Posłuchałem rady Erica i czekałem na swoją kolej, ale moja cierpliwość powoli się kończyła - aż w końcu spotkałem Terry'ego na tapingu Nitro w Macon w stanie Georgia.
"Co się dzieje?" spytałem.
"Zrobimy z ciebie heela."
To była muzyka dla moich uszu, ponieważ prosiłem o ten turn od wielu miesięcy. Aby zostać heelem byłem nawet gotów wstąpić do Ravens' flock, ale Ericowi nie spodobał się ten pomysł.
Wreszcie jednak zdecydował, że złooooooo jest moim przeznaczeniem. Miał rację, gdyż jako heel osiągnąłem największe sukcesy i wiedziałem, że grając dupowatego face'a niczego nie ugram. Dużo łatwiej wywołać w ludziach nienawiść niż sympatię.
Plan był taki, że będę przegrywał wszystko jak leci (i bez tego planu wszystko przegrywałem), a po każdej porażce będę wpadał w furię jak pięcioletnie dziecko. Terry sprecyzował:
"Nie staraj się rozśmieszyć publiczności. Zachowuj się tak, jakbyś naprawdę stracił nad sobą kontrolę."
Targany emocjami waliłem więc krzesłem o konstrukcję ringu i zniszczyłem marynarkę konferansjera Davida Penzera. Chwilę później uspokoiłem się i z wyrzutami sumienia przeprosiłem jego i fanów.
Przyniosłem Penzerowi nową marynarkę (tylko po to, by później ponownie podrzeć ją na strzępy) i błagałem publiczność o przebaczenie. Na początku fani mi wybaczali, ale potem zaczęli mnie wygwizdywać. Te gwizdy brzmiały jak niebiańskie trąby, ponieważ oznaczały, że stawałem się over z publicznością. Fani wyrobili sobie opinię na mój temat i po raz pierwszy interesowała ich moja postać.
Terry sugerował, że powinienem zacząć używać submissiona jako finishera. Do tej pory kończyłem walki Lionsaultem, ale submission miał dodać mi wiarygodności i powagi, jako że moja postać była w dużej mierze komediowa.
Pierwszym pomysłem Terry'ego był Fujiwara armbar. W Japonii używałem jednak zmodyfikowanego Boston Craba i uważałem, że ta akcja będzie lepsza. Miałem dla niej nawet świetną nazwę - Liontamer. Terry zgodził się na to, więc kariera Lion Hearta Chrisa Jericho w WCW oficjalnie nabrała tempa.
Postanowiłem, że będę innym heelem niż nWo. Nie zależało mi na byciu cool heelem, który lekceważy decyzje władz, a wszyscy się przed nim trzęsą. Chciałem być tchórzem i samochwałą - osobą, której najchętniej dałoby się w mordę.
Zmieniłem wygląd - zapuściłem baki i spinałem włosy niczym Gene Simmons. Do ringu szedłem aroganckim krokiem, mając na sobie białą kamizelkę z moim wielkim portretem na plecach. W końcu wlazłem do wozu transmisyjnego i zmieniłem mój theme z obciachowego podkładu Magazynu koszykarskiego odcinek 12 na nieco mniej obciachowy podkład Magazynu koszykarskiego odcinek 17. Mówiąc wprost, zmieniłem słabą przeróbkę Journey na słabą przeróbkę Pearl Jam.
Wymyśliłem sobie kilka przydomków: Paragon of Virtue, Your Role Model, The Ayatollah of Rock N Rolla (frajersko ukradłem to z filmu "The Road Warrior") i Epicenter of Excitement.
Przepraszałem za złe czyny i mówiłem, że już nigdy, przeeeeeeenigdy nie zrobię tego ponownie. Wymawianie tego ostatniego słowa z kanadyjskim akcentem (agayn) wkurzało ludzi jeszcze bardziej.
Na widowni zaczęły się pojawiać takie transparenty jak "Jericho Is a Crybaby" czy "Jericho Sucks," które potwierdzały teorię Jimmy'ego Harta.
Przekręcałem nazwiska wrestlerów i innych pracowników WCW, jak gdybym nie miał dla nich szacunku i nie wiedział, jak się dokładnie nazywają: Don Malenko, Roy Mysterio Jr., Jojo Dillon, Chris Benoyt, Tony Skiavone, Tooker B.
Przed każdą walką wygłaszałem samochwalcze promo, rozpoczynające się od "Onta Gleeban Glouten Globen" lub "I Want You to Want Me!", po czym wykonywałem skok z wyciągniętym językiem jak Eddie Van Halen.
Rzadko przyznawałem się do porażki, a kiedy już to robiłem, to podkreślałem, że mojemu przeciwnikowi się po prostu poszczęściło.
Robiłem wszystko, by fani myśleli, że jestem idiotą.
Ludzie na serio zaczęli mnie nienawidzić, choć moje występy dawały im najwięcej rozrywki. Wciąż byłem przypisany do mojej kasty, ale przynajmniej miałem przyjemność z tego co robię, a to było najważniejsze.
Gdy Eric postanowił, że meksykańscy luchadorzy nie będą już walczyć w maskach (mimo że było to częścią ich kultury i tradycji), zapadła decyzja, że to ja pozbawię Juventuda Guerrery jego maski.
Obrażałem Juviego przez kilka tygodni, mówiąc, że jest brzydki i dlatego nosi maskę, że przypomina Quasimodo, że ludzie błagają mnie, abym nie ściągał mu tej maski itd. Angielski nie był jednak najmocniejszą stroną Juviego - jego pomyłki językowe przeszły już do legendy, a w dodatku miał zabawną barwę głosu. Nie mógł więc nawet ripostować.
Przez kilka tygodni obiecywałem, że ściągnę mu tę maskę i zrobiłem to, zmuszając go do poddania się po Liontamerze. Bez oszustw, bez kontrowersji, bez niczego. To było nie w porządku wobec Juviego, ale kiedy poszedłem do biura i zaproponowałem, aby pozwolili mi z nim wygrać po jakimś przekręcie, mój pomysł spotkał się z brakiem reakcji. Usiadłem więc i cieszyłem się, że chociaż jestem heelem.
Chciałem pozostać znienawidzonym heelem, ale bookerzy utrudniali mi życie bardziej niż matematyka. Pokonałem Chavo Jr. kilkanaście razy, a oni zabookowali nam jeszcze jedną walkę, na domiar złego z oklepaną końcówką: Liontamer na środku ringu.
Byłem już tą końcówką znudzony, bo powtarzaliśmy ją wiele razy. Chciałem dodać do niej coś nowego. Chavo miał szalony gimmick - zdobywał sympatię dzięki drewnianemu konikowi zwanemu Pepe. Chciałem więc pokonać Chavo, a po wszystkim zniszczyć konika. Sami rozumiecie, musiałem być zły do szpiku kości.
Przed walką pojechaliśmy z Chavo do sklepu z zabawkami i kupiliśmy wielki drążek pogo, na który założyliśmy głowę Pepe. Gdy wróciliśmy do hali, schowaliśmy to pod ringiem.
Zgodnie z planem pokonałem Chavo, a po wszystkim złamałem Pepe w pół. Kiedy publiczność mnie wygwizdywała, Chavito wszedł pod ring i wyciągnął Jose, starszego brata Pepe. Gdy się odwróciłem, Chavito uderzył mnie w brzuch, gdyż Jose domagał się zemsty. Publiczność była zachwycona, a wszystko poszło w telewizji.
Nie dostaliśmy niczyjego pozwolenia na zrobienie angle'a z Josem, ale też nikt nas za to nie opieprzył. Gdybym zrobił podobną rzecz w federacji Vince'a McMahona, natychmiast zostałbym zwolniony.
To był rodzaj prowokacji, która miała pokazać, czy ktoś z kierownictwa w ogóle zwraca uwagę na to, co robię. Wkrótce zacząłem tapirować włosy tak, że wyglądałem jak członek zespołu Poison w 1986 r. Szedłem na ring uśmiechnięty od ucha do ucha, a w bufecie zamawiałem tylko brązowe M&M'sy. Co dziwne, część publiczności zaczęła to lubić. Wbrew moim staraniom stawałem się cool heelem.
Jednak wciąż 90% publiczności wygwizdywało mnie. Wtedy zacząłem tworzyć moje arcydzieło w WCW: angle z Deanem Malenko. Dean chciał odpocząć od wrestlingu, więc po porażce ze mną na PPV w Birmingham w stanie Alabama, powiedział, że wycofuje się na dobre.
W ciągu trzech miesięcy zbudowałem gorący feud z gościem, który nawet nie pojawiał się na galach.
Wyśmiewałem go za to, że zabrał swoje zabawki i wrócił go domu. Nazywałem go Stinko Malenko i twierdziłem, że teraz obsługuje mikrofalówkę w budce z hamburgerami w Tampie. Cały czas nabijałem się z jego powagi i stylu walki.
Dean miał przydomek Man of 1000 Holds, więc skopiowałem angle z Floydem Creachmanem, który pamiętałem z dzieciństwa, i zacząłem nazywać siebie Man of 1004 Holds. Umiałem wykonać cztery akcje więcej.
Na Nitro w Chicago wyciągnąłem plik kartek i zacząłem odczytywać nazwy wszystkich swoich akcji.
"Numer 1 - Arm Bar, numer 2 - Body Slam, numer 3 - Arm Drag, numer 4 - Mexican Arm Bar." W tym momencie rozpoczęła się przerwa reklamowa. Wiedziałem, że nie jesteśmy na wizji, więc zacząłem obrażać publiczność i doprowadzać ją do szału. Gdy przerwa się skończyła, odczytywałem już nazwę akcji numer 366 - Russian Arm Bar.
W końcu przerwał mi Prince Iaukea (obecnie pisze się o nim w rubrykach typu "Where Are They Now?") i rozsypał moje kartki. Zbierałem je potem jak dziecko, krzycząc "Moje akcje, moje akcje!"
Niekończąca się komedia...
Prowadziłem feud, mówiąc negatywne rzeczy o Deanie. W ramach hołdu zacząłem nawet przynosić na ring jego wielkie, oprawione zdjęcie. Obsługa techniczna nie pozwoliła mi jednak przechowywać go w ciężarówce, więc na gale musiałem je przywozić (wraz ze sztalugą) na własną rękę.
Moje irytujące zachowanie opłaciło się. Publiczność zaczęła błagać Deana, by wrócił i w końcu zamknął mi gębę. Ale ja nie odpuszczałem. Przeprowadziłem wywiad ze zdjęciem, a kiedy nie dostałem odpowiedzi na żadne pytanie, powiedziałem "Nawet to zdjęcie ma więcej charyzmy niż Dean Malenko."
Kulminacją całego angle'a było battle royal na PPV w Worcester w stanie Massachusetts, którego zwycięzca miał walczyć ze mną o mój pas Cruiserweight. Chwyciłem więc za mikrofon i obrażałem uczestników walki, komentując ich wejście na ring. Byłem niczym prowadzący wybory Najbrzydszej Kobiety Ameryki.
"Nadchodzi Silver King... jeśli uzbiera kolejne 20 tys. punktów na stacji benzynowej, dostanie awans na Gold Kinga. A to już Billy Kidman... za kilka lat, gdy ukończy 21 rok życia, zmieni nazwisko na Billy Manman."
W battle royal walczyło tylko kilku poważnych cruiserów. Większość stanowili jobberzy bez nazwisk jak Lizmark, Lenny Lane, Ciclope i el Grillo. El Grillo to po hiszpańsku "świerszcz". Wymyśliliśmy tę postać z Deanem, by zażartować z Eddy'ego, który w pewnych sytuacjach wydawał podobne odgłosy.
Ostatnimi zawodnikami na ringu byli Juvie i Ciclope. Ten drugi był mało znany, więc jego obecność przez tak długi czas była zaskoczeniem. Każdy stawiał na zwycięstwo Juviego.
Jednak Juvie sam wyskoczył z ringu, dzięki czemu zwycięzcą został Ciclope. Pobiegłem szybko na ring, by zaatakować go od tyłu. Zanim jednak zdążyłem to zrobić, Ciclope ściągnął maskę i okazało się, że kryje się pod nią Dean Malenko.
Publiczność całkowicie oszalała. To była jedna z trzech najgłośniejszych reakcji, jakie kiedykolwiek usłyszałem. A walczyłem przecież ze Steven Austinem i The Rockiem. Ujawnienie tożsamości przez Ciclope'a było jedną z najbardziej elektryzujących chwil w moim życiu.
Każdy fan pamiętał moje złośliwości na temat nazwiska, gimmicku i rodziny Deana. Z każdą sekundą emocje rosły, aż w końcu mnie uderzył.
Dean całkowicie mnie zdominował, a trzy minuty później był już nowym mistrzem. Myślę, że nie przesadzę, jeśli napiszę, że był to szczytowy moment mojej i jego kariery w WCW.
Kilka tygodni później Nitro odbyło się w Waszyngtonie. Terry chciał, żebym pojawił się wcześniej i nagrał promo. Nie miałem pojęcia, co dla mnie przygotowano, jednak okazało się, że w stylu WCW nie przygotowano niczego. Nikt nie miał pomysłu, więc wziąłem odpowiedzialność na siebie i przygotowałem plan.
Miało to być zwieńczenie mojego komediowego arcydzieła w WCW. Spędziliśmy cały dzień, filmując mnie, jak próbuję się zemścić na złym Deanie Malenko, który przewodzi komitetowi spiskowemu przeciwko mnie.
Przekopywałem zasoby Biblioteki Kongresu USA, szukając oficjalnej księgi zasad WCW. Potem stałem na ulicach Waszyngtonu, trzymając transparent z napisem "Ofiara konspiracji" oraz strzałką skierowaną w dół, wprost na mnie. Próbowałem nawet dostać się do Białego Domu, ale zostałem niegrzecznie wyproszony przez agentów Secret Service, którzy nie życzyli sobie, aby ich pokazywać w telewizji (bynajmniej nie było to częścią angle'a). Skończyło się na tym, że uznano mnie za takiego samego szaleńca jak tych, którzy mieszkali na trawniku przed Białym Domem.
"Dean Malenko nielegalnie wziął udział w battle royal. Dostał się tam podstępem, więc sprawa musi trafić do sądu." Powiedziano mi nawet, że mam szansę wygrać na podstawie precedensowej sprawy z 1967 r. To było Vandalay v. Mandelbaum czy coś w tym stylu.
Segment trwał może trzy minuty, ale dzięki niemu wyszedłem na najbardziej żałosną beksę na świecie. Obejrzyjcie to na YouTube, a nie będziecie żałować.
Przez kilka następnych miesięcy skarżyłem się na każdy przejaw rzekomego spisku przeciw mnie. Na Nitro odczytałem list napisany własnoręcznie przez Teda Turnera, który zaczyna się od słów współczucia i zrozumienia. W dalszej części Turner zaostrza jednak ton, upomina mnie za ciągłe wnoszenie skarg i wycofuje swoje zaproszenie na wspólne wędkowanie w Kanadzie.
W rzeczywistości ten list był napisany przeze mnie. Pierwotnie Eric nalegał, że chce go dla mnie napisać, ale kiedy przez kilka godzin zwlekał ze zrobieniem tego, wziąłem sprawy we własne ręce. Napisałem list na pół godziny przed galą i odczytałem go na wizji, choć nikt go wcześniej nie zaakceptował.
Terry zaproponował, by mój tata wystąpił na Nitro w Buffalo i udowodnił mi, że nie jestem pępkiem świata. Morderca z twarzą dziecka (pseudonim Teda Irvine'a - przyp.) miał wejść na ring i ośmieszyć mnie przed milionami fanów. Tata nigdy nie wygłaszał proma na żywo, ale na backstage'u napisał sobie co ma powiedzieć i zrobił to lepiej niż 80% wrestlerów. Wskazał na stare bluzy hokejowe zawieszone w HSBC Arena i powiedział, że przyniosłem hańbę rodzinie oraz dziedzictwu Tima Hortona i Gilberta Perreaulta (kanadyjscy hokeiści - przyp.) Publiczność kochała widok napuszonego głupka karconego przez tatusia.
Terry chciał, aby tata przeszedł heel turn i pomagał mi wygrywać, uderzając moich przeciwników kijem hokejowym. Żaden z nas nie był jednak zainteresowany tym pomysłem. Zwłaszcza po tym, jak tata nie dostał obiecanych pieniędzy po pierwszej gali.
Nieźle zarabiałem, ale koszty podróży musiałem pokrywać sam. Wrestling to bodaj jedyny sport czy forma rozrywki, w której zawodnicy sami odpowiadają za kwestie organizacyjne. WCW opłacało nam bilety samolotowe, ale sami musieliśmy sobie opłacać samochody i hotele. Zdarzało się, że wszystkie noclegi w promieniu 50 km były zajęte i nie mieliśmy gdzie się zatrzymać. Spędziłem kiedyś noc z Eddym i Brianem Hildebrandem (sędzia SMW, który został zatrudniony przez WCW) w wynajętym samochodzie na parkingu na lotnisku Greenville-Spartanburg. Eddy obchodził akurat urodziny.
Feliz Cumpleanos, Eduardo.
Nie zarabiałem na merchandisie, bo WCW wypuszczało tragiczne produkty. Jedynie gadżety z największymi gwiazdami trzymały jakiś poziom. Choć publiczność reagowała na mnie bardziej niż na takiego Ricka Steinera, on miał swoją koszulkę, a ja nie. Kiedy nWo zarabiało setki tysięcy dolarów na pamiątkach, ja dostałem pocztą czek na 0 dolarów i 0 centów. Koszt wysyłki 37 centów... jaki był sens w ogóle to wysyłać?
Spotkałem się więc z gościem od merchandise'u i zaproponowałem mu projekt mojej pierwszej koszulki.
W tamtym czasie zacząłem nazywać Nitro "Monday Night Jericho". Mój pomysł był więc taki, że na koszulce znajdzie się logo gali, tylko ze słowem "Jericho" zamiast "Nitro". Kazano mi jednak wymyślić coś na plecy, a ja zgłupiałem. Wtedy pomyślałem, że muszę wymyślić nazwę dla swoich fanów - tak jak Hulk Hogan wymyślił Hulkamaniaków.
Sięgnąłem po słownik i zacząłem przeglądać słowa zawierające litery CO - tak, by pasowały do Jericho. Jeri-Coalition, Jeri-Co-Conspirators. Nie brzmiało to zbyt dobrze. W końcu jednak znalazłem słowo "alkohol". Po sekundzie przyszło mi do głowy słowo "Jerichohol", a zaraz potem "Jerichoholicy". To było to - narodził się mój firmowy catchphrase.
Eric pozwolił na produkcję tej koszulki, a ja wymyśliłem reklamę, w której anonimowy Jerichoholik mówi, że potrzebuje tego t-shirtu, by udowodnić swoje oddanie. Po chwili kamera najeżdża na jego twarz i okazuje się, że tym Jerichoholikiem w rzeczywistości jestem ja. Reklama była bardzo komediowa i pozwoliła mi sprzedać kilka koszulek. Wiem o tym, bo następny czek, który dostałem, opiewał już na 0 dolarów i 37 centów.
Gdyby WCW wypromowało mnie choć w połowie tak jak Nitro Girls, zarobiłbym miliony. Nitro Girls były swego rodzaju cheerleaderkami i wbiegały na ring przed przerwami na reklamy. Nitro trwało wtedy trzy godziny, więc były potrzebne do zapychania segmentów.
Nitro Girls składały się z byłych cheerleaderek NFL, striptizerek i tancerek. Były cudowne. Gdy stały między wrestlerami, wyglądały jak owieczki w rzeźni. Nie miały pojęcia, jak czarujący i sprośni zarazem potrafią być wrestlerzy. Szybko jednak to zrozumiały. Spotykałem się z dwiema z nich, a w sumie było ich siedem. To 28,57% sukcesu.
Eric słyszał plotki, więc wypalił, "Słyszałem, że spotykasz się z tą Nitro Girl z niezłymi cyckami."
W ten sposób można było opisać każdą z nich, więc nie wiedziałem, co powiedzieć. Bałem się, że narobię jej (lub co gorsza sobie) kłopotów.
Zapadła cisza.
"Jeśli powiesz, że ją zerżnąłeś, dam ci podwyżkę," zaproponował, czekając na moją odpowiedź.
Zapadła jeszcze większa cisza.
Wróciłem jednak i powiedziałem mu to samo, co on powiedział mnie, gdy półtora roku wcześniej w CNN Center spytałem go, kim będzie trzeci członek nWo.
"Eric, gdybym ci powiedział, musiałbym cię zabić."
Uśmiechnął się niczym zdobywca jakiejś nagrody i odszedł, mrucząc pod nosem, "Jeśli to zrobiłeś, jesteś moim bohaterem."
Niestety, nie byłem jego bohaterem i nadal nie miałem pushu.
Rozdział 48: Ofiara konspiracji
Komentarze ()
Skomentuj stronę