Raport z WWE RAW house show w Pradze

Raport Specjalny: Relacja z gali WWE RAW w Pradze



Po pierwszej wizycie WWE w Europie Środkowej chyba nikt nie spodziewał się cudów. I rzeczywiście - gala była słaba, można nawet napisać - słabsza od oczekiwań. Mimo to uważam, że warto było się wybrać do stolicy Czech. I to nie tylko z powodu niezwykle udanej towarzysko-rozrywkowej części weekendu w Pradze. No, ale zacznijmy od początku…

Wrestlefani w podróży



Środa, godz. 21

Warszawska odnoga Attitude w składzie SPoP, Koper i Jasiek (niezwiązany z "branżą") wyrusza do Pragi na spotkanie przygody swojego życia. Bo w sumie nie odkryję Ameryki pisząc, że najważniejszym marzeniem każdego aktualnego lub byłego fana wrestlingu jest obejrzenie gali na żywo. Wiadomo, WWE w ostatnim czasie pomimo kilku przebłysków dobrej formy generalnie ssie, ale kiedy w lutym pojawiła się informacja, że zorganizują galę w moim ulubionym mieście stwierdziłem, że muszę tam być. Fakt, pierwszy zimny prysznic przyszedł dość szybko, kiedy po drafcie okazało się, że kilka postaci, które bardzo chciałem zobaczyć na żywo (Punk, Jericho, nawet Rey Mysterio), przeszło na SmackDown!, ale trudno - najważniejsze, że wreszcie obejrzę sobie galę na żywo.

Ruszyliśmy więc w nieznane - podróż przebiegała w miłej atmosferze, a od Opola zrobiło się jeszcze bardziej sympatycznie, gdyż dołączył do nas Majonez od prawie dwóch godzin czekający na miejscowym dworcu. Jak wyjaśnił nam na powitanie, czas szybko mu mijał, gdyż mężnie musiał lawirować między peronami, żeby nie napatoczyć się na którąś z niezwykle licznych w tej okolicy hord dresiarzy. Od tej pory podróż mijała już sprawnie - tylko raz zboczyliśmy trochę z trasy, jednak było to wydarzenie na tyle warte uwagi, że pozwolę sobie poświęcić mu tutaj kilka zdań. Tuż za Opolem wyniku kiepskiego oznakowania trasy wjechaliśmy w jakąś podrzędną, gminną dróżkę. Ponieważ okazało się, że jadąc nią dalej dojedziemy do celu, postanowiliśmy nie zawracać. Jak się okazało, było to niezwykle transcendentne przeżycie (pierwsze z wielu podczas tego długiego weekendu). Gdybym miał znaleźć jakieś malownicze porównanie do tej trasy, wybrałbym "Zagubioną autostradę" Davida Lyncha - jedziemy sobie wąziutką dróżką, którą okala gęsty szpaler drzew, gdzieniegdzie mijamy przyciemnione sylwetki domów, a z głośników leci mocno psychodeliczna muzyka, którą dostarczyła jak zwykle niezawodna Trójka ;) Przeżycie w istocie niezapomniane, rodem z erpów King of Kingsa :) (tak słyszałem, bo nie czytam :D)

W Pradze meldujemy się w okolicach 6 rano. Ponieważ jest za wcześnie na wprowadzenie się do hotelu, postanawiamy trochę pozwiedzać i notujemy w tym temacie kilka sukcesów - między innymi trafiliśmy na chyba jedyny czas w ciągu doby, kiedy słynny i zazwyczaj szczelnie wypełniony turystami Most Karola, jest praktycznie pusty. Tuż przed 7 meldujemy się pod McDonald'sem i przyklejeni do szyb czekamy, aż otworzą, gdyż głód nieco doskwiera. Swoją drogą, to niezwykle zabawny obrazek - zobaczyć dwóch kolesi wystrojonych prawie od stóp do głów w barwy ROH (Koper i Majonez), którzy niecierpliwie czekają na otwarcie drzwi, a po wejściu, jak na hardkorowych fanów indy przystało, raczą się kanapkami z jajkiem i herbatką. Kolejne transcendentne przeżycie, któremu pikanterii dodaje fakt, iż nie kto inny jak ci dwaj fani ROH przejechali właśnie ponad 8 godzin…dla kogo? Tak, zgadza się - dla Johna Ceny :D


Bilet na galę (wersja do druku w domu).



Ponieważ w wyniku nieprzespanej nocy mieliśmy wrażenie, że jest już niesamowicie późno, gdzieś tak w okolicach 11 postanowiliśmy gremialnie udać się na browar. Udało nam się trafić do typowej czeskiej gospody z dala od turystów, gdzie czekało na nas pierwsze duże praskie zaskoczenie - mimo wczesnej pory lokal był praktycznie wypełniony po brzegi, głównie emerytami i mężczyznami w wieku 40-50 lat, którzy wesoło gwarząc obalali kolejne kufelki. Niewiele myśląc, postanowiliśmy wtopić się w tłum - zaraz pojawił się chamski kelner (w przewodnikach piszą, że niesympatyczni kelnerzy i barmani w praskim barze to oznaka, że trafiliśmy do gospody, która jest położona z dala od turystycznego szlaku. A więc…tak trzymać! :D), a na stole zaczęły lądować kufle piwa. Spacerując po Pradze mimowolnie rozglądaliśmy się za plakatami reklamującymi RAW, nie znaleźliśmy jednak ani jednego. Żeby było śmieszniej - kilka godzin przed rozpoczęciem gali zrobiliśmy też rekonesans hali, gdzie miał się odbyć house show, jednak i tu nie było o wydarzeniu najmniejszej wzmianki… Niezrażeni tym faktem postanowiliśmy kontynuować zwiedzanie.

Czwartek, godzina 12:00

Przemk0 : Wyruszyliśmy z małym opóźnieniem aczkolwiek przed nami była prosta i łatwa droga, która zwiastowała szybkie przybycie na miejsce. Z Szczecina do Pragi jest bowiem zaledwie ok.500km i to prowadzonych w 95% przez Niemieckie i Czeskie autostrady. Na trasie bez wielkich niespodzianek, jeśli nie liczyć rzęsistego deszczu który kilka razy ograniczył znacznie nasze tempo. W Pradze meldujemy się przed 18stą i niestety trafiamy na korki... samo przebicie się do Hotelu zajmuje nam ok. 1h. Zatem na miejscu nie mamy już wiele czasu, trzeba zostawić bagaże i ruszyć w stronę Tesla Arena. Wsiadamy w tramwaj i... po kilu przystankach okazuje się iż jedziemy nie w tą stronę! Szczęście jednak jest przy nas i wysiadamy przy stacji metra, które zawozi nas w okolice hali. Następnie już tylko dosłownie 2-3 przystanki tramwajem i jesteśmy na miejscu.

Tesla Arena



Na hali byliśmy jakieś 40 minut przed rozpoczęciem gali. Wielkich kolejek nie było, a jak się okazało, wcześniejsze zapowiedzi o zakazie wnoszenia aparatów fotograficznych okazały się mrzonką, z czego zresztą wiele osób postanowiło skwapliwie skorzystać. Na miejscu od razu spotkaliśmy Tilo, uvlhedina i Darię, którzy mieli miejsca po drugiej stronie hali (Przemk0 i jego luba Sylwia, którzy siedzieli niedaleko nas pojawili się na hali tuż przed samym rozpoczęciem). Chłopaki już na starcie narobili nam smaku mówiąc, że widzieli na płachcie przy wejściu wrestlerów logo…ECW. "Wow! Czyli może są Christian i Tommy" - przemknęło mi przez głowę, ale nie wiązałem z tym wielkich nadziei, bo jeśli już Vince szykuje fanom niespodzianki, są one najczęściej negatywne. No i faktycznie - na gali zaprezentowali się tylko wrestlerzy RAW. Ponieważ do rozpoczęcia pozostało jeszcze kilkanaście minut postanowiliśmy zwiedzić sobie halę i sprawdzić, czy Vince przygotował dla fanów jakieś dodatkowe atrakcje. Niestety, jedyną atrakcją był masowo oblegany przez nastolatki i dzieci sklep z suwenirami. Ceny były nawet przyzwoite (koszulkę można było kupić za 500-600 koron, czyli jakieś 85-100 zł), niestety, wybór bardziej niż kiepski. Z dostępnych wzorów można się było zaopatrzyć w t-shirty Ortona, Legacy, HHH, Ceny, Jeffa Hardy'ego i wyjątkowo szpetną koszulkę-wprasowankę z grupowym zdjęciem "gwiazd WWE". Oprócz tego jakieś albumy, plakaty i oczywiście niezbędny element, aby oprócz koszulki każdy z nas miał okazję poczuć się jak John Cena - czapeczka i ochraniacze na nadgarstki. Przyznam, że przez chwilę przeszło mi nawet przez głowę, aby dla jaj stać się posiadaczem t-shirta "Hustle Loyalty Respect", szybko przeliczyłem sobie jednak, ile w zamian będę mógł kupić piw i że w sumie, znam wiele lepszych żartów, które nie kosztują aż tyle ;)

Get the Flash Player to see this player.
Hala w trakcie jednej z walk.



Teraz kilka słów o hali, gdzie odbywała się gala, czyli Tesla Arena. Z początku, kiedy WWE ogłosiło decyzję o przyjeździe do Pragi byłem nieco zdziwiony, że zdecydowali się zrobić swój show właśnie tu, a nie w znacznie nowocześniejszej i większej hali O2 Arena. Kiedy jednak okazało się, ilu widzów było obecnych na hali (na moje oko jakieś 3,5 tys.), a także po przeczytaniu relacji z Belgradu, gdzie podobna liczba widzów "ginęła" w ponad 20-tysięcznym obiekcie, przyznałem im rację. Tym bardziej, że Tesla, gdzie swoje mecze rozgrywają hokeiści Sparty Praga mimo podeszłego wieku (oficjalne otwarcie hali nastąpiło w 1962 roku) prezentuje się naprawdę nieźle. Choć obiekt jest raczej niepozorny, może pomieścić ponad 10 tysięcy widzów, co daje spory kontrast choćby w porównaniu z katowickim "Spodkiem", który ma porównywalną pojemność, a przy praskim obiekcie wydaje się kolosem. Plusem dobrego rozplanowania powierzchni w Tesli była świetna widoczność - siedząc w trzecim rzędzie na trybunach byliśmy naprawdę blisko centrum wydarzeń, a oprócz tego mieliśmy znacznie lepszą widoczność niż typki siedzące na krzesełkach tuż przy samym ringu.


"Czeski Weeman"

Na swoich miejscach zasiedliśmy jakieś 15 minut przed rozpoczęciem. Szybko okazało się, że wolnych miejsc na hali jest bardzo dużo i obiekt nie będzie zapełniony nawet w połowie. Oczywiście, jest to w pewnym sensie rezultat tego, że wrestling tak jak w Polsce nie jest w Czechach szczególnie popularny, ale równie mocno za taki wynik można obwinić wspomniany wyżej absolutny brak promocji gali w jakiejkolwiek widocznej na mieście formie. Ostatecznie, tak jak pisałem, na hali zgromadziło się ok. 3-3,5 tys. fanów, w tym całkiem sporo osób z Polski (trudno mi napisać, ile ich było, ale zwłaszcza w kuluarach często dało się słyszeć nasz język). Publiczność była dość głośna, jednak niestety w lwiej części totalnie markowa i lamerska. Najlepszy przykład siedział rząd pode mną i Koprem - był to na oko 13-letni osobnik, którego z racji fizycznego podobieństwa ochrzciliśmy mianem "czeskiego Weemana". Ten oto młody człowiek umilał nam galę swoimi mało wyszukanymi okrzykami typu "Hunter, let's go!" i "Let's go Kelly!", a całość okraszał wyjątkowo często zapewne czeskim zwrotem "Hoj!" (pisownia fonetyczna, nie wiem co to znaczy po polsku, może "walcz", albo coś w ten deseń?). Niestety, dla nas (i zapewne dla niego) czeski Weeman wygłaszał swoje kwestie możliwie najbardziej irytującym głosem na ziemi. Zapewne znacie coś takiego jak stan mutacji głosu, kiedy chłopiec stopniowo staje się mężczyzną. A teraz wyobraźcie sobie moment przejściowy między dziecięcym kwileniem, a głosem "męskim" - to najbardziej irytujący na świecie, jedyny w swoim rodzaju "skrzek" - i to właśnie takim głosem obdarzał wszystkich Weeman, szybko zaskarbiając sobie miano maskotki całego sektora. A że nie irytował tylko nas, szybko wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia z grupką młodych Czechów siedzących obok nas i za pomocą migowego języka pokazaliśmy, co go czeka, jeśli się nie zamknie ;)

Jak już wspomniałem widownia była raczej "pro-face'owa", w sporej części składająca się z młodzieży gimnazjalnej i młodszych dzieci z opiekunami. W sumie nie ma się czemu dziwić, gdyż to właśnie oni są w tej chwili głównymi adresatami produktu WWE, z drugiej jednak strony zabrakło mi na hali "pierwiastka kumatości", który pozwoliłby mi w łatwiejszy sposób inicjować prześmiewcze Chanty (z których nic nie wyszło, o tym jednak za chwilę ;) ) Jedyną w miarę kumatą grupką była trójka Brytyjczyków siedzących rząd nade mną i Koprem - m.in. byliśmy chyba jedynymi osobami na hali, które trochę pocheerowały dla Regala  Brytole zyskali też u mnie ogromnego plusa, kiedy podczas main eventu zaczęli nagle robić świetną grupową parodię JR'a: "Absolute sloberkncoker, I've never seen anything like this in my entire life" :D Boki zrywać, szkoda tylko, że nikt tego nie podłapał…

Dobry veczer, Praha!



Skończmy jednak dywagacje o fanach, gdyż nagle światła gasną, a gdy po chwili zostają włączone na ringu widzimy przecudną Lilian Garcię, która w rzeczywistości wygląda jeszcze lepiej niż na ekranie komputera. Lilian rozpoczyna show starym cheap heatem, który zaczerpnęła pewnie od mistrza tego rodzaju sztuczek, Hot Roda. "Dobry veczer, Praha!" - krzyczy Lilian, a publika odpowiada aplauzem. Panna Garcia dziękuje wszystkim za przybycie na pierwszy show WWE w tej części Europy i bez zbędnych wstępów zaprasza na pierwszą walkę wieczoru. Na marginesie, Garcia wychodzi po każdej walce i przed zapowiedzią mówi kilka słów o WWE: o tym, na którym kanale czeskiej telewizji można oglądać gale, że niedługo pokazane tam będzie Extreme Rules PPV (co u niektórych członków naszej wycieczki sprawia pojawienie się uśmiechów na buziach, jako że od tej gali minęły już całe wieki, czyli jakieś…4 dni ;) ), reklamuje też sklepik z gadżetami WWE oraz zachęca do korzystania z serwisu komórkowego na stronie wwe.com. Jednym słowem: ordynarna reklama, ale z ust pięknej kobiety brzmi przynajmniej w miarę strawnie. Dobra, dość rozpisywania, czas na pierwszy pojedynek wieczoru.

---
Walka #1: Goldust vs William Regal
---



Na początku zaskoczenie: Dustin Rhodes przywitany zostaje przez publikę całkiem niezłą owacją. Przeciwnie Regal: jego pojawieniu się na ringu towarzyszy buczenie, zwłaszcza młodszych fanów. Niestety, mimo próby zainspirowania publiki do chantu: "Let's go Regal" nie udaje mi się pociągnąć za sobą praskiej widowni. Walka jak przystało na pierwszy pojedynek wieczoru, nie rzuca na kolana i prowadzona jest w dość wolnym tempie ze sporą ilością przerw i rest holdów. Regal gra rolę tchórzliwego heela, który co i rusz chowa się przed atakiem rywala za liny, by po chwili proponować mu pojedynek na pięści. Mimo to widać, że Anglik jest w naprawdę niezłej formie, dobrze sprzedaje ciosy Goldusta. W końcówce walki spod ziemi wyłania się Hornswoggle, wskakuje na ring i ku uciesze gawiedzi gryzie Regala w tyłek. Zaskoczonego Brytyjczyka Goldust pinuje po roll-upie. Walka naprawdę średnia, 0 emocji.

---
Walka #2: Maryse vs Kelly Kelly
---

Nic specjalnego, jak przystało na walkę kobiet. Warto podkreślić profesjonalizm Maryse, która bardzo przekonująco grała rolę heela. Kelly Kelly w swojej roli głupio uśmiechającej się pustej blondyny też wypadła przekonująco. Sama walka jak to walka - kilka chwil tarzania się po ringu, miejscami efektowne "prężenie się" obu div i względnie szybkie zakończenie. Maryse wygrała tą walkę, przez cały pojedynek zdecydowanie przeważała nad Kelly, która, co warte odnotowania, popisała się prawie 100-procentową skutecznością zepsutych spotów. Nie przeszkodziło jej to jednak zebrać całkiem sporej owacji od fanów.


Jeden z nielicznych udanych spotów.



Przemk0 : Od siebie mogę dodać iż, z tej walki zapamiętałem głównie Czechów skandujących "Kelly Kelly pokaz kozy!", gdzie "kozy" to po naszemu "cycki". Automatycznie wyobraziłem sobie galę w Warszawie na której leci soczysty chant "Pokaż cycki! Pokaż cycki!".
---
Walka #3: Primo i Carlito vs The Legacy (Cody Rhodes i Ted DiBiase Jr.)
---


Carlito przed walką.



Chyba najlepsza walka wieczoru. Profesjonalnie poprowadzone, w "książkowy" sposób znalazło się w niej wszystko co powinna zawierać dobra walka tagów: oszukiwanie przez heelów, podwajanie osłabionego przeciwnika, hot tags, dobra psychologia w ringu. Historia opowiedziana schematycznie, ale sprawnie: Carlito i (zwłaszcza) Primo przed pierwszym gongiem rzucali się na prawo i lewo, chcąc się dostać do Legacy, a w czasie samej walki Cody i Ted co chwilę podgrzewali publikę, karząc jej na najróżniejsze sposoby się zamknąć (miało to swój urok, choć momentami było przesadzone). Dobry pojedynek skończył się zwycięstwem Primo i Carlito przez DQ, gdy jeden z członków Legacy zaatakował rywala krzesłem.

Get the Flash Player to see this player.
Końcówka walki drużynowej.



---
Walka #4: Kofi Kingston vs Matt Hardy
---

Nooo, o tym pojedynku to można by pewnie napisać książkę ;) Poważniej mówiąc: największe rozczarowanie gali, które nie trwało pewnie nawet minuty. Wchodząc Kofi dostał naprawdę niezły cheer, jednak zanim dostał się na ring został zaatakowany z zaskoczenia przez Matta Hardy'ego, który rozdzielał mu ciosy w swoim "pseudo-shootowym" stylu. Zapowiadało się na naprawdę ciekawą walkę, gdy w pewnym momencie Kofi ni stąd ni z owąd wyjechał z Trouble In Paradise i szybciutko spinował mniej utalentowanego z braci Hardych. Fanom zgromadzonym w hali najwyraźniej to jednak nie przeszkadzało, gdyż Jamajczyk zebrał ponownie całkiem pokaźne brawka.

Przemk0 : 30 sekundowa walka na House Show? WTF? Jaki jest tego sens nigdy nie zrozumiem, taki pojedynek ma jedynie rację bytu gdy jest podparty jakimś scenariuszem na gali telewizyjnej. Dodatkowo po tym starciu Lilian zaprosiła widzów na przerwę. Spojrzałem wtedy na zegarek i nie mogłem uwierzyć, nie minęła nawet godzina! Zaskoczony tym pomyślałem iż będą może dwie przerwy przecież zawsze przerwa była mniej więcej po 1,5h gali i coś mi się tutaj nie zgadza. Niestety jak się później okazało półtorej godziny trwało całe show.

Po zakończeniu pojedynku na ring wchodzi Lilian i zaprasza na 10-minutową przerwę, zachęcając jednocześnie do spędzenia jej przy wyborze super-fantastycznie-mega-zajebistych gadżetów z prowizorycznego sklepiku WWE. Z tego co było widać, wielu postanowiło jej posłuchać.

---
Walka #5: Big Show vs MVP
---



Na początek dwa DUŻE zaskoczenia. Pierwsze: wchodzący do ringu na początku Big Show dostał wielki cheer i naprawdę spore owacje, mimo tego, że teoretycznie przecież jest heelem. Dla przeciwwagi reakcją publiczności na wyjście MVP była…raczej cisza, jakieś średniawe oklaski, a nawet gdzieniegdzie gwizdy. Było widać, że nawet Big Show był zaskoczony takim przyjęciem, gdyż po wejściu na ring trochę dowcipkował z sędzią, a po odegraniu swoich heelowych manewrów (okazywanie pogardy fanom etc.;) ) widząc, że nie przyniosło to żadnego efektu, machnął zrezygnowany ręką. Zaskoczenie drugie: Big Show naprawdę prezentuje się imponująco na ringu, oczywiście chodzi mi tu o jego gabaryty. Oprócz poczucia humoru przejawiającego się od czasu do czasu to zresztą chyba jego jedyna zaleta jako profesjonalnego wrestlera. Sama walka wyglądała tak, jak zwykle wyglądają pojedynki Big Showa: było wolno, schematycznie i…zaskakująco jednostronnie. Big Show dominował rywala, oczywiście nie zabrakło pseudo-śmiesznych momentów w stylu: MVP próbuje objąć Big Showa w pasie, ale nie może i nadziewa się na kontrę. Wszelkie próby ofensywy Montela były szybko duszone w zarodku, a walka, którą przy odrobinie wyobraźni można porównać do pojedynku rodem ze starego "WWF Superstars" zakończyła się średnio efektownym chokeslamem, po którym Big Show bez zbędnych ceregieli zszedł z ringu i udał się do wyjścia.

---
Walka #6: Miz vs John Cena
---

Jako pierwszy na ring wchodzi jak zawsze arogancki Miz, który zbiera naprawdę dobry i (co ważne) mieszany heat, oczywiście z większą przewagą negatywnej reakcji. Po wejściu na ring zabiera Lilian mikrofon i ucina lamerskie heelowe promo w stylu "Pewnie nie rozumiecie dobrze po angielsku, dlatego będę mówił baaaaaardzo wolno. Cena ssie pałkę" ;) Coś tam mówił o tym, że w tej chwili prowadzi z Johnem 7-0 i dziś ma zamiar zwiększyć liczbę swoich wygranych do 8. Po chwili na ring wychodzi Cena przy wielkim aplauzie publiki. Dopiero teraz najlepiej widać, ilu młodocianych sympatyków życia według świętej trójcy zasad Hustle Loyalty Respect zgromadziło się na hali. Walka bez większych fajerwerków, dość standardowa i niestety mocno jednostronna. Miz kilka razy próbował się odgryzać Cenie, jednak generalnie był mocno zdominowany. Cena tymczasem czerpał sporą satysfakcję z komediowego upokarzania rywala, a niejakim wzorem tych sytuacji było....wykręcanie Mizowi sutków, co przyznam, było dość zabawne ;) Końcówka to czysta formalność: Attitude Adjuster i pin po pojedynku, który wzbudził spory niedosyt (co za niespodzianka ;) )

Przemk0 : Niestety ciężko było znaleźć kogokolwiek to podchwyciłby chanty przeciwko John'owi, przez chwilę tylko udało mi się wykrzyczeć kilka razy "Cena suxx" z siedzącymi gdzieś za mną czechami. Samemu może raz przebiłem się głośniej z "Fuck you, Cena!".

Get the Flash Player to see this player.
Końcówka walki



Kiedy Cena odebrał już należną mu porcję cheeru i zszedł z ringu ponownie pojawiła się na nim słodka Lilian, która....podziękowała wszystkim za przybycie, co spowodowało lekką konsternację, jako że od rozpoczęcia gali minęła niespełna godzina i 15 minut. Lilian wyraziła nadzieję, że wkrótce WWE znów zawita do Pragi i niniejszym zaprosiła wszystkich na main event.

---
Walka #7: Randy Orton vs Triple H
---

Get the Flash Player to see this player.
Wejście HHH na ring.



Najlepszym podsumowaniem tej walki jest kolejna nieudana próba zainicjowania przeze mnie chantu. Tym razem było to: "Same old shit". Orton wszedł na ring przy naprawdę dużej owacji fanów, ale to Hunter zebrał prawdziwy megacheer. Przy okazji: podczas wejścia Huntera, kiedy na hali zgasły światła Orton usiłował poluzować jedną poduszeczkę znajdującą się w narożniku, zapewne w celu wykonania jakiegoś "przekrętu" (mark mode on), jednak spieprzył - poduszeczkę poluzował za mocno i w efekcie po 2-3 minutach walki sama spadła, a spot z narożnikiem nie został wykorzystany (mark mode off). Sama walka profesjonalna, całkiem dobra, ale...niczym nie zaskoczyła, a wydawałoby się, że przyjeżdżając po raz pierwszy na nowy rynek WWE będzie chciało dać swoim fanom odrobinkę więcej. Pojedynek dość wyrównany, Orton kilka razy próbował wykonać RKO, jednak Hunter skutecznie blokował jego zapędy, przy okazji kilka razy robiąc coś, co można uznać za swoistą wersję "Hulk-upa". Robił to oczywiście w momencie, gdy Randy trzymał go w ulubionym manewrze ze swojego arsenału, czyli headlocku (od razu przypomniał mi się genialny transparent z któregoś tam RAW: "Another headlock, Randy?" :D) Walkę kończy kolejna próba RKO Ortona, którą Hunter blokuje i szybko sprzedaje swojemu rywalowi Pedegree. Po chwili świętuje zwycięstwo robiąc rundkę dookoła ringu i przybijając wszystkim piątki. Jest ok. 21:40, a my udajemy się na przystanek tramwajowy.

After The Show



Przy wyjściu z hali, kiedy czekamy na resztę Koper i majonez wystrojeni od stóp do głów w gadżety Ring of Honor przeżywają magiczny moment: na zainspirowany przez nich naprędce chant "ROH!" odpowiada dwóch stojących kilka metrów dalej kolesi. A więc to chyba nieprawda, że fanów ROH w Europie Środkowej da się policzyć na palcach obu rąk :DDD

Delikatnie mówiąc rozczarowani wsiadamy całą ekipą do tramwaju, który wiezie nas do centrum. Okazuje się, że tym samym tramwajem jedzie dżentelmen w koszulce Wrestlefans (podejrzewamy, że był to Golob, ale nie jesteśmy pewni ;) ). Widząc to w głowie największego stadionowego zadymiarza z nas wszystkich, czyli Przemka, rodzi się chytry plan, aby wykorzystać przewagę liczebną Attitude, zaatakować zdezorientowanego rywala i...skroić fanta, który później, jak przystało na obyczaje rodem z futbolu, zostałby obrócony do góry kołami i rytualnie spalony na najbliższym zjeździe fanów wrestlingu. Po chwili namysłu odstępujemy jednak od tego pomysłu, choć niewykluczone, że osobnik w rzeczonej koszulce nasze żarty potraktował poważnie, wysiadł bowiem z tramwaju dwa przystanki przed ścisłym centrum ;) Będąc już na miejscu, szybko znajdujemy przyjemny lokal o urokliwej nazwie Rock Cafe i równie urokliwym wnętrzu, gdzie raczymy się poczciwym Gambrinusem w cenie 35 koron za sztukę, rozpamiętując dopiero co zakończoną galę.

Z lokalu wychodzimy tuż po północy, jednak tu okazuje się, że grupy warszawskiej szczęście się nie trzyma, gdyż uciekło nam ostatnie metro, a szczekaczka na stacji uprzejmie acz stanowczo informuje nas, że musimy opuścić stację. Cóż było poradzić - dzięki wrodzonym umiejętnościom GPS-owym, jakimi obdarzony przez naturę został Koper lokalizujemy nocny tramwaj, którym docieramy dość blisko miejsca naszego noclegu, czyli...jakieś 5 kilometrów. W tym momencie wielkie słowa podziękowania należą się sympatycznym paniom kasjerkom ze stacji benzynowej Shella z ulicy Vysocanskiej, które po kilkunastu minutach trudnego polsko-czeskiego dialogu wskazały nam drogę do domu. Niestety, z powodu fatalnego oznaczenia ulic rezygnujemy z uroczego spaceru w połowie drogi i ostatecznie do hotelu docieramy taksówką.

Piątek to czas zwiedzania, ale pewnie ch*j was to obchodzi, więc oszczędzę szczegółów. Podobnie było w sobotę, tyle że pogoda lepsza. Z kronikarskiego obowiązku wypada dodać, że ekipa składająca się w przeważającej większości fanów futbolu zwiedziła m.in. stadion Sparty (gdzie nas nie wpuszczono) i Viktorii Żiżkov, gdzie gospodarze byli gościnni do tego stopnia, że niektórzy zdecydowali się nawet pohasać nieco po zielonej murawie ;) W sobotę zaś gwoździem programu było superaśne praskie zoo, do którego poszli wszyscy z wyjątkiem Sylwii i Przemka, który oczywiście będzie pisał, że wcale nie żałuje, chociaż wszyscy i tak dobrze wiedzą, że w momencie, kiedy my oglądaliśmy te biedne i wystraszone zwierzątka uwięzione w klatkach, jemu serce krwawiło z zazdrości ;)

Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. W podróż powrotną ruszamy z Pragi jakoś po 8 rano. Jest ona znacznie bardziej skomplikowana niż poprzednio, gdyż musimy odwieźć majoneza do jego rodzinnego Kietrza. Po odrobinie perturbacji z wyborem trasy (w wyniku których musimy się cofać o dobre kilkadziesiąt kilometrów) docieramy w końcu do miasta, gdzie siedzibę ma II-ligowy swego czasu Włókniarz i prujemy, ile Bozia dała, w stronę stolicy. Na miejscu jesteśmy ok. 20.

Wyjazd na house show do Pragi należy rozpatrywać na kilku płaszczyznach. Na pewno pod względem towarzysko-krajoznawczym był on bardzo udany, nieco gorzej było natomiast z gwoździem programu, czyli samym house showem. Przyznam szczerze, że gdybym do Pragi przyjechał specjalnie na galę i zaraz po niej miał wracać do domu, byłbym cholernie rozczarowany. Główny zarzut to oczywiście zbyt krótki czas trwania: tylko 90 minut to kpina w żywe oczy, której nic nie usprawiedliwia. A mogło być przecież znacznie lepiej, wystarczyłoby przedłużyć do jakichś 10 minut walkę Kofiego z Mattem Hardym, która pod względem "potencjału" nazwisk mogła stać się walką wieczoru. W tym miejscu wypada mi się zgodzić z Przemkiem, że robienie kilkudziesięciosekundowej walki na house show mija się całkowicie z celem. Poza tym - czas gali można przecież było spokojnie sztucznie wydłużyć, dodając element, którego zdecydowanie zabrakło mi na gali, czyli pracę z mikrofonem. I nie trzeba było do tego wielkiej filozofii - wystarczyło parę zdań wypowiedzianych przez Cenę, aby mocz spłynął obficie po nogach dzieciakom, albo przez Huntera, aby do koncertu złotego deszczu dołączyli gimnazjaliści. Krótkie słowo wstępne mógł walnąć Orton, albo nawet "zdenerwowani" Primo i Carlito po walce. Efekt? Grubo ponad 2 godziny, które mnie na pewno usatysfakcjonowałyby znacznie bardziej. Pewnie, zdaję sobie sprawę, że "speeche" raczej nie mają miejsca na house showach, ale skoro WWE po raz pierwszy przyjeżdża do tej części świata, należałoby się spodziewać, że uraczą widzów czymś chociaż odrobinę specjalnym. No właśnie - "little somethin' extra". Nie mogę pozbyć się wrażenia, że planując tą krótką europejską trasę WWE poszło po zdecydowanie najmniejszej linii oporu, tak jeśli chodzi o galę jak i jej promocję. Tak jak pisałem wcześniej, na mieście nie widzieliśmy ani jednego plakatu reklamującego galę, mało tego, nie było go też przy samej hali, gdzie show się odbywał.

Przemk0 : Wystarczy proste porównanie do innych shows jakie miałem okazję widzieć. WWE w Berlinie w 2008 roku to 8 walk (2,5h), w 2006 roku aż 9 walk (3h!), TNA w Londynie to 7 walk (2,5h). Tak więc 7 walk w 1,5h wygląda tutaj nieco dziwnie. Prosty przykład : W Berlinie HHH po walce pozostał jeszcze na dobrych kilka minut aby pobawić się z publicznością, w Pradze dał nogę do szatni. Już nawet nie będę wspominał o tym co robił Rey Mysterio w 2006 roku, który po main evencie obszedł całe barierki okalające ring i pozwolił sfotografować się praktycznie z każdym kto miał na to ochotę.


Wrestling był w tym wszystkim chyba najmniej istotnym elementem, bo…nie zaskoczył. Był dokładnie taki jak w TV, czyli…w tym miejscu wpiszcie swoją ocenę aktualnie serwowanego przez RAW produktu. Nie było więc dobrze, nie było fatalnie…było standardowo. Mimo rozczarowania nie żałuję wizyty w hali Tesla, gdyż jakby nie patrzeć, było to jakieś tam spełnienie marzenia z dzieciństwa. Odkąd pamiętam, chciałem na żywo zobaczyć, jak to wszystko wygląda i z tego punktu widzenia mogę być usatysfakcjonowany. Niestety, jak sami widzicie - przy podsumowaniu minusów wychodzi mi znacznie więcej niż plusów.

Kończąc wypada zadać pytanie, czy po tym debiucie WWE znowu zawita do Europy Środkowej, a przy okazji do Polski. Odpowiedź jest jedna: jak najbardziej tak. I nie chodzi tu nawet o mocno enigmatyczne stwierdzenia Boryssa, który o gali WWE w Polsce "wie, ale nie powie", ale też o zwyczajnie gigantyczny, nieodkryty rynek i potencjał tego regionu. Te 3-3,5tys. widzów w Pradze i Belgradzie na pierwszy rzut oka mogą być liczbą mało imponującą, jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, że cała promocja tych eventów odbywała się za pośrednictwem internetowych serwisów o wrestlingu, to WWE może być zadowolone z rezultatów. Nie sądzę zresztą, aby Vince liczył na duże zyski z tej wyprawy - WWE potraktowało raczej tą wycieczkę jako "testową" ekspedycję w dziewicze tereny, by sprawdzić na ilu die-hard-fanów może liczyć. I moim zdaniem test został zdany. Zresztą, czytając opinie ludzi, którzy byli na gali w Pradze, przeważa raczej zadowolenie, że "można było na żywo zobaczyć tych gości, których na co dzień widzi się w TV, albo na ekranie kompa". Opinii negatywnych jest znacznie mniej, co znaczy tyle, że WWE pewnie nie będzie się czuło w obowiązku wyskakiwać w Polsce, Czechach, czy gdziekolwiek indziej, gdzie się znajdą z ciekawym programem.

Wychodzi więc na to, że ekipa spod znaku Attitude to zgrupowanie zgryźliwych tetryków, które kompletnie nie rozumie realiów rynku. Rozumie je WWE…i ja też rozumiem - lepiej zrobić galę, którą łyknie kilka tysięcy dzieciaków niż solidny program, który usatysfakcjonuje kilkadziesiąt osób. Nigdy jednak nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe, aby nie być w stanie połączyć obu rzeczy. Zadanie wydaje się przecież dziecinnie proste i nie trzeba do jego realizacji nawet powrotu ery Attitude, ale….to już dyskusja na zupełnie nową historię.

Przemk0 : Myślę iż warto też przyjrzeć się jak galę oceniają inni mniej krytyczni fani. Jako, że dla znakomitej większości była to pierwsza gala w życiu to reakcje wręcz muszą być pozytywne. Ciekawą relację zamieścił Spayki na swoim blogu → http://ja.gram.pl/blog_wpis.asp?id=270795&n=23. Pisze on iż "absolutnie nie żałuję wydanych pieniędzy i spędzonego w stolicy Czech czasu", podobne zdanie ma też Dedzior228 który cieszy się z samej możliwości obejrzenia WWE na żywo. Trudno im się dziwić. Trafili do grupy nielicznych fanów z Polski, którzy mieli taką okazję. Gdyby wrestling gościł u nas regularnie to jestem pewien iż opinie byłby diametralnie różne. Mi wystarczyło uczestniczyć jako widz w 3ch galach, aby uznać tą czwartą w Pradze jako totalne dno i niestety najgorsze show jakie do tej pory widziałem.

Dedzior228 napisał : "...Gala była za ciężka, w tym sensie, że walczyli praktycznie sami zawodnicy, którzy opierali się na wadze, no może oprócz Kingstona, Carlio i Primo. Widzieliśmy mało dynamiki, która zawsze sprzyja na innych galach. Wszystkie walki były jak by spowolnione. Ale cóż, w ogóle miałem szczęście, że w moim wieku udało się pojechać na taka imprezę. Najbardziej ucieszyło mnie jednak, że moja mama, która miała do wrestlingu zdanie negatywne graniczące z neutralnym, stała się fanką, że tak powiem. Po prostu zrozumiała, że to wszystko jest oparte na show, gdzie jest wszystko zapisane w scenariuszu. I często mnie bawiło jak wchodził jakiś wrestler i pytała się - "A tego lubimy?". Cieszy mnie właśnie to, że kolejny człowiek zrozumiał o co w tym właśnie chodzi..."

Co dalej? Jeśli chodzi o mnie, na WWE już raczej nie pojadę, chyba że odbędzie się w Polsce. Jeśli coś, z chęcią zobaczę jeszcze TNA, które jeśli wierzyć relacjom naocznych świadków, europejskie house showy traktuje znacznie bardziej poważnie. Mimo wszystko polecam jednak wszystkim fanom obejrzenie gali WWE na żywo - to po prostu trzeba zobaczyć. I nawet, jeśli w efekcie nic nie będzie wam się podobało, summa summarum uznacie, że było warto. Nawet dla spełnienia dziecięcego marzenia ;)

Pozdrawiam wszystkich uczestników eskapady, dziękując jednocześnie za świetny weekend. A Was zapraszam do czytania i komentowania :)

Pozdrawiam,

dodane przez Mariusz Piotrowski (SPoP) w dniu: 22-06-2009 03:01:26

Udostępnij

Komentarze (8)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :

Ciekawa relacja.

napisane przez luki w dniu : 25-06-2009

super raport, mam nadzieję, ze kiedyś WWE przyjedzie do Polski.
SPoP Masz więcej filmików z gali?

napisane przez kuba154 w dniu : 26-06-2009


Cytat:

SPoP Masz więcej filmików z gali?


Filmy pochodzą z mojego, aparatu i Kopra. Ja jeszcze posiadam wejście na ring Ortona.

napisane przez Przemk0 w dniu : 26-06-2009

Bardzo fajny raport z gali, napisany z dozą humoru, co sprawiło, że czytało się go lekko i przejemnie ;-) . Żałuje, że tam nie byłem... przynajmniej miałbym ubaw z ceskiego vimana i ślepych marków Johna... a przede wszystkim pogadałbym z kimś o wrestlingu :P
Dobra robota SPoPson.

napisane przez Euz w dniu : 26-06-2009

Relacja napisana luźno i konkretnie -, bez zbędnych przeciągnięć ...

Po raz kolejny zostawiam "nadzieję", że kiedyś zobaczymy się wszyscy w Polsce i będziemy mieli możliwość ujrzenia twoich zdolności narzucania ludziom "przyśpiewek" rodem ze stadionu piłkarskiego.

napisane przez Shadow w dniu : 26-06-2009

To nie są przyśpiewki rodem ze stadionu, tylko chanty rodem z WWE :)

No i nie sądzę, żeby jeśli już do gali dojdzie, znalazła się w Polsce wystarczająca liczba ”kumatych” osób, które byłyby w stanie pociągnąć skandowanie fajnych hasełek.
No, chyba, że razem z Przemkiem skrzykniemy wszystkich ogarniętych i w którymś z sektorów zrobimy coś na kształt młyna :P

WWE Ultras :D :D

A potem jeszcze małe avanti z posiadaczami koszulek Wrestlefans :P I tym razem nie będzie litości :P

napisane przez SPoP w dniu : 26-06-2009

Świetny artykuł, powiem szczerze, że nie spotkałem się z takim, nie chce powtarzać po Euz,ale lekkim, świetnym pysznym artykułem :D Czułem, że czytam wehikuł czasu, które cofnęło mnie do gali :D Myślałem, że jedną połówką jestem na gali a druga przed komputerem :D Dzięki za artykuł.

napisane przez dedzior228 w dniu : 28-06-2009

Hejka.Byłem na gali w Ergo Arenie.10.000 ludzi atmosfera super.12 kwietnia ponownie zawitają do Gdańska.Będe tam na pewno !!

napisane przez maks w dniu : 16-11-2011

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy