Po udanym zlocie w Budapeszcie padł pomysł kolejnego wyjazdu zagranicznego. Najpierw mieliśmy wyruszyć w grudniu na pierwsze NXT:Takerover w Anglii. Jednak wysokie ceny lotów przed świętami i szybko wyprzedane bilety na gale sprawiły, że musieliśmy zrezygnować. Zdecydowaliśmy się na TNA w Londynie 30 stycznia 2016 w Wembley Arena. Gdy w listopadzie kupowaliśmy bilety wiedzieliśmy jedynie, że będzie to taping telewizyjny. Kilka tygodni później ogłoszono pożegnalny tour Kurta Angle i na jednym z odcinków zostanie nagrany Lockdown (wszystkie pojedynki odbywają się w klatce). Do Londynu trzema samolotami z Warszawy, Gdańska oraz Krakowa poleciało 7 osób: ja, N!KO, Przemk0, Schoop, Rayne, Streetovs, Krecik i Luki. Przed galą dołączył do nas kolega Lukiego. W piątek około 23.00 wylądowaliśmy w Londynie, w sobotę była gala TNA, a w niedzielę rano większość wracała do domów.
Czy to Victoria?
Do Londynu jako jedyny leciałem z Gdańska. Nasze samoloty przyleciały o podobnej porze na Stansted i po prawie godzinie czekania w kolejce do kontroli paszportowej byliśmy wszyscy razem. Jedynie Luki musiał pokazać co ma w torbie. Broda i dres robi swoje. Tylko się z nami przywitał i ruszył w swoją stronę, zostaliśmy w siódemkę. Już na początku się zaczęło. Okazało się, że kupiliśmy bilety na autobus na Terravision i przewoźnik już nie istnieje (przynajmniej tak nam wtedy powiedziano). Po rozmowie z obsługą mogliśmy wsiąść do innego autobusu. Tylko zamiast na stacje Victoria jechaliśmy na King Cross. Przemk0 polecał Terravision, ale okazało się, że to nie był najlepszy wybór. Po fakcie już w Polsce okazało się, że firma Terravision nadal istnieje tylko nie może się dogadać z Lotniskiem w Stansted. Wracając to Londynu. Jest środek nocy, pada deszcz, a my jesteśmy w innym miejscu niż planowaliśmy. Na szczęście dzięki dwójce adminów udało się wejść do odpowiedniego autobusu i ... dowiedzieć się, że nie możemy kupić biletów. Mała wymiana spojrzeń z kierowcą i ten lituje się nad nami pokazując, że możemy wejść bez biletów. Jedziemy na gapę i zastanawiamy się czy w nocy bywają kontrole. Udało się, dojechaliśmy w okolice noclegu bez dodatkowych kosztów.
Mamy się tylko przespać kilka godzin.
Hostel mieliśmy najgorszy ze wszystkich zlotów, byliśmy już w kilku wieloosobowych pokojach, ale tak ciasno jeszcze nigdy nie było. Było tak źle, że aż zabawnie. Oczywiście do pewnego momentu. Zapłaciliśmy 15 funtów za osobę, więc luksusów nikt się nie spodziewał. W Vttitude będzie można zobaczyć to cudo. Oprócz nas w pokoju były jeszcze dwie osoby i niestety chrapały. Część z nas łącznie ze mną nie za bardzo się wyspała. Śniadanie było wliczone w cenę, w jej skład wchodziły tosty, dżem, nuttela, płatki oraz coś do picia. Za bekon i ser trzeba było zapłacić dodatkowe 3 funty. Jeszcze kupiliśmy za 12 funtów Travel Card na jeden dzień na wszystkie środki transportu i ruszyliśmy na miasto. Był to bardzo dobry zakup, bo podróżowaliśmy bardzo dużo.
Selfi, doki i kebab.
Podobnie jak to miało miejsce na zlocie w Budapeszcie wielkie podziękowania dla Przemk0. Sprawnie operował smartfonem i google maps dzięki czemu reszta nie musiała się martwić jak trafić w konkretne miejsce. Udało się pochodzić po skrawku Hyde parku, zobaczyć pałac Buckingham, Big Bena, London Eye, Tower of London.
Głównie podróżowaliśmy metrem, które kursuje często i na żadne nie musieliśmy czekać dłużej niż 3 minuty. Szukaliśmy typowego kebaba, wiadomo dla kogo. Znaleźliśmy go na pierwszej stacji rano, było wcześnie i szukaliśmy dalej, nieskutecznie, żaden nie spełniał odpowiednich wymogów. Na obiad poszliśmy do restauracji. Jak większość wybrałem "Fish and chips" (Ryba z frytkami) jako obowiązkowy element Londynu. Było dobre, tylko to był to zwykły filet z ryby z frytkami. Część osób skonsumowała już pierwsze piwo dnia. Następnie pojechaliśmy przejechać się kolejką linową, która jechała nad Tamizą. Zanim do niej wsiadliśmy to N!KO zaczął gadać, że ma lęk wysokości, nie umie latać i pływać. Przy upadku z takie wysokości to ostatnie by nie pomogło. Przejażdżka nie mogła być normalna, bo zaczęły się opowieści o wszystkich możliwych nieszczęściach. Oprócz ładnych widoków na Londyn zobaczyłem również ile można zrobić selfi podczas 10 minut jazdy. Dojechaliśmy na doki, które nas nie zachwyciły. Luki polecał to miejsce, bo można tam tanio i dobrze zjeść. Było kilka miejsc, ale żadne nam nie przypasowało. Ostatecznie na kebab wróciliśmy do Victorii.
Jedziemy na West Ham!
Prędzej jednak miejsce, które zapamiętamy na dłużej z Londynu i wiele razy będziemy o nim mówić. Mieliśmy jeszcze trochę czasu przed galą. Z doków było blisko stadionu West Hamu i postanowiliśmy go zobaczyć. Po wyjściu z metra Upton Park zobaczyliśmy dzielnicę imigrantów. Kilka przystanków metra i z nowoczesnego miejsca przyjechaliśmy do innego świata. Nikt nie wiedział co tam zobaczymy i byliśmy bardzo zdziwieni. Stragany, sklepiki, dziwny zapach, a po środku stadion West Hamu. Szybkie zdjęcie i trzeba było ruszać dalej.
Dla mnie to było zobaczenie czegoś nowego, czego się nie spodziewałem. Niestety nie udało nam się zobaczyć pomnika mistrzów z 1966 roku. Później okazało się, że wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy. Po West Ham wreszcie zadowoliliśmy podniebienie Schoopa kebabem przy stacji Victoria. Następnie na godzinę wpadliśmy do pobliskiego pubu na piwo. Pogadaliśmy i trzeba było ruszać w stronę Wembley. Gdy byliśmy już blisko przypomniał o sobie Luki, który musiał odebrać bilet od Przemk0 dla siebie i kolegi. Gala była w Wembley Arenie i nie sposób było zobaczyć stadionu Wembley.
O tapingach TNA bez spoilerów
Na londyńskie nagrania w telewizji będziemy musieli poczekać miesiąc, więc bez spoilerów moje wrażenia. Jeżeli ktoś spodziewał się atmosfery jak na NXT:Takerover (była w tej samej hali) to nie ma co liczyć. Chanty były proste, dobrze znane wszystkim. Hala potrafiła ryknąć w pewnych momentach i robiło to duże wrażenie. Publiczność w dużej większości trzymała się tego co przedstawiało TNA i nie czeka montażu dużo edycji ich zachowania.
Lockdown mi się podobał. Wszystkie walki trzymały poziom i co ważne w porównaniu do live eventów każdy wynik był możliwy i była niepewność tego co się wydarzy. Następny Impact już bez klatki do czasu pożegnalnej walki Kurta był słaby i u mnie włączyło się zmęczenie. U reszty publiki pewnie też, bo reakcje zmalały. Jednak main event to taki moment, dla którego warto było przylecieć tyle kilometrów i będę go wspominał przez długie lata. Ja informacje o dwóch kolejnych pojedynkach ONO po drugim Impacie zareagował, jestem tutaj to już trzeba to zobaczyć. Inaczej niż pozostali ze zlotu dobrze bawiłem się na tych dwóch walkach, które były tak przypadkowe, że można było do nich podejść mniej standardowo. Było bardziej luźno, momentami komediowo. Taka odmiana przypadła mi do gustu. Jeszcze trzeba doliczyć, że w niektórych grupkach poziom alkoholu we krwi był już wysoki i był koleś chantujący Beer i reszta przez długi czas ze mną włącznie odpowiadała mu Money. Już na ten ostateczny koniec wpadł EC3 i pobawił się z nami. Na pewno nie zobaczymy tego w tv, bo nie ma w repertuarze serii Stunnerów. Sprytny motyw by publiczność wyszła zadowolona do domu. Był pomysł, żeby chantować one more match, ale jeszcze Borash wyciągnąłby jakiegoś asa z rękawa i zrezygnowaliśmy z tego. Łącznie wyszło 4-godzinne show, które miało swoje lepsze i gorsze momenty, ale wyszedłem zadowolony. Taki taping telewizyjny jest o wiele ciekawsze niż live event. Nie ma się wrażenia u wrestlerów, że trzeba to po prostu wykonać i pojechać dalej.
Zabrakło wywiadów z backstage'u na telebimie i prom przed walkami. Na pewno zostały nagrane, ale zobaczymy je dopiero w telewizji. Przez to odniosłem wrażenie, że nie było aż tak wielu segmentów jak to ma normalnie miejsce jak oglądam Impact. Z drugiej strony show by trwało jeszcze dłużej. Całą gale realizowali jakby była na żywo i po każdej walce były 2-3 minutowe przerwy, liczyli sobie reklamy, które będą lecieć w tym czasie. Im dalej tym było to co raz bardziej uciążliwe.
N!KO: Bardzo ciężko pisać o tym wypadzie do Londynu, bo i głupio byłoby Wam to opisywać walka po walce. Braliśmy udział w nagraniach LockDown, Impactu po LockDown, jak i okazjonalnych walk, które trafią do Xplosion i One Night Only. Sporo? I to jak! Część z Was mogłaby mieć inne podejście. Coś pokroju - ale super, opłacało się kupić bilet, skoro zobaczyłem tyle wrestlingu. Jednak będąc tam, trudno nie być ofiarą potężnego zmęczenia i przesytu - sporo osób dwie ostatnie walki sobie zwyczajnie w świecie darowało. Jak podchodzę do TNA, każdy wie, więc dla mnie to naprawdę było wyzwanie. Nie chwaliłem się innym zlotowiczom, ale po cichu liczyłem, że na LockDown i Kurcie z Bobbym - to nie spoiler, zapowiedzieli otwarcie - poprzestaniemy. Wyszłaby solidna dawka zmagań. Może wtedy byłyby narzekania, że za krótko, ale wszystkim nie dogodzisz.
Czy mimo 4-godzinnego maratonu z TNA, gala była słaba? Absolutnie nie. Nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że to najlepsze show, na jakim tak liczna grupa Attitude była. Może zadziałał efekt bycia częścią nagrań telewizyjnych. Oglądaliśmy segmenty, walki z silnym podłożem storyline'owym, a nie jakieś house showowe "pitu-pitu". Zostaliśmy wrzuceni trochę z marszu, po wydarzeniach, o których nie mieliśmy pojęcia - w tym zmian mistrzów - ale w takich chwilach z pomocną dłonią wychodzi Jeremy Borash. Ostatnio już nie widzimy go w Impactach, ale gość dalej tam pracuje i odgrywa ważną rolę - rozgrzewa publikę. Jeśli zobaczycie tych skaczących ludzi z zacieszem na twarzy, to właśnie dowód, że JB się sprawdza. Używa technik tanich, oklepanych, dla mnie często żałosnych - ale jedzą mu tam z ręki. Cheap popy to jego domena, a obietnica zabrania 10 najgłośniejszych osób na backstage po gali, wiadomo jak chwyciła. Osobiście w to nie wierzę. Ludzie będą się drzeć, a po gali nawet nie sprawdzą, czemu go nie wzięli, albo czy kogoś w ogóle wzięli - bo kto powiedział, że nie możemy wziąć podstawionych plantów? Zakładam, że jakby kogoś zaprosili, to bym usłyszał jego okrzyk radości, ale moje podstarzałe uszy jakoś tego nie uświadczyły. Przypadek?
Do szczegółów walk, możliwe że wrócę - niektórzy nie przejmują się spoilerami - bo jest o czym gadać. Niektóre motywy fajne, inne dziwne, jeszcze inne mocno przewałkowane i nijakie. Bez obaw mogę powiedzieć, że wydała się tajemnica tych nędznych One Night Only, które nagrywają na koniec właściwego show. Ludzi jest już mniej - wszyscy byli przekonani, że Kurt jest Main Eventem - a Ci co zostali są tak zmęczeni, że mało kto jest w stanie wykrzesać kilka chantów. Gdyby nie fakt, że mieliśmy sporo czasu do lotu powrotnego, to pewnie padłaby propozycja, żeby zwyczajnie wyjść.
TNA odhaczone, Londyn też - syf! - wypad uznaje za udany. Z Schoopem trochę pokrzyczeliśmy na "swoich", bo reszta grupy miała często inne upodobania. Nie chcieli iść za Bennettem, Maria, Eli Drakiem, czy Trevorem Lee, więc podziały powstały bardzo szybko. W zasadzie zgadzaliśmy się chyba tylko w paru przypadkach. Tak oczywistych, jak Angle, Beer Money czy Velvet Sky. W ringu śmiem twierdzić, że zobaczyliśmy wszystkich aktywnych, a już na pewno większość. Kilka gościnnych Anglików, w tym ograniczany Will Ospreay - choć wciąż fruwający. Z kontuzji trafiła się jedna, bo Mandrews zaliczył kiepskie wejście do ringu, padł na głowę, a sędzia pokazał "x". Tyle dobrego, że wzięli sobie do serca słowa "Show Must Go On", a William dokończył walkę za niego - to był Tag Team Match dla Xplosion. Skrócili ją, więc możliwe, że i tak to zmontują i wykorzystają w nagraniach.
A... i Hardy nie zasługuje na mistrza - katastrofa ringowa - Tyrus pokazał dlaczego nie zrobił kariery, a Abyss niech się rozgląda za horrorami klasy B, bo może rozwalać stoły i rzucać krzesłami, a dla mnie jego walka, to i tak tragedia.
A (nr. 2) - Anglicy to straszni Janusze !
Przemk0: Od mojej poprzedniej wizyty na TNA w Londynie minęło 7 lat. Relację z 2009 roku możecie znaleźć w sekcji "Felietony". Jako nieliczny z Polskich fanów mam tą perspektywę, dlatego chciałbym skupić się na porównaniu obu widowisk. Kurt Angle w głównej walce wieczoru tu i tam. Beer Money, Velvet Sky oraz Jeremy Borash gładko wyciskający "Cheap pop" z anglików. Brzmi podobne, a jednak były to zdecydowanie inne gale.
JB co prawda stosował identyczne triki co w 2009 roku (dam sobie rękę uciąć, że robił też to w innych latach) aby publiczność reagowała jak najgłośniej, ale to już nie ta publiczność. Siedem lat temu TNA było na fali na Wyspach Brytyjskich. W Londynie ustanowiono rekord ilości widzów, gdy blisko 10 tyś. oglądało zwykły house show TNA. Tyle samo osób wypełniło Wembley Arena w grudniu 2015 na gali NXT Takeover jednoznacznie sugerując czym bardziej jarają się teraz Anglicy. Ile było osób na Maximum Impact 8? Ciężko stwierdzić. W ciemno strzelę, że w kluczowych momentach było ok. 6 tyś. Nadal dużo jednak nie była to już tak fanatyczna publiczność zapatrzona w TNA, reagująca 2x głośniej niż Polacy, Czesi i Niemcy na house showach WWE. Zdarzały się długie momenty ciszy w trakcie których grupki fanów mogły pobawić się między sobą w chanty choćby dla Tigre Uno.
Wszyscy padliśmy też ofiarą szaleńczego tempa, jakie narzuciło TNA chcąc nagrać jak najwięcej przez 4h. Cała akcja działa się bez przerwy i nawet, gdy demontowano klatkę po Lockdown to wciśnięto nam segment z Dixie Carter dziękującą za przybycie. To wszystko działało negatywnie na odbiór całości wieczoru. Przyjemność z oglądania gali powoli zamieniała się w lekką męczarnie. W 2009 roku JB miał więcej czasu na zabawę z publicznością, była przerwa w połowie gali, był czas na segment z fanem w wykonaniu Dudley'sów, segment z Dixie spokojnie przeprowadzony na ringu, a wszystko wykończone luźną końcówką. Siedem lat później czułem się bardziej, jako maszynka do klaskania, a nie widz.
Oczywiście nagrania do TV rządzą się swoimi prawami, więc nie oczekiwałem identycznego scenariusza jak na gali typu House Show. Bardzo łatwo jest też dostrzec plusy takich nagrań. Po pierwsze poziom walk powinien być teoretycznie lepszy, no i był. Zdecydowanie lepszy od tego, co kiedykolwiek (z pewnymi wyjątkami) zaserwowało mi WWE na żywo. Po drugie wszystko co widzieliśmy było nowe i mimo spoilerów ogląda się to lepiej niż "odgrzewane kotlety" na house show'ach gdzie nie ma najmniejszych szans na zmianę pasów. Chociaż z TNA to nigdy nie wiadomo (patrz BCW International Incident).
Jeszcze po piwie i pora wracać.
Po zakończeniu gali o 23 ruszyliśmy na piwo w okolicach Wembley. Trafiliśmy do fajnego pubu, nie było dużo ludzi i spokojnie sobie pogadaliśmy. Zmęczenie powoli dawało we znaki i kolejno każdy ruszał w swoją stronę. Wyszedłem po 1 z ostatnią grupą, ale sam musiałem dostać się na lotnisko Luton. Pojechałem autobusem na Brent Cross Station, aby tam złapać busa już na samo lotnisko. Okazało się, że to był tylko zwykły przystanek. Na szczęście transport przyjechał, prędzej zakupiony bilet był dobry i miałem jeszcze dużo czasu by dostać się do samolotu.
Zdecydowanie jeden z najlepszych zlotów na jakich byłem. Po raz kolejny gala była tylko dodatkiem i pretekstem by się spotkać oraz zobaczyć takie miasto jak Londyn. Kto kiedyś był na zlocie to wie jaka panuje tam atmosfera i nie trzeba pisać o żartach i rozmowach na żywo, o które ciężko normalnie. Mimo, że każdy miał inny pomysł co zobaczyć, zjeść czy unikać schodów udało się trzymać razem do samego końca. Przemk0 często miał włączoną kamerę i nagrał dużo materiałów. Za jakiś czas będzie Vttitude ze zlotu i w małym ułamku pokaże co się na nim działo. Nie spodziewajcie się tam wiele TNA.
Komentarze (0)
Skomentuj stronę