Stań się nieśmiertelny! Krzyczą na zwiastunie. Nie wiem tylko, czy mają na myśli mnie, czy może silnik, na którym oparta jest gra. WWE 2k14 wywoła tę samą burzę, co poprzedniczka. Znów będziemy świadkami odwiecznej debaty na temat znikomej ilości zmian, ponownie zwolennicy produkcji dostaną niewiele argumentów do obrony. Skoro twórcy mogą kopiować i wklejać, to może ja odeśle do zeszłorocznego tekstu i uznamy zadanie za odbębnione?
"Fani serii szybko poczują się jak u siebie w domu, a Ci, którzy stronią od gier wideo, powinni bez problemu przyswoić mechanikę. Na polu bijatyk jest wiele pozycji wymagających drakońskich kombinacji, w celu pokonania przeciwnika. WWE nie jest jedną z nich. Jeśli ktoś grał w poprzednią odsłonę, tutaj będzie tylko naliczał rozszerzenia..."
...pasuje jak ulał, więc zacznijmy wyliczać. Tak jak My się starzejemy, starzeje się też gameplay. Nie chcę wyjść na wielkiego malkontenta - a wierzcie, dali mi do tego pełne prawo - bo wciąż te ringowe batalie sprawiają sporo frajdy. Jeśli mamy obok równie przeszkolonego z padem rywala, to ciężko o brak uśmiechu na twarzy. Stypulacje takie jak Tables Match - ze swoim prawdopodobieństwem przypadku - czy Ladder Match, to często wrestlingowa poezja, pełna zwrotów akcji i emocji - tak jak na ringach WWE. Jeśli ludzkiego przeciwnika brakuje, no... dość powiedzieć, że kolorowo nie będzie. Sztuczna inteligencja nie uległa żadnej poprawie, a już w zeszłym roku, obijanie jej, to było kopanie leżącego. Czy to wielki minus? Odpowiedzcie sobie sami:
- Zobacz jaki ten komputer to kretyn!
- Zdajesz sobie sprawę, że bijatyki nabierają blasku dopiero z żywym przeciwnikiem?
- Ale nie zmienili absolutnie nic! To jest odgrzany kotlet!
- Od sportowych serii wydawanych każdego roku, ciężko oczekiwać rewolucji, co 12-miesięcy.
- A żeby to tylko 12 trwało...
Za towarzystwem do grania, stoi jeszcze jeden argument. Będziemy prawdopodobnie z nimi rozmawiać. A jak będziemy prowadzić konwersacje, to nie będziemy słuchać komentarza. Często odrealnionego, ospałego, niczym polski duet z popularnej, komputerowej piłki kopanej - nie będę pisał o kogo chodzi, bo przecież nie każdy musi wiedzieć, że o brygadę Sz-Sz. Jim Ross sprawia wrażenie, jakby nagrał swoje teksty już po zwolnieniu - do którego notabene doszło podczas panelu dyskusyjnego 2k14 - a Michael Cole cierpi na zachwianie emocjonalne, reagując hucznie na nic nie znaczące zagrywki, by chwilę później przespać finishera - cytując Miza "Really?".
Nowe momenty OMG, czy poszczególne chwyty, to fajny bajer, ale niepoprawiający ogólnego wrażenia, ani nie wpływający znacząco na efekt końcowy. Ten minimalny krok naprzód zrobili z reversalami (kontrami), które nie są już tak częstym zjawiskiem, jak poprzednio. Wyczucie ich nie jest tak łatwe, za sprawą przyspieszonych ciosów zwykłych. Nasze punche i kicki może nie przypominają tych z ekranu TV - bardziej Mortal Kombat - ale pomagają rozgrywce.
"Wisienka na tym przeterminowanym torcie, jest na tyle słodka, że gdyby chcieli mi ją sprzedać jako oddzielny produkt, to nie zawahałbym się ani chwili. Nostalgiczna podróż do..."
Przeszłości. Tym razem nie Era Attitude, a historyczne walki z WrestleManii. Łącznie ponad 40 pojedynków. Hulk Hogan vs Andre The Giant, Macho Man vs Ricky Steamboat, The Rock vs Steve Austin, czy Edge vs Mick Foley. Każda WrestleMania, jest tu reprezentowana przez jakąś walkę - tak, pierwsza też :wink: Znów rozpieścili mojego wewnętrznego "marka", który lubi wracać do czasów młodości. Podobnie jak w zeszłym roku, wszystko jest odwzorowane za pomocą zadań pobocznych, które wykonywane w walce, odblokowują komputerowego odpowiednika momentu sprzed lat. W międzyczasie, zobaczymy też rewelacyjne montaże, przy których nawet łezka może się w oku zakręcić, a jakby tego było mało, czasami zaskoczy nas historyczne promo na silniku gry - naprawdę fajnie wyszedł Macho Man przed walką z Hoganem, czy Ramon i HBK przed swoim pojedynkiem na WM X. Twórcy zadbali również o legendarne areny, czy wszelakie podpisy, by jeszcze bardziej pomóc nam przenieść się w czasie. Na pierwszy rzut oka, ideał...
- N!KO, dość markowania.
... i jakbym oglądał wrestling od wczoraj, to mógłbym się nabrać, uznając, że nadrobiłem WrestleManiowe zaległości. A że siedzę w tym 20-lat, nie mogłem przymknąć oka na niektóre niedoskonałości. Wszystkie jestem w stanie podsumować jednym słowem - licencja. No ok, lenistwa trochę w tym też, ale to licencja jest tu największym problemem :wink: Prawa do wizerunku niektórych gwiazd były zwyczajnie niedostępne. Jeśli zapytałbym Was o najlepsze walki WM-ek, tylko czekałbym aż ktoś wypali z Dudley Boyz vs Hardy Boyz vs Edge & Christian. O ile z dwoma ostatnimi Panami nie byłoby problemu, tak z różnych przyczyn, pierwszej czwórki tam nie ujrzymy. Straszny cios dla listy, która chcę odtworzyć największe momenty, a powiedzmy sobie szczerze, na jednym ciosie się nie skończyło. Chris Benoit - ciekawe czemu :wink: - czy Kurt Angle, to postacie, którymi zagrać nie będzie nam dane. Co za tym idzie, nie będzie nam dane powalczyć w Main Eventach WrestleManii 19 czy 20. Pozostawia to spory niesmak, nasilający się w momencie, gdy nadmiernie chwalą się tym, co zakontraktować się udało. Dziękuję za Goldberga, to naprawdę miły i zaskakujący dodatek do rosteru, ale błagam, nie wmawiajcie mi, że ten gniot z Lesnarem, to coś wartego powtórzenia na konsoli - szczególnie, że sami to wyśmiewacie, odtwarzając chanty "You Sold Out". Takich kwiatków jest więcej, i w niektórych przypadkach byli zmuszeni zaserwować nieco alternatywną wersję wydarzeń. Kiedy jako Dragon, walczymy z Macho Manem, próżno szukać George'a Steele'a przy ringu. Jak Austin nie odklepie przy Sharpshooterze Breta Harta, Ken Shamrock się temu z bliska nie przyjrzy. Gdy Shawn Michaels i Diesel mają mierzyć się w jedenastej edycji, Pamela Anderson i Jenny McCarthy nie odprowadzą ich do ringu... No dobra, to ostatnie to już czyste czepialstwo, ale sami widzicie, że mógłbym tak długo. Albo odtwarzamy i odradzamy wspomnienia, albo dajemy produkt na miarę klubów z Pro Evolution Soccer. Pozostaje się cieszyć, że Lawrence Taylor się im nie "sprzedał", bo ... o zgrozo.
Undertaker jest niepokonany na WrestleManii, to wiemy, szanujemy i podziwiamy wszyscy. Dla fana wrestlingu, "streak" Takera, to rzecz święta. Dla twórców gry - niekoniecznie. Tryb, w którym będzie nam dane bronić serii zwycięstw, lub ją przerwać, zapowiadał się na fajny, klimatyczny dodatek. Wyszedł mały skandal. Jeśli miałbym wybrać największy minus gry, to brak zmian, musiałby uklęknąć przed tym czymś, jak Mark Callaway po swoich zwycięstwach. I to nawet, jeśli zestawimy te dwie rzeczy w kategorii "lenistwo najczystszej postaci". Jeśli zdecydujemy się na walkę z Undertakerem, jest jeszcze ok, bo musimy zwyczajnie go pokonać, a już wielu próbowało i przekonało się, że to nie taka prosta sprawa. Gra również daje się wtedy we znaki. Zapomnij o łatwym poziomie trudności, właśnie wszedłeś do piekła na ziemi. Piekła, w którym kontry będą Cię zaskakiwać w niespodziewanych momentach, a przeciwnik wyda się przeszkodą nie do pokonania. Spoko, inaczej sobie tego nie śmiem wyobrazić - toż to Undertaker na swoim podwórku. Wszystko jest okraszone systemem punktowania, którym później możemy się pochwalić w internecie - dla mnie zbędne, ale pewnie wielu ucieszy. Spoliczkowany zostałem, kiedy włączyłem tryb obrony "streaku", a tam... Gauntlet match. Nie zastałem legendarnych walk, tylko kroczącego na ring Heatha Slatera, a chwilę po nim kolejnych jobberów... Znowu punktowanie, znowu bicie internetowych rekordów. Ale jak to się ma do tego, co tak szanujemy? Gdzie się podziały walki sprzed lat? Rozumiem, że pojedynki z Big Boss Manem, czy Jimmy Snuką, nie są genialne, ale w swojej mierności i tak byłyby lepsze od tego. Wspominki zostały spłycone do zwykłej listy okraszonej tekstem, która - uwaga, teraz będzie petarda - nie jest kompletna! Kogo pokonał Undertaker na WrestleManii 9? Według gry nikogo, Giant Gonzales nie istniał. Z kim osiągnął 6-0 wygrywając tytuł? Nie, Sida też próżno tu szukać. Strasznie biednie to wygląda, gdy coś jest naliczane, a ofiary nie ma. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie.
Kiedy kupujesz Fife - przysięgam, że to ostatnie nawiązanie do gry piłkarskiej - miewasz wrażenie, że dochodzi głównie do aktualizacji składów. Chciałbym powiedzieć, że w świecie wrestlingu jest tak samo, ale co roku udowadniają mi, że to jajko niespodzianka. Do końca nie wiesz, co dostaniesz. Roster z 2k14 cierpi za sprawą natłoku legend - zasługa "30 Years of WrestleMania". Znów musimy zmagać się z "powtórkami", równie irytującymi, co powtarzające się karty, naklejki, czy cokolwiek innego w Waszych kolekcjach. Zamiast dostać Fandango, czy Big E Langstona, mamy kilku Triple H'ów, The Rock'ów i Brocków, którzy w tworzonym przez nas Uniwersum - jeśli chcemy, by miało ręce i nogi - będą totalnie bezużyteczni. Chcecie wyżej wymienionych? Musicie kupić DLC - przerasta mnie ta dzisiejsza sprzedaż produktu na części. Dostaliśmy około 43 aktualnych gwiazd - i to licząc The Rocka czy Triple H'a walczących od święta - co stanowi niewiele ponad połowę aktywnego rosteru - policzyłem #poświęcenie. Ktoś powie, że dla jobberów nie ma miejsca, ja śmiem twierdzić inaczej. Nikt mi nie wmówi, że 3MB to bardziej wartościowy element układanki, niż wymieniony wcześniej tancerz, czy Curtis Axel. Roster kolorowy, bogaty w osobowości, ale mający swoją ciemną stronę.
W teorii jest to ten sam produkt. Odpicowany i odstawiony na półki, z nową przyśpiewką "o wielkich bojach z przeszłości". Zabawny tam gdzie bywał zabawny, irytujący na tych samych polach, co wcześniej. WWE Universe Mode już nie jest takim oczkiem w głowie, jak to miało miejsce na starcie projektu, więc o jego hucznych reklamach - jak i osobnym akapicie - nie ma mowy. Wciąż widnieje w menu, wciąż pozwala na różne modyfikacje, wciąż jest daleki od naszych oczekiwań. Na pewno cieszy możliwość edycji praktycznie wszystkiego, ale to w grach wrestlingowych taki niezbędnik, jak i ring, na którym walczą Superstarsi - nie wiem, na ile ich mogę za to rozgrzeszyć. Nie spodziewajcie się produkcji idealnej, która przyssie Was do ekranu na wiele miesięcy. Możecie jednak być pewni, że jako fani wrestlingu, kilka dni - tygodni? - przy tym mile spędzicie. A patrząc na żywotność dzisiejszych gier, to i tak nieźle, co nie?
- Time to Play The Game!
- ekhm … Again
Nikodem "N!KO" Włodek
Komentarze (2)
Skomentuj stronęMoim zdaniem tej gry nie warto kupować dla zaktualizowanego rosteru (dowaleniu legend typu 3 razy Hunter czy dwa Hogany) i nowych kilku animacji. Mimo że studio wydawnicze tej gry się zmieniło to i tak nadal mamy do czynienia z Ledesmą i jego świtą, która poczyniła postęp od pierwszego SVR spod ich szyldu - przenieśli limo JBLa na swoje miejsce (ironiczne brawo). Brak oczywistej osoby nie dziwi (Krispen Wah), natomiast brak 3D czy też Hardy Boyz to już nieporozumienie. Tak samo w grze na WM 10 jest Piper a w grze go nie ma. Zamiast utrzymać koncepcję w "30 Y of WM" opartą na jakiejś postaci np. Taker czy też Macho Man to walą kilkanaście walk niezwiązanych ze sobą - np. wykonanie początku feudu w świecie gry jako wprowadzenie - tu wręcz pasowałoby to do feudu Macho Man vs HH.
Ale cóż Yukes to nie EA czy też Rockstar aby zrobić porządną grę która nie znudzi po miesiącu.
Mam nadzieję że 2K wywali Yukes i weźmie swoich do robienia wersji na nextgeny bo jak zmiany mają wyglądać jak obecnie to warto czekać na przecenę tytułu - do 170 zł minimum.
Ja chcę to na PC...