Kiedy wyszedłem do jasno oświetlonej areny z ciemności Gorrila Position, myślałem tylko o dwóch rzeczach: Judy Garland i moim promo segmencie. Teraz wiedziałem jak czuła się Dorothy, kiedy uciekła z czarno-białej monotonii Kansas do jaskrawej, kolorowej krainy Oz. Utożsamiałem się z tym, gdyż również uciekałem z bezbarwnego świata WCW do krainy szans i możliwości, jaką było WWE. Jak tylko przekroczyłem kurtynę w czasie trwania promo Rocka, reakcja publiczności była niewiarygodna. Transparenty z Jericho były wszędzie, a ludzie skakali z wielkim uśmiechem na twarzach, pełni zachwytu, że to ja byłem tą wielką niespodzianką na koniec odliczania, a nie powracający Gobbledy Gooker.
Wyglądało na to, że połowa areny musiała dostać powiadomienie od samego Vince'a McMahona ostrzegającego, że to Jericho pojawi się dziś wieczorem. Nie wiedziałem tak naprawdę, czego mogłem się od nich spodziewać, ale w momencie gdy usłyszałem ich reakcję, wiedziałem, że podjąłem dobrą decyzję opuszczając WCW. W trakcie trwania mojego debiutu, byłem już większą gwiazdą w WWE po 30 sekundach, niż w WCW po 3 latach.
Planowałem ten moment od miesięcy i dokładnie wiedziałem, co zamierzam zrobić. Widziałem koncert Michaela Jacksona w 1993 w Mexico City i nigdy nie zapomnę jego monumentalnego wejścia. Wyskoczył spod sceny, zamarzł w miejscu stojąc tyłem do widowni i wysunął ramiona na bok do pozycji krzyża. Wydawało się to trwać godzinami, gdyż publiczność oszalała z niecierpliwości. Nie ruszał się, nie drgając żadnym mięśniem. Stał sztywno jak posąg, rozkoszował się chwilą, po czym obrócił się ujawniając swoją osobę. Chciałem zrobić to samo przy moim debiucie. Dlatego stanąłem plecami do publiczności w pozycji Jezusa Chrystusa i pozwoliłem im zrobić hałas. Pomimo, że na titantronie widniał dziesięciocalowy napis "Jericho", ludzie zwariowali dopiero wtedy gdy się odwróciłem i pokazałem swoją twarz. Obróciłem się z kwaśną miną Paula Stanleya, aczkolwiek mój głupkowaty uśmiech byłby bardziej trafiony. Przyjrzałem się im wszystkim, przyłożyłem mikrofon do ust i krzyknąłem "Welcome to Raw Is Jericho!" - skradziony catchprase od Monday Night Jericho, którego używałem w WCW.
The Rock był wstrząśnięty, że ten rozdrażniony mięczak przerwał mu w środku jego przemówienia. Niespeszony, rozpocząłem pięciominutowy monolog na temat tego jak WWE zgnuśniało oraz o tym , że zarówno federacja jak i jej fani desperacko potrzebują zbawiciela, który wprowadzi firmę w nowe millenium. Kogoś takiego jak ja. Obwieściłem siebie gospodarzem tej imprezy, człowiekiem, który zainspiruje cały świat by skandował "Go Jericho Go!", kiedykolwiek mnie zobaczą.
W tym momencie The Rock mi przerwał i zapytał "Jeszcze raz, jak się nazywasz?"
"Nazywam się -"
"Nie ma znaczenia jak się nazywasz!!"
Fani w arenie, którzy nie wiedzieli kim byłem lub czym się wcześniej zajmowałem, ucieszyli się, że w końcu mnie uciszono. The Rock kontynuował swój werbalny atak przyczepiając do mojego przezwiska, Y2J.
"Mówisz o swoim planie Y2Ja, więc The Rock ma swój mały, własny plan K-Y Jelly. Co oznacza, że z dokładnością posmaruje mój but o rozmiarze 13 (amerykański rozmiar - przyp. tłum.), przekręcę tego sukinsyna na bok i wepchnę Ci go prosto w dupę!"
Jako heel miałem sprzedać jego słowne lanie ….i to zrobiłem. Problemem było to, że sprzedawałem je jak "poparzony pies" (Jim Ross (c)), a mój wyraz twarzy wyglądał tak jakbym miał się zaraz rozpłakać. To była sztuczka, którą pobrałem z WCW, ale wkrótce odkryłem, że ten rodzaj heela, którego odgrywałem, nie sprawdzi się w nowym świecie WWE.
W rezultacie, w ciągu kilku minut podczas mojego pierwszego promo, przeistoczyłem się z pewnego siebie, zarozumiałego Y2Jack The Lad'a w skamlającego, obraźliwego beksę. Starałem się wyjść na złego gościa, ale tak naprawdę zamieniłem się w postać komediową - typ heela, który nie jest odbierany zbyt poważnie. Pomimo, że to było świetne wejście i klasyczny moment w WWE, dzisiaj czuję się skrępowany oglądając to, ponieważ nigdy więcej bym tak nie postąpił. Ale w 1999 nie miałem lepszego pomysłu. Zamiast uwiarygodnić się jako pieprzony gnojek, stałem się tchórzliwym bohaterem kreskówki. Jedna zniewaga to stanowczo za mało bym przekształcił się w płaczliwego bachora.
Najgorsze nadeszło dopiero wtedy, gdy The Rock wyskoczył ze swoim trademarkowym "If ya smell what The Rock is cookin'". Z jakiegoś powodu przybrałem posępny grymas twarzy jak Popeye, który dowiedział się, że Bruto wpieprza szpinak z nagiego tyłka Olive Oyl.
To była zła karta do gry jak na moją pierwszą noc w WWE. Mój algorytm cipowatego heela spowodował, że ludziom ciężko było mnie kupić jako wiarygodnego przeciwnika dla takiej mega gwiazdy jak The Rock, chociaż było to pierwotnym założeniem. Mój pociąg zdążył już się wykoleić zanim opuścił stację.
Jednak istniało jeszcze kilka innych powodów, dla których nie dostałem programu z Rockiem. Po pierwsze, pochodziłem z WCW, które znajdowało się na terytorium wroga, co automatycznie stawiało mnie pod gigantyczną lupą. Inny problem stanowiło to, że walki w WWE były skonstruowane w zupełnie inny sposób niż w WCW. Sposób, który był dla mnie całkowicie obcy. W WCW robiliśmy w ringu cokolwiek tylko chcieliśmy, ale w WWE podchodzono do tego poważniej i bardziej zorganizowanie. W WCW mogłem zachowywać się tak absurdalnie jak tylko potrafiłem, odgrywając przy tym komediowe scenki by w ogóle zostać zauważonym. Ale teraz, gdy reflektory zostały skierowane wprost na mnie, wciąż robiłem to samo co wcześniej, a to już akurat nie należało do moich obowiązków. To nie to czego Vince oczekiwał ode mnie, ale tak naprawdę to nikt mi nigdy nie powiedział czego on w ogóle chce. Rozpisano mi tą całą podbudowę, która miała mi pomóc zaistnieć w federacji, a zostałem tylko z tarczą na plecach większą od penisa Val Venisa. Bardzo szybko zorientowałem się, że bez znaczenia były moje wcześniejsze osiągnięcia lub moja reputacja poza ścianami WWE. Musiałem wykazać się od nowa. Przegrałem w pierwszej rundzie przez moją głupią reakcję na słowa Rocka.
Spędziłem tygodnie na pisaniu mojego debiutanckiego proma, a później wciąż pisałem je samemu bez żadnej asysty. Główny writer Vince Russo tylko powierzchownie przeglądał je przed każdym show. Postanowiłem, że dobrym pomysłem będzie dalsze atakowanie innych gwiazd WWE zarzucając im bycie nudziarzami lub tylko w połowie tak utalentowanymi jak ja. Nigdy nie otrzymałem wyraźnych dyrektyw by obrażać innych, ale wiedziałem, że moja postać ma postrzegać federacje jako tkwiącą w stagnacji. A ja byłem tam żeby nią trochę potrząsnąć. Russo wysłuchał mojej koncepcji i oznajmił "Świetnie, jedziesz z tym.".
Po żadnym promo nie otrzymałem żadnego feedbacku od Russo (czy kogokolwiek innego), więc uznałem, że wszystko idzie jak po maśle. Onieśmielała mnie aura Vince'a McMahona, dlatego nigdy nie odważyłem się go spytać o to co powinienem zrobić. Wrestling jest jak wielka, licealna klika. Jeśli pojawiasz się jako nowy chłopak wyglądający i zachowujący się zupełnie inaczej, będziesz ciągle za to dostawać - głównie za Twoimi plecami. Bez żadnych sojuszników w nowej firmie, nie miałem nikogo kto stanąłby za mną w obronie. Jeszcze gorzej, ponieważ nigdy nie pytając Vince'a, ani reszty chłopaków o rady, wyszedłem na aroganckiego kutasa, który myślał, że pozjadał wszystkie rozumy. Nie wiedząc o tym gromadziłem ogromne ilości atomowego heatu.
Po kilku tygodniach w firmie, znajdowałem się w trudnym położeniu. Z jednej strony, obrażanie wszystkich dookoła było świetną metodą na zaistnienie i wyrobienie sobie marki, współdzieląc przy tym czas antenowy z największymi gwiazdami federacji i pokazując moją umiejętność wygłaszania prom. Z drugiej strony, im bardziej pogrążałem słownie wielkie nazwiska, tym więcej kłopotów na siebie sprowadzałem. Z całą pewnością byłem dla nich tylko małym frajerem, który feudował z Prince'em Iaukea w WCW, a teraz nagle otrzymał ogromny push, którego nie potrafił nawet udźwignąć.
Kiedy po raz pierwszy porozumiałem się z WWE, spytałem Vince'a "Co chciałbyś żebym robił?". Odpowiedział "Nie martw się, będę obserwować Cię sokolim wzrokiem. Powiem Ci, co masz robić i czego masz nie robić. Jeśli coś mi nie będzie pasowało, dam Ci znać. Będziesz jednym z moich królików doświadczalnych."
Wydał mnóstwo pieniędzy w celu pozyskania mnie. Gwarantowany kontrakt liczący 450000 $ był wtedy dla mnie czymś olbrzymim. Słyszał o mnie wiele dobrych rzeczy i dostrzegł tą iskrę, co przekonało go, że mogę stać się kimś wielkim. Aczkolwiek nie znalazł się jeszcze w Jericho Ho Train. Nie podejrzewałem, że cokolwiek mogło pójść źle. Jeśli by tak było to Vince od razu by mnie poinformował.
Ale nie zrobił tego, a jednak coś było na rzeczy.
W trakcie mojej drugiej nocy w firmie odbywał się taping Raw w Milwaukee. Planowano bym przeszkodził Undertakerowi, najbardziej szanowanemu wrestlerowi w szatni i jednej z największych gwiazd federacji. Określał siebie, jako Personification Of Evil (Uosobienie Zła - przyp. tłum.) w tym czasie, więc i ja rozpocząłem swoje promo nazywając go uosobieniem nudy opowiadając publiczności jak bardzo jest on nijaki i przeciętny.
Być może nie stanowiło by to zbyt dużego problemu, gdyby Undertaker nie wygłaszał piętnastominutowego proma o tym jak razem z Big Showem jechali na motorach przez pustynie aż skończyło im się paliwo, po czym Big Show podniósł jakiegoś skorpiona i go zjadł czy coś w tym stylu….. to promo było naprawdę strasznie nudne.
On sam wiedział, że to było nudne. Publiczność wiedziała, że to było nudne. Vince wiedział, że to było nudne. Funaki wiedział, że to było nudne. Kiedy wyszedłem i nazwałem go tak, przyczyniłem się do tego, że sprawy nabrały jeszcze gorszego obrotu, ponieważ tak naprawdę kopałem leżącego.
Taker odpowiedział na moje zażalenia mówiąc, że spędził więcej czasu pod prysznicem niż ja w ringu. Na początku myślałem, że chce się pochwalić swoją higieną osobistą (może był czystym, świeżym, dobrze wyszorowanym Deadmanem?). Tak naprawdę uświadamiał mi, że mam jeszcze mleko pod nosem oraz żebym znał swoje miejsce i zamknął pysk. Później na backstage'u trafiłem na Shawna Michealsa, który obdarzył mnie piorunującym spojrzeniem i udzielił następującej porady "Następnym razem jak będziesz wygłaszać promo, zastanów się dwa razy przed nazwaniem największej gwiazdy federacji i lidera szatni nudnym". To było przyjazne ostrzeżenie od HBKa bym uważał na to co mówię.
Powiadomiłem Takera przed tym promo, że zamierzam się do niego przyczepić, a on mi na to pozwolił. Niestety, przekroczyłem granicę i obraziłem go mówiąc to co powiedziałem. Nie mogłem uwierzyć w mój brak szacunku wobec niego oraz innych chłopaków z szatni, który uskuteczniałem w ciągu mojego pierwszego miesiąca w firmie. Tym bardziej, że wiedziałem jak wielkie znaczenie miała hierarchia w tym biznesie (i nadal ma). Szanuj starszych kolegów. Ten aforyzm tkwił w mojej głowie przez całą karierę, ale wtedy chciałem być tak bardzo rewolucyjny i kontrowersyjny, że zupełnie o nim zapomniałem. I to roztargnienie mnie kosztowało.
W ciągu dwóch dni zgarnąłem więcej heatu niż Robert De Niro i Al Pacino razem wzięci. Odgrywałem po prostu moją postać i nie identyfikowałem się z tym co mówię. Wszyscy jednak uważali inaczej i przypuszczali, że jestem aroganckim chujem, który sądził, że jego gówno nawet nie śmierdzi (uwierzcie mi, śmierdzi).
Oryginalny plan odnośnie mojego wystąpienia w Milwaukee zakładał, że wygłoszę promo o Steve'ie Austinie. Opowiadałbym jak pijany Austin ogolił się na łyso w celu ukrycia coraz większych zakoli. Z perspektywy czasu cieszę się, że do tego nie doszło, ponieważ Austin jest znacznie mniej ugodowy niż Taker. Jestem pewien, że mógłby użyć swoich politycznych wpływów na zapleczu by mi dokopać. I tak już było wystarczająco źle, a moje Ściany (od finishera Walls Of Jericho - przyp. tłum.) się waliły.
Nie miałem pojęcia jak szybko wszystko pójdzie na dno. Fakt, że Vince nie dawał żadnych zaleceń odnośnie mnie i moich prom, wciąż wprawiał w zakłopotanie. Szczególnie gdy brał za to pod uwagę każdy inny aspekt mojej kariery - uwzględniając nazwę finishera.
Zacząłem stosować Boston Crab już w WCW i przekształciłem go w Liontamer. Ale Vince nie lubił tej nazwy, gdyż uważał, że brzmi zbyt podobnie do Lion's Den - ośrodek treningowy Kena Shamrocka. "Zbyt wiele lwów błąka się po okolicy", powiedział.
Dlatego poproszono "Kreatywnych" żeby stworzyli nową nazwę dla tego chwytu. Możecie zatrudnić sto małp i kazać im rozmyślać przez sto lat, a i tak nie zaproponowałyby takiego gówna jakie ja otrzymałem.
Wręczono mi listę najgorszych nazw finisherów jakie tylko można wymyśleć: the Salad Shooter (zaczerpnięte od Sharpshootera, nazwane po reklamie pewnego produktu), the Rock and Rock Finisher (ponieważ byłem rock'n'rollowcem i to miał być mój finisher….. kumacie?) oraz the Stretch Armstrong. Tak, dobrze czytacie - the Stretch Fuckin Armstrong! (potrzebujecie trochę koksu by to ogarnąć? Niestety nic nie mam…). Pomyśleć, że ktoś jeszcze dostawał za to pieniądze. Później, ci sami "wynalazcy" zasugerowali zmianę nazwiska Billy Gunn na Billy Bitchcakes.
Po tym gdy zjadłem tą listę, wysrałem ją, zjadłem ponownie i na końcu zwymiotowałem, postanowiłem wziąć sprawy we własne ręce. Pomyślałem, żeby nazwać ten chwyt Vertebreaker (przed Shane'm Helmsem), ale Vince'owi się to nie spodobało. Spytałem HHH'a o jakieś propozycje i zasugerował STD - Standing Torture Device. Nie wiedziałem czy się ze mnie naśmiewa czy nie, lecz pomimo tego, że nie był to zły pomysł, nie odgrywałem jednak gimnicku porno gwiazdy jak Val Venis. Nie pasowało to zbytnio do mnie. Dlatego wróciłem do niemieckiego power-metalu i zaczerpnąłem kolejny pomysł od zespołu Helloween , których pierwszy album nazywał się Walls Of Jericho. Podsunąłem tą myśl Vince'owi , a on ją przyjął, mimo, że nie miała żadnego sensu. Ale brzmiała lepiej niż Billy Bitchcakes.
Rozdział 1: Rozdrażniony mięczak
Komentarze (7)
Skomentuj stronęPowiem szczerze, że dawno nie czytałem tak ciekawego i zabawnego tekstu o jakim kolwiek wrestlerze. Cholera, czekam na więcej i to jak najszybciej, bo sie wciągnąłęm :) Świetna robota, wielkie dzięki za to :)
heh reszta książki jest jeszcze lepsza :)
bardzo bym prosil o kolejny rozdzial ! ngidy nie czytalem ani 1 rozdzialu ksiazek werstlerow i ten mnie powalil ! jesli to mozliwe wrzucie 2 !
Podziękowania dla Kejrola bo wykonał kawał dobrej roboty :) Czytało się bardzo fajnie i czekamy na drugi rozdział opowieści Y2J'a (mam nadzieję że doczekamy się także całości w PDFie jak to zrobił kiedyś Vercyn z autobiografią Reya Mysterio) :)
Świetny rozdział, materiał łamiący kayfabe zawsze w cenie. IMO najciekawszy był fragment mianowaniem finishera, do tego stopnia, że dotarłem do jednej z autentycznych list potencjalnych nazw, której BTW skan można znaleźć w książce.
http://i49.tinypic.com/fv0p1.jpg
O ile niektóre brzmią całkiem nieźle (np. dwa pierwsze), to również zdarzają się niezłe kwiatki, jak np. Whammer Jammer :P
Naprawdę dziękować za tłumaczenie.Nie dawno skusiłem się na czytanie i naprawdę ciężko się od tego oderwać.Żeby człowieka tak wciągał lektury ,które się omawia w szkole i będą na maturze.Bardzo dobra robota i czekam na więcej.
Dobre to :D I całkiem zabawne. Liczę na kolejne rozdziały. [widzę że parę już jest, ale nie przeskoczę dwudziestu paru części :P]