Mój piękny sen stał się rzeczywistością. Zostałam zapaśniczką. Rodzina nie chciała o tym słyszeć. "Jesteś kobietą, masz dzieci, może Ci się coś stać" - ostrzegała mnie matka. Jedynymi, którzy mnie wspierali, byli moi dwaj synowie. Ale teraz, dzięki Bogu, mama i reszta rodziny to zrozumieli. Spełniło się moje wielkie marzenie (…) Kiedy wchodzę na ring, zapominam o wszystkich problemach, o złych wspomnieniach. Na ringu czuję się szczęśliwa! Moim marzeniem było zostać zapaśniczką. Przede wszystkim dlatego, żeby pokazać synom i udowodnić ich ojcu, że mogę, że potrafię…Czułam się jak ptak, któremu podcięto skrzydła, a teraz mogę latać tak wysoko! I nauczyłam się wszystkiego. Dosłownie wszystkiego, co może mi być potrzebne do życia. Widzisz tamte kamienie w rogu podwórka? Jak nie miałam pieniędzy na gaz do kuchenki, to gotowałam na palenisku obiad, żeby chłopcy zjedli coś ciepłego. Wiesz, dziś to nawet dom potrafię wymurować i buty zreperować…"
Carmen urodziła się El Alto, mieście wchłoniętym przez rozrastające się niczym nowotwór La Paz. Widok z okna jej domu, którego fundamenty wrzynają się w zbocze płaskowyżu Altiplano osiągającego tu spektakularne 4000 metrów nad poziomem morza, każdy przybysz uzna za piękny. (…) Powietrze jest tu tak rozrzedzone, że ciężko oddychać, trudno zapalić zapałkę, a temperatury nawet latem są wyjątkowo niskie. Najgorsze jednak jest to, że w La Paz obowiązuje zasad - im jesteś biedniejszy, tym wyżej nad poziomem morza mieszkasz. A Carmen nie tylko ma dom położony bardzo wysoko. Jest także kobietą, czyli płcią wyjątkowo mało uprzywilejowaną w Boliwii. (…) Blisko 40 procent mieszkanek wsi to analfabetki, które pracują średnio po 15 godzin dziennie! Witajcie w świecie, w którym płeć słaba naprawdę nie ma lekko. Zresztą, po hiszpańsku nazywa się ja sexo debil - czy to nie znamienne?
Carmen jest młodsza ode mnie. Ma zaledwie 33 lata, ale wygląda na 50. Wysokość i bezlitośnie palące słońce na przemian z przenikliwym zimnem robią swoje. Resztę urody rujnuje ciężka praca i codzienne zmagania z rzeczywistością El Alto. (…) Przed chwilą zapukałam nieśmiało do jej drzwi. W progu stanęła niziutka, raczej krępa kobieta, która już po chwili uśmiechnęła się promiennie, odsłaniając krzywe, zniszczone zęby oprawione w złote obwódki - taki ekonomiczny zamiennik złotej koronki, który zdecydowanie podnosi status właścicielki. Carmen jest przedstawicielką Indian Ajmara, których przodkowie stworzyli na terenach wokół jeziora Titicaca wysoko rozwiniętą cywilizację. Niestety nie uchroniło ich to przed inkaskim podbojem w XIV wieku, a potem hiszpańską konkwistą. (…) Mieszka w tej okolicy z matką, siostrami i dwoma synami. Siedem lat temu rozstała się z mężem.
Bił mnie. Już kiedy byłam w ciąży ze starszym synkiem Micho, mąż bardzo mnie był. Tutaj większość mężczyzn bije kobiety. Faceci to macho. Może na stu znajdzie się dwóch, którzy tacy nie są. (…) Wiesz, raz posprzeczaliśmy się i tak mi przyłożył pięścią w nos, że mi go całkiem spłaszczył, po prostu wgniótł go do środka. (…) Ostatni raz widzieliśmy się w Orurom, bo on pracuje w Oruro. Pojechałam do niego z synami. Miałam klucz do jego pokoju. Weszliśmy, a on leżał z inną kobietą w łóżku. To był dla mnie, dla dzieci szok…Na początku kiedy rozstałam się z mężem…Wiesz, kobiety są słabe…Piłam codziennie…Nie dbałam o dzieci. Ale podniosłam się z tego. Wyszłam na prostą w całej tej walce.
Walki Gigantów Ringi zaczęła oglądać w telewizji, kiedy była jeszcze z mężem. Pod pretekstem odwiedzin matki wymykała się z domu - zawsze w środy. Mąż powtarzał jej: Nigdy nie będziesz zapaśniczką! Jesteś zbyt kiepska. Nie nadajesz się do tego! Do niczego się nie nadajesz, i śmiał się głośno, rechotliwie z jej marzeń. Pewnego dnia odpowiedziała, że w dniu, kiedy zostanie zapaśniczką, odnajdzie go, żeby go sprać. Za to, co jej zrobił, odpłaci tym samym.
Boliwijskie zapasy to mieszanka meksykańskiej lucha libre, w której wszystkie chwyty są dozwolone z amerykańskim, mocno wyreżyserowanym wrestlingiem. Początkowo kobiety były tylko maskotkami publiczności, partnerowały mężczyznom na ringu. Nikt nie traktował ich poważnie. Z czasem jednak to właśnie te walki stały się hitem i dziś cieszą się największym powodzeniem. Pojawienie się zapaśniczek - zwanych także polleras (od nazwy spódnic, w których walczą) lub po prostu walczących cholitas (zachowująca lokalne tradycje kobieta z rdzennej ludności) - było niezwykłym wydarzeniem w świecie boliwijskich "macho". Na pomysł zorganizowania damskich pojedynków wpadł zapaśnik Juan Mamani, który w 2001 roku ogłosił casting i wyłonił najbardziej utalentowane kobiety. Miały one dodać pikanterii tradycyjnym męskim walkom, być swego rodzaju ciekawostką, taką jak walczące karły, z którymi łączył je podobny status. Z 60 cholitas, które się wtedy zgłosiły, jakieś siedem czy dziesięć nadaj się pojedynkuje, a w całym kraju jest już kilkadziesiąt półprofesjonalnych zapaśniczek. Najlepsze, takie jak Carmen Rosa "Champion", Yolanda "Ukochana", "Julia La Paz" i Ana "Mścicielka", występują także za granicą. Wiele kobiet za ich przykładem marzy, by zostać zapaśniczkami w ten sposób wyładować furię i złość na mężczyznach. Ale coniedzielne występy mają też inny aspekt - skupiają lokalną społeczność, są odprężeniem, odskocznią od realnych problemów.
Boliwijskie zapaśniczki walczą w makijażu i tradycyjnych strojach plemienia Ajmara. Błyszcząca, ręcznie wyszywana, wełniana lub bawełniana kolorowa spódnica okrywa niczym abażur kilka wykrochmalonych, szeleszczących koronkowych halek. Choć tak wyglądał strój hiszpańskich chłopek, który władze kolonialne narzuciły rdzennym mieszkankom tych terenów, obecnie pollera jest symbolem indiańskiej dumy i tożsamości. Przed andyjskim chłodem cholity chroni gruby szal zarzucany na ramiona, a skąd się wziął melonik - typowe nakrycie głowy tutejszych kobiet? Kulisy jego kariery tłumaczą różne historie. Jedna z nich mówi, że w XIX wieku do Boliwii przybyli angielscy dżentelmeni, a jak powszechnie wiadomo - dżentelmeni chodzą w melonikach. Miejscowi sklepikarze zapewne zwęszyli w tym interes, bowiem sprowadzili owych nakryć głowy jakoś wyjątkowo dużo. Przecenili jednak siłę nabywczą lokalnego runku. Ponieważ stosy meloników zalegały w magazynach, pewien sprytny i przedsiębiorczy sprzedawca wmówił klientkom, że te niezwykłe twarzowe kapelusze został stworzone właśnie dla kobiet. I Boliwijki w to uwierzyły. (…)
Poza codzienną ciężką pracą fizyczną i zajmowanie się dziećmi Carmen gra z koleżankami w halową piłkę nożną i trzy razy w tygodniu jeździ na treningi zapaśnicze - w środy, czwartki i soboty. Wsiada wówczas do autobusu, który wiezie ją na skraj miasta, potem długo wędruje na piechotę i od ósmej wieczorem przez ponad trzy godziny ćwiczy chwyty, pady i układa przebieg walki, bo w boliwijskich zapasach sporo jest jednak reżyserii, niczym w wrestlingu. W nocy wraca do swojego maleńkiego domu z klepiskiem zamiast podłogi i zmęczona kładzie się do łóżka obok śpiących synów. (…) Carmen, pojedźmy na zakupy do sklepu zobaczyć sukienki, proszę Cię! - cieszę się na myśl o zakupach jak dziecko. Carmen też nie trzeba długo namawiać. Idziemy na główną ulice El Alto. Sklep z tradycyjnymi indiańskimi strojami widać już z daleka, przyciąga i kusi kolorowo przebranymi manekinami wystawionymi wprost na chodniku. Chcę, żeby ta pani przymierzyła najpiękniejszą sukienkę w sklepie - dukam łamanym hiszpańskim. (…) Sprzedawczyni ożywia się na widok ekipy telewizyjnej. Ściąga z wystawy cztery białe halki w lekko fioletowym odcieniu, ozdobione cekinami. (…) Cena okazuje się naprawdę wysoka. (…) Po targach cena kompletu zmniejsza się do 200 dolarów. Carmen - biorę ją za ręce - masz ten strój ode mnie w prezencie. Choć powiedziałem to po polsku, Carmen zrozumiała moje słowa od razu. Zaczyna dziękować, całować mnie, ściskać. Jacy wy jesteście dla mnie dobrzy! - patrzy na mnie z niedowierzaniem, wodząc wzrokiem po reszcie ekipy. - Panie Boże, nikt mi nie sprawił takiego prezentu. Dziękuję, Martina, dziękuję. Nie zapomnę tego dnia do końca życia. Nie zawiodę cię i jutrzejszą walkę zadedykuję właśnie wam. (…) Wiem, że prezent musi zostać naszą tajemnicą - gdyby dowidzieli się o nim w stowarzyszeniu zapaśniczek, musiałaby oddać sukienkę lub podzielić się podarunkiem z innymi.
Coraz wyraźniej dociera do mnie, że Carmen jest tylko trybikiem wielkiej maszyny. Ktoś, tym razem nie mąż, ale przewodniczący organizacji decyduje, komu cholina może udzielić wywiadu (taką zgodę dostaliśmy jeszcze przed wyjazdem do Boliwii), co robi, z kim i za ile walczy. A także czy te walki wygrywa, czy przegrywa. Ale o tym miałam przekonać się następnego dnia…
Puk, puk - uderzam w drzwi. Nie możecie wejść - słyszę faceta, ale go nie widzę, bo jest w tej norze tak cholernie ciemno. Dlaczego? - nie poddaję się, bo nie po to przemierzyłam pół świata, żeby teraz pocałować zardzewiałą klamkę jakiejś starej rudery, która udaje salę treningową. Zamknięte. Dziś jest narada działaczy związku boliwijskich zapaśniczek- głos duka coś w ciemnościach. Wreszcie po rozmowie z Kimś Naprawdę Ważnym otwierają się przed nami drzwi. Idąc przez nieoświetlona podwórko, potykam się co chwila o jakieś sprzęty. Smród kurzu i potu uderza mnie zaraz po przekroczeniu progu stali treningowej. Oczy z trudem dostosowują się do lichego oświetlenia z zielonkawym poblaskiem. Niemal całe pomieszczenie wypełnia ring, taki jak do walk bokserskich. Oczywiście żadnej narady nie ma. To było tylko pretekst do pozbycia się niewygodnych gości. Zamiast tego trwa normalny trening. Dwóch czy trzech opiekunów podpowiada coś i pokrzykuje w kierunku zawodników, którzy przepychają się na macie. Próbuję zrozumieć, o co chodzi w tym chaosie. Mężczyźni w dresach wykonują coś na kształt walki kogutów, markując uderzenia i przewroty. I ja cię wtedy uderzam w pierś, a ty mnie kopiesz w brzuch - mamrocze jeden z nich niby do siebie. A może lepiej kopnij mnie w jaja, będzie bardziej przekonująco - proponuje drugi. Kolejna dwójka zapaśników, tym razem mocno zbudowanych, żeby nie powiedzieć grubych, ćwiczy skoki na matę z wysokości lin okalających ring. Pod materacem są deski, które teraz mocno resorują i głośno jęczą przy każdej ewolucji. Zawodnicy dodatkowo uderzają dłonią w matę, co wygląda jakby po mocnym upadku ulegli ciężkim obrażeniom. Ot, takie małe oszukaństwo ku uciesze gawiedzi…
Juan Mamani ściska moją rękę mocno i pewnie. Spoglądam na plakat wiszący obok na ścianie - ten sam facet, tylko młodszy, z długimi włosami i waleczną miną, pozuje dumnie fotografowi. Mówili na mnie El Gitano, czyli Cygan. Taki pseudonim - uprzedza moje pytanie - Nie bawię się już w zapasy, zakończyłem karierę - założył ręce i patrzy na mnie jak ktoś, kto dobrze zna swoją wartość - Teraz jestem menedżerem - kończy prezentację przepełniony fascynacją samym sobą. Jakieś osiem lat temu wyszedłem rozgoryczony z zapasów w El Alto, bo ludzie nie reagowali, już nic ich nie było w stanie zaskoczyć, nic ich nie emocjonowało. Najwyraźniej znudzili się walkami. Kiedy tak szedłem rozczarowany w dół ulicy, zastanawiając się, co powinienem zrobić, zadałem sobie pytanie, dlaczego nie zaprosić cholit? Na początku trenowałem 60 kobiet. Mnóstwo. Po półtora roku zostało ich 10. Zadebiutowały na tej samej arenie co mężczyźni. Właściwie nie przypuszczałem, że ich walki wzbudzą zainteresowanie, Ale wtedy zadzwonił od mnie jakiś producent z Peru. Przyjechali dziennikarze, kamerzyści i zabrali cholity do Limy. Pierwszy pokaz w Limie poszedł w świat, zrobili im zdjęcia. Od tego momentu coraz więcej turystów przyjeżdża zobaczyć cholity. Ale to nie jest dobry biznes. Za wynajem ringu i sali, gdzie co niedzielę przychodzi 300 osób, muszę dużo zapłacić. A Boliwia to mały kraj, tylko 10 milionów mieszkańców. Jeśli uda się nam zebrać jakąś sumę pieniędzy, to dzielimy ją między wszystkich. Ledwo wystarcza, żeby kupić chleb. Niech mi pani wierzy - naprawdę utrzymuję się z prowadzenia małego warsztatu elektrycznego, a i tak mi się nie przelewa. Czy wypadki się zdarzają? No tak, niestety… Na treningu, podczas ćwiczeń zawsze ktoś się pomyli. A kto się pomyli, ten traci. Kto nie odpowie na cios albo zapomni o czymś, co trenowaliśmy, ten przegrywa…
Wiem, że Carmen i inne cholity boją się Juana Mamani, który jest surowy i złośliwy. Tymczasem skupiam wzrok na dwóch kobietach trenujących w rogu ringu. Carmen włożyła błękitną spódnicę, jedną z tych, które zaprezentowała mi dzisiaj w tańcu, i wyciągnięty, granatowy podkoszulek. Włosy ma zaplecione w warkocze, a na nogach jedyne buty, jakie posiadała, dopóki nie kupiłam jej nowych. Udaje właśnie, że dusi znacznie wyższą i bardziej smukłą kobietę. To, jak się okazuje, jej nauczycielka Jennifer "Dos Caras", czyli Jennifer "Dwie Twarze", która właśnie oswobodziła się z uścisku i kopie podopieczną. Ta przewraca się i jęczy, po czym odrzuca z rozmachem warkocze, skacze dookoła rywalki, a kiedy Jennifer uderza ją w twarz, Carmen tupie z furią nogą i potrząsa groźnie głową. Wygląda niczym kolorowy bączek wirujący dookoła tych, którzy wykonują swoje obowiązki z rutyną.
W porównaniu z resztą, Carmen jest mało doświadczoną zawodniczką. Trenuje od sześciu lat, ale jeszcze nie ma profesjonalnej licencji, bo na ringu pojawia się dopiero od dwóch sezonów. Jennifer zaczęła ćwiczyć 20 lat temu. Na początku była workiem treningowym facetów, od ośmiu lat cieszy się statusem gwiazdy. Nie jest choliną, a to znaczy, że nie ubiera się w tradycyjne stroje. Jest zapaśniczką, czyli luchadora, nosi obcisłe kombinezony, ostre makijaże i bardziej przypomina Larę Croft. Jennifer charakteryzuje nieprzewidywalność i stąd jej przezwisko - "Dwie Twarze". Potrafi niczym wariatka rzucić się na tłum, pogryźć przeciwniczkę czy stosować niedozwolone chwyty. Jutro będą razem walczyć - mężczyzna o posturze niedźwiedzia i typowo indiańskich rysach staje koło mnie na podwyższeniu, opierając się o liny ringu. Chyba odniósł wrażenie, że potrzebuję przewodnika, tłumacza, jakiejś wskazówki. Ale przecież Jennifer jest nauczycielką Carmen! - mówię zdumiona. Jak to możliwe, że w ten sposób dobierają przeciwniczki? Przecież Carmen nie ma szans, choćby dlatego, że nikt nie pozwoliłby jej wygrać. Jest za młoda i za mało doświadczona, nie pokona swojej trenerki. Tak zdecydowano - przerywa dyskusję mój rozmówca. Na ringu coś się dzieje. Zamieszanie. Jennifer chce chyba złapać Carmen wpół, kiedy ta schyla się i całym impetem uderza w wyższą i silniejszą przeciwniczkę. A może po prostu Carmen stara się, żeby dobrze to wypadło w naszej kamerze cały czas rejestrującej trening? Znów kilka gwałtownych ruchów. Carmen łapie się za twarz i usta. Udaje, że ją boli, czy faktycznie odczuwa ból? Obciąga podkoszulek i znów rusza na Jennifer, która bardzie się tym wszystkim bawi niż przejmuje. Carmen zaczyna jednak kręcić się nieswojo i rozglądać po macie. Schodzi z ringu i patrzy pod nogi, jakby czegoś szukała. Jennifer wybiła jej ząb. Jasna cholera! - opiekun dziewczyn rusza na pomoc. Carmen wygląda żałośnie, kiedy próbuje odnaleźć zgubiony ząb. Chodzi wokół ringu, zagląda pomiędzy deski, co chwila wyciera strużkę krwi sączącej się po brodzie. Dotykam lekko jej pleców i oferuję pomoc. To nic Martina, to nic. To się zdarza. To moja wina, niepotrzebnie podnosiłam głowę zamiast przyjąć cios na kark. Takie jest już moje życie - uśmiecha się blado. Jennifer w tym czasie niefrasobliwie flirtuje z jednym z mężczyzn stojących na ringu.
Pierwsze odniesione przeze mnie rany…Kiedyś nie zakryłam twarzy, a mój rywal zaatakował mnie grupą deską i rozciął łuk brwiowy. Innym razem ja i jeszcze dwie cholity walczyłyśmy z "Mumią" - to taki zawodnik, którego wnoszą na ring w trumnie, a on jest cały owinięty bandażami. Dziwak i nieprzewidywalny do tego. Nagle chwycił dwie butelki, które miał schowane, i roztrzaskał je nam na głowach. Czasami organizator pozwala na takie rzeczy, bo to się podoba publiczności. Sama wiesz…Ludzie w końcu płacą za rozrywkę. Ostatnio uszkodziłam sobie nogę, po tym jak zleciała z najwyższej liny. Nie walczyłam przez miesiąc. Założyli mi gips. Ogólnie to jest ciężko. Dużo trenujemy, żebyśmy mogły dorównać mężczyznom. Musi być równość między kobietą i mężczyzną. Ale ja to lubię. Naprawdę lubię zapasy! Na początku to nawet mówiłam, że mogą mi nie płacić, wystarczy, że pozwolą wejść na ring. Odkąd pamiętam, była fanką walk i chodziłam je oglądać. Na początku moja mama mnie nie rozumiała. Pouczała, zabraniała, powtarzała - "Jak coś ci się stanie, kto będzie opiekował się twoimi dziećmi?" Jedynie synowie mnie wspierali. Aż pewnego dnia zaprosiła matkę na pokaz. Wypadło, że mam walczyć z facetem. Potraktował mnie okropnie. Mama chciała wskoczyć na ring, żeby mnie bronić. Ale moje siostry ją powstrzymały. Bardzo to przeżywała.
(…) Na budynku określanym przez miejscowych, jako multifuncional, rozpostarta jest niebieska płachta, na której widnieją dwie groźne maski i napis: TITANES DEL RING - LAS CHOLITAS CACHASCARISTAS, co można by dosłownie przetłumaczyć jako TYTANI RINGU I CHOLITY ZAPAŚNICZKI. (…) Słyszę głos ryczący przez megafon - Giganci ringu! Tytani! Tylko dla was, droga publiczności, dziś, w to niedzielne popołudnie, przeżyjcie moc atrakcji! W kolejce po bilety obok bezzębnej staruszki stoi całkiem modnie przyodziana para małolatów, dalej rodziny z dziećmi obok wyrostków, którzy siłują się, udając wielkich herosów. Na twarzach noszą kolorowe maski w stylu Spidermana, wzorowane na maskach idoli, którzy za chwilę pojawią się na ringu. Te coniedzielne walki stanowią jedyną rozrywkę w El Alto. (…) Kupując bilet na pokazy za równowartość 3 złotych, kupuje też trochę marzeń, szczęścia. Zresztą sam bilet jest dość osobliwy - na blankiecie znajdują się specjalne kupony do oderwania - dwa na wyjścia do toalety i jeden na gratisową przekąskę.
(…) Sala pachnie jak stary, dawno nieremontowany obiekt sportowy. Pamiętacie ten zapach z WF-u? Woń potu, kurzu, gumy, gąbki z materaców, na które wielokrotnie padali powaleni zawodnicy. Na obdrapanych ścianach wymalowane są duże sylwetki sportowców - zapaśników, piłkarzy, gimnastyków. (…) Tuż obok mnie sadowi się rodzina - ojciec, za nim mały chłopiec, może pięcioletni, matka, Indianka w tradycyjnym barwnym stroju, niesie zawiniątko - kilkumiesięczne niemowlę. Czy rzeczywiście boliwijskie zapasy, pełne przemocy, głośnych dźwięków i agresji to widowisko odpowiednie dla takiego malucha?! Inne kobiety i pijani mężczyźni, wymachując rękami, domagają się wyjścia zawodników na ring. W końcu pojawia się ubrany w tani czarny garnitur konferansjer, którzy przez rzężący mikrofon zapowiada pierwsze show. Hello everybody. Welcome en Bolivia - duka łamaną angielszczyzną - Pozdrowienia dla wszystkich. Wielkie brawa! - krzyczy. (…) Zza żółtej kotary uszytej z dwóch posiepanych kawałków wyłania się zapaśnik w srebrno-białym kostiumie. Skąpy lateksowy uniform oblepia go jak druga skóra, wysokie lakierowane buty, płaszczyk a la Batman, tyle że w srebrnym kolorze i gumowa maska na twarzy uzupełniają charakteryzację. Wygląda, jak wielki pajac albo bohater najgorszych fantazji sadomasochysticznych. Zachwycony tłum wiwatuje. Mężczyzna okrąża ring, unosi ręce w geście pozdrowienia, czym wzbudza gromkie brawa. Panie i Panowie. Zaczynamy tymi mocnymi oklaskami wolną walkę! Oto "El Santo", czyli "Święty" oraz - konferansjer zawiesza głos i wykrzykuje teatralnie - Arturo Castro "La Fiera", czyli "Bestia"!!! To pierwsza walka dzisiejszego popołudnia. Przy dźwiękach werbli, zza żółtej kotarki na ring wychodzi "La Fiera", chłopak Carmen. Odziany jest w obcisłe rajtuzy z motywami flagi amerykańskiej. Mocno wcięta koszulka odsłania grube ramiona i otłuszczoną klatkę piersiową, na której "Bestia" ma wymalowanego…motylka. Jak zapewne każda bestia, również ta nosi okulary przeciwsłoneczne i podkreśla usta czerwoną szminką. Ale, ale, co ja widze - "Bestia" ewidentnie odgrywa geja. Wiem jednak od Carmen, że jest heteroseksualny. Opowiedziała nam o pewnym zapaśniku, który udaje homoseksualistę. Ale osobiście mogę poświadczyć, że nim nie jest - uśmiechnęła się wtedy wymownie. I tak romans Carmen i "La Fiery" stał się nam oficjalnie znany. (…) Teraz obserwuję w akcji wybranka Carmen. Wypina pupę, kręci biodrami, co chwila odchodzi na bok, żeby z torebki wyjąć szminkę i podmalować usta. Tłum z dezaprobatą gwiżdże, wyje i rzuca w niego mandarynkami i popcornem, ale on nie zwraca na to uwagi. Robi swoje, uatrakcyjnia pokazy. W turniejach zapaśniczych zawsze musi być ten dobry i ten zły.
(…) Ay! Me mordio! - słyszę głos z ringu. Nie wiem, który z zawodników to wykrzyczał. Mówi, że go ugryzł - ogłasza komentator - Słyszycie? Ugryzł go!!! Dalej! Dawaj! Dalej! Ale zostaw jego oczy! To zabronione! O… "Bestia" próbuje zdjąć maskę przeciwnika. Oto kara dla zawodnika. Spada na niego kara jak uderzenie młota. Tłum wyje tymczasem z zadowolenia - "Świnia!", "Pedał!", "Dawaj! Dalej!" Zawodnicy chodzą dookoła siebie, niczym obwąchujące się psy. (…) Potem jednym ciosem powalają przeciwnika na ring. Ten, upadając, uderza dłonią lub nogami o deski, potęgując wrażenie silnego upadku. Duszą się, kopią i znów puszą się przed publicznością, oczekując aplauzu.(…) Zwycięstwo odniósł Arturo Castro "Bestia"! (…)
Pogubiłam się. Każda z potyczek ciągnie się jakieś 40 minut. Co chwila na ringu widzę kolejnego zapaśnika o dziwnym pseudonimie, który włącza się do akcji. "Ninja" walczy z "El Cobarde", czyli "Tchórzem", ale nagle znów pojawia się "Bestia" oraz jakiś facet w wyciągniętym dresie, który staje się pomocnikiem "Tchórza". Potem ewidentnie wspiera jego przeciwnika… Kompletnie nie rozumiem, kto wygrywa, a kto przegrywa. Ludzie jednak są zachwyceni. Coraz więcej odpadków i jedzenia wala się po ringu. "Tchórz" się przewraca. Wpada w tłum ludzi, a "Ninja" skacze mu do gardła i całkiem na serio okłada go pięściami. (…) "Tchórz" się poddaje i przegrywa walkę. Za to mu najwyraźniej zapłacili. Przecież musi być jakaś dramaturgia. Moja fascynacja przedstawieniem zamienia się w znużenie. Widzowie z pierwszych rzędów, głównie turyści, zaczynają powoli opuszczać salę. Mieszkańcy El Alto dopiero się rozkręcają. Rodzina obok mnie wyjmuje kolację, na którą składają się kukurydziane placki i jajka. Matka przewija bobasa, a zużytą pieluchę zwija i także rzuca w kierunku walczących.
Wreszcie pojawia się Carmen. Wchodzi na ring. Na jej twarzy widzę napięcie. Nerwowo przełyka ślinę, a strach próbuje ukryć pod maską buty. Odrzuca warkocze do tyłu, potrząsa głową, bierze się pod boki i stara się stąpać mocnym krokiem przed tłumem, który widać, że kocha cholity. Karlica o pseudonimie "Kropelka miłości" tańczy i wiruje dookoła Carmen. Podobno mówią o niej też "Dziadek do orzechów", bo potrafi wbić zęby w genitalia przeciwnika i zacisnąć szczęki niczym…dziadek do orzechów. Obie kobiety rozdają uśmiechy, całusy, czule witają się z publicznością przez mikrofon. Moją walkę dedykuję wam wszystkim. Również chcę ją zadedykować mojej kuzynce, która jest tu, oraz przyjaciołom z zagranicy… Prowadzący zabiera mikrofon Carmen. Widocznie uznał, że to co mówi nie pasuje do jego koncepcji. (…) Panie i panowie przywitajmy…Oto "Sexy Michael". Zmierzy się dziś z Carmen Rojas! "Seksowny Michał" przed wami!
Jestem zaskoczona. Wiem, że Carmen wczoraj trenowała i przygotowywała walkę z Jennifer, a teraz następuje zmiana scenariusza. Dlaczego? Carmen zdejmuje chustę, melonik, kolczyki - oddaje wszystko pomocnikowi. To ten sam mężczyzna o posturze niedźwiedzia, z którym rozmawiałam wczoraj podczas treningu. Słyszałam, że sam walczył kiedyś na arenie, jako "Błyskawica Azteków". Carmen wdrapuje się na górną linę okalającą ring i wykonuje efektowny skok do tyłu, wyrzucając przy tym bardzo wysoko nogi. (…) Dochodzi do pierwsze starcia. Mężczyzna i kobieta chwytają się za ramiona i wirują dookoła niczym na karuzeli. Carmen upada. Michael wali się na nią z całą siłą. Carmen jęczy i składa się jak scyzoryk. "Plask! Plask!" - Michael uderza otwartą dłonią w twarz Carmen, co roznosi się echem po całej sali. Wymiana ciosów, początkowo spokojna i pozorowana, przestaje taka być. Michael napiera całym ciałem na przeciwniczkę, opędzając się od "Kropli miłości", która trzyma się kurczowo jego ubrania. Ciągnie Carmen za włosy i prowadzi przed publicznością niczym na smyczy. Nie wiem skąd w ringu znalazło się krzesło. Takie plastikowe, zielone, odlane z jednego kawałka. Mężczyzna bierze zamach i z całej siły uderza cholitę w głowę. Po czole i twarzy Carmen płynie stróżka krwi. (…) Michał znów robi zamach i wali krzesłem jak młotem w Carmen, która zasłaniając się ręką, przyjmuje cios na przedramię. Unoszę się z ławki i patrzę zdezorientowana na resztę naszej ekipy. Chłopcy nie przestają filmować. O co tu chodzi? Przecież on chce ją zabić…Dlaczego ktoś nie przerwie tej masakry? Siadaj, do cholery! - nerwowo szarpie mnie z tyłu jakiś facet, bo zasłaniam mu widok. (…) Carmen spada z ringu. Upada na nogę, którą ledwie miesiąc temu wyleczyła po złamaniu. Próbuje się podnosić, ale niczym zranione zwierze kuleje, ciągnąc stopę za sobą. Siła kolejnego uderzenia roztrzaskuje plastikowe siedzisko, a Carmen przewraca barierki ochronne. "Sexy Michael" jak szaleniec chwyta cholitę za włosy i ciągnie ją na szczyt trybun, do ściany.
Mam dość. Po żałosnych pokazach, którym bliżej było do teatru niż do walk zapaśniczych, nagle stałam się świadkiem brutalnej potyczki. (…) Każda cząstka mnie sprzeciwia się przemocy i krzywdzeniu ludzi, szczególnie jeśli są słabsi, szczególnie jeśli walka jest ustawiania, a Carmen padła ofiarą tej machiny. A może wie o wszystkim? Może dostaje za to dodatkowe pieniądze, o czym ja nie mam pojęcia? Patrzę na Carmen poniewieraną przez Michaela. Widzę krew na jej czole, rękach. Bluzka, ta kupiona przeze mnie specjalnie na dzisiejszą walkę, jest cała zakrwawiona. Nie rozumiem dlaczego ta wytrenowana przecież kobieta się nie broni. (…) nie pozwolę komuś tak się okładać za marnych 10 dolarów. (…) "Sexy Michael" łapie Carmen za włosy i uderza jej głową o betonowy słup, który podpiera dach sali sportowej. Łup, łup, łup - raz, dwa, trzy - liczę. Pięć mocnych uderzeń, choć potem będziemy się spierać z operatorami, czy były one faktycznie mocne, czy jednak trochę markowane. (…) "Sexy Michael" spycha Carmen z trybun i kobieta spada z kilku stopni, uderzając o ławki. (…) Na scenie pojawia się "Bestia", chłopak Carmen. "Przyszedł jej pomóc" - myślę. On jednak staje po stronie przeciwnika swojej kobiety, wdzięczy się do tłumu, judzi i śmieje się obleśnie. Teraz obaj podnoszą Carmen i rzucają na podłogę ze sporej wysokości. Ale to wcale ni koniec. Zakochana para gejów wychodzi za kurtynę objęta. Carmen wycieńczona i autentycznie cierpiąca, wdrapuje się ponownie na ring.
Panie i Panowie! Przed wami długo oczekiwana walka wieczoru! Carmen Rojas i niepokonana Jennifer "Dos Caras"! Na ring wkracza Jennifer ubrana w obcisły biały kombinezon z seksownymi pęknięciami, przez które prowokująco prześwituje nagie ciało. Twarz ma wymalowaną niczym Małgorzata Ostrowska za czasów świetności Lombardu. Co to było do tej pory? Rozgrzewka? Wychodzę na zaplecze i zaczynam płakać. (…) Ze sceny dochodzi głos konferansjera - Jak nazywamy Jennifer? Wariatka! Wariatka! - odkrzykuje publiczność. Zamknijcie się wszyscy! Spójrzcie! Carmen Rojas albo Carmen…nie wiem co to za gówno. Przyszła ta, co rządzi. Ta, która jest lepsza niż wy. I wy wszyscy tutaj to wiecie. Jednak to ja jestem najlepsza, choć nie chcecie mi tego przyznać. Ale wciąż jestem najlepsza. I wiecie co? Wyzywam wszystkie kobiety w polleras. Wygracie?! Ale jak ja wygram, podrę ci majtki. Zgadzasz się czy nie? No jak?! - wrzeszczy Jennifer. Słyszę słaby głos Carmen, który jednak po chwili nabiera mocy- Nie boję się Ciebie. Nie boję się Ciebie!
- Głośniej! Głośniej!
- Nie boję się ciebie! Musisz się nauczyć szanować kobiety w spódnicach. Zgadzacie się?
- Tak!!!" - publiczność krzyczy zachwycona.
- Rywalizacja zaakceptowana. Panie i Panowie. Jennifer Dwie Twarze i Carmen Rojas spotkają się w ringu ponownie za tydzień. Już teraz was zapraszamy na to niesamowite spotkanie! - konferansjer drze się histerycznie. Choć chyba już nikt go nie słucha, bo wszyscy czekają na kolejną walkę, która rozpocznie się za chwilę.
Dotąd nie wiem, co się wtedy stało. Dlaczego zmieniono ustalony wcześniej scenariusz i zamiast z Jennifer "Dwie Twarze" biedna Carmen musiała stoczyć krwawy pojedynek z dwójką silnych facetów. Może w rozumieniu miejscowych chciano stworzyć wyjątkowy show dla potrzeb telewizji? Dostarczyć nam specjalnych emocji poprzez urządzenie krwawej jatki? A może to była kara dla Carmen za mój prezent? Za nasze zainteresowanie jej losem? Jakby wszyscy mężczyźni zapragnęli pokazać, gdzie jest jej miejsce…
Gdyby ktoś miał kiedyś okazję oglądać całą serię "Kobieta na krańcu świata", to Carmen Rojas poświęcony jest 5 odcinek 1 sezonu pt. "Zapaśniczka z Boliwii".
Rozdział książki "Kobieta na krańcu Świata" autorstwa Martyny Wojciechowskiej (Warszawa 2010 / National Geographic).
Wrestling na krańcu świata (M. Wojciechowska "Kobieta na krańcu świata")
Komentarze (2)
Skomentuj stronęJako, że bardzo lubię M. Wojciechowską to oglądałem prawie cała serię na TVN. (Było to chyba 2 lata temu.) Na odcinek (a raczej odcinki, bo podzielono na dwie cześci) z boliwijską wrestlerką czekałem szczególnie, bo byłem ciekawy jak to podróżniczka pokaże i skomentuje tą formę rozrywki. Mi osobiście bardzo się podobało, ale sam przekaz był bardzo smutny. Nie chcę spojlerować i opowiadać co się działo, dlatego daje tutaj link do odcinka, który cały czas można oglądać na oficjalnej stronie:
Po obejrzeniu 3 reklam powinien się wyświetlić film :)
Cholitas są na swój sposób wspaniałe - trudno sobie wyobrazić, ze można wykonywać w takich strojach "latające" akcje, a te kobiety to robią. Oglądałem ten odcinek, ale tekst książki ciekawie go uzupełnił. Widać, że Martyna jednak nie do końca wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi i mam jednak wrażenie, że trochę dramatyzowała w swojej reakcji na "rzeź" sprawioną w ringu przyjaciółce.
Swoją drogą, ciężki kawałek chleba mają w Boliwii zapaśnicy i zapaśniczki. Nie dość, że człowiek naraża się na kontuzje (a zaplecze medyczne mają tam pewnie zerowe), to jeszcze pełną pieluchą można z widowni oberwać :lol: Żarty żartami, ale ogólna wymowa tekstu/filmu jest raczej przygnębiająca...