czasu spędziłem martwiąc się bym nie zaczął krwawić podczas całego tego "fiasco".

Kiedy zszedłem z areny, nadszedł czas by Colette i dzieciaki zajęły swoje miejsca. Colette wyglądała pięknie, Dewey przystojnie, a Noelle wyglądała jak słodziutki mały prezent zapakowana w swoją małą, czerwoną sukienke. Przed walką podszedł do nich The Rock na krótką rozmowę. Zapytał jak było w Disneylandzie, oraz zapewnił, że nigdy nie skrzywdził by ich taty. Pomijając fakt że niewiele wyszło tej nocy tak jak wyjść miało, jedyne co The Rock skrzywdził, to moje uczucia.

Rock'owi i mnie świetnie pracowało się ze sobą w ringu. W tę noc, niewiele rozmawialiśmy o przebiegu walki, i postanowiliśmy improwizować większość. Ustaliliśmy jednak ilość chair-shot'ów które miałem otrzymać - pięć - i ten ostatni, kulminacyjny, miałem dostać w tył głowy.

Rozgrzałem się próbując pozbyć się uczucia że coś było nie w porządku. Wtedy uderzyła muzyka The Rock'a, i wiedziałem że do przedstawienia pozostało około minuty. Czuję że wiem jak mniejwięcej czuje się skazaniec stojący w kolejce, słyszący jak wyczytują jego numer. Czasem, nie mogę się doczekać wyjścia przez tą kurtynę, ale tej specyficznej nocy, chciałem by muzyka Rock'a grała w nieskończoność.

Następnie usłyszałem odgłos piszczących opon, tłuczonego szkła, i chwytliwy riff gitarowy. Nadszedł mój czas. Przeżegnałem się dla bezpieczeństwa, i przeszedłem przez kurtynę. Nie czułem się za bardzo jak mistrz WWF, i po oglądnięciu kilku nagrań, nie wydaje mi się że na niego wyglądałem. Zamiast tego wyglądałem jak gość który udaje że jest mistrzem WWF. Podszedłem pod ring i ujrzałem Noelle. Nachyliłem się i delikatnie dałem jej buziaka w policzek. Szukałem mojego małego kumpla, ale nie mogłem go znaleźć - być może schował się za Colette. Następnie wkroczyłem na ring, i chwilę później zabrzmiał gong.

To dziwne, ale bez pomocy nagrania video, niemalżego niczego nie pamiętam z pierwszej połowy walki, a prawie wszystko pamiętam z drugiej. Po około dziesięciu minutach ostrej akcji, podsumowanej dobrą robotą z mikrofonem, podczas której próbowaliśmy zmusić przeciwnika do wypowiedzenia magicznych słów, udaliśmy się w stronę rampy. Tam, na ziemi, leżała drabina, więc użyłem jej rzucając na nią Rock'a. Próbowałem uderzyć Elbow Drop, ale odsunął się, i odgłos mojego ciała uderzającego o stal, zmieszał się z jękami publiczności.

Wtedy Rock podniósł drabinę, po doinformowaniu mnie że "Tylko The Rock potrafi wykonać prawdziwy People's Elbow", i oparł ją o ścianę w ten sposób że góra dostawała do balkonu na którym znajdowała się publiczność. Następnie zaczął się wspinać. Powinienem dodać, że the People's Elbow jest jedną z opatentowanych akcji The Rock'a, i prawdopodobnie jest także najgłupszą rzeczą jaką widziałem w jakiejkolwiek formie rozrywki. Nie lubi gdy to mówię, ale tak naprawdę jest to komplement. Gdy Rock dotarł do połowy "People's Ladder", rozpocząłem pościg.

Chciałem zrobić to tak żeby Rock zwabił mnie na drabinę, a następnie zrzucił z niej, jednak chyba trochę przesadziliśmy, bo zamiast tego, po kilku sekundach walki wśród tłumu, otrzymałem mocny punch który zrzucił mnie z balkonu dziesięć stóp w dół, prosto na sprzęt od oświetlenia. Mówię dziesięć, ale wrestling lubi zaokrąglać nieco wysokości. Wszyscy to słyszeliśmy. "Właśnie spadł z rampy o wysokości pietnastu stóp". Następnie wbiegają sanitariusze, a od ich głów do rampy brakuje jedynie centymetrów. Więc albo sanitariusze mają po czternaście i pół stopy wzrostu (około czterech metrów), albo ktoś tu naciąga prawdę. Jednak mój upadek był z dość wysoka, i bolał przez długi czas. Poza uderzeniem, pojawiły się także iskry z urządzenia, które także nieco mnie poraniły, oraz zgasło kilka świateł w budynku. Oto odpowiedź dla niedowiarków, którzy natychmiast założyli że to "udawane" - sprzęt do oświetlenia - prawdziwy, iskry i zaciemnienie - scenariusz. Tak czy inaczej, był to fajny efekt, a odgłosy widzów "ooh" i "aah" nie milkły przez kilka kolejnych sekund.

To ten moment w którym Russo zaproponował wkroczenie Colette i odwołanie walki. Wtedy też The Rock przestał by być heel'em numer jeden, a stała by się nim moja żona. Zamiast tego skorzystaliśmy z okazji by zaprezentować nową, ciemną stronę The Rock'a.

Shane McMahon (syn szefa i wielki talent w tym co robi) wszedł na arenę, i jako jeden z liderów heel'owej stajni Rock'a, The Corporation, powiedział Rock'owi by skończył mnie obijać. "No Rock, już po nim, wystarczy", na co Rock odpowiedział gwałtownie "nie jest po nim dopóki nie wypowie tych słów" (przyp. autora - nie pamiętam dokładnych słów, siedze teraz w hotelu w Jakarcie, w Indonezji, i nie mam dostępu do taśmy. Nie martwcie się jednak, poza cytatami, całą resztę pamiętam wyraźnie). Po tym, The Rock podniósł mnie, i rozpoczęliśmy długi spacer połączony z obijaniem się nawzajem, spowrotem w stronę ringu.

Szczerze wierzę że profesjonalny wrestling staje się najlepszy kiedy wrestlerzy tracą uczucie niedowierzania, i zaczynają "czuć to". W sensie, że match staje się prawdziwy, albo przynajmniej na tyle prawdziwy że wrestlerzy że przeistaczają się w swoje postacie, i czują storyline starający się poruszyć publiczność. To właśnie stało się ze mną, gdy byłem w trakcie otrzymywania batów od Rock'a, zacząłem "czuć", że naprawde jestem ubitym na miazgę Mankindem ledwo będącym w stanie utrzymać się na nogach. Jeśli jesteś Robertem De Niro na planie "Raging Bull", i "czujesz się" jak Jake LaMotta, to prawdopodobnie jest to pozytyw. Ale jeśli jesteś Mick'iem Foley'em, i za moment masz zostać zakuty w kajdanki i pobity na oczach swoich dzieci - raczej nie jest to nic dobrego.

The Rock wrzucił mnie na ring, zacząłem "czuć", i "wyprodukowałem" parę kajdanek. Publiczność zaczęła rozumieć. Leżałem na brzuchu, a The Rock zapiał mnie w kajdanki, i rozpoczął tauntowanie."No dalej, powiedz to, albo The Rock skopie twój gruby tyłek !" Przyłożył mi mikrofon do ust. "Up yours" (coś w stylu "wal się"). Boom - The Rock poczęstował mnie punchem. Jakimś sposobem udało mi się wykonać comeback wciąż będąc zakutym w kajdanki, a nawet zdołałem uderzyć Headbutt'em w "People's Jewels" (jewels - klejnoty). Jendak podczas wstawania, Rock zdołał podnieść się wcześniej, i wykonał na mnie potężny Clothesline. Czułem jak uderzenie wybija mi szczękę z zawiasów.

Szczęka którą nietrudno jest wybić, zawsze była jedną z moich pięt Achillesowych. Zarodek tego sięga do czasu drugiej mojej walki w karierze, kiedy to Dynamite Kid udrzył mnie Clothesline'em prosto w brodę. Teoretycznie, Clothesline'y powinny być wykonywane poniżej szyi przeciwnika, ale w praktyce, cóż, nie zawsze to wychodzi. Dawniej okładałem szczęke lodem i czekałem aż opuchlizna zejdzie. Od kilku lat jednak, używam unikatowej techniki Franciois'a Petit, wlasnorecznie wstawiania sobie szczęki na miejsce.

Leżąc na ziemi, słyszałem publiczność wydającą z siebie głośne "ooh" czekając na to co ma się dalej wydarzyć. Rock wział do rąk krzeszło. Przewrócił mnie na plecy, i położył krzesło na mojej twarzy. Instynktownie odwróciłem głowę w bok by uniknąć uderzenia w nos i zęby. Rock zasygnalizował the People's Elbow, i kiedy wylądował, i stalowe krzesło wbiło się w moją czaszkę, a akcja ta wcale nie wydawała się już taka głupia. Oglądając "Beyond The Mat", widziałem swoją rodzinę reagującą krzykiem na ten cios. Chciałbym móc powiedzieć że myślałem o nich w tamtej chwili, jednak moje myśli skoncentrowane były na jedynie na walce oraz na pierwszym z pięciu chair-shot'ów, który zaraz miał nastąpić.

Powoli podniosłem się, stanąłem plecami do The Rock'a, który trzymał krzesło wysoko nad głową. Wiedziałem że nie padnę, ponieważ w całej mojej karierze, pierwszy chair-shot rzadko kiedy miał na mnie jakikolwiek efekt. Odwróciłem się do niego twarzą, i bum, myliłem się. Strzał znokautował mnie, i bolał bardziej niż każdy inny, wcześniejszy chair-shot. Nie wziąłem pod uwagę faktu że przez kajdanki, moje ciało nie było w stanie zaabsorbować i zamortyzować siły uderzenia. Każdy chair-shot boli, ale ten był wyjątkowo bolesny. Mimo tego że miałem jeszcze cztery pozostałe uderzenia do przyjęcia, pocieszałem się myślą że mam minutkę przerwy podczas której Rock miał pogadać chwilę do mikrofonu.

Boom ! Myliłem się. Minuta nagle skrócona została do trzech sekund, a uderzenie było niesamowicie bolesne. Upadłem na kolana, a następnie na ziemię, ale wstałem szybko błagając o więcej.

Podczas mojej osiemnasto letniej kariery, wiele razy próbowałem usprawiedliwić swoje własne zachowanie, i po tym incydencie, wciąż nie wiem jak tego dokonać. Najlepsze wytłumaczenie jakie zdołałem wykombinować, to takie, że nie dając mi czasu na dojście do siebie, i zadając mi ogromny ból, The Rock wywołał u mnie potężny przypływ gniewu. To, w połączeniu z zapomnianym uczuciem niedowierzania o którym pisałem wcześniej, sprawiło że stałem się lekkomyślny, i wiedząc że moje dzieci patrzą na mnie, spojrzałem Rock'owi w oczy i zachęciłem go by spróbował mnie powalić.

Boom. Pierwszy był mocny, ale otrząsnąłem się, i poprosiłem o następny. Boom. Nie zawiódł mnie i choć nie czułem się najlepiej, wciąż trzymałem się na nogach. Trzeci, był prawdopodobnie najmocniejszym chair-shot'em jaki w życiu przyjąłem, i posłał mnie prosto na ziemię. Nie tylko otworzył ranę którą otrzymałem dzień wcześniej, ale potroił ją w długości i głębokości. Leżąc, czułem spływająca mi po twarzy krew. W tym momencie Colette i dzieciaki były zdruzgotane. Głowa Noelle spoczywała w ramionach Colette, a płacz Dewey'a sprawiał że jego ciało drgało. Ponownie, chciałbym móc powiedzieć że myślami byłem wtedy z nimi, ale obchodził mnie tylko i wyłącznie match. Nagranie Barry'ego ukazujące moją rodzinę zobaczyłem pięć miesięcy później. Cios jaki mi to zadało sprawił że chair-shoty stały się niczym w porównaniu do tego.

Pięć uderzeń. Tyle miało zostać wykonanych. Pięć już wykonano, a ja wciąż znajdowałem się w ringu zamiast na rampie, gdzie miał odbyć się finisz, który miał nie przynieść wstydu szefowi USA Network. Potrzeba było kolejnych sześciu, tylko po to by zaciągnąć mnie na rampę. Dzieci krzyczały, a krew spływała mi po twarzy. Moja teoria "napięcia mającego większy efekt niż same ciosy" została rozbita - było zupełnie odwrotnie. W rzeczywistości, kolejne chair-shoty następowały szybko, z minimalną ilością budowania napięcia i roboty z mikrofonem między nimi. Po ośmiu strzałach, odwróciłem się plecami do Rock'a, i zacząłem wlec się w kierunku rampy. Był to swego rodzaju nie-werbalny znak dla The Rock'a aby uderzył mnie w tył głowy,"znokautował" mnie, i zakończył tę masakrę. W tym momencie moja lekkomyślność ustąpiła, wrócił też element niedowierzania. Dokładnie wiedziałem co się dzieje. Brałem udział w walce w której poprostu mnie poniosło - bardzo cierpiałem - i chciałem by to się wreszcie skończyło.Niestety, The Rock nie odczytał mojego sygnału, obiegł mnie, i walnął ponownie w sam czubek głowy. Dla pocieszenia - osiągnąłem swój cel ukazania ciemnej strony The Rock'a.

Kolejny shot po którym odwróciłem się do Rock'a plecami i ponownie zacząłem wędrówkę w stronę rampy. Tym razem Rock zrobił co należało i "znokautował" mnie potężnym uderzeniem w tył głowy. Następnie zarządał od leżącego w bezruchu Mankinda wypowiedzenia magicznych słów, i kiedy przyłożył mi mikrofon do ust, głośne "I Quit ! I Quit ! I Quit !" rozniosło się po całej arenie. Plan B został wprowadzony w ruch. Zostałem znokautowany, a następnej nocy na RAW, Shane odegrał taśmę na której słychać mnie obiecującego Rock'owi że krzyczał będzie "I Quit ! I Quit ! I Quit !". Mimo wszystko, większość fanów wyszła tej nocy z areny myśląć że niemożliwe stało się faktem. "Mankind się poddał !". Jak wspomniałem wcześniej, nie był to zły plan, jak na plan awaryjny, jednak wciąż było to swego rodzaju oszustwo.

Byłem zdezorientowany przez uderzenia, i nie byłem w stanie sam zejść z areny. Kiedy już byłem za kulisami, odzyskałem świadomość i moja koncentracja wróciła do tego na czym powinna być skupiona przez cały ten czas. "Gdzie moje dzieci ?" Wskazano mi je, i gdy do nich dotarłem, inni wrestlerzy ujrzeli mnie i obdarzyli owacją na stojąco. "Nic mi nie jest, nic mi nie jest", zapewniłem Colette, chociaż prawdopodobnie to ja powinienem był zapytać czy im nic nie jest. W swojej obronie powiem że wyglądali naprawdę nieźle, i nie miałem pojęcia jaki ten match wywarł na nich wpływ, dopóki nie obejrzałem nagrania video kilka miesięcy później. Colette zabrała dzieci z dala od ringu zaraz po pierwszym chair-shot'cie, i zdołała je uspokoić kilka minut później.

"Nic ci nie jest ?" zapytała w słodki sposób Noelle kiedy szliśmy do szatni, gdzie miał na mnie czekać lekarz. "To tylko małe zaziu", zapewniłem ją, zanim dodałem "Tatusia nie da się skrzywdzić". Noelle przeanalizowała krwawą sytuację, a następnie wygłosiła swoją opinię medyczną, która okazała się być trafna. "Tatusiu, to wygląda na duże zaziu". I z pewnością takim było. Spojrzałem w lustro i nie widziałem już malutkiego rozcięcia które wcześniej próbowałem "naprawić". Ta rzecz była ogromna. Ze smutkiem położyłem się na ziemi i pozwoliłem by się mną zajęto. Kamera Barry'ego nagrała całe nieprzyjemne zdarzenie. Pewnie większość dzieciaków nie miewa okazji obserwowania jak zszywają ich tatusia, zaraz po tym jak patrzą jak dostaje tęgie lanie. I w tym momencie, cała nasza umowa z Disneylandem, przestała mieć znaczenie.

Dewey siedział cicho podczas kiedy Noelle dokonała kolejnej trafnej obserwacji patrząc jak lekarz zajmuje się moją pozszywaną głową. "Tatuś wygląda całkiem słodko", powiedziała, z czym zgodziła się Colette. Ja także się zgodziłem mówiąc "Tatuś jest słodki.. w męski sposób". Następnie Noelle powiedziała mi że chce ze mną walczyć (w sensie "wrestle"), na co odparłem "Pewnie, kochanie, ty i tatuś powalczymy sobie kiedy tatuś przyjedzie do domu w przyszłym tygodniu". Najwyraźniej, mojemu malutkiemu aniołkowi nie odpowiadało czekanie przez tydzień, gdyż wykrzyczała "chcę z tobą walczyć teraz !". Tymi słowami sprawiła że poczułem się dużo, dużo lepiej, ponieważ, do czasu obejrzenia filmu, nie czułem się aż tak źle gdyż nie zdawałem sobie sprawy z krzywdy jaką im zrobiłem. Następnie przyszła kolej na wypowiedzenie się Dewey'a, i polepszenia mojego samopoczucia. "Tato, mogę iść obejrzeć resztę Royal Rumble ?".

Leząc w tym pokoju, odwiedziło mnie wielu gości. Każdy pytał mnie jak się czułem. Billy Gunn, z którym zazwyczaj raczej sobie tylko żartowałem, był bardzo miły, zarówno jak Darren Drozdov, który zaoferował mi takie oto stwierdzenie : "You are the fucking man." (duży komplement ;) Droz doznał paraliżu w walce, dziesięć miesięcy później, i teraz porusza się na wózku inwalidzkim. Kiedy myślę o nim, przypomina mi się ta wizyta w szatni.

Kiedy opuszczałem arenę, nie dawał mi spokoju fakt, że jednen wrestler nie przyszedł sprawdzić jak się czuję. Przeszkadzało mi to przez długi czas, i szczerze mówiąc, jest to coś czego wciąż nie zapomniałem, i z pewnością nie wybaczyłem do końca. Wśród wszystkich tych wrestlerów odwiedzających szatnię, brakowało The Rock'a.

Przetłumaczył: Rabol

dodane przez Rabol w dniu: 27-10-2007 18:42:42

Udostępnij

Komentarze (0)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy