Rozdział 12: Spotkanie z diabłem

Eric Bischoff & Jeremy Roberts - "Kontrowersje Przynoszą Ka$ę"
Rozdział 12: Spotkanie z diabłem



Inne życie


Z dala od wrestlingu



Kiedy umowa (z Fusient Media Ventures w sprawie kupna WCW - przyp.) została zerwana, a także z powodu, w jaki została zerwana, byłem zniechęcony i rozczarowany. Moja kariera we wrestlingu zakończyła się z hukiem.
Nie było siły, która mogłaby mnie zmusić do pracy dla Vince'a McMahona. Przejście do WWE było niemożliwe i nie zakładałem, że kiedykolwiek będzie. Zająłem się więc czymś innym.
Żeby się nie nudzić, wziąłem kilka prac konsultingowych. Pewna kanadyjska grupa chciała ruszyć z projektem wrestlingowym o nazwie Mat Rats. Jej sytuacja finansowa była stosunkowo dobra. Pracowałem z tą grupą krótko, pomagając jej zrealizować ten pomysł. Ostatecznie jednak nie wszedł on w życie.
Byłem także związany z grupą Battle Management z Los Angeles. Reprezentowała ona kilkunastu zawodników MMA, którzy występowali w K1, UFC i Pride. Grupa ta chciała zrobić coś podobnego do wrestlingu, więc pracowałem z nią. Jej projekt był jednak zbyt odważny jak na tamte czasy. Stacje telewizyjne generalnie podchodziły do MMA z dużym dystansem. Obecnie sytuacja jest inna, ale wtedy realizacja tego biznesu była zbyt kosztowna.
Większość projektów realizowałem na własny rachunek. Współpracowałem m.in. z Markiem Burnettem, twórcą takich reality shows jak Survivor i The Apprentice. Przy pomocy Battle Management stworzyliśmy luźno związaną ze sztukami walki wersję Survivora.

Telefon z WWE



W mojej rodzinie 4 lipca to najważniejsze święto w roku. Z jednego powodu - to urodziny mojej żony. Inny powód jest taki, że w Cody w stanie Wyoming 4 lipca obchodzi się inaczej niż gdziekolwiek indziej. Nie chcę przez to powiedzieć, że mieszkańcy Cody są patriotami bardziej niż inni Amerykanie, jednak reprezentują taki małomiasteczkowy patriotyzm, którego nie można doświadczyć w wielu innych miejscach.
Świętowanie 4 lipca w Wyoming było naszą rodzinną tradycją od jakichś piętnastu lat. Robiliśmy to nawet zanim kupiłem tutaj dom. Jednak w 2001 roku to świętowanie było zupełnie inne, gdyż był to pierwszy 4 lipca bez mojego taty, który zmarł.
Byliśmy w Wyoming mniej więcej tydzień. Gdy w czwartkowy wieczór wróciłem do domu, lampka mojej automatycznej sekretarki migała. John Taylor zostawił wiadomość.
John był pełnomocnikiem WWE w Atlancie. Chciał, żebym do niego oddzwonił. Zrobiłem to.
Powiedział mi, że WWE chce ze mną rozmawiać. - Co ty na to? - zapytał.
- Nie ma sprawy. Niech ktoś się ze mną skontaktuje - odpowiedziałem. Chwilę później zadzwonił Jim Ross.
Podczas tej rozmowy Jim i ja odbudowaliśmy dobre stosunki. Nie powiem, że jesteśmy wielkimi przyjaciółmi, ale wyjaśniliśmy sobie pewne sprawy. Do tamtego czasu Ross nienawidził mnie. Obwiniał mnie za wszystkie przykrości, które go spotkały. Rozpowiadał ludziom, że zwolniłem go, co było nieprawdą. Właściwie zrobił ze mnie wroga publicznego. Myślę, że chciał się w ten sposób przypodobać publiczności.
Ross nie był zachwycony, że musiał do mnie zadzwonić. Z pewnością Vince albo ktoś inny musiał go do tego namawiać.
WWE uznało, że fajnie będzie zorganizować angle z udziałem Vince'a i moim. Miał się rozpocząć już w następny poniedziałek.
Zapytałem, o co konkretnie chodzi. Ross nie umiał odpowiedzieć.
- Naprawdę nie wiemy, co z tego wyjdzie - powiedział Jim. - To coś krótkotrwałego. Wejdź w to, a zobaczymy. Jeśli wypali, będzie świetnie. Jeśli nie, rozstaniemy się jak przyjaciele.
W mojej głowie kotłowały się różne myśli. Jedna z nich była taka, że skoro dzwonią do mnie w czwartek wieczorem, a angle chcą rozpocząć w poniedziałek, to najprawdopodobniej nie przemyśleli tego dobrze. Wyglądało to na pomysł wymyślony w minutę. Jeśli tak było, to ten angle nie byłby ani długi, ani ciekawy. Byłby zapchajdziurą.
Z drugiej strony nie byłem w formie. Jadłem i piłem przez okrągły tydzień.
Poza tym byłem uziemiony w Wyoming. Są tylko dwa albo trzy samoloty z Cody, ale żeby wylecieć 4 lipca, trzeba zrobić rezerwację kilka miesięcy wcześniej. Szczerze mówiąc, myślałem, że nigdy się stamtąd nie wydostanę.
Najgorsze było jednak to, że musiałbym zostawić swoją rodzinę, ponieważ praca w WWE wymaga podróżowania po całym kraju. Nie chciałem, aby moje życie wyglądało tak: Cześć kochani! Fajnie was widzieć, ale właśnie wychodzę!
Oddzwoniłem do Rossa i podziękowałem mu. - Może kiedy indziej. Teraz jest zły moment.
Kiedy odłożyłem słuchawkę, powiedziałem do siebie: - to jest to. Niewiele osób mówi Vince'owi McMahonowi "nie" i ma okazję rozmawiać z nim ponownie.

Mija rok...



Wciąż zajmowałem się różnymi rzeczami. Zdałem sobie też sprawę, że nie mam ochoty pracować dla kogokolwiek. Po tym, co było między mną a Turnerem i AOL Time Warner, nie widziałem siebie w żadnej innej wielkiej korporacji. Miałem wystarczająco dużo pieniędzy w banku i nie byłem pod presją finansową. Zresztą nigdy nie byłem osobą, która wydaje nadmiernie dużo pieniędzy. Mój jedyny głupi wydatek to samolot. Pomijając to, żyłem przeciętnie.
Minął rok. Zacząłem zdobywać kontakty w Hollywood. Dostarczałem wiele pomysłów na programy telewizyjne. Było jednak kilka wpadek i nic z tego nie wyszło.
Kiedy byłem w Los Angeles w 2002 roku zadzwonił do mnie Kevin Nash. Pracował wtedy dla WWE - w tamtym czasie World Wrestling Federation zmieniło nazwę na World Wrestling Entertainment. Kevin i ja wciąż byliśmy dobrymi przyjaciółmi, chociaż nie rozmawialiśmy od jakiegoś czasu.
- Cześć, Eric. Chodzą plotki, że wkrótce zadzwoni do ciebie Vince. Porozmawiasz z nim?
Odpowiedziałem, że nie sądzę, iż zadzwoni, ale jeśli tak się stanie, to oczywiście porozmawiam. Zostawiłem całą gorycz i złe wspomnienia za sobą. Chciałem iść do przodu.
- Pewnie. Jeśli Vince zadzwoni, będzie świetnie. A jeśli nie, to i tak zapraszam cię na piwo, gdy tylko będziesz w Los Angeles.
Dwa dni później Vince zadzwonił.

Rywal



Jeśli miałem jakieś wątpliwości, to Vince natychmiast je rozwiał, mówiąc coś w stylu: - jestem przekonany, że gdyby sytuacja była odwrotna i to ty kupiłbyś WWE, też moglibyśmy pracować razem.
Dziwnie się czułem. Rozmawiałem przez ten telefon może dwie minuty, a miałem wrażenie, jakbym znał Vince'a przez całe życie. To było jak rozmowa ze starym przyjacielem.
Vince był bardzo wyrozumiały. Wydawało mi się, że rozumiał przez co przeszedłem. Rozumiał, co znaczyły poniedziałkowe wojny i miał dla mnie sporo empatii. Niby tego nie powiedział, ale czułem, że tak było.
Odłożyłem telefon i powiedziałem do żony: - mogę pracować dla tego faceta. Jeśli oferta będzie dobra, chciałbym wrócić.
Chciałem wrócić, gdyż moja kariera we wrestlingu skończyła się gorzko. Spędziłem w tym biznesie prawie dwadzieścia lat. Wszystko, co osiągnąłem, osiągnąłem dzięki wrestlingowi. Świadomość, że ta przygoda tak się skończyła, nie dawała mi spokoju. Nie chciałem w ten sposób przejść do historii.
Skoro nie ma innej możliwości - pomyślałem - może WWE da mi szansę, by coś robić i dobrze się przy tym bawić. Da mi szansę, by zakończyć karierę w bardziej chlubny sposób.
Wiele osób zrozumiało, że większość rzeczy, które o mnie słyszeli albo czytali, była nieprawdą.
A jeśli coś prawdą było, to czegoś się o sobie dowiedziałem.

Powiedz mi, co robić



Rozmawiałem z Vincem jeszcze dwa lub trzy razy. To były bardzo łatwe negocjacje. W wielu sytuacjach motywują nas pieniądze, ale tym razem pieniądze nie były dla mnie ważne. Po wymianie zdań między naszymi pełnomocnikami, podpisaliśmy umowę.
Vince powiedział mi ogólnie, co dla mnie przygotował. Nie rozmawialiśmy jednak szczegółowo o storyline'ach. Domyślałem się, że będę robił to, co robiłem do tej pory. Nie przejmowałem się tym, jak WWE zamierza mnie wykorzystać. W umowie nie było zresztą ani słowa o tym, że powinno mi się tłumaczyć ze swoich bookerskich planów. Nie wnikałem więc w to, jaka będzie moja postać. Zasada była prosta - WWE powie mi, co mam robić, a ja będę to robił najlepiej jak potrafię. Tak właśnie się ze mną pracuje.
Wiele osób w WWE twierdziło, że wie, jaką osobą jestem i jak się ze mną pracuje. Irytowało mnie to. Wydawało mi się, że nawet Vince ma mnie za kogoś, z kim trudno się pracuje, kogoś niechętnego do realizowania pewnych założeń bookerów. Nic bardziej mylnego - po moim przyjściu do WWE nie odmówiłem wykonania żadnego zadania. Prawie wszystko sprawiało mi satysfakcję. Dostrzegam różnicę między swoją postacią i osobą, którą naprawdę jestem. Tych dwóch żywiołów nie da się pogodzić.
Na początku Vince spytał mnie, czy jest coś, czego nie zgodzę się zrobić.
- Tak. Nie zgodzę się na przeprowadzkę do Connecticut (w tym stanie mieści się siedziba główna WWE - przyp.). Na wszystko inne jestem otwarty.

Mam tylko odgrywać rolę? Dzięki



Nigdy nie byłem zainteresowany pracą prawdziwego general managera, czy jakąkolwiek funkcją kierowniczą w WWE. Nikt mi zresztą takiej nie proponował.
Prowadzenie WWE to praca Vince'a McMahona i nie sądzę, by kiedykolwiek oddał ją komuś innemu. Członkowie jego rodziny - żona Linda, syn Shane i zięć Triple H są bardzo kompetentni. Córka Stephanie też jest całkiem kompetentna. Vince nie musi więc szukać następców.
Właściwie był to jeden z powodów, dla których oferta WWE była dla mnie atrakcyjna. Miałem luźny grafik, więc mogłem się zajmować swoimi interesami niezwiązanymi z wrestlingiem.
W tym samym czasie Jerry Jarrett i jego syn Jeff otworzyli TNA. Chcieli, abym stał się częścią tej federacji. Nie wierzyłem, że Jarrettowie mają wizję, która zapewni im sukces, a nie chciałem przeżyć kolejnego upadku. Poza tym w ogóle nie ufałem Jerry'emu. Najważniejszym powodem, dla którego nie związałem się z TNA, był jednak fakt, że nie chciałem porzucać wszystkiego, co robiłem w Los Angeles. Podziękowałem więc, ale odmówiłem.

Na pieńku


Siła zaskoczenia



Po drugiej albo trzeciej rozmowie z Vincem zacząłem dostawać telefony od ludzi, którzy pytali, co jest grane. - Cześć. Słyszałem, że podpisałeś umowę - powiedział Kevin Nash.
Musiałem dementować. Nie skłamałem jednak, bo w końcu jeszcze niczego nie podpisałem. Zresztą chciałem, aby moje przyjście do WWE (zakładając, że dojdzie do skutku), było niespodzianką.
Publiczność wrestlingowa jest specyficzna - głównie dzięki Internetowi. Internet naprawdę ma wpływ na ten biznes. Jeśli niewłaściwa osoba dowiedziałaby się, że wracam do wrestlingu, ta wiadomość pojawiłaby się w sieci w ciągu kilku sekund.
Wiedziałem, że jeśli dojdzie do przecieku, to początkowa reakcja w Internecie będzie taka: - Świetnie, że Bischoff wraca. Szybko jednak pojawiliby się tacy, którzy zaczęliby narzekać. Taka jest właśnie ta społeczność - pisze bardzo mało pozytywnych rzeczy. Miałem więc świadomość, że szybko obróci się to w: - Bischoff zrujnuje WWE. Zrobi z nim to samo, co zrobił z WCW.
Stałbym się więc negatywnym bohaterem zanim jeszcze zdążyłbym coś zrobić.
Zadzwoniłem do Vince'a i powiedziałem: - Vince, w twojej federacji są przecieki. Dostaję telefony, których nie powinienem dostawać. Telefony od ludzi, którzy nie powinni wiedzieć, o czym rozmawiamy. Musimy zrobić wszystko, aby utrzymać to w tajemnicy. Nie mów nikomu o tym, o czym nie musisz mówić.
Zgodził się ze mną.
- Przylecę tam. Nie możemy jednak zamówić biletu przez twoje biuro, bo zaraz wszyscy się o tym dowiedzą. Hotel też zarezerwuję sobie sam. Powiedz mi tylko, gdzie i kiedy mam być.
I tak załatwiliśmy sprawę.

Powrót do czerni



Przez ponad rok, kiedy nie było mnie w telewizji, zapuściłem całkiem długie włosy. Przestałem też je farbować, więc byłem całkiem siwy. Uznałem jednak, że największe wrażenie zrobię, kiedy będę wyglądał jak Eric Bischoff, którego ludzie pamiętają z Nitro. Sięgnąłem więc po farbę i ponownie obciąłem się "na Kena" - tę lalkę.
Mniej więcej tydzień przed galą zadzwoniła do mnie Stephanie McMahon, córka Vince'a i jedna z wiceprezesów federacji. Podobnie jak reszta rodziny McMahonów, była bardzo miła. McMahonowie to ludzie z wielką klasą. Vince, Linda, Shane i Stephanie to naprawdę życzliwi ludzie. Takimi ich poznałem.
- Eric, chciałabym, żebyś wiedział, że masz tu na pieńku z wieloma osobami. Nie wiem, czy wiesz, w co się pakujesz.
- Stephanie, nie znasz mnie. Z niektórymi mam na pieńku od dnia, w którym zacząłem przygodę z tym biznesem. Jeżeli będę ciężko pracował, wszystko będzie dobrze. Nie przejmuj się więc tym.

Na pamięć



Raw miało się odbyć w Continental Airlines Arena w East Rutherford w stanie New Jersey. Przyjechałem do Nowego Jorku (stan Nowy Jork sąsiaduje z New Jersey - przyp.) i zatrzymałem się niedaleko lotniska LaGuardia. W poniedziałek rano przyjechała po mnie limuzyna i zabrała mnie do innego hotelu, niedaleko hali. Nie był to jednak ten hotel, w którym mieszkali wrestlerzy.
Około 14:00-15:00 dostałem skrypt gali. Były tam dwie-trzy strony materiału, którego miałem się nauczyć na pamięć. Nigdy wcześniej nie miałem do zapamiętania czegoś tak obszernego. Zwykle miałem wszystko podane w krótkich punktach, które sam rozwijałem.
Nie wiedziałem, czy mam się tego nauczyć słowo w słowo, czy nie. Doszedłem jednak do wniosku, że skoro ktoś spędził tyle czasu nad tym skryptem, to lepiej nauczę się go słowo w słowo.
Przez kilka godzin chodziłem po pokoju, powtarzając wykuty tekst.

Gotowy do gry



Około 19:00 przyjechała po mnie długa limuzyna.
Na parkingu przed halą staliśmy aż do 21:00. Dopiero wtedy wjechaliśmy do hali. Siedziałem jednak w środku limuzyny, aby nikt mnie nie zobaczył.
Uśmiechałem się tak bardzo, że aż mnie twarz rozbolała. Wiedziałem, że to będzie coś wielkiego. Wiedziałem, że publiczność wspaniale mnie przyjmie. Byłem podekscytowany świadomością ponownego stanięcia na ringu i mówienia do publiczności tylko po to, by wywołać jej reakcję.
Nic nie może się z tym równać.
Nic nie może się równać ze staniem na ringu, który otacza piętnaście czy dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy tańczą tak, jak im zagrasz.
Nie byłem zdenerwowany. Nie miałem żadnej tremy. Nigdy nie oceniałem swoich występów. Były tak dobre, jak tylko mogły być i już.
Ponieważ mój powrót zbliżał się wielkimi krokami, widziałem ludzi, którzy przechodzili obok limuzyny i zastanawiali się, kim jest tajemniczy general manager. Steve Lombardi - świetny facet, który walczył jako Brooklyn Brawler, a po zakończeniu kariery zaczął pracę za kulisami WWE - mrużył oczy, próbując zobaczyć coś przez przyciemniane szyby. Nie mógł jednak dowiedzieć się, kto siedzi w środku. To wciąż był sekret.
Jakieś dwadzieścia minut przed moim powrotem, gdy mogłem już wysiąść z limuzyny, przyszedł Vince McMahon. Stanęliśmy twarzą w twarz po raz pierwszy od wywiadu w 1990 roku. Vince usiadł w samochodzie i przez chwilę motywował mnie.
- Kiedy wyjdziesz na scenę, Eric, chcę, abyś mnie mocno uściskał.
Dziwie się poczułem, bo do tej pory ściskałem tylko jego dłoń.
- Nie ma sprawy, Vince.
Vince wrócił na galę. Kilka minut później przyszła Stephanie i byliśmy gotowi do wyjścia.

Wrak



- Okej, Eric, nikt nic nie wie. To będzie szok dla wielu osób. Nie przejmuj się tym. Po prostu wyjdź i zrób swoje.
Stephanie prawdopodobnie myślała, że jestem psychicznym wrakiem. Wydawało się jej, że połowa wrestlerów chce mnie zabić, a druga połowa kibicuje, aby im się udało. Ja byłem jednak spokojny i zrelaksowany jak nigdy. Stephanie prowadziła mnie do gorilla position, czyli miejsca, które znajduje się tuż przed wejściem na scenę (swoją nazwę zawdzięcza byłemu komentatorowi WWE Gorilli Moonsonowi, który często przebywał tam podczas gal - przyp.).
Celowo lub przez przypadek skierowała mnie w złą stronę. Zamiast pokazać mi drogę do gorilla position, pokazała mi drogę na backstage, gdzie dwudziestu albo dwudziestu pięciu wrestlerów oglądało galę na monitorze.
Widok ich twarzy w tym momencie był bezcenny.
Było zaskoczenie. Był strach. Była niewiara. Był gniew. Był śmiech.
Big Show wstał: - Oh, ho, ho, nie mogę w to uwierzyć!
Zmieniliśmy drogę i w końcu trafiliśmy do gorilla position. Stałem tam i czekałem.
Na scenie Vince mówił do publiczności, że WWE potrzebuje kogoś, kto nim wstrząśnie. Chciał, aby general manager był bezwzględny.
We mnie znalazł idealnego sukinsyna.
Zabrzmiała moja muzyka i wyszedłem na scenę.

Wykorzystać szansę


Uścisk



Publiczność była całkowicie zaskoczona. Podszedłem do Vince'a i mocno go uściskałem.
Bardzo, bardzo mocno uściskałem. Byłem tak zaangażowany, że wyglądało to niemal homoerotycznie.
- Słyszysz te hałasy spod ziemi? - zapytałem, gdy się ściskaliśmy. - Wielu ludzi przewraca się teraz w grobach.
Publiczność była tak zszokowana, że nie wiedziała, jak zareagować. Siedziała cicho dopóki nie zacząłem mówić. W ciągu kilku sekund zaczęła na mnie krzyczeć i gwizdać.
To była reakcja, której oczekiwałem. Raz jeszcze odkryłem w sobie heela.

Okazać szacunek



Po gali nagraliśmy kilka scen na backstage'u. W pierwszej wystąpiłem razem z Bookerem T, który był ostatnim mistrzem WCW. To była wspaniała zabawa. Wszyscy zachowywali się tak profesjonalnie, że jeśli już miałem się czegoś bać, to tego, że to się skończy.
Witałem się ze wszystkimi szukając ludzi, do których powinienem podejść najpierw, aby im powiedzieć, że nie czuję żadnej urazy. W WWE było wiele osób, które wciąż miały żal o poniedziałkowe wojny. Jestem pewny, że niektórzy chętnie wbiliby mi nóż w plecy za wszystko, co wtedy przeszli. Jednak wielu, szczególnie ludzie z produkcji, obawiało się tego, jakim człowiekiem jestem i jak się ze mną pracuję przed kamerą. Nie chcę, by to zabrzmiało arogancko, ale myślę, że nawet jeśli nienawidzili mnie i uważali za diabła wcielonego, to zdawali sobie sprawę, że na scenie radzę sobie cholernie dobrze.
Podszedłem do Undertakera. Był w WWE od dawna, a jego kariera była pełna sukcesów. Obowiązkiem każdej nowej osoby jest okazać szacunek pracownikom z dłuższym stażem.
Nie chcę powiedzieć, że Undertaker był wobec mnie niemiły, ale chyba nie chciał mnie przywitać. Pomyślałem sobie: - Okej, będę ciężko pracował i w końcu się dogadamy.
Jak na ironię losu, okazało się, że moje stosunki z ludźmi z WWE były prawdopodobnie lepsze od tych, które miałem z ludźmi z WCW, gdy z nimi pracowałem. Bruce Prichard, Gerry Brisco, Pat Patterson i Ann Russo (sekretarka Vince'a McMahona - przyp.), która organizowała moje wyjazdy. Vince. Ludzie z produkcji. Z nimi wszystkimi pracuje mi się lepiej niż z wieloma osobami, które pracowały dla mnie w WCW.
Po części wynika to z faktu, że sytuacja się zmieniła. Ludzie w WWE ciężko pracują, są kompetentni i profesjonalni. Większość z nich zaskoczyła mnie. Nigdy nie spotkałem ciężej pracujących i bardziej zaangażowanych w pracę ludzi. I to na każdym szczeblu.
Vince ma fioła na punkcie etyki pracy. Ja sam przywiązuję do tego wagę. Vince rzadko śpi w nocy więcej niż trzy godziny. Jest jedną z najciężej pracujących osób, jakie spotkałem. Prawie tak samo zarządzał swoją korporacją Ted Turner. Wiele osób obawia się, że nie nadąży za Vincem. Wszyscy szanują go jednak za to, co robi i jak ciężko pracuje.

Konflikty z wrestlerami



Większość z tego, co ludzie czytali albo słyszeli, było bzdurą. Chris Benoit i Eric Bischoff nigdy nie mieli konfliktu w WCW. Zawsze współpracowaliśmy z Chrisem. Nigdy nie miałem też konfliktu z Deanem Malenko.
Chris Jericho wykorzystał nasze wzajemne nieporozumienia jako element swojego gimmicku. Z punktu widzenia publiczności mogło to wyglądać na konflikt, aczkolwiek nasze osobiste stosunki wcale nie były złe.
Z Eddiem Guerrero kłóciliśmy się, gdy nie umieliśmy dojść do porozumienia w sprawie wykorzystania jego postaci. Eddie i ja byliśmy dość nerwowi, a kiedy w jednym pokoju spotkają się dwie nerwowe osoby, musi stać się coś złego. I raz lub dwa stało się. Jednak były to tylko incydenty, które rozdmuchano do niebotycznych rozmiarów. Troszczyłem się o Eddiego i on wiedział o tym. Kiedyś uczestniczył w wypadku samochodowym na Florydzie. Chociaż jego kontrakt wygasł, zadzwoniłem do niego i powiedziałem, aby się o nic nie martwił. Eddie był zawiedziony niektórymi moimi decyzjami, ale to nie było nic osobistego.
Spośród wszystkich ludzi w WWE, tylko Arn Anderson i Ric Flair otwarcie okazywali swoje niezadowolenie z powodu mojej obecności. Jednak nawet oni schowali urazę do kieszeni. Po miesiącu poszliśmy z Ricem na piwo.

Stone Cold Steve Austin



Kilka wydarzeń z mojego pobytu w WWE naprawdę zapadło w pamięć. Np. moje starcie ze Stevem Austinem, który wcześniej skończył z wrestlingiem.
Nie pamiętam, kto przyszedł do mnie i powiedział, że Steve wraca do WWE. To mógł być Vince, który zapytał mnie, czy zgodziłbym się na angle z nim. Miałby się on zakończyć walką na ringu.
- Cześć. Wiem, że macie sobie z Austinem coś do wyjaśnienia - powiedział Vince, biorąc mnie na stronę. - Nie przejmuj się tym. To nie typ faceta, który wyjdzie na ring i zrobi ci krzywdę.
Szczerze mówiąc, była to ostatnia rzecz, o której pomyślałem. Wiedziałem, że Steve jest profesjonalistą, jak 99 procent ludzi w WWE.
Wrestlerzy bardzo, bardzo poważnie podchodzą do tego, co mają robić na ringu. Nigdy nie załatwiają tam swoich prywatnych porachunków, nawet jeśli nienawidzą siebie nawzajem.
W końcu przygotowano szczegółowy plan dotyczący przebiegu i zakończenia tego angle'a. Zaproponowałem, aby urządzić "polowanie na Steve'a Austina". Konfrontacja między nami miała sens z powodu miejskiej legendy, która mówiła, że Steve Austin nienawidzi Erica Bischoffa, ponieważ Eric Bischoff wysłał mu zwolnienie kurierem.
Pojechałem do Teksasu, aby go odnaleźć. Steve pojawił się, gdy nagrywaliśmy jedną ze scen. To było nasze pierwsze spotkanie od 1994 czy 1995 roku. Wyglądał świetnie. Było widać, że przygotowuje się do powrotu.
Steve wziął mnie na bok. - Chcę, żebyś wiedział, że przeszłość to przeszłość i nie mam do ciebie żalu.
Rozmawialiśmy o tym, że zwolnienie go z WCW było paradoksalnie najlepszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mu się przydarzyła. To była bardzo dobra rozmowa.
- Cześć. Eric, kiedy staniemy na ringu, będę walczył trochę stiffowo. Ale nie martw się, nie zrobię ci krzywdy.
- Nie ma sprawy, Steve. Jeżeli tylko będę mógł się doczołgać do swojego samochodu, wszystko będzie dobrze.
Walka potoczyła się dokładnie tak, jak powinna. Dostałem lanie.
Lepiej zakończyć walkę ze złamanym nosem, czy podbitym okiem niż walczyć tak ostrożnie, żeby wyglądało to sztucznie. Wolę więc mieć skopaną dupę niż wyjść bez szwanku i widzieć wściekłą publiczność.
Publiczność świetnie przyjęła Steve'a. Był babyfacem, a ja dostałem olbrzymi heat. Walka wyszła świetnie.
Po wszystkim staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Chociaż obecnie się nie spotykamy, świetnie spędzaliśmy czas, wspominając po galach stare czasy.

Wywieziony ze śmieciami



Na początku grudnia 2005 roku dostałem telefon od Stephanie McMahon.
- Wiesz, Eric, chcemy zrobić angle z twoim udziałem. Pewnie się denerwujesz, bo wydaje ci się, że będzie to coś złego, ale wierz mi, że tak nie jest. Naprawdę dobrze nam się z tobą pracuje. Świetnie odgrywasz swoją rolę. Chcemy cię zatrzymać. Twój kontrakt wciąż obowiązuje, a my nie mamy zamiaru go zrywać.
Nakreśliła mi plan, a ja powiedziałem: - Hmmm, to może być zabawne.
Writerzy WWE to najciężej pracujący ludzie, jakich spotkałem. Brian Gewirtz, Ed Koskey, Michael Hayes - wszyscy oni mają najbardziej niewdzięczną robotę w branży rozrywkowej. Nic się nie może równać z ilością godzin, które spędzają na pisaniu i wyjazdach. W Internecie spada jednak na nich wielka fala krytyki. Podziwiam writerów za to, że mają siłę robić to codziennie.
Brian Gewirtz przedstawił mi propozycję. - Spójrz na to. Jeśli będziesz miał jakieś wątpliwości, pogadamy o tym.
Dostałem skrypt i pomyślałem, że to będzie cholernie zabawne.
WWE musiało odebrać mi czas antenowy, aby dać go innym. Byłem general managerem przez trzy i pół roku. Przez cały ten czas byłem złym dyktatorem, który nienawidził babyface'ów za to, że ci nie darzyli go szacunkiem. To była podstawa każdego angle'a, w którym uczestniczyłem.
W ostatnim angle'u z moim udziałem robiłem wszystko, aby John Cena stracił pas na rzecz Kurta Angle'a. Okazało się, że z mojej postaci nic już się nie wyciągnie. To był dobry moment, aby oddać komuś rolę general managera i wszystko gruntownie przemyśleć.
Ten angle ciągnął się przez kilka tygodni. Na końcu wziąłem udział w procesie, w którym Vince McMahon "decydował" o moim losie, analizując moje grzechy z czasów pełnienia funkcji general managera. Początkowe plany były takie, że wyrok zostanie wydany na ringu. Tam John Cena wykonałby na mnie swoją kończącą akcję, wrzucając mnie do śmieciarki, która miała mnie wywieźć razem ze śmieciami.
Poszedłem do Vince'a i powiedziałem, że sensowniej będzie, jeśli to on to zrobi.
- Jesteś przewodniczącym sądu. Storyline dotyczy, że nie sprostałem twoim oczekiwaniom. To ty powinieneś wrzucić mnie do śmieciarki.
No i wrzucił mnie.

Odgrywając rolę



Śmieciarka była tak czysta, że można było w niej przeprowadzać operacje. Dwie wielkie blokady powstrzymywały ładowarkę przed zgnieceniem mnie. Plan był taki, że Vince rzuci mnie na plecy, a ja będę trzymał oczy zamknięte dopóki nie usłyszę, że blokady zostały zwolnione. Rozmawialiśmy o tym szczegółowo, jednak ani razu tego nie przećwiczyliśmy.
Czekałem, aż ładowarka wrzuci mnie do środka. Próbowałem przekręcić się na plecy. Vince usiadł za kierownicą i zaczął wyjeżdżać z budynku. Po chwili śmieciarka jechała tak szybko, że nie mogłem się ruszyć. Było tak ciemno, że nic nie widziałem, a jakieś rurki obijały się o moją twarz. Gdy w końcu wydostałem się ze śmieciarki, miałem siedmiocentymetrową ranę pod okiem.
Vince wyszedł ze śmieciarki i patrząc na mnie zapytał: - O Boże, nic ci nie jest?
Byliśmy na parkingu, a wokół nas stali fani. Nie chciałem wyjść ze swojej roli, więc zacząłem na niego wrzeszczeć: - Wcale cię nie obchodzi, czy nic mi nie jest. Ściągnąłeś mnie do tej federacji, by mnie ośmieszyć i poniżyć.
Darłem się na niego przez całą drogę powrotną do hali.

Profesjonalizm



Moja postać zawsze wywoływała emocje. Jest bardzo naturalna. Nie muszę jej odgrywać na siłę. Wprawdzie moja postać w żaden sposób nie przypomina mnie samego, ale jest w niej coś, co pozwala mi ją odgrywać pomimo braku zdolności aktorskich. Wiem, na które elementy mojej osobowości publiczność może zareagować.
Jednym z powodów, dla których zdecydowałem się przyjść do WWE, był profesjonalizm ekipy i wrestlerów. Też chciałem być profesjonalny. Przychodziłem więc na czas, robiłem wszystko najlepiej jak umiałem i zajmowałem się swoimi sprawami.
Już na początku postanowiłem, że nie chcę mieć nic wspólnego z polityką. Oczywiście w WWE też jest polityka. Jednak ta polityka to nic w porównaniu z polityką, która była w WCW.
Mimo że WWE jest spółką, to w wielu aspektach wciąż pozostaje biznesem rodzinnym. Vince McMahon jest jedynym szefem WWE i wszyscy to akceptują. Nie ma tu jakiejś walki o stołki. Występuje natomiast firmowa kultura profesjonalizmu. Występuje też jednak polityka. Wszędzie, gdzie jest człowiek, jest polityka.
Staram się być tak apolityczny jak to tylko możliwe. Nie kumpluję się ze zbyt wieloma osobami. Jestem samotnikiem. Przeważnie czytam książkę lub pracuję na komputerze i jestem z dala od wszystkich.

Szersza perspektywa


Dobrzy faceci, źli faceci



Wrestling świetnie się rozwija od pięćdziesięciu lat, mimo wielu zmian w świecie rozrywki. Dzisiejsze WWE to najchętniej oglądany program w telewizji kablowej. Myślę, że to wiele mówi o psychologicznej i emocjonalnej atrakcyjności sportowej rozrywki, a także o tym, co ma ona do zaoferowania. To proste. Są dobrzy faceci i źli faceci. Są storyline'y, które sprawiają, że ciągle wracasz po więcej. Są postacie, którymi widzowie chcieliby być.
Scott Hall powiedział mi kiedyś, że wszystkie te postacie, które odniosły sukces, mają jedną cechę wspólną: to postacie, którymi faceci chcieliby być, a kobiety chciałyby wyjść za nich za mąż.
Oczywiście użył trochę innych słów, ale zachowałem sens.
Stone Cold Steve Austin to najlepszy przykład na to, dlaczego wrestling wciąga. W końcu tak wiele osób siedzi w domu i skrycie marzy, aby być kimś, kto stoi nad szefem, pokazuje mu środkowy palec i wprost mówi "pieprz się". Nie wierzę, że jest ktoś, kto pracuje w fabryce albo biurze, gdziekolwiek, kto nie chciałby podejść do swojego szefa i zachować się w ten sposób.
Steve Austin stał się symbolem tego, czym sami chcielibyśmy być. Poza tym wiele postaci i storyline'ów odzwierciedla nastroje społeczne. To wypróbowany przez lata przepis na sukces i wydaje się, że będzie wykorzystywany w przyszłości.

Gdyby to ode mnie zależało



Czasem oglądam Raw albo SmackDown! i zastanawiam się, jak sam bym je poprowadził. Na pewno wróciłbym do formuły, którą stosowałem na Nitro - SARSA. Story, anticipation, reality, surprise, action (historia, perspektywy, realizm, nieprzewidywalność, akcja).
Akcję do wrestlingu całkiem łatwo wprowadzić. Nie jest to jednak jego jedyny element - to tylko jeden z pięciu elementów. Pozostałe elementy są równie ważne i zwykle trudniejsze do wprowadzenia.
Jedną z rzeczy, które zauważyłem, jest to, że bookerzy i writerzy często wpychają ludziom produkt, nie dbając o to, czy jest on wiarygodny. W rezultacie cierpi na tym historia.
Czy wiarygodne jest to, że wrestler A ma do załatwienia porachunki z wrestlerem B? Jeśli nie, to trzeba zrobić coś, aby było to wiarygodne od samego początku. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: jakie podłoże powinna mieć historia, aby publiczność w nią uwierzyła. Następnie trzeba poświęcić czas, aby to podłoże stworzyć. Jeżeli nie poświęci się temu czasu, też ucierpi na tym historia.
Historia cierpi, ponieważ realizm cierpi. Jeżeli więc historia jest kiepska, a realizmu brak, to nie ma perspektyw - nikt nie będzie na coś takiego czekał.
Ogrom pracy w ciągu roku sprawia, że nie mamy czasu, aby każda historia była wiarygodna. Uważam jednak, że tych wiarygodnych historii mogłoby być więcej.

Rozrywkowy bufet



Czynnikiem, który sprawia, że wrestling jest tak wyjątkowy, jest odwoływanie się do różnych grup wiekowych. To taki rozrywkowy bufet - każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Jeśli jesteś 10-latkiem, to masz swoje ulubione postacie. Jeśli jesteś 16-, czy 18-latkiem też masz swoje ulubione postacie, tylko inne. Jeśli jesteś w wieku 25-49 lat, identyfikujesz się z różnymi ludźmi z różnych powodów. A jeśli jesteś 65-latkiem, który ogląda wrestling od młodości, to zawsze znajdziesz coś, co przypomni ci wrestling sprzed lat.
Spójrzcie na obecną kondycję telewizji - chociaż przybywa kanałów, to staje się ona coraz bardziej niszowa. Prawie żadna stacja nie określiła swojej grupy docelowej i jej potrzeb. A wrestling trafia w gusta wszystkich. Dlatego ma tak mocną pozycję w kablówkach. Jest po prostu atrakcyjny dla całej widowni.

Inny punkt widzenia



Dla mnie efekt zaskoczenia zawsze był ważnym elementem wrestlingu. Myślę, że coraz trudniej ten efekt osiągnąć, gdyż praktycznie nie da się zrobić czegoś, czego ktoś inny wcześniej nie zrobił.
Publiczność wie o tym. Jest inteligentna i wyrafinowana - to prawda, choć niewiele osób używa słów "wyrafinowanie", "wrestling" i "publiczność" w jednym zdaniu. Ciężko tę publiczność czymś zaskoczyć.
Ludzie, którzy nie mają do czynienia z wrestlingiem, nie zdają sobie sprawy, jak bardzo wyrafinowana jest wrestlingowa publiczność. Jak bardzo się poświęca i z jak różnych widzów się składa. Jak bardzo wymagająca potrafi być. Te wszystkie czynniki przekładają się na wierność marce. Jest to również wyzwanie, ponieważ takiej publiczności nie można zaserwować odgrzewanego kotleta. Ona wie, kiedy próbuje się ją oszukać i sprzedać stary pomysł jako nowy i świeży.

Lepiej określone postacie



Moim zdaniem, w ciągu ostatnich 3-5 lat zamiast wychodzić z nowymi pomysłami, zaczęliśmy w wielu aspektach korzystać ze starych. Nie chodzi o to, że wrestling znów stałby się siermiężny, a gale odbywałyby się w ciemnych, obskurnych i małych halach. Zaczęliśmy sięgać do absolutnych fundamentów. Jednym z nich jest jasne określenie postaci - czy jest dobra, czy zła.
W ostatnich latach przyjęliśmy taktykę, zgodnie z którą to publiczność wybiera, czy daną postać lubi, czy nie. Mieliśmy szereg postaci, które nie były jednoznacznie określone, nie były ani całkowicie dobre, ani całkowicie złe. Widać to na przykładzie Triple H-a i Johna Ceny. Triple H teoretycznie jest heelem, ale w rzeczywistości nim nie jest. Ludzie raczej go lubią. John Cena z kolei jest uważany za babyface'a, ale tak naprawdę nim nie jest. To publiczność decyduje, kogo lubi, a kogo nie.

W bezpośredni sposób



Publiczność może decydować, kiedy wszystko idzie dobrze, jak w WCW w 1997 roku albo w WWE w latach 1999-2001. Kiedy jednak coś zaczyna szwankować, pojawia się konkurencja, czy też koniunktura często się zmienia, nie ma już tego luksusu. Wtedy trzeba bardziej kontrolować swój produkt. Łatwiej utrzymać starych fanów niż pozyskać nowych.
Nie można pozwolić, aby było zbyt dużo dwuznaczności. Łatwo popełnić błąd, przed którym przed laty przestrzegał mnie Verne Gagne. - To nieważne, czy ludzie cię kochają, czy nienawidzą - zwykł mówić. - Najważniejsze, aby mieli za co cię kochać lub nienawidzić.

Korporacja i kreatywność



Ted Turner, Time Warner i AOL to mieszanka wybuchowa, w szczególności dla WCW. Powody były dwa. Po pierwsze: WCW było dla Time Warner piątym kołem u wozu. Time Warner chciało pokazywać golfa, filmy na poziomie HBO i programy dla wybrednego widza. 95 procent kierowników Time Warner uważało, że WCW to obciach. Gdy zmieniły się władze, stało się jasne, że WCW nigdy nie odniesie sukcesu, bez względu na to, co zrobi Eric Bischoff.
WCW dobijała też korporacyjna mentalność, która nienawidziła kreatywności.
Nie licząc HBO, ryzyko nie jest pożądane w branży rozrywkowej, która jest tylko jednym z trybików w całej tej machinie.
Kreatywność - prawdziwa kreatywność - wiąże się z ryzykiem i szansami. W rozrywce trzeba ściągnąć najbardziej kreatywnych ludzi z branży i dać im wolną rękę. W przeciwnym razie decyzje będą podejmowali finansowcy, księgowi i ludzie, którzy nie mają pojęcia o kreatywności. Nic nie jest bardziej śmiertelne dla rozrywki.
Spójrzcie na stacje telewizyjne i programy, które emitują. Większość decyzji w sprawie tych programów podejmują ludzie, którzy nie są kreatywni, nie mają wyobraźni, ani nie są wizjonerami. Pod tym względem są żałośnie niekompetentni. Świetnie za to spisują się na spotkaniach biznesowych i w korporacyjnej pracy.

Żołnierz pokoju



Czasem, gdy patrzę na ludzi w WWE, myślę sobie, że to chichot historii, że tam trafiłem. W końcu jestem człowiekiem, przez którego prawie stracili pracę. Wiele osób - niektórzy są dzisiaj moimi przyjaciółmi - obawiało się, że straci pracę, domy.
Wszyscy walczyliśmy w słusznej sprawie. Oni walczyli o przetrwanie. Dla nich byłem diabłem wcielonym.
Bycie numerem jeden i sukces były dla nas ważne. Nie liczyliśmy się z niczym. Nie obchodziło nas, czy pracownicy WWE będą mieli za co wyżywić swoje rodziny.
Często zastanawiam się, czy Vince, Kevin Dunn i reszta doceniają sposób, w jaki WWE osiągnęło sukces. I czy widzą mój udział w tym sukcesie.
Nie chcę przez to powiedzieć, że to ja jestem ojcem sukcesu WWE, ponieważ ono samo na ten sukces zapracowało. Zmusiłem je jednak do zmiany kierunku, który obrało zanim pojawiło się Nitro. WWE wydłużyło galę do dwóch godzin, odeszło od bajkowych gimmicków skierowanych do dzieci, wprowadziło dywizję cruiserweight. Po co to wszystko? Kogo miało to przyciągnąć?
Spójrzcie na WWE sprzed czasów nWo i porównajcie z obecnym. Skąd wzięła się ta zmiana?
Skąd wzięła się era attitude?
Wiele z tych pomysłów ja zrealizowałem pierwszy na Nitro.
Często się zastanawiam, czy WWE ma tego świadomość.

dodane przez SixKiller w dniu: 15-02-2010 04:55:42

Udostępnij

Komentarze (5)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :

NAPRAWDĘ CIEKAWE , CHETNIE PRZECZYTAŁ BYM CAŁA KSIĄŻKĘ PO POLSKU

napisane przez czester666 w dniu : 15-02-2010

Oj zgadzam się, też chciałbym móc przeczytać tę książkę w naszym języku - ogólnie byłoby świetnie, gdybyśmy doczekali się czasów, gdy autobiografie wrestlerów czy innych person związanych z tym światem będą tłumaczone na polski :)

napisane przez Menez w dniu : 15-02-2010

Kawał dobrej roboty panie SixKiller. Co się tyczy samego artykułu, to bardzo lekka i przyjemna lekturka którą wciągnąłem jednym tchem, choć Ty pewnie noce zarywałeś ślęcząc nad słownikiem. Chwała Ci za Twój trud.

Jest tam wiele interesujących rzeczy, jednak najbardziej zaskakujący wydaje mi się "Ericowy" opis samego pana McMahona, wprawdzie nie mam wglądu całości publikacji a ten fragment pomimo, że jest stosunkowo krótki wydał mi się mocno sugestywny.
Otóż Vince zawsze w moich oczach od zawsze(czyli od dnia kiedy odkryłem że wrestling is fake) uchodził za pozbawionego skrupułów, bezwzględnego nie znoszącego sprzeciwów wyzyskiwacza, gotowego na wszystko byle osiągnąć cel.
Tu mam natomiast do czynienia z "chairmanem" jakiego jeszcze dotąd nie znałem.
Sam już nie wiem jak naprawdę wygląda człowiek który tworzy i łamie kariery, buduje i niszczy legendy... dowiedziałem się natomiast dlaczego tak trudno mu odmówić.

Eric dość ciekawie opisał manewr ominięcia i wyprowadzenia w pole internetowych znawców tematu (gdyby każdy był tak "przebiegły" jak EasyE to newsmani zajmowali by się jedynie recapowaniem) "pojedynanie" z Austinem.
Profesjonalizm Steve'a poznałem już wcześniej gdy ten "skromny" łysol opisywał swą zajebistość w jakimś wywiadzie na yt.
Ciekawe czy każda kobieta istotnie chciałaby mieć Austina za męża?

napisane przez Andrew w dniu : 15-02-2010

Fragment bardzo dobrze zapowiada książkę. Bardzo chętnie bym ją przeczytał. Angielski nie jest dla mnie przeszkodą, więc może któregoś dnia się skusze i sobie zamówię.

napisane przez Krzak w dniu : 16-02-2010

Świetna robota Six. Bardzo ciekawy materiał, dużo interesujących informacji i całość świetnie się ogólnie czytało. Dzięki za tłumaczenie :D

napisane przez -Raven- w dniu : 18-02-2010

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy